rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

W dzisiejszym poście troszeczkę o książkach. Ostatnio, kiedy przeszukiwałam swoje domowe półki w poszukiwaniu czegokolwiek do poczytania - Weeksa przecież już skończyłam, w moje ręce trafiła książka Cormaca McCarthy'ego Dziecię boże. Opis na okładce nie zapowiadał niczego specjalnego, niemniej zdecydowałam się na lekturę właśnie tego dzieła. Po części wynikało to z braku na półce pozycji, które zachęciłyby mnie bardziej od książki McCarthy'ego.

O czym dokładnie opowiada książka nie jestem w stanie Wam powiedzieć. Z tego, co wywnioskowałam (a posiłkowałam się w tym celu streszczeniami na różnych stronach internetowych, bo sama nie byłam w 100% pewna swoich podejrzeń), ukazuje ona losy niejakiego Lestera Ballarda, miejscowego menela. I na tym poprzestańmy, bo dalsze zdradzanie fabuły książki byłoby dla mnie nie lada wyzwaniem.

W każdym razie przez dzieło McCarthy'ego udało mi się przebrnąć. Pomijam fakt, że każda kolejna przeczytana strona wywoływała na mojej twarzy coraz to większe przerażenie i szok opisywanymi wydarzeniami. Pomijam też fakt, że język, jakim została ona napisana nie należy do moich ulubionych. Czytając Dziecię boże miałam wrażenie, że książka nie została przepuszczona przez korektę. Brak w niej bowiem chociażby jakichkolwiek znaków świadczących o prowadzonym dialogu, co strasznie utrudniało mi lekturę. Potem jednak doszło do mnie, że tak właśnie ma być. No cóż. Każdy ma inny gust. Jak dla mnie książka okazała się być stanowczo zbyt ciężką. Nie tylko ze względu na surowy język, jakim została napisana, ale także ze względu na wydarzenia w niej zawarte.

Ogromnie zdziwiona byłam uczuciami rodzącymi się we mnie podczas czytania książki McCarthy'ego. Bo okazało się, że pomimo kolejnych brutalnych wydarzeń, jakich w Dziecięciu bożym jest na pęczki, że pomimo tych kolejnych gwałtów, morderstw, aktów kazirodczych czy też aktów nekrofilii, lekturę czyta się zadziwiająco szybko i, co najdziwniejsze, z coraz większym zainteresowaniem. Czy właśnie to jest przejawem geniuszu Cormaca McCarthy'ego, o którym, podczas przeczesywania różnorakich stron internetowych jemu poświęconych, czyta się wielokrotnie? Nie wiem i tę kwestię pozostawiam już Wam do rozstrzygnięcia.

W dzisiejszym poście troszeczkę o książkach. Ostatnio, kiedy przeszukiwałam swoje domowe półki w poszukiwaniu czegokolwiek do poczytania - Weeksa przecież już skończyłam, w moje ręce trafiła książka Cormaca McCarthy'ego Dziecię boże. Opis na okładce nie zapowiadał niczego specjalnego, niemniej zdecydowałam się na lekturę właśnie tego dzieła. Po części wynikało to z braku na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Drogę Cienia męczyłam, bo była to pierwsza część trylogii Brenta Weeksa. Z drugą uporałam się nieco szybciej, jednak trzecia część przygód Anioła Nocy została przeze mnie po prostu wchłonięta. Bo nazwać to przeczytaniem to zdecydowanie za mało.

W trakcie czytania końcowego rozdziału Na Krawędzi Cienia zastanawiałam się, co też może się przydarzyć w kolejnym tomie. No bo przecież wszystkie wątki zostały w zasadzie zakończone. Największy wróg pokonany, a tutaj pan Weeks szykuje nam jeszcze trzeci tom? No cóż, wszystko wyjaśniło się dokładnie w ostatniej linijce ostatniego rozdziału i już wiedziałam, że mam powód, aby sięgnąć po Poza Cieniem.

