Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Barbarę Toporską kojarzyłem najpierw po prostu jako żonę Józefa Mackiewicza, która nie była znana jedynie z faktu bycia żoną", ale przede wszystkim z bycia intelektualną partnerką swojego męża. Mimo wszystko Toporska nigdy nie zajmowała moich myśli- zmieniło się to jednak po przeczytaniu jej korespondencji z Mieczysławem Grydzewskim, w których ujęła mnie swoim poczuciem humoru (w czym kontrastuje z, raczej ponurym, Mackiewiczem), ciętym językiem, bystrością umysłu i podobną do męża bezkompromisowością światopoglądową. Wtedy zapragnąłem zapoznać się bliżej z jej twórczością, która niestety nie jest zbyt dostępna na rynku.

"Athene Noctua" jest zbiorem wierszy. Nie wydają mi się porywające, jako że przyzwyczajony jestem do poezji romantycznej, której zdecydowanie bliżej do skamandryckiej melodyjności, o której wspominała sama autorka w listach do Grydzewskiego właśnie. Niemniej są one przyjemne w odbiorze, niektóre nawet wydają mi się naprawdę dobre (m.in. "Dialog", czy "Preludia na cztery wiatry") i- choć to może być opinia kontrowersyjna, a dla niektórych nawet obrazoburcza- jako poetkę mogę postawić ją wyżej od Szymborskiej.

Polecam tę pozycję przede wszystkim miłośnikom poezji, która zarówno pod względem melodyjności, jak i tematyki raczej wyróżnia się na tle poezji polskiej.

Barbarę Toporską kojarzyłem najpierw po prostu jako żonę Józefa Mackiewicza, która nie była znana jedynie z faktu bycia żoną", ale przede wszystkim z bycia intelektualną partnerką swojego męża. Mimo wszystko Toporska nigdy nie zajmowała moich myśli- zmieniło się to jednak po przeczytaniu jej korespondencji z Mieczysławem Grydzewskim, w których ujęła mnie swoim poczuciem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Mgła" jest powieścią trudną i nieoczywistą, a przy tym "brudną", pełną przemocy, cynizmu i zawiści. Fabuła jest umiejscowiona gdzieś na przełomie średniowiecza i nowożytności- autorka bardzo plastycznie korzysta z estetyki tamtych czasów, choć daje przy tym wskazówki sugerujące, że mogą być to czasy jeszcze późniejsze. Anna Brzezińska przełamuje w swoim dziele schematy klasycznych baśni o smokach, księżniczkach i dzielnych bohaterach, ale daleka jest od wygodnego postmodernizmu, do jakiego przyzwyczaiły nas dzieła kultury ostatnich lat.

Narracyjnie mamy do czyninia z opowieścią; chciałbym powiedzieć nawet, że z gawędą, ale ta forma sugerowałaby coś lekkiego, być może moralizatorskiego, tymczasem historia jest niezwykle ciężka, przytłaczająca i daleka od wszelakich pouczeń natury etycznej. Forma opowieści jest pozornie chaotyczna, wręcz oniryczna, ale przy tym bardzo spójna i konsekwentna. Wynika to z faktu, że "Mgła" opowiadana jest przez dwoch bohaterów, zarabiających na flaszkę alkoholu przedstawianiem historii miasta Citta di Sant'Angelo.

Powieść Anny Brzezińskiej jest świetna i warta uwagi, ale na tyle trudna (zarówno w formie, jak i przekazie), że raczej nie każdemu przypadnie do gustu. Wydaje mi się jednak, że warto dać jej szansę. Gorąco polecam.

