rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Risten to doświadczony najemnik, który wraz z resztą oddziału towarzyszy księciu w jego sekretnej podróży. Jego spryt i siła bardzo przydaje się podczas wyprawy, ale niedługo potem zaczyna tracić kontrolę nad sobą w różnych, pozornie błahych sytuacjach…
Najemnik wkrótce zostaje banitą, a splotem nieszczęśliwych wypadków ląduje w lesie – ranny i zagubiony. Tam spotyka dwie driady, które postanawiają pomóc mężczyźnie w wyzdrowieniu i zabierają go do swojego królestwa.
Tym sposobem losy Ristena i Ilyanny zaczynają się ze sobą splatać. Człowiek i driada są zafascynowani sobą, a ich relacja powoli rozwija się w zupełnie nieprzewidzianym kierunku. Jakie konsekwencje będzie to miało dla obu światów?

Debiutancka książka Marcina Bienia jest podzielona na trzy części, które są osobnymi aktami z życia głównego bohatera. Pierwsza część skupia się na podróży wraz z oddziałami księcia, druga zaś na życiu driad. Trzecia część jest oczywiście tą ostatnią, dlatego też nie napiszę o niej w obawie przed odkryciem ważnych wątków fabularnych.
Marcin Bień w swojej pierwszej książce prowadzi czytelnika śladami mężczyzny, którego trudno polubić. Z początku Risten potrafił być bezwzględny i wyrachowany, a jego chłód, dystans i tajemnicze zachowanie było zwyczajnie irytujące. Główny bohater dodatkowo odtrącał od siebie każdego, kto mógłby jakkolwiek mu pomóc lub okazać przyjaźń. Dopiero pod wpływem wizyty w Gaju zmienił się jego charakter, a jego losy i stopniową przemianę autor dobrze rozpisuje w kolejnych rozdziałach.
I chociaż najemnik jest najważniejszą postacią, to także poboczne charaktery mają sporo do powiedzenia. O dziwo, Ilyanna na tle innych driad wypadła dość blado, natomiast zainteresowała mnie postać Matki, Kapłanki i innych członkiń tej społeczności. Dużym plusem są plastyczne opisy Gaju, które pozwoliły lepiej zrozumieć zasady i obowiązki, a także tradycje i obrzędy ludu driad.
Jeśli chodzi o wątek romantyczny, to stanowi on sporą część tej powieści, ale Marcin Bień prowadzi go w sposób nienachalny. Relacja między bohaterami rozwija się dość naturalnie, chociaż nazwałabym ją raczej zauroczeniem niż miłością. Ciężko napisać o niej coś więcej, bo w zasadzie jest ona wciąż tematem otwartym i jeszcze wiele się może wydarzyć…
I to jest moim zdaniem największym problemem tej książki; po niej po prostu widać, że jest ona dopiero początkiem czegoś większego. Dużo tu rozpoczętych wątków i kolejnych perspektyw różnych postaci, ale w efekcie pozostaje po niej głównie poczucie niedosytu. Autor umiejętnie drażni czytelnika, a gdy już ma się wrażenie, że coś zostanie rozwiązane… No właśnie. Panie Marcinie, miej pan litość!
Już tradycyjnie na koniec wspomnę o wydaniu książki, bo jest ono naprawdę piękne. Ilustracje autorstwa Isabelli Karpińskiej nadają historii niepowtarzalnego klimatu, a wstążka i oprawa zintegrowana są świetnym krokiem ze strony wydawnictwa. Moim zdaniem druk jest trochę za mały, a także mocno ściśnięty, przez co podczas lektury przeskakiwałam między wersją papierową a e-bookiem, bo oczy jednak szybko się mi męczyły. Na całe szczęście poszczególne „mini rozdziały” dość często przedzielały skrzyżowane miecze, które fajnie wpasowywały się w klimat historii.
Co mogę dodać? Jeśli lubicie książki, które łączą w sobie fantastykę, klimaty rycerskie i wątek podróży bohatera, to spokojnie mogę Wam polecić debiut Marcina Bienia. Książka co prawda ma swoje wady, ale w ostatecznym rozrachunku nie odbierają one radości z lektury.
Mimo wszystko mam wrażenie, że jako rozrywka powieść ta sprawdzi się w stu procentach, ale nie wiem, czy zostanie ona ze mną na długo. Czegoś mi w niej zabrakło i liczę na to, że w drugim tomie autor pozytywnie mnie zaskoczy, poprawiając drobne niedociągnięcia z pierwszej części.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu @nakanapie.pl

Risten to doświadczony najemnik, który wraz z resztą oddziału towarzyszy księciu w jego sekretnej podróży. Jego spryt i siła bardzo przydaje się podczas wyprawy, ale niedługo potem zaczyna tracić kontrolę nad sobą w różnych, pozornie błahych sytuacjach…
Najemnik wkrótce zostaje banitą, a splotem nieszczęśliwych wypadków ląduje w lesie – ranny i zagubiony. Tam spotyka dwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Mogłaś zrobić więcej. Inni dają radę, a ty tylko użalasz się nad sobą. Jesteś beznadziejna. Lepiej byłoby, gdybyś…”

Według danych statystycznych na depresję choruje 280 milionów ludzi. W Polsce jest to około 1,2 miliona. Naukowcy twierdzą, że do 2030 roku depresja będzie najczęściej występującą chorobą na świecie.
„Wszystko w porządku” to autobiografia autorki, która choruje na depresję. W formie komiksu ukazuje swoje codzienne przeżycia, w tym terapię i rozmowy z najbliższymi. Jej historia nie jest linearna, a sama Debbie przyznaje, że nadal mierzy się z epizodami depresyjnymi. Jednak każdego dnia stara się pamiętać o tym, że jest wartościową, dobrą osobą, która zasługuje na troskę i miłość swoich bliskich.
Ta opinia będzie trochę inna od tych, które piszę zazwyczaj. Nie zamierzam w niej oceniać treści, kreski, sposobu prowadzenia narracji… Ponieważ ta powieść graficzna dała mi coś więcej. Gdy ją czytałam, miałam wrażenie, że autorka otula mnie kocykiem i zapewnia „naprawdę, jesteś wystarczająca”. Debbie Tung uświadomiła mi to, że moje emocje, blokady i lęki są czymś naturalnym. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile razy czytałam tekst z dymku komiksowego, a potem stwierdzałam „tak, to jestem ja!”. I nawet jeśli nie choruję na depresję, to nie ukrywam tego, że czasem dopada mnie zniechęcenie, irracjonalny strach, a także zwykłe zmęczenie. Wtedy mam wrażenie, że moje życie jest bezsensowne, a to uczucie nigdy się nie skończy.

Dzięki „Wszystko w porządku” wiem już, że nawet najgorszy moment kiedyś przemija. A jeśli pojawia się za często, warto udać się do psychologa lub psychiatry. Ta powieść graficzna dobrze pokazuje też to, jak zmieniało się podejście autorki wraz z kolejnymi wizytami u specjalisty. Również kolorystyka działa na emocje, pokazując momenty dobre i złe, a także te pomiędzy w procesie zdrowienia.

Ten komiks jest nie tylko świetny treściowo, ale zwyczajnie bardzo ładny. Chociaż kreska Debbie Tung jest prosta, to równocześnie widać w niej łagodność, a także dziecięcość pozbawioną infantylności. Z pewnością jest przyjemna dla oka, ale też daje jakieś nieuchwytne poczucie spokoju.

Rzadko piszę o tym, że jakiś tytuł „trzeba przeczytać”. Powodów jest kilka, ale najważniejszy to ten, że każdy z nas ma inny gust. Jednak w przypadku tej powieści graficznej zaryzykuję: musicie ją przeczytać! Dlaczego?

Bo „Wszystko w porządku” działa trochę jak balsam, po który warto sięgnąć w chwili, kiedy świat nas przytłacza. I kiedy sami sobie nie potrafimy pokochać tak, jak na to zasługujemy. Debbie przekonuje nas o tym, że z każdej sytuacji jest wyjście, a porażki niekoniecznie muszą być czymś złym. Może są po prostu nowym doświadczeniem…

„Zachowuj się łagodnie wobec innych.
Ale nie zapominaj o łagodności również wobec siebie”.

„Mogłaś zrobić więcej. Inni dają radę, a ty tylko użalasz się nad sobą. Jesteś beznadziejna. Lepiej byłoby, gdybyś…”

Według danych statystycznych na depresję choruje 280 milionów ludzi. W Polsce jest to około 1,2 miliona. Naukowcy twierdzą, że do 2030 roku depresja będzie najczęściej występującą chorobą na świecie.
„Wszystko w porządku” to autobiografia autorki, która...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Alfaen i Darkins wyjeżdżają na zasłużone wakacje, ale nie dane jest im cieszyć się dłuższym odpoczynkiem. Najpierw łowca duchów niepokojony jest przez widmo demona Gereha i traci swój optymizm oraz dobry humor… Co troszkę martwi Darkinsa. Tak tylko troszkę.
Dodatkowo Spółka wplątuje się w sprawy trzech niesamowitych braci. Jeden jest aktorem, drugi czarownikiem, a o trzecim – podróżniku – słuch zaginął. Możliwe, że znajduje się on na mitycznej Latającej Wyspie, z którą jest kilka problemów. Chociażby taki, że zgodnie z nazwą wyspa lata. I trudno ją odnaleźć.
Jednak dla Spółki Antymagicznej nie ma rzeczy niemożliwych! A przynajmniej jej członkowie mają nadzieję…

