Korodzik

Profil użytkownika: Korodzik

Nie podano miasta Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 7 lata temu
2
Przeczytanych
książek
2
Książek
w biblioteczce
2
Opinii
7
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Mężczyzna
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach:

(UWAGA: poniższą recenzję pisałem dobre kilka lat temu. Obecnie publikuję ją w postaci niezmienionej, chociaż kilka fragmentów wyszło mi niezręcznie - mam nadzieję, że mi to wybaczycie.)

Całkiem niedawno wpadł mi w ręce wyrób książkopodobny pt. "Lara Croft Tomb Raider Kolebka Życia". Jako, że powieść ta jest adaptacją adaptacji (filmu na podstawie gry), nie spodziewałem się po niej wielkich doznań natury estetycznej, a i co do jakości przekładu miałem - podyktowane doświadczeniem - wątpliwości. Książkę tę wycharknęło z siebie wydawnictwo "Jawa sp. z o. o.", zaś tłumaczenia dokonała... hm, pewna pani. Nie będę tu wymieniał nazwiska tej bidulki, żeby nie wyszło na to, że obrażam damę. Zresztą każdy zainteresowany bez większego wysiłku znajdzie sobie jej personalia w internecie.

Już pierwsze moje chwile z powieścią wstrząsnęły mną do głębi - choć źródłem owych wstrząsów był śmiech. Nieporadność językowa i alogiczność, niekiedy zamieniająca ksiażkę w abstrakcyjne bagno bełkotu, zapychały już pierwsze kilka stron. (Zresztą już na okładce straszą potworki w rodzaju najemnika sprzedającego swe "śmiertelne zręczności".) Nie wiedziałem jednak do końca, kogo za to winić - autora (Dave'a Sterna) czy tłumaczkę. Dopiero wizyta w Google Books i zapoznanie się z oryginalną wersją owych pierwszych kilku stron uświadomiło mi, że o ile w języku angielskim to czytadło było dość kompetentnym egzemplarzem literatury wagonowej, o tyle pod czułymi rękami translatorki w języku polskim otrzymaliśmy dzieło konkurujące bezsensem z "Trędowatą". Mogę z czystym sercem powiedzieć: przekład tej książki jest bezwzględnie najgorszym tłumaczeniem, jakie w życiu widziałem, a widziałem wiele.

Postanowiłem zatem zaprezentować wspomniane pierwsze kilka stron (konkretnie - 3 strony w sumie) z mymi komentarzami. Ku przestrodze i uciesze - a co więcej, miłośnicy beletrystyki i obrońcy piękna języka będą mogli poniższy twór potraktować jak horror bardziej satysfakcjonujący od "Lśnienia", "Nocy żywych trupów" i "Silent Hill" razem wziętych.

Przyczyny takiego nędznego stanu rzeczy są dwie.

Przyczyną pierwszą jest szokująca, porażająca wręcz nieznajomość języka angielskiego u tłumaczki. Mamy tutaj do czynienia z "przekładem", w którym poprawnie przetłumaczone zdanie to rzadka perełka w oceanie idiotyzmów. I nie mówię tu o babolach w stylu przekręcenia jednego słowa czy poprzestawiania podmiotów i dopełnień, jakie zdarzają się każdemu przeciętnemu wyrobnikowi. Nie! To, co prezentuje sobą "Kolebka życia", to czysty dadaizm; zdania w języku polskim niemające najczęściej nic wspólnego z tym, co stało na ich miejscu w oryginale angielskim. Kochana pani Tłumaczka bije po prostu wszelkie rekordy, jeśli chodzi o "swobodę" translacji...

Z początku w poniższym tekście chciałem zaznaczyć wszystkie miejsca, gdzie polska wersja mija się (o dobre kilka parseków) z oryginałem, jednak wówczas musiałbym lengłydżem upstrzyć co drugie zdanie. Tak więc powstrzymałem się od tego (niemal całkowicie); oferuję w zamian link do angielskiej wersji na Google Books ( https://books.google.pl/books?id=DJRcAvqOW2cC&printsec=frontcover&hl=en&sa=X&ei=uXwrVZ2GCYroaKKrgaAN#v=onepage&q&f=false ). Tam każdy, kto zna mowę Szekspira na poziomie choćby licealnym, przekonać się może na własne oczy, kto odpowiada za bełkotliwość "Kolebki". W każdym razie pamiętajcie - właściwie wszystkie błędy i bzdurstwa logiczne, jakie tutaj ujrzycie, są tylko i wyłącznie winą tłumaczki.