"Mgła" jest powieścią trudną i nieoczywistą, a przy tym "brudną", pełną przemocy, cynizmu i zawiści. Fabuła jest umiejscowiona gdzieś na przełomie średniowiecza i nowożytności- autorka bardzo plastycznie korzysta z estetyki tamtych czasów, choć daje przy tym wskazówki sugerujące, że mogą być to czasy jeszcze późniejsze. Anna Brzezińska przełamuje w swoim dziele schematy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do "Silmarillionu" wracam nieustannie; czasami raz do roku, czasami trochę rzadziej, ale zawsze przychodzi moment, kiedy odczuwam wewnętrzną potrzebę powrotu do historii Ardy.

"Silmariollion" jest dziełem monumentalnym i wielkim pod każdym względem- narracyjnym (wielkie brawa dla redaktorów, którym udało się uporządkować notatki Tolkiena), językowym (autor postawił poprzeczkę tak wysoko, że do dzisiaj nikomu nie udało się jej przeskoczyć), ale przede wszystkim światotwórczym.

Narracja przybiera formę paraboliczną i można ją porównać do stylistyki biblijnej- mamy tu historię powstania wszelkiego stworzenia, dzieje dzieci Iluvatara od powołania ich na świat, przez wojnę ze "Złym", czyli Melkorem, po historię znaną nam z "Władcy pierścieni".

Punktem zwrotnym historii jest stworzenie przez Feanora (jednego z największych wśród Elfów) Silmarili- trzech klejnotów tak wspaniałych, że były one przyczynkiem do wojen ciągnących się przez stulecia. W tle mamy wiele historii mniej lub bardziej ze sobą powiązanych: powstawanie i upadanie królestw, dzieje wielkich władców, mistrzów miecza i kowalstwa, historie o miłości, przyjaźni, lojalności i zdradach. Niektóre historie bywają smutne i bolesne, inne są niezwykle piękne i budujące.

"Silmarillion" odwołuje się do wzniosłych i uniwersalnych wartości, jest to historia o walce dobra ze złem i przypomina czytelnikowi, jak ważne jest w życiu poczucie piękna i cnoty. Nie jest to przy tym żadne moralizatorstwo- to wielki epos o świecie, którego na poziomie dosłowności nie ma i jest całowicie wymyślony, ale na poziomie metafizycznym jest jak najbardziej rzeczywisty i realny.

"Silmarillion" jest dziełem wykraczającym poza ramy Fantasy- to coś więcej. Serdecznie polecam każdemu. Warto przy tym jeszcze raz zaznaczyć, że nie jest to powieść, w związku z tym nie ma potrzeby czytania całości od deski do deski, od początku do końca. Można to dzieło potraktować jak Biblię- sięgać po co ciekawsze fragenty, cofać się do wcześniejszych dziejów, żeby potem powrócić do historii późniejszych. Myślę, że niekonwencjonalne podejście do czytania może w tym przypadku bardzo ułatwić przyswojenie i immersję.

Do "Silmarillionu" wracam nieustannie; czasami raz do roku, czasami trochę rzadziej, ale zawsze przychodzi moment, kiedy odczuwam wewnętrzną potrzebę powrotu do historii Ardy.

"Silmariollion" jest dziełem monumentalnym i wielkim pod każdym względem- narracyjnym (wielkie brawa dla redaktorów, którym udało się uporządkować notatki Tolkiena), językowym (autor postawił...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z góry zaznaczam, że opinia nie odnosi się do Biblii jako takiej, a do tego konkretnie tlumaczenia, czyli tzw. "Biblii Pierwszego Kościoła".

Powiedzieć, że jestem kolekcjonerem byłoby przesadą, jednak faktem jest, że moim swoistym hobby jest zbieranie wszelkich dostępnych tłumaczeń Pisma Świętego; mam ich już bodaj 11, nie ograniczając się jedynie do przekładów katolickich. Językoznawca ze mnie żaden, interesuję się jednak tą dziedziną, poszerzając swoją wiedzę zarówno na temat Biblii jako takiej, jak i problematyki związanej z jej tłumaczeniem.