Autorka „Spółki Antymagicznej” przedstawia czytelnikowi nowe miejsca i postacie, nie zapomina jednak o tych z pierwszej części. Dlatego lektura tej książki bez znajomości „Spółki Antymagicznej i nawiedzonego domu” mija się z celem, gdyż obie te opowieści są
ze sobą mocno powiązane. Zresztą dowodów na to nie trzeba daleko szukać.
Już na samym początku przypominamy sobie poprzednią sprawę, a także to, jak się zakończyła. Gabriela Bramska w ciekawy sposób przedstawia to, jak pojedynek z demonem wpłynął na obu mężczyzn. Porusza przy tym kwestie zdrowia psychicznego, bezsenności i idącego za tym rosnącego rozdrażnienia. To bardzo ważne tematy, które jednocześnie nie przytłaczają odbiorcy. Nie pozbawiają także powieści świetnego poczucia humoru, a dialogi między bohaterami pełne są celnych ripost, sarkazmu oraz odrobiny szaleństwa.
Dawno nie czytałam książki z tak barwnymi, żywiołowymi postaciami. Alfaen, Darkins, Czaruś i Czarnoksiężnik, ale także nowe postacie, jak chociażby Hasław, Neven, Casimir – wszystkie są niepowtarzalne, charakterne i pełne pasji. Autorka bardzo dobrze ukazuje ich emocje, poglądy i myśli. Moim zdaniem to właśnie one są największym plusem tej historii, bo… Nie oszukujmy się – gdy postacie są słabe, nawet najlepsza opowieść się nie wybroni.
Co do fabuły, tu mam lekki zgrzyt. O ile sam początek i rozwój akcji mi się podobają, o tyle samo zakończenie jest trochę za szybkie. Pisarka otworzyła mnóstwo wątków i niektóre z nich doczekały się świetnego rozwiązania. Jednakże czegoś mi brakuje w końcówce, a może wręcz przeciwnie – jest tego wszystkiego za dużo. Wydaje mi się, że niektóre wydarzenia są przekombinowane i chaotycznie ukazane. Podczas lektury wręcz miałam wrażenie, że nie są one realne, a bardziej są snem lub wyobrażeniem jednej z postaci. Czy taki był zamysł autorki? Możliwe, ale nie wiem tego na pewno.
Jeśli chodzi o wydanie, to Wydawnictwo Młodzieżówka kolejny raz się postarało. Piękne ilustracje i okładka autorstwa Piotra Sokołowskiego nadają klimatu książce, a duży druk i przyjemny, „lejący się” papier ułatwiają czytanie. Tym razem rozdziały są odpowiedniej długości, chociaż styl Gabriel Bramskiej jest tak przyjemny, że nie zwracałam na to większej uwagi. Widoczny jest też rozwój pisarski autorki.
„Spółka Antymagiczna i zaginiony brat” to dobrze poprowadzona historia, która jest pełna dobrego humoru, niepowtarzalnych postaci i ważnych tematów. Po raz kolejny dołączamy do członków Spółki, a ich nowa misja wzbudza mnóstwo przemyśleń i emocji. Jeśli nie znacie pierwszego tomu, to koniecznie po niego sięgnijcie, a całą resztę zapewniam – druga część nadal jest pełna magii i słodyczy 😊
PS Mam nadzieję, że na kolejne przygody Alfaena i Darkinsa nie trzeba będzie długo czekać! (niby tylko cztery lata, ale stęskniłam się za tymi czekoladożercami 😉)

Współpraca barterowa z wydawnictwem Młodzieżówka.

Alfaen i Darkins wyjeżdżają na zasłużone wakacje, ale nie dane jest im cieszyć się dłuższym odpoczynkiem. Najpierw łowca duchów niepokojony jest przez widmo demona Gereha i traci swój optymizm oraz dobry humor… Co troszkę martwi Darkinsa. Tak tylko troszkę.
Dodatkowo Spółka wplątuje się w sprawy trzech niesamowitych braci. Jeden jest aktorem, drugi czarownikiem, a o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lena dokładnie zaplanowała swoje życie. Miała w planach pójść na medycynę do Krakowa, aby później zostać lekarką. Jej matka i rodzeństwo nie rozumieli pasji dziewczyny, ale ojciec wspierał Lenę z całego serca.

Druga wojna światowa i zsyłka na Syberię pokrzyżowały jednak jej plany. Teraz Lena musi odłożyć swoje marzenia na bok i skupić się na tym, aby chronić swoją rodzinę…
A przede wszystkim małą córeczkę, której nie chciała, ale którą z czasem pokochała całym sercem. Pytanie tylko, czy miłość może przyjść za późno?

„Ludzie z kości” to przejmujący obraz wojennej rzeczywistości, która odebrała życie milionom obywateli. Historia Leny i jej rodziny wzbudza wiele emocji, zostając na długo w pamięci i sercu czytelników. Powieść ta inspirowana jest historią babki autorki, która
wraz z rodziną została wysiedlona na Syberię w latach czterdziestych XX wieku.

Paula Lichtarowicz w swojej książce porusza wiele tematów, ale jednym z najciekawszych jest wątek traktowania kobiet, które zmuszane są dostosowywać się do narzuconych przez społeczeństwo ról. Główna bohaterka początkowo próbuje z tym walczyć, ale jej próby wymknięcia się regułom są bezowocne. Najbardziej poruszyło mnie to, że tak faktycznie Lena nie jest typem marzycielki. Ona tylko stara się zrozumieć zasady gry prowadzonej przez innych. Jest to dla niej trudne, a czasem wręcz niemożliwe.

Postacie ukazane w tej historii są pełne charyzmy, mają swoje unikalne charaktery i zwyczaje. Ich losy wzbudzały we mnie różne emocje, a niektórych postępowań i decyzji do dzisiaj nie rozumiem. Pewnych bohaterów znienawidziłam, inni wzbudzili we mnie litość, ale niektórych bardzo polubiłam. Świetną robotę wykonała także Xenia Wiśniewska, autorka przekładu na język polski. Dzięki jej pracy książkę czyta się płynnie, a dialogi intrygują i skłaniają do refleksji.

„Ludzie z kości” są pełni smutku i żalu za straconymi szansami, ale można w nich odnaleźć też krótkie przebłyski szczęścia. Paula Lichtarowicz równoważy w tej powieści bolesne i radosne chwile, wzbudzając w czytającym mnóstwo niespodziewanych uczuć.
Od tej historii nie sposób się uwolnić. Relacje rodzinne, macierzyństwo, zakazane uczucie, koszmar wojny – to wszystko zostaje w pamięci czytelnika, ale mnie całkiem zszokowało i zostawiło bez słów.

Warto wspomnieć jeszcze o samym jej wydaniu, gdyż wydawnictwo naprawdę się postarało. Złocenia, skrzydełka, a także dobrej jakości papier niewątpliwie zachęcają do sięgnięcia po książkę w papierze. A dla fanów ebooków nic straconego, gdyż książka pojawiła się też w tej formie (przykładowo dostępna jest na Legimi, Ebookpoint, Publio itp.).

„Ludzie z kości” już zawsze będą w mojej opinii wyjątkową powieścią. Dostała ode mnie wysoką ocenę i wcale się nie zdziwię, jeżeli wyląduje w zestawieniu najlepszych książek tego roku. Polecam się z nią zapoznać. Naprawdę warto!

Książka z Klubu Recenzenta serwisu @nakanapie.pl Bardzo dziękuję! :)

Lena dokładnie zaplanowała swoje życie. Miała w planach pójść na medycynę do Krakowa, aby później zostać lekarką. Jej matka i rodzeństwo nie rozumieli pasji dziewczyny, ale ojciec wspierał Lenę z całego serca.

Druga wojna światowa i zsyłka na Syberię pokrzyżowały jednak jej plany. Teraz Lena musi odłożyć swoje marzenia na bok i skupić się na tym, aby chronić swoją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kontynuacja losów bohaterów, których poznajemy w „Psach Pana”.

Katarzyna dociera do Lejdy, gdzie rozwija swoje zdolności i poznaje wpływowych ludzi, którzy są zaintrygowani jej osobą. Dziewczyna jednak nie zamierza siedzieć bezczynnie i czekać na to, aż ktoś inny zadecyduje o jej przyszłości. Postanawia odzyskać swoje ziemie, ale dobrze wie, że nie będzie to proste.

W tym samym czasie najemnik Schenk bada sprawę Bani – tajemniczej bariery, która powstała na terenie Cesarstwa Niemieckiego. Nie można do niej wejść, a przynajmniej teoretycznie. Schenk znajduje jednak ślady osób, które do Bani się dostały. Postanawia ich znaleźć, ale nie spodziewa się tego, że oni znajdą go pierwsi.

Kontynuacja „Psów Pana” to książka, w której zdecydowanie mniej jest akcji, pościgów i walki. Katarzyna poznaje życie w Lejdzie, zawiązuje nowe znajomości, a także dużo planuje. I głównie na tym skupia się ten tom; na planach, opracowywaniu taktyki, zawieraniu sojuszy. Bohaterzy rozwijają się, szukając swojej drogi i rozliczając z błędami przeszłości. Marcin Świątkowski bardzo dobrze oddaje ich emocjonalne rozterki, ale także przypomina sukcesy. W „Księstwie Różanego Krzyża” można lepiej utożsamić się z postaciami, gdyż są one bardziej ludzkie i naturalne w swoich działaniach.

Z pewnością ciekawym motywem jest bariera i kult, który utworzono na jej terenie. Autor ukazuje nam podejście różnych środowisk do systemu magicznego, który występuje w powieści. Bardzo ciekawe jest to, jak postacie podchodzą do tej tematyki zależnie od tego, skąd pochodzą. Dla niektórych jest to szansa, dar od Boga, a dla innych zagrożenie i sprawka szatana. Marcin Świątkowski ukazuje nam reakcje ludzi ze wsi, miasta, drobnej szlachty, ale także kapłanów i koronowanych głów. Dzięki temu możemy obserwować całe spektrum działań, które są tu realistycznie opisane.

Ponadto widoczny jest progres w stylu pisania. Opisy akcji nie są tak bardzo chaotyczne, jak miało to miejsce w pierwszej części. Poza tym Marcin Świątkowski pozwala sobie na kilka elementów komediowych, a bohaterom nie brak ciętego języka i sarkazmu. Nadaje to charakteru oraz pewnej lekkości tej historii.

„Księstwo Różanego Krzyża” to fantastyka, która ma wiele dobrych cech. Podobała mi się bardziej niż pierwsza część, a zakończenie zostawiło mnie z zamętem w głowie i sercu. Czekam na kolejną książkę autora, bo naprawdę jestem ciekawa, jak skończy się ta opowieść! Polecam.