Drugą zaś przyczyną kiepskiego poziomu książki jest fatalna niedbałość. Nie tylko ze strony tłumaczki, z uśmiechem na ustach sadzącej najabsurdalniejsze nonsensy, ale i redaktorki/korektorki w jednej osobie (jej nazwisko też raczej przemilczę), która najwyraźniej w pracy oddawała się głównie chrapaniu. Jak inaczej wytłumaczyć choćby natłok błędów interpunkcyjnych?

Podsumowując: ani piękne, ani wierne. Do rzeczy zatem.
----------------
Po raz pierwszy od ponad miesiąca Lara Croft była rzeczywiście zadowolona.

Wróciła do rodzinnej rezydencji Croftów, gdzie w olbrzymim gabinecie wygodnie rozciągnęła się w czerwonym skórzanym fotelu. Po lewej stronie stał stół, a na nim dzbanek z herbatą i taca ze świeżymi, wyjętymi prosto z pieca, orzechowo-cynamonowymi babeczkami. Lara miała na szyi ciepły kompres, a na kolanach trzymała otwarte Życie Plutarcha. [Już na początku występuje Lara jako upersonifikowana Śmierć, co to życia ludzkie na kolanach trzyma i zagląda do nich. Myślałem zrazu, że chodzi o jakąś książkę, ale to nie to - wszak tytuł dzieła byłby ujęty w cudzysłów, zresztą Plutarch nie popełnił żadnego "Życia", a najwyżej żywoty.] Z głębi domu dochodziły do niej ciche odgłosy muzyki.

Przez najbliższych kilka godzin nie zamierzała wcale opuszczać tego miejsca. Najpierw miała być gorąca kąpiel w wannie, a potem łóżko i sen aż do rana [a wszystko to bez opuszczania fotela?], a jeśli dalej będzie zmęczona, powtórzy wszystko jeszcze raz. [Znowu położy się do łóżka i będzie spać do następnego rana?] Tydzień takiego odpoczynku powinien jej wystarczyć [całe siedem dób nieprzerwanego spania, z przerwami na kąpiele co dzień] - aby wyrzucić z pamięci duchy Von Croy'a i Eckhardt'a [biedacy złapali opryszczkę tak gwałtowną, że nawet ich nazwiska opanowane zostały przez niepotrzebne apostrofy] oraz wyleczyć wszystkie siniaki, których nabawiła się w czasie pobytu w Pradze i Paryżu.

Kiedy usłyszała otwierające się drzwi gabinetu, zmarszczyła brwi.

- No, nie - powiedziała, nie patrząc w tamtą stronę. - Ładny mi odpoczynek z dala od ludzi.

Odczekała, aż drzwi się zamkną. Dokładnie w tej chwili usłyszała odgłos przełykanej śliny kogoś, kto wyraźnie nie chciał jej przeszkadzać. [Albo przełknięcie było nadzwyczaj głośne, albo to Lara ma super-słuch, który pozwolił jej usłyszeć je przez muzykę i trzaśnięcie drzwiami.]

Bryce.

- Nie zmuszaj mnie, żebym musiała opuszczać fotel powiedziała, [to "powiedziała" i kolejne dwa słowa to dalej część tej wypowiedzi, przepraszam bardzo?] przekręcając stronę. [Znaczy się, wyrwała ją i przekręciła do góry nogami? Może jestem staromodny, ale ja tam strony w książkach wolę PRZEWRACAĆ.]

- Ja... - zaczął Bryce. - Chciałem tylko... Ciągnął mężczyzna niepewnym głosem i coraz bliżej podchodził do fotela. Lara spojrzała znad książki. Bryce wpatrywał się w cynamonowe babeczki. [I znów. Wszystko to była wypowiedź Bryce'a? Bo jeśli nie, warto by to zaznaczyć. Na przykład wziąć jeden z tych niepotrzebnych apostrofów powyżej, przekuć go na myślnik i tak oddzielić dialogi od narracji. Czego dzieci uczą się bodajże w podstawówce.]

- O, tak. Wciągnął nosem powietrze. - Cynamonowe? [I znów. Co dialog, co narracja?]

- Orzechowo-cynamonowe.

Uśmiechnął się i oblizał wargi. - Naprawdę?

Lara wbiła w niego wzrok.

Bryce był fachowcem od spraw technicznych i na stałe zamieszkiwał w rezydencji. Dbał o sprzęt - broń, telefony, pojazdy oraz wiele innych rzeczy. Zazwyczaj... cieszyła ją jego obecność. [Ten wielokropek, jak się domyślam, ma zasugerować, że za 'cieszeniem się' tkwiło coś więcej... Awwww, aren't they cute. :* W oryginale wielokropek znajduje się przed 'usually' na końcu zdania, co oczywiście zmienia wymowę diametralnie.]