Do błędów i braku jakiejkolwiek mapki już się przyzwyczaiłam, więc nie zawracałam sobie głowy niepotrzebnymi rzeczami i po prostu brnęłam dalej. A jest po co brnąć, bo akcja tak jak rozpędziła się w drugim tomie, tak nie ma zamiaru się zatrzymywać w tym. Nasi bohaterowie co i rusz znajdują się w centrum wielkich wydarzeń i też wielkich kłopotów. I nawet śmierć nic już czasem nie może zdziałać.

Poza Cieniem zostało moją ulubioną częścią z całej trylogii. To w tym tomie Weeks skupia więcej czasu na dokładniejsze rozrysowanie Vi Sovari - mojej ulubionej bohaterki. Pomijam fakt, że bardzo wiele stron poświęca postaci, do której zbytnio nie pałałam sympatią, ale cóż. Nie można mieć przecież wszystkiego.

W każdym razie wszystkim fanom powieści gatunku fantasy trylogię Brenta Weeksa polecam bardzo gorąco! I zapewniam, że jeśli nie zniechęcicie się po pierwszych, najeżonych błędami i mnożącymi się w niesłychanym tempie nazwami, stronach to Nocny Anioł z pewnością podbije Wasze serca.

(recenzja ukazała się również na moim blogu: www.w-filmowym-klimacie.blogspot.com)

Drogę Cienia męczyłam, bo była to pierwsza część trylogii Brenta Weeksa. Z drugą uporałam się nieco szybciej, jednak trzecia część przygód Anioła Nocy została przeze mnie po prostu wchłonięta. Bo nazwać to przeczytaniem to zdecydowanie za mało.

W trakcie czytania końcowego rozdziału Na Krawędzi Cienia zastanawiałam się, co też może się przydarzyć w kolejnym tomie. No bo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

W dzisiejszym poście kilka słów o drugim tomie trylogii Nocnego Anioła autorstwa Brenta Weeksa. Podczas lektury Na Krawędzi Cienia po raz kolejny przeniesiemy się do krainy Midcyru, gdzie będziemy śledzić losy Kylara Sterna i innych bohaterów, znanych nam tudzież nieznanych, z poprzedniej części trylogii.

Drugi tom trylogii Brenta Weeksa jest bez wątpienia dziełem dojrzalszym niż Droga Cienia. Bohaterowie, z którymi tutaj mamy do czynienia nie są już tacy "niewinni". Także same wydarzenia, które opisane zostały w Na Krawędzi Cienia nie mają już takiego "sielskiego" klimatu. Weeks w tej książce ukazuje nam swój kunszt budowania atmosfery grozy i beznadziei. To, z czym było nam dane spotkać się w Drodze Cienia, w porównaniu z zagrożeniem ukazanym w Na Krawędzi Cienia można uznać za dobrą bajkę dla dzieci. Czytając Na Krawędzi Cienia miałam wrażenie, że w pewnych momentach nie może już być gorzej. I tutaj Weeks ukazywał swoją kreatywność, bo chwilę potem okazywało się, że, owszem, może być gorzej... dużo gorzej.

Na Krawędzi Cienia czyta się szybko. Kolejne rozdziały były przeze mnie po prostu wchłaniane. Niestety w tym tomie również spotkamy ogromną ilość błędów wszelakiego rodzaju, za co znów powinny polecieć głowy osób odpowiedzialnych za tłumaczenie. Nie ukrywam, że ogromnie to przeszkadza, niemniej już nie aż tak, jak podczas lektury pierwszego tomu. Pewnie jest to kwestia przyzwyczajenia. No i znów brakuje mapy Midcyru, która pomogłaby w ulokowaniu coraz to nowych miast i krain, jakimi zasypuje nas Brent Weeks. Ja przestałam już nawet próbować wyobrazić sobie, jak wyglądało Midcyru. Ilość nazw, jakie musiałabym tam ulokować jest po prostu zbyt duża, żeby zwykły czytelnik mógł to wszystko ogarnąć. Jakiś fan trylogii - może, ja niestety do takowych nie mogę się zaliczyć. Czy polecam? Mimo wszystkich minusów, jakie wytknęłam powyżej - tak, bardzo polecam!