Współpraca barterowa z wyd. SQN

Kontynuacja losów bohaterów, których poznajemy w „Psach Pana”.

Katarzyna dociera do Lejdy, gdzie rozwija swoje zdolności i poznaje wpływowych ludzi, którzy są zaintrygowani jej osobą. Dziewczyna jednak nie zamierza siedzieć bezczynnie i czekać na to, aż ktoś inny zadecyduje o jej przyszłości. Postanawia odzyskać swoje ziemie, ale dobrze wie, że nie będzie to proste.

W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kira mieszka wraz ze swoją ciotką w Cyntii, mieście pełnym ludzi zakłamanych
i biednych. Dziewczyna ledwie wiąże koniec z końcem, jednak gdy traci pracę, jej los zostaje przesądzony. Ciotka sprzedaje ją obcemu mężczyźnie, który zabiera Kirę do Królestwa Mroku.
Kira musi przetrwać pośród wampirów, sukkubów, strzyg i innych istot mroku. Ma do wyboru dwie opcje: uciec albo dostosować się do sytuacji. W podjęciu decyzji nie pomaga jej to, że oficer Ronan okazuje się kimś zupełnie innym, niż myślała…
Wkrocz na Dwór Koszmarów i przekonaj się, jak potoczą się losy jego mieszkańców…

Decydując się na przeczytanie tej książki, nie miałam pojęcia o tym, że autorka publikuje na platformie Wattpad. Ta informacja na pewno w jakiś sposób wpłynęłaby na mój odbiór, bo wśród czytelników narodziło się swojego rodzaju przekonanie, że „książki wattpadziar” są zazwyczaj słabe, źle poprowadzone, nielogiczne itd. Nie ukrywam, że
w pewnych przypadkach to prawda, ale absolutnie nie w tym omawianym.
„Dwór Koszmarów” Senger Adrianny to fantastyka, która angażuje od pierwszego rozdziału. Pisarka wplata dużo tajemnic w życie bohaterki, którą łatwo można polubić.
Kira jest rozsądna, obserwuje i planuje swoje następne kroki, ale nie jest też idealna. Popełnia błędy, za które później przychodzi jej płacić; przede wszystkim jednak jej determinacja sprawia, że dobrze się śledzi jej perypetie. To nie jest bohaterka z rodzaju tych, które pokonają mężczyznę jedną ręką; nie jest jednak przesadnie słabowita i wrażliwa. Moim zdaniem jej postać została dobrze wykreowana, a ścieżka jej rozwoju jest logicznie, realistycznie poprowadzona.
Co do samej fabuły, to nie należy ona do szczególnie skomplikowanych. Mamy tu tego tajemniczego faceta z przeszłością i typowego przyjaciela z dzieciństwa, których serca na widok Kiry biją trochę szybciej… Postacie drugoplanowe występują w „Dworze Koszmarów”, ale brakowało mi nieco szerszego spojrzenia na ich charakterystyczne cechy, cele życiowe i marzenia. Autorka wyraźnie skupiła się na budowaniu relacji pomiędzy główną bohaterką a postaciami męskimi, co mogłoby być irytujące, ale takie nie jest.
Seneger Adrianna wprowadza w tej historii delikatny romans, który rozwija się bardzo powoli i naturalnie. Mimo to książka przeznaczona jest dla osób dorosłych nie bez powodu; może zdradzę tym trochę za dużo, ale warto wiedzieć, że występuje w niej scena gw@łtu. I to taka dość obrazowo pokazana, dlatego też ostrzegam: potraktujcie ostrzeżenie od wydawcy poważnie.
„Dwór Koszmarów” to świetnie napisana historia, którą mogę polecić fanom fantasy i moralnie szarych bohaterów. Chociaż kreacja świata, a także treść nie należą do bardzo złożonych, to książka ta niesamowicie wciąga. Mam nadzieję, że pojawi się jej drugi tom. A autorce gratuluję udanego debiutu!

Książka otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu @nakanapie.pl

Kira mieszka wraz ze swoją ciotką w Cyntii, mieście pełnym ludzi zakłamanych
i biednych. Dziewczyna ledwie wiąże koniec z końcem, jednak gdy traci pracę, jej los zostaje przesądzony. Ciotka sprzedaje ją obcemu mężczyźnie, który zabiera Kirę do Królestwa Mroku.
Kira musi przetrwać pośród wampirów, sukkubów, strzyg i innych istot mroku. Ma do wyboru dwie opcje: uciec albo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Mikołaj i Ewa różnią się od siebie pod każdym możliwym względem. Spokojny Joachim przestaje zadowalać energiczną Zetkę. Mara z Bazylem są dla siebie bardziej przyjaciółmi niż partnerami. Jowita i Grzesiek bardziej przejmują się przyszłością i dziećmi niż sobą nawzajem. I jest jeszcze Robert, który na wyjazd zabiera swoją nową żonę.
Wszyscy są ciekawi tego, jaka okaże się Dina. Nawet jeśli udają, że wcale ich to nie obchodzi.
Ekskluzywna willa w Alpach. Wspólny wyjazd. Pięć par, które znają się jeszcze ze studiów. I eksperyment na jedną noc. Co może pójść źle?

„Na jedną noc” Magdaleny Kawki to opowieść przepełniona emocjami. Smutek, napięcie erotyczne, znudzenie, radość i strach… Autorka dobrze oddaje wszystkie uczucia bohaterów, dzięki czemu można się z nimi łatwo utożsamić. Dylematy i pragnienia postaci są tak naturalnie ukazane, że ich losy śledzi się z prawdziwym zaangażowaniem. Ponadto styl Magdaleny Kawki jest przystępny, lekki i przyjemny. Dodatkowo w tej historii przeważają dialogi, co sprawia, że czyta się ją szybko; wręcz się przez nią płynie.
Klimat zimy i gór jest bardzo wyczuwalny w tej książce. Panowie spędzają dużo czasu na stoku i w lokalnych barach, a panie cieszą się chwilą spokoju w willi, plotkując i popijając wino. Atmosfera w tej powieści jest kameralna, ale przez to w jakimś stopniu niepokojąca. Autorka umiejętnie prowadzi akcję, a finał tej historii zaskoczy niejednego. Przy czym nie jest on absurdalnym wymysłem, ale jak najbardziej realistycznym wydarzeniem. I to jakoś bardziej przeraża, bo czasem wystarczy złe miejsce i czas, aby doszło do tragedii.
Magdalena Kawka wplata w fabułę także temat niebezpieczeństwa w górach, pracy GOPR-u i sytuacji lekceważenia alertów pogodowych. Podczas lektury można zauważyć, jak porządny research zrobiła pisarka, co jest sporym plusem tej historii. Taka narracja dodatkowo uwiarygodnia opisywane w książce wydarzenia.
„Na jedną noc” to świetna powieść obyczajowa z nutką romansu i thrillera. Dobrze się ją czytało, ale nie sądzę, aby została w mojej głowie na długo. Mimo to polecam się z nią zapoznać. A szczególnie jeśli lubicie motyw grupki znajomych, która wyjeżdża do jakiegoś odludnego miejsca. I tam zaczynają się dziać rzeczy…

współpraca barterowa z wydawnictwem Prószyński i S-ka

Mikołaj i Ewa różnią się od siebie pod każdym możliwym względem. Spokojny Joachim przestaje zadowalać energiczną Zetkę. Mara z Bazylem są dla siebie bardziej przyjaciółmi niż partnerami. Jowita i Grzesiek bardziej przejmują się przyszłością i dziećmi niż sobą nawzajem. I jest jeszcze Robert, który na wyjazd zabiera swoją nową żonę.
Wszyscy są ciekawi tego, jaka okaże się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Czasy wojny trzydziestoletniej w Niemczech.

Katarzyna von Besserer, nastoletnia szlachcianka, odkrywa w sobie niezwykłe moce, które budzą niepokój w jej ojcu i poddanych. Plotki o magicznych zdolnościach dziewczyny docierają do inkwizycji. Katarzyna musi uciekać do Lejdy - miejsca, w której obiecano jej schronienie. I wyjaśnienia dotyczące tego, czym tak właściwie są jej magiczne umiejętności.
W tym samym czasie dominikański zakonnik poszukuje zakazanych przez Kościół manuskryptów. Nie jest to łatwe, gdyż inni także chcą posiąść wiedzę zawartą w tych pismach. Dominik Erquicia musi zrobić wszystko, co w jego mocy, aby nie dostały się one w niepowołane ręce.
Losy tej dwójki splatają się po jakimś czasie, prowadząc do nieprzewidywalnych wydarzeń…

„Psy Pana” Marcina Świątkowskiego to pierwszy tom historii, której akcja dzieje się w czasach I Rzeszy Niemieckiej. Przyznam, że nigdy nie interesowałam się dziejami tego tworu, gdyż na zajęciach szkolnych Niemcy zawsze sprowadzały się tylko do czasów II wojny światowej. Z tym większym zainteresowaniem wniknęłam w czasy inkwizycji, w których księstwa i grafostwa były czymś naturalnym.

Naprawdę ciekawie czytało się o tym, jak kiedyś wyglądał ustrój, religia i obyczaje ówczesnego społeczeństwa. Tym bardziej że autor w obrazowy oraz zrozumiały sposób przedstawia losy postaci, których cele życiowe są dość zróżnicowane. Na pierwszym planie mamy zakonników i szlachtę, ale wśród bohaterów pojawiają się też przemytnicy, uczeni, chłopi itd. Pisarz w bardzo dobry sposób oddaje zarówno cechy ich wyglądu, jak i sposoby wypowiedzi. Dzięki temu łatwo można wczuć się w fabułę, a także uśmiechnąć się przy niektórych dialogach.

Nie można narzekać na brak akcji. Już w prologu wiele się dzieje, a z rozdziału na rozdział książka coraz bardziej się rozkręca.