- Ale tylko jedną - powiedziała [obecność?], wyciągając do niego tacę. Bryce wybrał największą babeczkę [Larę? ;)] i powoli zaczął przeżuwać ją w ustach.

- Możesz zjeść wszystkie - powiedziała Lara, podsuwając tacę. [Którą dwie linijki wyżej wyciągnęła do niego. Logiczne. Żeby tylko od tego wyciągania się w stronę Bryce'a nie spadła z fotela. Wszak miała go nie opuszczać.] - Na razie wyłączam się. Jestem nieosiągalna dla nikogo. Pamiętaj, że wszystko ma się odbywać zgodnie z naszą umową. [A ja myślałem, że ona go na czarno zatrudnia...]

- Oczywiście - mruknął Bryce i dodał. [Wyjął kalkulator i sobie coś tam dodał, jak rozumiem.] - Rozumiem. Oblizał palce i ponownie powiedział. [Ja też lubię sobie czasem powiedzieć. Całe dnie nic innego nie robię, tylko powiadam i powiadam.]

- Wyśmienite. Dla mnie Hilary [ten od okularów?] nigdy takich nie piecze.

- A to dlatego, że jesteś zwyczajna dupa wołowa.

Słowa Lary zszokowały go. [Co Lara stwierdziła za pomocą swych zdolności telepatycznych.]

- I tak powiedziałam to najdelikatniej, jak mogłam - dokończyła. - A teraz, sio - opuść scenę. Zamknij za sobą drzwi.

- Wyjdź - powtórzyła Lara twardo. [Nawet mu nie dała szansy słowa powiedzieć między jedną kwestią a drugą?] - Nie zmuszaj mnie, żebym musiała wyprosić cię siłą.

Po tych słowach wróciła do lektury Plutarcha. Ponownie przerzuciła całą książkę - nie musiała już dokładnie studiować losów Peryklesa czy Aleksandra. Doszła już do ich śmierci, która nie zrobiła na niej żadnego wrażenia, [Jak to? Nie zapłakała rzewnymi łzami nad kojfnięciem dwóch panów żyjących tysiące lat temu? W oryginale - 'she's done these two to death'. Widać, że tłumaczka działała metodą balistyczną: szybki rzut oka na tekst, przyswojenie sbie przypadkowych słów i sklecenie z nich na ślinę jako-takiej całości w języku pseudopolskim.] ponieważ dla niej obaj Rzymianie [a tymczasem w podręcznikach szkolnych nadal pokutuje mit, w myśl którego obaj panowie byli Grekami...] byli przede wszystkim żołnierzami. W całej historii kultury kroczyli głównie śladami Greków, dlatego powinni doceniać... [Powinni doceniać co?]

Wiedziała, że będzie musiała zaniechać dalszych dociekań. [Dlaczego? Skąd wiedziała? Wzrok jej się popsuł, czy może okazało się, że pies zżarł resztę książki?]

Ślady, pomyślała. [Jakie znowu ślady? Bryce błota na butach naniósł?] Nie słyszała czy Bryce wyszedł z gabinetu, chociaż on nie ruszył się ani na krok. [Faktycznie, dziwne. Wiadomo przecież, że człowiek najgłośniej stąpa w chwili, gdy nie rusza się ani na krok.] Zerknęła w bok.

Uśmiechnął się do niej i powiedział pytającym tonem. - Dobry punkt zaczepienia? [Że jak? Że co?]

Westchnęła ciężko i uszczypnęła się lekko w czubek nosa. [Niestety. To nie był sen.]

- Bryce. Ale nie ułatwia mi to pracy? [Niby co? A zresztą, po co pytam... Nie dziwię się, że sama tłumaczka bała się swego 'dzieła' na tyle, że najwyraźniej nie zaszczyciła go nawet jednym kontrolnym spojrzeniem.]

- Ułatwi, zobaczysz, że ułatwi - powiedział szybko. - Spójrz. Pomyślałem, że może to cię zainteresuje.

Obiema rękami mocno trzymał kawałek papieru, który podsunął Larze prawie pod nos. Był to wydruk komputerowy, przedstawiający zdjęcie.

- Przypomina mi ocean - powiedziała Lara. [Mądrala z niej. Jak sądzę, większości ludzi zdjęcie oceanu przypominałoby pustynię piaszczystą.]

- Rzeczywiście - potwierdził Bryce. [...stwierdziwszy, że Larze rzeczywiście fotka przypomina ocean. Telepata numer dwa.]

- Dlaczego powinnam się nim zainteresować?