(recenzja ukazała się także na moim blogu: www.w-filmowym-klimacie.blogspot.com)

W dzisiejszym poście kilka słów o drugim tomie trylogii Nocnego Anioła autorstwa Brenta Weeksa. Podczas lektury Na Krawędzi Cienia po raz kolejny przeniesiemy się do krainy Midcyru, gdzie będziemy śledzić losy Kylara Sterna i innych bohaterów, znanych nam tudzież nieznanych, z poprzedniej części trylogii.

Drugi tom trylogii Brenta Weeksa jest bez wątpienia dziełem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

O dziwo to, czego dotyczyć będzie poniższa recenzja, nie jest filmem. Jest to książka. A jeszcze dokładniej rzecz ujmując - pierwsza część trylogii Brenta Weeksa Nocny Anioł; Droga Cienia. Książka trafiła w moje ręce całkowitym przypadkiem. Co jakiś czas w Empiku dostępna jest promocja typu kup 3 - zapłać za 2, kup 2 - zapłać za 1. Z racji tego, że dość dużo czasu upłynęło od momentu, kiedy po raz ostatni czytałam jakąś książkę, postanowiłam skorzystać z empikowej promocji i zaopatrzyłam się od razu w całą trylogię Nocnego Anioła.

Droga Cienia opowiada historię Merkuriusza - chłopca, który wychował się w slumsach i, żeby wyrwać się ze świata, w którym przyszło mu żyć, przystępuje na nauki do miejscowego siepacza - Durzo Blinta. Merkuriusz musi wyrzec się swego dotychczasowego życia i swojej tożsamości, aby zacząć funkcjonować w świecie zabójców jako Kylar Stern.

Książka Brenta Weeksa - a bynajmniej pierwsza część trylogii, bo pozostałych dwóch tomów jeszcze nie przeczytałam, zaskoczyła mnie jak najbardziej pozytywnie. Zaskoczyła, bo obecnie panuje jakaś dziwna moda na książki fantasy i w zasadzie, wśród tego całego ogromu nowych pozycji, ciężko jest znaleźć coś dobrego, coś, co da się przeczytać. Droga Cienia na samym początku może do siebie zrazić, bo przez pierwsze rozdziały stosunkowo ciężko przebrnąć. Tym, którym jednak ta sztuka się powiedzie, Weeks przygotował miłą niespodziankę w postaci dalszej części książki, którą po prostu się wchłania w zastraszająco szybkim tempie. Ja bynajmniej nie miałam na co narzekać - postaci są poprawnie rozrysowane, chociaż czasem można odnieść wrażenie, że to wszystko już gdzieś było. Tempo akcji wzrasta z każdym przeczytanym wersem, a gdy myślimy, że w danym temacie już nic więcej ciekawego nas nie spotka, Brent Weeks znów nas zaskakuje i serwuje kolejne ciekawe zwroty akcji. Generalnie rzecz biorąc przy Drodze Cienia nie sposób się nudzić.

Niestety książka Brenta Weeksa nie jest pozbawiona wad. Największym minusem jest brak jakiejkolwiek mapki świata, stworzonego przez debiutującego w literackim świecie fantasy Weeksa. Efekt jest taki, że do tej pory nie potrafię sobie umiejscowić dokładnie książkowych wydarzeń. Geograficznie świat Brenta Weeksa leży, kwiczy i macha nóżkami. Akurat ten aspekt swojej twórczości autor musi koniecznie poprawić. Dodatkowo mnogość postaci i tempo, w jakim je poznajemy sprawia, że na początku bardzo łatwo jest się pogubić. Nieraz miałam problem z identyfikacją postaci, o której w danym momencie czytałam. Bodajże dopiero w połowie tomu potrafiłam rozróżnić mniej więcej głównych bohaterów, a i tak przyłapałam się na tym, że nie mam pojęcia kim jest postać, o której Weeks pisze w ostatnim rozdziale Drogi Cienia, a która wydaje się być bardzo ważnym bohaterem. Dodatkowo ogromnie razi polskie tłumaczenie autorstwa Małgorzaty Strzelec. Nie wiem czy tak też jest w oryginalnej, angielskiej wersji, ale polska wersja jest pisana językiem dość chaotycznym. Czasem ma się wrażenie, że zdania są jakby pourywane, pisane na szybko i nie mają związku z tym, co się działo wcześniej tudzież będzie się działo później. No i na deser dostajemy ogromną liczbę literówek, za co powinny polecieć głowy ludziom odpowiedzialnym za korektę.