„Psy Pana” to historia, którą szybko się czyta, jednakże czasem wkrada się do niej chaos. Zwłaszcza końcowe wydarzenia następują po sobie z taką szybkością, że musiałam kilka razy się zatrzymywać i poukładać sobie je
w głowie. Moja wyobraźnia już czasem nie wyrabiała na zakrętach, ale możliwe, że to po prostu indywidualna kwestia u każdego czytelnika.

Książka jest bardzo ładnie wydana, a mapa zawarta w niej pozwala śledzić trasę przemierzaną przez głównych bohaterów. W mojej opinii rozdziały są trochę za długie, co sprawia, że dość łatwo można się zdekoncentrować podczas czytania. Zwłaszcza z powodu tego, że niektóre reakcje na traumatyczne wydarzenia są dość pobieżnie ukazane. W tej historii brakowało mi rozwinięcia psychologii postaci, wglądu w ich myśli. Rozumiem, że to powieść fantastyczna, a nie obyczajowa; mimo to myślę, że zadziałałoby to na korzyść fabuły.

„Psy Pana” Marcina Świątkowskiego to książka, która nie każdemu się spodoba. Niektóre rzeczy w niej są bardzo dobrze przedstawione, a inne trochę mniej. Pomysł na nią jest świetny, ale wymaga on kilku poprawek, o których wspominam wyżej. Niedługo zabieram się za drugi tom. Wtedy dam Wam znać, czy spełnił on moje oczekiwania. Czeka mnie radość czy rozczarowanie? A może po trochu wszystkiego? Sama jestem tego ciekawa 😊

Współpraca barterowa z wydawnictwem SQN.

Czasy wojny trzydziestoletniej w Niemczech.

Katarzyna von Besserer, nastoletnia szlachcianka, odkrywa w sobie niezwykłe moce, które budzą niepokój w jej ojcu i poddanych. Plotki o magicznych zdolnościach dziewczyny docierają do inkwizycji. Katarzyna musi uciekać do Lejdy - miejsca, w której obiecano jej schronienie. I wyjaśnienia dotyczące tego, czym tak właściwie są jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kissen wciąż pamięta dzień, w którym jej rodzina spłonęła na stosie. Byli oni ofiarą dla bogini ognia, złożoną przez osoby z jej wioski. Dziewczyna wtedy ledwo uszła z życiem, ale obiecała sobie jedno: zemści się za to. Dlatego też została veigą, czyli bogobójczynią – zabójczynią starych bóstw.

Elogast to piekarz, który próbuje zapomnieć o wojnie. Jednak nie jest to wcale takie proste, gdy przeszłość puka do drzwi i zleca ci kolejne zadanie. Mężczyzna obiecał królowi, że zawsze będzie na jego wezwanie. I zamierza dotrzymać tej przysięgi.

Inara to młoda księżniczka, która jest związana ze Skedim – bożkiem niewinnych kłamstw. Odkąd pamięta, zawsze byli razem. Dziewczynka jednak czuje, że czas najwyższy dowiedzieć się czegoś więcej o łączącej ich więzi. I o swoim dziedzictwie.

Bogobójczyni, piekarz i księżniczka. Jak połączą się ich losy? Czy stare bóstwa nadal żyją? Dlaczego doszło do wojny między nimi a ludźmi?

W „Bogobójczyni” Hannah Kaner zabiera nas do świata pełnego magii i starych wierzeń. Książka ta porównywana jest do twórczości Andrzeja Sapkowskiego, ale moim zdaniem nie powinno się tego brać dosłownie. Oczywiście, da się zauważyć dużą inspirację wiedźmińskim światem, ale Kissen, Inara i Elo nie są kopiami postaci z sagi. Mają oni swoją historię, ambicje i unikalne cechy charakteru. Może tylko losy księżniczek są zbyt podobne do siebie, co niejednokrotnie mnie irytowało. Nie na tyle jednak, aby porzucić lekturę.

Postacie są ciekawe, ale dość charakterystyczne dla fantastyki. Relacje między nimi budowane są na zasadzie przeciwieństw, nie brakuje więc drobnych sprzeczek i przekomarzania się. Dużym plusem jest to, że dialogi między bohaterami są inteligentnie poprowadzone. Ciekawym zabiegiem jest to, że tak naprawdę żadna postać nie ufa pozostałym członkom drużyny. Cały czas wyczuwalny jest dystans między nimi i gotowość do obrony przed zdradą. Przyznam, że wprowadza to w lekki dyskomfort podczas lektury, ale równocześnie intryguje. Szczególnie dorośli bohaterowie są szarzy moralnie; popełniają błędy, krzywdzą i zabijają. Dzięki temu są jednak bardziej ludzcy, wiarygodni.

Jeśli chodzi o ukazanie świata, to muszę przyznać, że Hannah Kaner naprawdę się w tym aspekcie postarała. Podczas czytania mamy dostęp zarówno do mapy, jak i wyjaśnień wplecionych w fabułę. Nie ukrywam, że początkowo te wszystkie nazwy mi się mieszały, ale z biegiem historii coraz łatwiej mi przychodziło zrozumienie powiązań między rodami, krajami, zawodami itd.

Mimo wszystko nie zaszkodziłoby umieszczenie w książce słownika, bo czasem musiałam cofać się kilka stron i czytać jeszcze raz, aby upewnić się w tym, że dobrze rozumiem opisywaną sytuację. Nie spodziewałam się, że podczas lektury „Bogobójczyni” będę musiała się aż tak skupiać. Pisarka wprowadza nas w złożony, wielowarstwowy świat. Religia, kultura, polityka… To wszystko jest naprawdę ciekawie opisane, ale wymaga dużej dawki uwagi od czytelnika.

Wydawnictwo bardzo się postarało, jeżeli chodzi o samo wydanie książki. Przykuwa ono uwagę, a złociste zdobienia i grafika na okładce naprawdę zachwycają. „Bogobójczyni” ma trochę większy format niż przeciętna książka, ale czcionka nie jest przez to mniejsza. Również rozdziały są odpowiedniej długości; ani za długie, ani za krótkie.

Podczas czytania tej historii czułam, że to dopiero pierwszy tom serii. Widoczne jest to, że autorka ma świetny pomysł na fabułę, a także ciekawie opisuje losy swoich postaci. Mimo to kilka elementów jest jeszcze niedopracowanych, a niektóre wątki są moim zdaniem kompletnie zbędne. Sądzę jednak, że wraz z kolejnymi książkami Hannah Kaner nabierze doświadczenia. Z chęcią się o tym przekonam, sięgając po drugą część „Bogobójczyni”, która jest już w przygotowaniu. Pierwszą za to już teraz mogę polecić, szczególnie fanom fantasy, mitologii i niesamowitych przygód. Myślę, że warto.

Książka otrzymana z Klubu Recenzenta serwisu @nakanapie.pl

Kissen wciąż pamięta dzień, w którym jej rodzina spłonęła na stosie. Byli oni ofiarą dla bogini ognia, złożoną przez osoby z jej wioski. Dziewczyna wtedy ledwo uszła z życiem, ale obiecała sobie jedno: zemści się za to. Dlatego też została veigą, czyli bogobójczynią – zabójczynią starych bóstw.

Elogast to piekarz, który próbuje zapomnieć o wojnie. Jednak nie jest to wcale...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ludowa historia kobiet Anna Dobrowolska, Małgorzata Fidelis, Olga Gitkiewicz, Barbara Klich-Kluczewska, Małgorzata Kołacz-Chmiel, Jaśmina Korczak-Siedlecka, Monika Piotrowska-Marchewa, Aneta Prymaka-Oniszk, Anna Sosnowska, Katarzyna Stańczak-Wiślicz, Magdalena Toboła-Feliks, Alicja Urbanik-Kopeć, Przemysław Wielgosz, Elwira Wilczyńska, Tomasz Wiślicz
Ocena 6,9
Ludowa histori... Anna Dobrowolska, M...

Na półkach: , , ,

Nauczycielki, służące, żony, pracownice seksualne, migrantki… Kobiety, o których nie opowiada się na lekcjach historii. Przez długi czas ich losy były zapomniane albo pomijane. Teraz jednak kilka autorek i jeden autor przyglądają się temu, jak wyglądało życie kobiet z warstw ludowych w XIX i XX wieku. Badają one ich relacje z mężczyznami, a także zmiany kulturowe i społeczne, jakie zachodziły na polskiej wsi.
Jeśli jesteście ciekawi, jak traktowane były pierwsze nauczycielki ludowe, kiedy narodził się fenomen dziewczyny i jak utworzony został mit czarownicy, to koniecznie sięgnijcie po tę książkę. Dowiecie się z niej wielu nowych informacji, o których najpewniej nie mieliście pojęcia.

„Ludowa historia kobiet” należy do serii książek wydawanej pod redakcją Przemysława Wielgosza, w której publikowane są artykuły o ludziach z ludu. W tej serii mieliśmy już historię buntów chłopskich, opowieść poświęconą Jakubowi Szeli oraz chłopstwu ze Śląska. Tym razem jednak głos oddano kobietom – tym pracującym i wychowującym dzieci. Szczęśliwym i spełnionym w życiu, ale też tym doświadczającym przemocy oraz niezrozumienia.
Książka ta naprawdę bardzo mi się spodobała, a także otworzyła oczy na rzeczy, o których dotąd nie myślałam. Artykuły zawarte w niej napisane są przez różne osoby, mamy więc do czynienia z mnogością poglądów i stylów. Znajdziemy tutaj teksty bardziej naukowe, ale i takie pisane w dość prosty sposób. Dlatego też niektóre z nich podobały mi się bardziej niż inne, przykładowo publikacje autorstwa Jaśminy Korczak-Siedleckiej („Przemoc”) lub Anny Dobrowolskiej i Alicji Urbanik-Kopeć („Awanturniczki. Ludowa historia pracy seksualnej w XIX i XX wieku”).
Ciekawym tematem tej książki są sposoby, w jaki kobiety były traktowane zarówno przez państwo, jak i Kościół. Dla mnie jest niewyobrażalne to, że jeszcze w XX wieku kobiety mogły być karane, bite i poniżane przez mężów bez żadnych konsekwencji. I na dodatek było to w pełni akceptowalne, ponieważ duchowni przekonywali, że kobiety mają takie sytuacje przeżywać w ramach pokuty za grzech pierworodny, którego dopuściła się biblijna Ewa…
W książce znajdziemy kilka listów, fragmentów z pamiętników i innych zapisków prowadzonych przez ówczesne kobiety. Nadają one dużej wartości książce, a także rozszerzają perspektywę i sprawiają, że ma się ochotę trochę bardziej zgłębić opisywany temat. Artykuły zawarte w książce są krótkie i konkretne, co daje nam możliwość poznania większej ilości spraw. Oczywiście, wadą tego jest ogólnikowość ukazywanej treści, ale bibliografia naprowadza nas na inne książki, które pomogą w poszerzaniu wiedzy.
„Ludowa historia kobiet” to reportaż dla każdej osoby, która interesuje się „herstorią.” Chociaż jest to tytuł feministyczny, bardzo cieszy mnie obiektywny punkt widzenia autorek. Nie znajdziemy w ich artykułach obwiniania mężczyzn, ale prawdziwą codzienność, w której najgorszym wrogiem dla młodej żony mogła być jej teściowa. Książka ta napisana jest bez lukru, ale za to z dużym profesjonalizmem. Polecam!