- Ciebie nie powinien zainteresować ocean tylko to. Bryce wskazał na środek zdjęcia, zdając sobie sprawę z tego, że Lara nie może widzieć tego, co chciał jej pokazać. [A mimo to jej pokazuje, trwoniąc swój i jej czas. Szczeniacka głupawka się go trzyma. Na zbity pysk go!]

- Podejdź z tym bliżej - powiedziała. [Bliżej niż "pod sam nos"?? W oczodoły jej ten papier ma wepchnąć?]

- W tym miejscu znajduje się coś z drewna albo z innego materiału - dodał Bryce. - Jest to jakiś wytwór ludzki, który z łatwością da się zidentyfikować. Na jego powierzchni znajduje się interesujące cięcie. [Jedno? Kreska, znaczy się?] Tutaj - pokazał ponownie.

Bryce był już na tyle blisko, że Lara zauważyła pływający na środku morza przedmiot, o którym mówił. [Którego wcześniej, gdy zdjęcie miała pod samym nosem, nie zauważyła. Nie mogła go ujrzeć także i potem, gdy w sposób tajemniczy (i prawdopodobnie nieprzyjemny anatomicznie) podsunął ów karteluch jeszcze bliżej. Zapewne był maleńki...] Prawie natychmiast zorientowała się, że na jego powierzchni znajdował się jakiś geometryczny wzór - być może oznaczający słońce. Nie, gwiazdę - ośmioramienną gwiazdę. [...a więc jednak taki maleńki nie był.]

Lara, jakby nagle, doznała olśnienia. Plutarch z hukiem spadł na podłogę. [Żeby sobie czegoś nie złamał, biedny staruszek...]

Ośmioramienna gwiazda. [Dzięki, nie usłyszałem wcześniej.]

- Muszę to zobaczyć - powiedziała [gwiazda?], wstając.

[Zobaczyć co? Gwiazdę, którą DOPIERO CO ZOBACZYŁA JAK WÓŁ PARĘ LINIJEK TEMU?]

Bryce wycofał się, mając nadzieję, że rzeczywiście zainteresuje Larę tym odkryciem.

Kobieta natychmiast pokonała dystans między nimi i wyrwała mu z ręki zdjęcie.

Na nim naprawdę znajdowała się ośmioramienna gwiazda. [Brawo Lara! Może jeszcze kilkanaście razy obejrzyj tę fotkę. Zobaczymy, czy gwiazda będzie tam nadal.]

Godło Aleksandra Wielkiego.

- Gdzie ono jest? [Skąd biedny Bryce ma wiedzieć, do czego odnosi się owo "ono"?] - zapytała, szybko przenosząc wzrok ze zdjęcia na Bryce. [która zdążyła w tym czasie zmienić płeć, jak sądzę]

- Jak już wcześniej wspominałem, na Morzu Egejskim. [Bujda. Bryce słowem się nie zająknął o żadnym morzu, tym bardziej Egejskim.] Jest to trzydzieści sześć stopni na wschód. [Kurczę, trzeba zmienić wszystkie mapy Europy. Morze Egejskie wzięło i skoczyło kilkanaście stopni w bok. Zakładając, że chodzi o trzydzieści sześć stopni na wschód od tradycyjnego Greenwich, a nie np. od Ciućkowa Zdrój.]

- Lara poklepała go po ramieniu, na co Bryce skrzywił twarz.

- Pokaż mi to [A nie mówiłem? Znów. Lara całe popołudnie spędzi pewnie teraz na pozerkiwaniu w kółko na to samo zdjęcie.] - powiedziała i kolejny raz wyprosiła go z gabinetu. [Logiczne - wyszedłszy z gabinetu, będzie mógł bez problemu pokazać jej zdjęcie. Zapewne sięgając ręką przez drzwi.]

I to tyle. Chciałbym zwrócić uwagę, że powyższy tekścik to nie wiersze antyczne, nie postmodernistyczne gry słowne i nie poemat prozą, lecz nieskomplikowana scenka na poziomie typowego filmu akcji. A mimo to... Możemy tylko spekulować na temat konkretnego składu tej mieszaniny używek i środków odurzających, jakie brała tłumaczka podczas "pracy" nad "przekładem". Lepiej by już chyba było skorzystać z jakiegoś automatycznego tłumacza - na pewno jego wytwór miałby więcej sensu...

A dalej w powieści czeka jeszcze 270 stron udręczonych przez tę samą panią...

Korodzik

(UWAGA: poniższą recenzję pisałem dobre kilka lat temu. Obecnie publikuję ją w postaci niezmienionej, chociaż kilka fragmentów wyszło mi niezręcznie - mam nadzieję, że mi to wybaczycie.)