To powiedziawszy, uważam "Biblię Pierwszego Kościoła" za najlepszy przekład z dostępnych obecnie na rynku. Odróżnia się od standardowej Tysiąclatki głównie trzema cechami: Stary Testament przetłumaczono nie z języków oryginalnych, a Septuaginty, przystępnością języka oraz stawianiem wierności tłumaczenia nad patetyczną formę. Nie oznacza to jednak, że ksiądz Popowski (tłumacz) zastosował język potoczny- jest on dostojny, jednak nie nazbyt podniosły, ale przez to znacznie przystępniejszy i jasny dla przeciętnego czytelnika.

Przystępny jest nie tylko sam język, ale również układ księgi oraz naprawdę przejrzyste teskty pomocnicze i przypisy (czego nie można powiedzieć o Biblii Tysiąclecia). Dla wielu atutem może być również fakt, że poszczególne fragmenty (jak słowa Jezusa, czy Księgi deuterokanoniczne) są wyróżnione spośród całości tekstu poprzez odmienną kolorystykę- ja sam nie mogę się tym cieszyć z powodu mojego daltonizmu.

Moja ogólna ocena jest wysoka. Do tego przekładu sięgam najczęściej i najchętniej zagłębiam się w problematykę teologiczną za jego pomocą. Jak już wspomniałem: specjalista w tej materii ze mnie żaden, piszę z perspektywy hobbysty-amatora.

Z góry zaznaczam, że opinia nie odnosi się do Biblii jako takiej, a do tego konkretnie tlumaczenia, czyli tzw. "Biblii Pierwszego Kościoła".

Powiedzieć, że jestem kolekcjonerem byłoby przesadą, jednak faktem jest, że moim swoistym hobby jest zbieranie wszelkich dostępnych tłumaczeń Pisma Świętego; mam ich już bodaj 11, nie ograniczając się jedynie do przekładów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Marcin Giełzak (zarówo w swojej książce, jak i podcaście) odczarowuje i odkłamuje lewicę- tak dzisiejszą, jak i historyczną. Już za sam ten fakt należą się autorowi brawa. Choć światopoglądowo stoję w opozycji do socjalizmu, to intelektualna i moralna uczciwość nakazuje mi docenić i uznać pozytywną hitoryczną rolę jaką ten nurt odegrał w naszej (i nie tylko naszej) części świata. Cenię Marcina m.in. za to, że nie posiada w swoich imperatywach taniego antyklerykalizmu (tak charakterystyczneo dla dzisiejszej polskiej lewicy) oraz za to, że należy do tej mniejszości, która potrafi zrozumieć prawdziwe źródła i wartości towarzyszące socjalizmowi u jego zarania. Jest to coś niezwykłego, choć jeszcze trochę ponad 80 lat temu były to rzeczy oczywiste.

Cieszę sę również, że Marcin Giełzak zdecydował się na aforystykę. Lubię tę formę przekazu, pewnie dlatego, że- podobnie do autora- zaczytywałem i zaczytuję się w klasykach tego gatunku, jak Davila, Nietzsche, de Chamfort, Blake, Cioran, czy Elzenberg.

Z wieloma perspektywami i stanowiskami pisarza trudno mi się zgodzić, ale nie o to chyba autorowi chodziło, wszak książka ma skłaniać do refleksji, nie kiwania z uznaniem głową przy co drugiej stronie.

Nie wiem komu mógłbym polecić książkę. Jeśli już miałbym ją targetować, to skierowałbym się ku ludziom zarówno z prawicy jak i lewicy, którzy nie mają zbytniej wiedzy o socjalizmie, a chcieliby znaleźć jakiś punkt zaczepienia dla jej pogłębienia. Mógłbym polecić "Wieczną lewicę" również tym, którzy nie lubią wychodzić poza bańkę... komuś jeszcze? Chyba napiszę Nietzschem, że książka jest dla wszystkich i dla nikogo. ;)