Podsumowując - na pewno książka Brenta Weeksa wyróżnia się na tle tego całego chłamu fantasy, jaki ostatnio wylał się na księgarniane półki. Drogę Cienia czyta się bowiem szybko (jeśli pominąć nudnawy i przydługi początek) i z zapartym tchem, bo książka po prostu wciąga. I gdyby nie te kilka minusów, które opisałam w poprzednim akapicie, mogłabym powiedzieć, że książkę można by uznać za rewelacyjną. Na chwilę obecną oceniam "zaledwie" na dobry.

O dziwo to, czego dotyczyć będzie poniższa recenzja, nie jest filmem. Jest to książka. A jeszcze dokładniej rzecz ujmując - pierwsza część trylogii Brenta Weeksa Nocny Anioł; Droga Cienia. Książka trafiła w moje ręce całkowitym przypadkiem. Co jakiś czas w Empiku dostępna jest promocja typu kup 3 - zapłać za 2, kup 2 - zapłać za 1. Z racji tego, że dość dużo czasu upłynęło...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mówiłam Wam kiedyś, że jestem ogromną fanką fantasy? A już w szczególności książek tego typu? Nie? To mówię teraz. W zasadzie pochłaniam wszystko, co wiąże się z nowymi, nieistniejącymi światami, mężnymi bohaterami, wielkimi zagrożeniami i równie wielkimi poświęceniami... Zaczęło się wiele lat temu od Władcy Pierścieni J.R.R. Tolkiena, potem przyszedł czas na młodzieżówki typu Eragon czy saga o Harry'm Potterze. Ostatnio mój głód fantasy zaspokajał Brent Weeks i jego Nocny Anioł. Teraz przyszedł czas na dzieło Douglasa Hulicka Honor złodzieja.

Książka znalazła się w moich rękach tylko i wyłącznie dlatego, że zostałam nią obdarowana. W przeciwnym razie raczej na pewno bym po nią nie sięgnęła. A w przekonaniu tym utwierdziłam się jeszcze bardziej już po przeczytaniu dzieła Hulicka.

Zacznijmy może od tego, że głównym bohaterem Honoru złodzieja jest niejaki Drothe - złodziej, włamywacz i swego rodzaju podwójna wtyka. Generalnie rzecz biorąc mamy tu do czynienia z przestępczym półświatkiem. Drothe przez przypadek zostaje wplątany w pewną intrygę, która, jak się potem okazuje, jest intrygą mającą zaważyć na przyszłości książkowego świata. A wszystko przez dziwną księgę, która trafia w jego ręce.

Douglas Hulick wykreował świat, który albo się pokocha, albo znienawidzi. Nie każdy przepada za pełnymi smrodu, brudu, błota i innych nieczystości krajobrazami. A taka właśnie jest książka Hulicka. Bohaterowie snują się po kanałach ściekowych i myją rzadziej niż ustawa przewiduje. Od samego czytania robi się nieprzyjemnie. W dodatku nie tylko zalatuje tutaj ulicznym smrodkiem. Mamy przecież do czynienia z przestępczym półświatkiem! Co za tym idzie bohaterami powieści są mordercy, złodzieje, spece od tortur, szefowie przestępczych organizacji i inne szemrane charaktery. Nie każdy na to pójdzie. Na pewno jednak nie ja...