Nauczycielki, służące, żony, pracownice seksualne, migrantki… Kobiety, o których nie opowiada się na lekcjach historii. Przez długi czas ich losy były zapomniane albo pomijane. Teraz jednak kilka autorek i jeden autor przyglądają się temu, jak wyglądało życie kobiet z warstw ludowych w XIX i XX wieku. Badają one ich relacje z mężczyznami, a także zmiany kulturowe i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jedna decyzja zmieni życie wielu osób.
Tamtą noc siostra Ludwika zapamiętała na zawsze. W chwili, gdy jedna kobieta umarła, druga stanęła u progu klasztoru. Przemoczona i przerażona, z błagalnymi słowami na ustach. Zakonnica podjęła szybką decyzję, pomagając żyjącej przybyszce kosztem tej umarłej.
Od tej pory nieznajoma ma nowe imię. Zaczyna budować siebie i swoją przyszłość od zera, ale nie jest to proste. Ponieważ Marianna kiedyś była Zuzanną… I niektórzy wciąż o tym pamiętają.
Jakie tajemnice skrywa przeszłość? Kim jest główna bohaterka? Przeczytajcie, aby się tego dowiedzieć.

Najnowsza powieść Beaty Olejnik skupia się na różnych odmianach miłości. Spotkamy się tu z miłością romantyczną i zakazaną, ale także tą wynikającą z relacji rodzicielskich i powołania. W trakcie lektury poznamy postacie, które są gotowe zaryzykować naprawdę wiele dla tego uczucia. Autorka w ciekawy sposób kreśli wszystkie odcienie tej emocji, a także innych doznań, które są z nią związane. Robi to w niezwykle angażujący sposób, a przez tę opowieść wręcz się płynie.
Pani Olejnik tworzy pełną zwrotów akcji fabułę, w którą trudno uwierzyć. Sądzę, że to zabieg celowy, gdyż główna bohaterka ma za sobą traumatyczne przeżycia i nawet dla innych postaci jawi się jako osoba niepoczytalna. Pisarka bardzo dobrze pokazuje jej wahania emocjonalne, a także zmagania z własną psychiką. Marianna nie zyska sympatii każdego czytelnika, gdyż jest postacią bardzo złożoną. Sama nie do końca wiem, co mam myśleć o niej i jej historii.
Z kolei elementem, który bardzo mi się spodobał, jest opis życia zakonnego. Beata Olejnik pozwala nam „podejrzeć” codzienność osób duchownych, co jest w jakimś stopniu rzeczą egzotyczną dla zwykłych ludzi. Na szczęście postać siostry Ludwiki została dobrze ukazana, można ją polubić i ze zaciekawieniem śledzić jej losy. Pisarka także bez skrępowania odsłania minusy życia zakonnego, jasno wskazując na to, że nie każdy podoła takiemu trybowi życia. Moim zdaniem późniejszy wątek, który z pewnością wywoła wśród czytelników kontrowersje, też jest logicznie i naturalnie ukazany. Nie mogę się więc do niego przyczepić.
„Jej tajemnice” to powieść dość krótka, ale poruszająca najróżniejsze tematy. Niektóre z nich mogłyby być bardziej rozwinięte, a o przeszłości Marianny z chęcią przeczytałabym osobną książkę. Jeśli chodzi o zakończenie, to przyznam, że było ono realistyczne i to mi się spodobało. Również relacja matka-syn została ukazana naprawdę dobrze, wywołując uśmiech na mojej twarzy.
Beata Olejnik stworzyła przepełnioną emocjami opowieść, od której trudno się oderwać. Nie wiem, czy zostanie ona ze mną na dłużej, ale z pewnością nie żałuję jej przeczytania. I myślę, że jeśli lubicie książki obyczajowe, to ta propozycja także się Wam spodoba. Polecam.

Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.

Jedna decyzja zmieni życie wielu osób.
Tamtą noc siostra Ludwika zapamiętała na zawsze. W chwili, gdy jedna kobieta umarła, druga stanęła u progu klasztoru. Przemoczona i przerażona, z błagalnymi słowami na ustach. Zakonnica podjęła szybką decyzję, pomagając żyjącej przybyszce kosztem tej umarłej.
Od tej pory nieznajoma ma nowe imię. Zaczyna budować siebie i swoją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jak to jest: utknąć w pętli czasu?
Na to pytanie odpowiedź zna z pewnością Clark, który przeżywa w kółko ten sam dzień. Scenariusz jest ciągle ten sam: idzie do szkoły, a potem na terapię. Następnie je obiad, kłóci się z mamą i piecze tort na urodziny swojej siostry… do których nigdy nie dochodzi.
O 23:16 wszystko zaczyna się od nowa.
Clark przeżył to już ponad sto razy, przeżyje i kolejny. Nie spodziewa się jednak, że 310 dzień przyniesie w jego życiu tak duże zmiany. A wszystko to przez jednego chłopaka.
Po poznaniu Beau w życiu Clarka nic już nie będzie takie samo.

„Jeśli jutro nie nadejdzie” to książka, która ukazuje nam bardzo ciekawą perspektywę. Widzimy bowiem wszystko oczami nastoletniego chłopaka, który pełny jest wątpliwości i rosnącej frustracji. Poprzez utknięcie w tym samym dniu jego psychika coraz bardziej cierpi, gdyż nie może być z nikim szczery. Autor w ciekawy sposób ukazał stany emocjonalne Clarka, od początkowej walki z losem aż do coraz większej obojętności. Ma on problemy z wyrażaniem siebie i kontaktami międzyludzkimi, co sprawia, że staje się bliższy czytelnikowi. Przynajmniej ja zaczęłam się przejmować jego losem.
Jeśli chodzi o tak szeroko reklamowany romans, to owszem – pojawia się on. Nie powiedziałabym jednak, że jest głównym elementem fabuły. Tak naprawdę relacja Clarka i Beau sprowadza się do spędzonej ze sobą doby, podczas której chłopcy dużo jeżdżą, załatwiając różne sprawy i przekomarzając. Nie czułam podczas czytania ich perypetii, aby rodziło się między nimi poważniejsze uczucie.
Również dalsza część fabuły bardziej skupia się na Clarku, jego sprawach rodzinnych i radzeniu sobie z nową sytuacją. Dlatego też uważam, że na miejscu Beau mogłaby być jakakolwiek inna postać. Chociaż to teoretycznie drugi główny bohater, to nie ujął mnie on niczym szczególnym. A szkoda.
Styl pisania Robbie Couch jest trochę zwariowany, ale w pozytywny sposób. Trudno to wyjaśnić, bo ma on w sobie coś takiego, że przez tę książkę się płynie. Ledwo czułam, że czytam, bo ta historia została naprawdę świetnie napisana. Myślałam, że motyw pętli czasu z biegiem fabuły zacznie mnie nużyć; na całe szczęście się tak nie stało. W każdym dniu Clarka pojawiało się coś odświeżającego, a jego narracja bardzo przypadła mi do gustu.
„Jeśli jutro nie nadejdzie” to powieść z rodzaju tych, wobec których mam mieszane uczucia. Miałam wobec niej trochę wygórowane oczekiwania, a okazała się tylko w porządku. Mogę ją polecić osobom nastoletnim, bo to głównie do nich jest kierowana. Ja podświadomie liczyłam na coś cudownego, o czym mogłabym jeszcze długo myśleć. Obiektywnie rzecz ujmując, jest to naprawdę dobrze napisana książka. Nie znajdzie się jednak ona wśród moich ulubieńców. Dostarczyła mi kilka dni rozrywki, ale nic poza tym. I to też jest okej.