Marcin Giełzak (zarówo w swojej książce, jak i podcaście) odczarowuje i odkłamuje lewicę- tak dzisiejszą, jak i historyczną. Już za sam ten fakt należą się autorowi brawa. Choć światopoglądowo stoję w opozycji do socjalizmu, to intelektualna i moralna uczciwość nakazuje mi docenić i uznać pozytywną hitoryczną rolę jaką ten nurt odegrał w naszej (i nie tylko naszej) części...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Wieczny Grunwald" jest powieścią modernistyczną, z której wręcz wylewają się motywy freudowsko-jungowskie. Jest to historia o mężczyźnie bez narodowej i klasowej przynależności i o zagubieniu, które rodzi poczucie alienacji absolutnej. Nie jest to książka łatwa, ale na pewno najmocniejsza i (chyba) najbardziej emocjonalnie zaangażowana w dorobku Twardocha.

Wydaje mi się, że wszystkie jego powieści tak naprawdę mówią o tym samym, w różnej formie, podobnym stylem, w odmiennej scenerii historyczno-politycznej. Wieczny Grunwald" nie jest tutaj wyjątkiem, ale różni się on od reszty dorobku autora formą i emocjonalnym pobudzeniem.

Wydaje mi się, że jest to dobra książka, ale trudna, być może za trudna i z pewnością dla wielu pozostanie niezrozumiana. Choć inne powieści Twardocha podobały mi się znacznie bardziej i być może warsztatowo były znacznie lepiej napisane, to chyba "Wieczny Grunwald" pozbawiony jest typowego dla pisarza zadęcia i dorabiania do rozterek natury egzystencjalnych, ideologicznej warstwy moralnej. Podobno historia dotyczy odwiecznego konfliktu polsko-niemieckiego, ale nie zgadzam się z tym gruntownie- historia dotyczy konfliktu człowieka, który ze względu na swoje pochodzenie nie jest w stanie poczuć przynależności do którejkolwiek z obu nacji.

I tylko taka refleksja mnie naszła, że wiele lat od wydania tejże powieści minęło, wiele stronic zostało przez Twardocha napisanych. Pytanie, czy tkwi On wciąż w swoim przezwiecznym Grunwaldzie?

"Wieczny Grunwald" jest powieścią modernistyczną, z której wręcz wylewają się motywy freudowsko-jungowskie. Jest to historia o mężczyźnie bez narodowej i klasowej przynależności i o zagubieniu, które rodzi poczucie alienacji absolutnej. Nie jest to książka łatwa, ale na pewno najmocniejsza i (chyba) najbardziej emocjonalnie zaangażowana w dorobku Twardocha.

Wydaje mi się,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdybym miał znaleźć lewicową, czy może ogólniej- progresywną- odpowiedź na Trylogię Sienkiewicza, to byłaby to właśnie "Trylogia husycka" Sapkowskiego. Nie na zasadzie kopii, nie na zasadzie jakiejś odpowiedzi, a raczej na zasadzie antytezy. Widać przy tym nie próbę odbrązowienia Sienkiewicza, ani nawet próby polemiki z nim, a jakąś formę sentymentu i sympatii; nie mam pojęcia na ile podświadomej, a na ile uświadomionej. Co by nie mówić, już pierwsze zdania sprowadzają nas do tych porównań. Zagadnienie ciekawe i warte uwagi.

Sapkowski, jak ma to w zwyczaju, kpi sobie z czytelnika i przechwala się przed nim swoją erudycją, oczytaniem, wiedzą historyczną i znajomością języków obcych. Autor stawia przed odbiorcą wysoką poprzeczkę, rzuca mu wyzwanie i z uśmiechem oczekuje jego upadku i przyznania się do swojej ułomności. Robi to jednak z takim urokiem i tak frywolnie, że czytelnik pozbawiony większych kompleksów jest gotów Sapkowskiemu wybaczyć wszystko- ponieważ w zamian otrzymuje intrygującą historię, pełną gier i odniesień, a wszystko opisane przepiękną polszczyzną, łamiącą schematy i uderzającą w Sacrum bardzo dosadnym, często wulgarnym i dosłownym Profanum. Czegoś takiego nie uświadczy się ani u Sienkiewicza, ani u Mickiewicza, ani u Prusa, ani u Miłosza. Satysfakcja gwarantowana.