Całkiem niedawno wpadł mi w ręce wyrób książkopodobny pt. "Lara Croft Tomb Raider Kolebka Życia". Jako, że powieść ta jest adaptacją adaptacji (filmu na podstawie gry), nie spodziewałem...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Książka, której się śniło Bogdan Justynowicz, Mirosław Pokora
Ocena 5,5
Książka, które... Bogdan Justynowicz,...

Na półkach:

Ewa ma pięć lat i grupkę przyjaciół-rówieśników, ale najlepszą z jej przyjaciółek jest książka. Nie, żeby do czytania (Ewa nienajlepiej jeszcze czyta, a sama zawartość książki jest ponoć kiepska); to po prostu towarzyszka zabaw i partnerka do rozmowy. Mówiąca książka - a co ważniejsze, książka, której się śni.

Tytuł do czegoś zobowiązuje, dlatego połowa książki (tej recenzowanej, nie tej, która jest bohaterką) dzieje się we śnie. A może i druga połowa też, skoro akcja cały czas opiera się na sennej logice. Na czytelnika czekają między innymi: wspinaczka po regale aż do książek z "górnej półki", kłótnia z bohaterami kreskówek o to, co ważniejsze - książki czy telewizja, bezludna wyspa zamawiana z dostawą do domu... Wszystko to zaś przedstawione na sposób oniryczny, gdzie fabuła płynąca od nonsensu do nonsensu wydaje się być czymś całkowicie naturalnym. Do tego jeszcze narrator co chwilę wtrącający swoje trzy grosze (choć czasami zbyt irytująco poufały) oraz powiedzonka i kalambury sypiące się z ust każdej postaci.

Chyba połowę swego powabu powieść zawdzięcza ilustracjom Mirosława Pokory (mówię o wydaniu Alfy z 1990 roku, chyba jedynym zresztą). Stosownie do sennej oprawy: abstrakcyjne, na wpół mistyczne tła, wśród których unoszą się bohaterowie i rekwizyty. Na każdej ilustracji - główna bohaterka, Ewa. Blond włosy, ubranko, i najważniejsze - spokojny, jakby zamyślony i melancholijny wzrok. Pod pachą nieodmiennie Książka, Której Się Śniło. Namalowana jako zwykły szary prostokąt z białą krawędzią, ale ma się poczucie, że patrzymy nie tylko na dziewczynkę z książką, lecz na dwie przyjaciółki trzymające się za ręce.

Tak samo główne bohaterki zachowują się w samym tekście powieści. Sprawiają wrażenie nieco przemądrzałych i spokojnych, jakby próbujących myśleć w sposób dorosły. Mimo tego ostatecznie sprawiają one bardzo sympatyczne wrażenie.

Nie jest to dzieło idealne. Kilka rozdziałów sprawia gorsze wrażenie, zwłaszcza, gdy zamiast Ewy narracja skupia się głównie na zupełnie nieciekawych postaciach. Niektóre części fabuły wydają się aż zbyt naciągane, nawet jak na sen. A piosenki i wierszyki zamieszczone na końcu książki... Lepiej spuścić na nie zasłonę milczenia.

Niby to książka dla dzieci, ale w sumie - bardziej ogólnie o wieku dziecięcym. Można ją zatem polecić i starszym, ale pod warunkiem, że mają w sobie jeszcze sporo z dziecka, a przynajmniej wspomnień z tego okresu, kiedy świat ograniczał się do podwórka i przedszkola, a wszystko - od kłótni z koleżanką po obrazek na ścianie - wydawało się być najważniejszą rzeczą na świecie. I należy tylko żałować, że dalszych tomów cyklu "Z książek Ewy" już nie było...

Ewa ma pięć lat i grupkę przyjaciół-rówieśników, ale najlepszą z jej przyjaciółek jest książka. Nie, żeby do czytania (Ewa nienajlepiej jeszcze czyta, a sama zawartość książki jest ponoć kiepska); to po prostu towarzyszka zabaw i partnerka do rozmowy. Mówiąca książka - a co ważniejsze, książka, której się śni.

Tytuł do czegoś zobowiązuje, dlatego połowa książki (tej...

więcej Pokaż mimo to

Aktywność użytkownika Korodzik

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


Bogdan Chorążuk Głowacze Zobacz więcej

statystyki

W sumie
przeczytano
2
książki
Średnio w roku
przeczytane
0
książek
Opinie były
pomocne
7
razy
W sumie
wystawione
2
oceny ze średnią 4,5

Spędzone
na czytaniu
8
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
0
minut
W sumie
dodane
1
W sumie
dodane
1
książek [+ Dodaj]