Jak to jest: utknąć w pętli czasu?
Na to pytanie odpowiedź zna z pewnością Clark, który przeżywa w kółko ten sam dzień. Scenariusz jest ciągle ten sam: idzie do szkoły, a potem na terapię. Następnie je obiad, kłóci się z mamą i piecze tort na urodziny swojej siostry… do których nigdy nie dochodzi.
O 23:16 wszystko zaczyna się od nowa.
Clark przeżył to już ponad sto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Tymczasem dziennikarka Sonia przyjeżdża do malowniczej Bukowej Góry, aby wysłuchać legendy związanej z tym miejscem i pobliskim jeziorem Marana…
W „Złotym Sercu”, czyli rodzinnej kawiarni połączonej z manufakturą czekolady, młoda kobieta poznaje wiele nowych, interesujących osób i odnajduje spokój. W tym magicznym czasie zastanawia się nad swoim życiem, a także pomaga napotkanym ludziom w ułożeniu niedokończonych spraw.
Bukowa Góra to mała miejscowość, która kryje w sobie wiele tajemnic. A Sonia chce poznać przynajmniej niektóre z nich…

Najnowsza powieść Doroty Gąsiorowskiej to przepełniona ciepłem historia, która otula czytelnika swoim magicznym klimatem. Pozwala na chwilę odetchnąć od trudnej rzeczywistości, równocześnie nie przesadzając z poziomem słodyczy w życiach bohaterów.
Autorka w wyjątkowo udany sposób tworzy swoje postacie, sprawiając, że możemy je polubić i kibicować niektórym z nich. Emocje wypełniają tę książkę, a czytając ma się wrażenie, iż poznaje się losy prawdziwych ludzi. Szczególnie zaś podobało mi się to, jak pani Gąsiorowska przedstawia trudne tematy. Nie robi tego bowiem w jakiś przesadzony sposób, a raczej traktuje je jako element codzienności. Moim zdaniem to naprawdę racjonalne podejście, nadające tylko powagi tym kwestiom.
W „Opowieści błękitnego jeziora” mamy dwie linie czasowe, które z biegiem fabuły zaczynają się ze sobą splatać. Przyznam, że w którymś momencie zbiegów okoliczności łączących je było trochę za dużo, przez co nie mogłam potraktować ich serio. Musiałam podchodzić do pewnych wątków z przymrużeniem oka, bo w innym wypadku mogłyby mnie zacząć irytować. Kiedy jednak zaczęłam to robić, dodawały one wtedy uroku całej historii.
Bo najnowsza książka Gąsiorowskiej taka właśnie jest; dla niektórych może trochę zbyt naiwna, bajkowa. W końcu jest ona pełna bezinteresownej dobroci, o którą tak trudno w dzisiejszym świecie. A także pełna życzliwości i miłości. Jednakże czasami potrzeba w naszym życiu takich lektur, które pozwalają zwolnić. Odetchnąć. Poczuć się lepiej.
Ta opowieść właśnie taka jest. Trochę słodko-gorzka, z delikatnym romansem i niepowtarzalną, zimową atmosferą. Mnie zapewniła kilka kojących, przyjemnych chwil. Bukowa Góra to miejsce, do którego chętnie powrócę w innych książkach autorki. A Was zachęcam do zapoznania się z jej twórczością, bo zapewniam, że warto.

Współpraca barterowa z Znak Litera Nova.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Tymczasem dziennikarka Sonia przyjeżdża do malowniczej Bukowej Góry, aby wysłuchać legendy związanej z tym miejscem i pobliskim jeziorem Marana…
W „Złotym Sercu”, czyli rodzinnej kawiarni połączonej z manufakturą czekolady, młoda kobieta poznaje wiele nowych, interesujących osób i odnajduje spokój. W tym magicznym czasie zastanawia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lorenzo jest młodym, pełnym pasji malarzem. Jednak szczęśliwe i beztroskie życie skończyło się dla niego w chwili śmierci rodziców, a kolejne lata tylko przyniosły mu więcej cierpienia.
Kolejne pożegnania i rozczarowanie ludźmi, których znał od dziecka. Płomienna miłość, która nie przetrwała próby czasu. A przede wszystkim on – nieustannie czający się w mroku demon; wysłannik piekieł, który zmienił życie Lorenza w pasmo bólu i szaleństwa.
Alice z uwagą przysłuchuje się historii, w której granica między rzeczywistością a fantazją się zaciera. Czy Lorenzo oszalał, a może jego opowieść jest oparta na faktach? Ile warto poświęcić dla sławy? Czy talent jest ważniejszy od zdrowia i życia?

Alessandra Elizabetta Bellini o swojej książce pisze tak: „Ta historia nie jest łatwa, nie jest też lekka. Jest o mroku. O tym, co siedzi w nas i wokół nas oraz o tym, jak łatwo temu ulegamy i bez lęku w to wchodzimy, nie bojąc się konsekwencji”. Trudno nie zgodzić się z tymi słowami. Sama podczas czytania musiałam kilka razy wstrzymać się z dalszym poznawaniem fabuły. I to wcale nie dlatego, że książka była nudna lub nieangażująca. Wręcz przeciwnie; mimo trudnej tematyki czerpałam z lektury sporo satysfakcji. Jednakże właśnie kwestia tematyki sprawiła, że nie mogłam zmusić się do szybkiej lektury.
Opowieść Lorenzo stawia przed czytelnikiem wiele pytań. Właśnie nad nimi rozmyślałam w narzuconych sobie przerwach, gdyż dotykają one niewygodnych, ale znajomych człowiekowi kwestii. „Od demonów nie uciekniesz” można porównać do zepsutego zęba – wiemy, że będzie bolało, ale mimo to dotykamy go językiem. Nie ma w tym głębszej logiki, po prostu chcemy się upewnić, czy problem nie zniknął. A może rozwiązał się sam…
To na pewno nie jest książka, która przypadnie do gustu wszystkim. Dużo w niej bólu, rozpaczy i stopniowego popadania w obłęd. Perspektywa Lorenza wraz z rozwojem akcji zmienia się, ukazując powolne staczanie się mężczyzny. Narkotyki, alkohol, perwersja i seks – to wszystko dobrze obrazuje zmianę priorytetów młodego malarza, równocześnie sprawiając, że jego perspektywa traci na wiarygodności. Przynajmniej według mnie tak jest.
Ta historia pełna jest tajemnic, trudnych uczuć i ciągłego niepokoju. Opowieść Lorenza brzmi jak zakrzywiona wersja rzeczywistości, w której każda osoba może okazać się diabłem. On w tym wszystkim odgrywa rolę ofiary, człowieka o słabej woli, wręcz niepotrafiącego uwolnić się od wpływu złych sił.
Sam tytuł książki także pozostawia nas z pytaniami: o jakie demony chodzi? Czy te w głowie malarza? A może te materialne, które prześladowały go od lat młodości? Autorka zostawia nas z otwartym zakończeniem, pozwalając każdemu czytelnikowi znaleźć swoją własną interpretację opisywanych wydarzeń. Bardzo mnie ciekawi, jaka będzie Wasza…

Lorenzo jest młodym, pełnym pasji malarzem. Jednak szczęśliwe i beztroskie życie skończyło się dla niego w chwili śmierci rodziców, a kolejne lata tylko przyniosły mu więcej cierpienia.
Kolejne pożegnania i rozczarowanie ludźmi, których znał od dziecka. Płomienna miłość, która nie przetrwała próby czasu. A przede wszystkim on – nieustannie czający się w mroku demon;...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Harold Gillies był pasjonatem golfa, a także szczęśliwym mężem i ojcem. Zwykłym człowiekiem; takim, jakich jest wielu. Jednak bez niego tysiące młodych mężczyzn mogłoby pozostać oszpeconymi do końca życia. To właśnie Harold Gillies stał się pierwszym chirurgiem plastycznym, który z tak wielką precyzją dokonywał rekonstrukcji twarzy.
Jednakże to nie jest tylko opowieść o nim. To historia wielu ludzi, którzy pracowali w szpitalach podczas pierwszej wojny światowej. W tamtych latach - pośród nieustannego gradu kul, wystrzałów karabinów i wszechobecnej śmierci - byli oni niczym ciche anioły, dając nadzieję na lepsze czasy.
Lindsey Fitzharris w swojej książce „Facemaker” przedstawia nam rzeczywistość wojenną, pełną bólu i strachu. Kreśli obraz ludzkich tragedii, opieki szpitalnej nad rannymi żołnierzami i tego, jak los jednostki wpłynął na historię medycyny.

Na wstępie chciałabym pochwalić samo wydanie tej książki. Okładka od pierwszych chwil przyciąga wzrok, a twarda oprawa i zdjęcia są elementami, które sprawiają, że reportaż ten nabiera dodatkowej wartości estetycznej. Również zastosowanie dużej czcionki bardzo pomaga w lekturze, co szczególnie dla osób z wadami wzroku jest istotną kwestią. Widoczne jest też to, że wydawnictwo naprawdę przyłożyło się do tego, aby książka prezentowała się jak najlepiej wizualnie. Jak wypada przy tym warstwa tekstowa?
„Facemaker” Lindsey Fitzharris nieprzypadkowo uzyskał tytuł bestsellera „New York Times”, a także dostał się do finału Kirkus Prize 2022. Autorka bowiem w sposób pełen empatii i wrażliwości opowiada o tym, jak wojna zmieniła życia tysięcy ludzi. Jak sama zaznacza, „[…] Od chwili, gdy na froncie zachodnim rozległy się strzały pierwszego karabinu maszynowego, jedno stało się jasne: technika wojskowa Europy zdecydowanie przewyższała jej możliwości medyczne”.
Niestety, lekarze zostali kompletnie zaskoczeni nowymi rodzajami broni, a więc i obrażeniami przez nią zadawanymi. Sytuacja szpitali była bardzo trudna; nie wspominając już o tym, w jakich warunkach trzeba było przenosić rannych do bezpiecznej jednostki. Pisarka bardzo dobrze oddała wszelkie związane z tą sytuacją trudności, we wiarygodny sposób ukazując rzeczywistość wojenną.
Lindsey Fitzharris w bardzo plastyczny sposób opisuje losy ludzkie, swoją narracją sprawiając, że mimowolnie przywiązujemy się do poszczególnych osób. Poprzez stosowanie anegdot z ich życia stają się nam bliżsi, dzięki czemu z większą chęcią śledzimy ich perypetie. Autorka tym zabiegiem pozwala odetchnąć od trudniejszych tematów, niejednokrotnie wywołując uśmiech na twarzy czytelnika.