Może i stworzony przez Hulicka świat jest oryginalny i ciekawy - jakby nie patrzeć niewiele jest książek, którego bohaterami byliby tylko i wyłącznie kryminaliści, jednak mnie on nie rzucił na kolana. Po pierwsze ciężko jest polubić którąkolwiek postać z Honoru złodzieja. Wszyscy ciągle coś knują, spiskują, mordują, kradną, torturują... A Drothe po prostu w ogóle do mnie nie przemawia. Może lepiej byłoby uczynić głównym bohaterem o wiele ciekawszą postać, jaką jest Brązowy Degan? Po drugie książka pisana jest z w pierwszej osobie... Powiedzmy, że nie przepadam za tego typu narracją. Mogę przebrnąć przez wszystko, ale jeśli tylko widzę narrację pierwszoosobową od razu zaczyna mnie skręcać. Tak samo było w tym przypadku. Już pierwsze zdanie nastawiło mnie negatywnie do powieści Hulicka.

Po trzecie ciężko jest sobie wyobrazić świat z Honoru złodzieja. Autor zasuwa z akcją jak jakiś meserszmit. Prawie w ogóle nie ma tam opisów miejsc czy opisów czegokolwiek, co mogłoby nam nieco bardziej pomóc w wyobrażeniu sobie krajobrazu Ildrekki. Jedyne opisy, jakimi raczy nas Hulick to baaaaaaardzo szczegółowe opisy walk, co jest także powodem numer cztery. Rozumiem, że autor jest zapalonym miłośnikiem broni białej - szczególnie zaś rapiera, jednak skomplikowane opisy pojedynków wcale nie ułatwiały mi lektury jego książki, a wręcz przeciwnie, zdecydowanie mi ją utrudniały. Dla mnie stanowiły one po prostu zlepek słów mniej lub bardziej pozbawionych sensu, które, podobnie jak opisy przyrody w Nad Niemnem E. Orzeszkowej, starałam się pominąć, albo przebrnąć przez nie tylko pobieżnie. Po piąte totalnie nie kupuję tempa akcji. Cała fabuła książki toczy się chyba krócej niż tydzień. W tym czasie główny bohater śpi może kilka godzin, a resztę czasu spędza na walkach, ucieczkach, poszukiwaniach i innych bardzo męczących czynnościach. Może i posiada ziarna aramu - odpowiednik naszej kawy (?), jednak wydaje mi się, że autor w tym temacie lekko przesadził.

Po szóste, i chyba ostatnie, leży tempo książki. Początek jest nudny i przydługi. Akcja - pomimo wielu pozytywnych opinii odnośnie tego aspektu, jak dla mnie rozwija się wręcz w ślimaczym tempie, a jak już stwierdziłam, że się rozwinęła, okazało się, że przeczytałam już 3/4 książki... Zakończenie z kolei autor - takie odniosłam wrażenie, zmieścił chyba na trzech stronach... Jakoś cały rozkład tej powieści zupełnie mi nie leży...

Cóż... podsumowując wszystko to, co napisałam powyżej, można wysnuć tylko jeden wniosek: książka totalnie mnie nie wciągnęła. I jest to dla mnie ogromne zaskoczenie, ponieważ recenzje powieści Hulicka są w większości pozytywne, a i ja sama należę, jak już wspomniałam, do osób chłonących wszystko opatrzone metką fantasy. Honor złodzieja nie jest jednak pozycją stworzoną dla mnie. Mówię tej książce stanowcze nie.

(recenzja ukazała się także na moim blogu www.w-filmowym-klimacie.blogspot.com)

Mówiłam Wam kiedyś, że jestem ogromną fanką fantasy? A już w szczególności książek tego typu? Nie? To mówię teraz. W zasadzie pochłaniam wszystko, co wiąże się z nowymi, nieistniejącymi światami, mężnymi bohaterami, wielkimi zagrożeniami i równie wielkimi poświęceniami... Zaczęło się wiele lat temu od Władcy Pierścieni J.R.R. Tolkiena, potem przyszedł czas na młodzieżówki...

więcej Pokaż mimo to