„Facemakera” czyta się niczym najlepszą powieść, lecz obszerna bibliografia nieustannie przypomina o tym, że mamy do czynienia z literaturą faktu. Lindsey Fitzharris z wiernością cytuje listy, rozmowy i artykuły z gazet, których autentyczność możemy sprawdzić na końcu książki. Jest to element, który bardzo doceniam w reportażach, gdyż poszerza wiedzę czytelnika na najbardziej interesujący go temat.
Mimo wszystko „Facemaker” nie jest książką pozbawioną wad. W mojej opinii najważniejszą z nich jest jej początkowa chaotyczność reportażu. Trudno określić po pierwszych rozdziałach, o czym właściwie on jest, ponieważ autorka swobodnie opisuje zarówno wydarzenia polityczne, jak i codzienność przyszłych chirurgów. Z pewnością należy przyzwyczaić się do tego zabiegu i zaakceptować go. Wraz z biegiem lektury jednakże przestaje mieć to tak duże znaczenie.
Kolejną trudnością jest nagromadzenie nazwisk, miejsc i dat. Nawet pomimo przystępnego stylu pisania, podczas lektury musimy się porządnie skupić. Pisarka bowiem nie ma problemu z tym, aby po kilkunastu rozdziałach wracać do wątków poruszanych we wcześniejszych partiach książki. Dlatego też takie cechy jak uważność i umiejętność szybkiego łączenia faktów są dobrze widziane podczas lektury „Facemakera”. Na całe szczęście Fitzharris nie stosuje tych zabiegów zbyt często, a także podrzuca wskazówki czytającemu, aby ten łatwiej połączył fakty.
Ostatnim elementem, na jaki warto zwrócić uwagę, jest bezstronność autorki. Chociaż w swoim reportażu skupia się głównie na chirurgii plastycznej w Wielkiej Brytanii, nie umniejsza dokonaniom medycznym innych krajów. Według mnie to bardzo dobrze o niej świadczy, ukazując profesjonalizm pisarski i dogłębną analizę, jaką przeprowadziła podczas pracy twórczej.
„Facemaker” Lindsey Fitzharris to świetnie napisana pozycja, która zadowoli niejednego pasjonata tematu. Początki chirurgii plastycznej opisane są w poruszający wyobraźnię, pełen empatii sposób. Autorka opiera się na faktach, równocześnie nie bojąc się opisywania uczuć, porażek i frustracji chirurgów. Zdjęcia umieszczone w książce dodatkowo sprawiają, że trudno nie docenić tytanicznej pracy tych ludzi, którzy przecież też mieli swoje prywatne życie. Oczywiście, „Facemaker” nie jest tytułem idealnym, ale jego zalety z pewnością przewyższają wspomniane wcześniej wady. Polecam.

Harold Gillies był pasjonatem golfa, a także szczęśliwym mężem i ojcem. Zwykłym człowiekiem; takim, jakich jest wielu. Jednak bez niego tysiące młodych mężczyzn mogłoby pozostać oszpeconymi do końca życia. To właśnie Harold Gillies stał się pierwszym chirurgiem plastycznym, który z tak wielką precyzją dokonywał rekonstrukcji twarzy.
Jednakże to nie jest tylko opowieść o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nastoletnia Lucky jest szczęściarą. Podróżuje z ojcem po kraju, oszukując naiwniaków i czerpiąc z tego korzyści. Nie ma stałego domu, ale za to jej tata bardzo ją kocha. Dziewczyna dostaje od niego wszystko, o czym mogłaby sobie zamarzyć osoba w jej wieku.
Dorosła Lucky jest nieszczęśliwa. Poszukiwana przez policję, nie może być z nikim szczera ani się do nikogo przywiązać. Jej wieloletni partner okłamał ją i uciekł. Jej tata siedzi w więzieniu i stopniowo traci pamięć. Lucky może teraz polegać tylko na sobie.
Lucky jest oszustką. Twardą kobietą, która nikogo nie potrzebuje. Poradzi sobie, tak samo, jak radziła sobie w przeszłości. A tak przynajmniej woli sobie wmawiać…

Myślę, że warto zacząć od dość mylnej promocji tej książki. Z polecenia na okładce wynika bowiem, że jest to lekka i zabawna historia, z czym trudno mi się zgodzić. W moich oczach „Lucky” Marissy Stapley to raczej ironicznie gorzka i pełna ukrytego bólu powieść o dziewczynie, która próbuje się zmienić.
Główna bohaterka od dziecka okłamuje ludzi i zakłada przeróżne maski, przez co sama już nie wie, kim tak naprawdę jest. Autorka stosuje tu głównie sarkazm, a śmiać można się co najwyżej przez łzy. Dlatego też uważam, że aspekt reklamowy należy trochę poprawić; przede wszystkim wskazać rodzaj poczucia humoru, który nie do każdego trafi.
Z kolei rzeczą, która bardzo mi się spodobała, jest ciekawy portret psychologiczny Lucky. Podczas czytania zauważyłam, jak jej charakter kształtował się i zmieniał wraz z wiekiem. Pisarka stworzyła wiarygodną postać, w której każdy czytelnik może zauważyć cząstkę siebie.
Jej wady i wątpliwości dodatkowo sprawiają, że kibicujemy jej… Nawet jeżeli czasem podejmuje wątpliwe moralnie decyzje. Powodowane to jest jednak tym, że dziewczyna nie widzi dla siebie innego przeznaczenia. Wpływ ojca, ale także nieobecność matki w życiu dorastającej nastolatki jest niesamowicie istotną kwestią poruszoną w „Lucky”.
Styl pisania Marissy Stapley jest z pewnością dobry, ale nie zachwycił mnie tak, jak na to liczyłam. Co prawda opisy oszustw są naprawdę plastycznie i ciekawie ukazane. Mimo to czegoś zabrakło mi w stylu pisarki. To sprawiało, że nie miałam potrzeby sięgania po tę książkę, a czasem wręcz o niej zapominałam.
Myślę, że problemem nie jest tu przekład lub stosowany język, ale bardziej sposób prowadzenia akcji. Podczas czytania miałam wrażenie, że wraz z tytułową bohaterką kręcimy się w kółko. Nie bardzo wiedziałam, do czego Marissa Stapley dąży i jak właściwie miałaby się zakończyć ta opowieść. Powroty do przeszłości w mojej opinii są najlepszą częścią narracji, bo teraźniejszość Lucky jest dość przeciętnie opisana.

„Lucky” Marissy Stapley to powieść, która wywołała we mnie wiele sprzecznych uczuć. Z jednej strony spodobał mi się sam pomysł na fabułę, a także wykreowanie postaci przez pisarkę. Mogę uwierzyć w ich istnienie, a przede wszystkim w samą osobę Lucky i jej charakter. Mimo to coś w tej powieści zgrzyta, sprawiając, że nie mogę jej pozytywnie ocenić. Nie potrafię się stuprocentowo polubić z tą historią, a po odłożeniu na półkę towarzyszy mi przeczucie, że szybko o niej zapomnę. „Lucky” to ciekawa książka, która jednak nie podbiła mojego serca, a na to właśnie liczyłam. Kto wie, może podbije właśnie Wasze?

Współpraca barterowa z wydawnictwem Świat Książki

Nastoletnia Lucky jest szczęściarą. Podróżuje z ojcem po kraju, oszukując naiwniaków i czerpiąc z tego korzyści. Nie ma stałego domu, ale za to jej tata bardzo ją kocha. Dziewczyna dostaje od niego wszystko, o czym mogłaby sobie zamarzyć osoba w jej wieku.
Dorosła Lucky jest nieszczęśliwa. Poszukiwana przez policję, nie może być z nikim szczera ani się do nikogo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Wraca ze szkoły, na drzwiach do mieszkania napis: żydy – ohydy. […] Bella staje przed lustrem w łazience – chce zobaczyć, jak wygląda ohydny Żyd”.
Mykwa służy do rytualnej kąpieli, oczyszczającego obmycia ludzi i naczyń skalanych. Z kolei „Mykwa” Zyty Rudzkiej to historia trzech kobiet z żydowskiej rodziny, które są zupełnie różne, a jednak mają ze sobą wiele wspólnego. To opowieść o odrzuceniu, bólu, nienawiści i rasizmie. O tym, co najbardziej boli i o czym chcielibyśmy zapomnieć.

Zyta Rudzka w tej krótkiej książce wyraża stosunek Żydów do Polaków; zarówno przed, w trakcie, jak i po drugiej wojnie światowej. Tworzy mozaikę pokoleniową, opowiadając losami pojedynczych ludzi historię całego narodu. „Mykwa” chwyta za gardło i nie pozwala odetchnąć. Uderza w czytelnika swoim przekazem, gdyż o trudnych rzeczach opowiada językiem pięknym, miejscami metaforycznym.
Nie potrafię ocenić książki, która opowiada o wydarzeniach historycznych. Chociaż postacie stworzone przez autorkę są fikcyjne, to II wojna światowa wydarzyła się naprawdę. Zyta Rudzka opisuje ją bez patosu czy upiększania, wskazując jasno na to, jak nieprzepracowana trauma odbija się na kolejnych pokoleniach. Jej styl dla niektórych będzie zbyt poetycki, ulotny i niezrozumiały. Wielu rzeczy musiałam się w tej historii domyślać i mam wrażenie, że do niektórych rozdziałów wciąż będę wracać.
„Mykwa” to nie jest powieść, którą raz przeczytacie i odłożycie na półkę. „Mykwa” będzie do Was wracać w najmniej spodziewanych momentach, przypominając o tym, jak niebezpieczną bronią jest rasizm. Chociaż złożona jest z krótkich rozdziałów, które nie mają więcej niż trzy strony, to czytałam ją ponad miesiąc.
Zyta Rudzka to laureatka nagrody Nike. Zdobyła ją za książkę, której jeszcze nie czytałam. Po tej opowieści wiem już, że będę musiała to nadrobić. Chociaż czuję, że nie będzie to łatwa lektura, to z pewnością będzie ona szczera. Polecam.

„Wraca ze szkoły, na drzwiach do mieszkania napis: żydy – ohydy. […] Bella staje przed lustrem w łazience – chce zobaczyć, jak wygląda ohydny Żyd”.
Mykwa służy do rytualnej kąpieli, oczyszczającego obmycia ludzi i naczyń skalanych. Z kolei „Mykwa” Zyty Rudzkiej to historia trzech kobiet z żydowskiej rodziny, które są zupełnie różne, a jednak mają ze sobą wiele wspólnego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„Oto jak kończy się świat” Jen Wilde to książka z rodzaju tych, od których trudno się oderwać. Szybka, filmowa fabuła plus ciekawie wykreowani bohaterowie są tymi elementami, które pozwalają zaangażować się w historię. Ciekawe jest przede wszystkim to, że autorka stworzyła bardzo wiarygodną autystyczną główną bohaterkę. Dla wielu osób będzie to okazją do tego, aby lepiej poznać punkt widzenia ludzi w spektrum. Za to książka ma ode mnie dużego plusa, gdyż uświadamia o ważnych sprawach, o których raczej się nie mówi.
Jeśli chodzi o słabe strony, to z pewnością należy do nich nierówny przebieg akcji. Początek historii jest naprawdę mocny oraz ciekawy, ale wraz z kolejnymi stronami fabuła zaczyna się rozmywać. Pojawiają się pierwsze nielogiczności, a także irracjonalne sytuacje. W tamtym momencie straciłam całe zaangażowanie, a lektura książki szła mi trochę opornie.
Oczywiście, że w takich historiach trzeba przymknąć oczy na niektóre rzeczy, ale w pewnym momencie zamiast ekscytacji czułam zażenowanie decyzjami bohaterów. Można to tłumaczyć ich młodym wiekiem, nietypową sytuacją itp. Mimo wszystko uczniowie prestiżowej szkoły, która ma bardzo wysoki poziom, nie zachowywaliby się w taki sposób. A przynajmniej tak mi się zdaje.
Dużym atutem tej powieści są z pewnością aktualne tematy, takie jak niepełnosprawność, rasizm, przemoc czy podejście społeczeństwa do osób homoseksualnych. Całą listę ostrzeżeń o treści mamy zresztą rozpisaną na początku książki, jest też oznaczenie wiekowe. Bardzo mi się to podoba, gdyż dzięki temu nabywca ma większą świadomość tego, co znajdzie w książce. Życzyłabym sobie, aby więcej wydawców zwracało uwagę na takie rzeczy.
„Oto jak kończy się świat” ma także bardzo ciekawy wątek romantyczny, który mógłby być bardziej rozbudowany. Z ciepłem w sercu czytałam o relacji Waverly i Ash, ich pierwszych razach i poznawaniu siebie coraz bardziej. Szkoda, że autorka skupiła się bardziej na aspekcie sensacyjnym, a na dalszy plan zepchnęła ten obyczajowy. Miał on bowiem dużą szansę na to, aby mnie zachwycić.
Książka Jen Wilde z pewnością zyska spore grono fanów w Polsce. Nieprzewidywalna, sensacyjna fabuła plus postacie, które można zrozumieć i zaangażować się w ich historię… Czego chcieć więcej? O ile pomysł na tę opowieść jest naprawdę świetny, o tyle jego realizacja trochę mnie zawiodła. W rezultacie nie potrafię jednoznacznie ocenić, czy jest to zła, czy dobra propozycja wydawnicza. Mogę tylko zasugerować, że warto samemu to sprawdzić 😉

„Oto jak kończy się świat” Jen Wilde to książka z rodzaju tych, od których trudno się oderwać. Szybka, filmowa fabuła plus ciekawie wykreowani bohaterowie są tymi elementami, które pozwalają zaangażować się w historię. Ciekawe jest przede wszystkim to, że autorka stworzyła bardzo wiarygodną autystyczną główną bohaterkę. Dla wielu osób będzie to okazją do tego, aby lepiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Alix od dziecka kocha hokej. Uwielbia tę szybkość, a także adrenalinę, jaką daje jej ten sport. Wszystko byłoby idealnie, gdyby dziewczyna nie miała zatargu z kapitanką szkolnej drużyny, Lindsay. Pewnego dnia po wygranym meczu Alix dostaje ataku szału, a jej pobyt na wymarzonym obozie sportowym staje pod znakiem zapytania.
Ezra to powszechnie lubiany chłopak, który gra w szkolnym teatrze. Nie jest gejem, ale spotyka się z różnymi osobami. Większość osób określa go jako osobę biseksualną. Ezra nie ma jednak potrzeby nadawania sobie etykietki, bo w zasadzie ma ważniejsze rzeczy na głowie. Na przykład musi pomóc swojej mamie w pracy.
Drogi Alix i Ezry przecinają się, gdy dziewczyna prosi chłopaka o wsparcie w walce z napadami gniewu. Ich wzajemna relacja stopniowo ewoluuje w coś więcej. I nie każdemu się to podoba…
Kiedy granica między żartami a obrażaniem drugiej osoby zostaje przekroczona? Czy warto poświęcić dla pasji wszystko? I czy są rzeczy, których nie można wybaczyć?

„Angry Girl loves Drama Boy” to powieść graficzna, która porusza wiele ważnych tematów. Ku mojemu zdziwieniu robi to w sposób dokładny, nie spychając na drugi plan mniej istotnych kwestii. Autorka w pełen szacunku sposób odnosi się do codzienności nastolatków, ich problemów, konfliktów czy wątpliwości. Szczególnie spodobało mi się to, że rodzina jest niesamowicie ważnym elementem tej historii, który wpływa na samopoczucie i postawę bohaterów. W większości książek young adult nie jest ona dobrze przedstawiona, dlatego tym bardziej cieszy mnie to, że w tym komiksie odgrywa znaczącą rolę.
Faith Erin Hicks w swoich rysunkach oddała emocje i cechy charakterystyczne postaci, ale jej styl jest dość specyficzny. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdemu przypadnie on do gustu. Sama miałam problem z przywyknięciem do niego na początku, jednak z czasem zaczął mi się naprawdę podobać. Dużo dobrego zrobiła zapewne długość komiksu, dzięki której mogłam zżyć się z bohaterami i zaakceptować stosowaną przez autorkę kreskę. Szczególną uwagę zwróciłam na precyzyjnie narysowane tła, a także jednolitą kolorystkę powieści graficznej. Dzięki tym elementom historia była estetyczna oraz przyjemna w odbiorze.
„Angry Girl loves Drama Boy” to opowieść o ludziach, których codziennie spotykamy na ulicy, chociaż często ich nie dostrzegamy. Bardzo cieszy mnie fakt, że coraz częściej wydawane są u nas tak wartościowe komiksy z uniwersalnym przesłaniem. Jeśli znacie bądź sami jesteście młodymi dorosłymi, to ta powieść graficzna z pewnością przypadnie Wam do gustu. Polecam!

Alix od dziecka kocha hokej. Uwielbia tę szybkość, a także adrenalinę, jaką daje jej ten sport. Wszystko byłoby idealnie, gdyby dziewczyna nie miała zatargu z kapitanką szkolnej drużyny, Lindsay. Pewnego dnia po wygranym meczu Alix dostaje ataku szału, a jej pobyt na wymarzonym obozie sportowym staje pod znakiem zapytania.
Ezra to powszechnie lubiany chłopak, który gra w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Lato, słońce, kąpiele w jeziorze i… wielka tajemnica!
Grupa przyjaciół jak co roku przyjeżdża nad Wigry, ale tym razem dołączyć ma do nich nowy chłopiec. Dzieciaki muszą przekonać się, czy mogą zaufać Albertowi i wtajemniczyć go w największe sekrety paczki. To jednak nie jest ich jedyny problem, gdyż w pobliskim lesie odnajdują części urządzenia, które niepokojąco przypomina statek obcych…
Czy to na pewno kosmici, a może podróżnicy w czasie? Nasi bohaterowie muszą się tego dowiedzieć, ale w taki sposób, żeby dorośli nie zorientowali się w sytuacji. Ostatecznie taka kosmiczna kraksa nie trafia się w każde wakacje!

Lubicie książkę „Ten Obcy” Ireny Jurgielewiczowej? Jeśli tak, to powieść Katarzyny Barcikowskiej z pewnością przypadnie Wam do gustu. Co prawda dzieje się ona w czasach współczesnych, gdzie wszechobecne są komórki, laptopy i inne urządzenia. Mimo to grupa przyjaciół spędza czas na wspólnej zabawie i dyskusjach. W całej książce czuć także niepowtarzalny, letni klimat beztroski i długich, słonecznych dni. Jeśli więc chcecie jeszcze przed zimą trochę się „wygrzać”, to w „Kosmicznej kraksie nad Wigrami” macie na to szansę.
Historia ta pozwala dowiedzieć się o kilku mniej znanych rzeczach. Autorka porusza wiele kwestii, a głównie są to tematy związane z astronomią i eksperymentami naukowymi. Nie zabraknie też ciekawostek o polskich badaczach, różnych rasach psów czy też niezwykłych technologiach. Przyznam, że rzadko mam okazję sięgać po tak dobrą młodzieżówkę, która łączy naukę z zabawą. Jest to jej niewątpliwym plusem, podobnie zresztą jak przystępny język, którym posługują się postacie.
Książka składa się z krótkich rozdziałach, dzięki czemu dość szybko się ją poznaje. Na początku miałam problem z odróżnieniem bohaterów, ale wraz z rozwojem fabuły stało się to dużo łatwiejsze. Głównie przy pomocy cech charakterystycznych, jakie nadała im Katarzyna Barcikowska. Najbardziej polubiłam się z najmłodszymi dziećmi, które często przekręcały znane przysłowia lub zadawały dorosłym takie pytania, że „mucha nie siada”. Autorka stworzyła zabawne i pełne ciepła charaktery, których trudno nie obdarzyć sympatią.
„Kosmiczna kraksa nad Wigrami” to taka historia, jakiej potrzebowałam. Prosta w przekazie, a jednocześnie poruszająca ważniejsze zagadnienia w lekki sposób. Podczas lektury można poczuć atmosferę lata, gdy dni są dłuższe, słoneczne i jakieś takie lepsze. Co prawda powieść jest drugą częścią serii, ale nie jest to bardzo zauważalne w fabule. Co nie zmienia faktu, że „Tajemnica szopy nad Wigrami” stoi już na moim regale i niedługo biorę się za jej lekturę! :)

Lato, słońce, kąpiele w jeziorze i… wielka tajemnica!
Grupa przyjaciół jak co roku przyjeżdża nad Wigry, ale tym razem dołączyć ma do nich nowy chłopiec. Dzieciaki muszą przekonać się, czy mogą zaufać Albertowi i wtajemniczyć go w największe sekrety paczki. To jednak nie jest ich jedyny problem, gdyż w pobliskim lesie odnajdują części urządzenia, które niepokojąco...

więcej Pokaż mimo to