Pod wieloma względami "Narrenturm" jest powieścią rozrywkową: fabuła jest stosunkowo prosta, narracja jest dość schematyczna, a warstwy intelektualnej w sferze stricte wewnętrznej powieści- niewiele. Sapkowski nadrabia to jednak bardzo wymagającym (jak już wcześniej wspomniałem) warsztatem literackim i bardzo zgrabnie zawartymi licznymi odniesieniami do klasyki literatury, a nawet powieści fantastycznych. Dodatkowo warsztat historyczny i zawarcie w książce bardzo szerokiego wachlarza informacji dotyczących realiów ówczesnej epoki i jej rzeczywistych wydarzeń budzi podziw.

Przy tym wszystkim trzeba zaznaczyć, że autory nie ukrywa tutaj swoich antyklerykalnych i mocno progresywnych przekonań. Robi to jednak z wdziękiem, a przy tym- co by nie mówić- znajomością materii o której pisze, być może czasami opowiadając się w tym wszystkim nie bez subiektywnej perspektywy. Dlatego dla wielu ludzi o konserwatywnej wrażliwości, powieść może być obrazoburcza, zarówno językowo, jak i fabularnie. Myślę jednak, że i w tym przypadku warto się otworzyć i dać temu szansę, bo książka jest tego warta. Serdecznie polecam, a sam z pewnością podejdę do kolejnych tomów trylogii.

Gdybym miał znaleźć lewicową, czy może ogólniej- progresywną- odpowiedź na Trylogię Sienkiewicza, to byłaby to właśnie "Trylogia husycka" Sapkowskiego. Nie na zasadzie kopii, nie na zasadzie jakiejś odpowiedzi, a raczej na zasadzie antytezy. Widać przy tym nie próbę odbrązowienia Sienkiewicza, ani nawet próby polemiki z nim, a jakąś formę sentymentu i sympatii; nie mam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Można powiedzieć, że "Naruto" jest serią (zarówno mangi, jak i anime) mojego życia, ponieważ poprzez długość czasu w jakim była wydawana, towarzyszyła mi od dzieciństwa do wczesnej dorosłości. Spośród wszystkich japońskich komiksów, ten jest mi najbliższy właśnie dlatego, że jest ze mną najdłużej (obok "One piece" do którego jednakowoż tak silnego przywiązania nie czuję)- w pewnym sensie razem z nim dorastałem.

"Naruto" w swojej narracji, kreacji bohaterów oraz światotwórstwie jest stosunkowo proste i nie wybija się ponad większość znanych nam tzw. tasiemców, jednak w warstwie symbolicznej i psychologicznej stał na naprawdę wysokim poziomie, co trudno zauważyć z dwóch powodów: po pierwsze trudno to dostrzec przez liczne infantylne elementy fabularne (niektóre bardziej, niektóre mniej udane), a po drugie przez fakt, że cała seria jest bardzo nierówna- co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że cykl ten był wydawany przez 15 lat!

Jak wspomniałem, ta manga miała swoje dobre, nawet wspaniałe momenty, ale nie brakowało również tych gorszych, a nawet bardzo złych, łącznie z (niestety) końcowymi tomikami. Oceniając jednak "Naruto" jako całość i biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo kultowym i wywierającym wpływ na popkulturę, uważam to dzieło za wspaniałe.

Mam nadzieję, że nadejdą w Polsce czasy, kiedy manga stanie się pełnoprawnym dziełem kultury, nie ograniczającym się jedynie (w przekonaniu mainstreamu) do dziwnych i infantylnych komiksików, wokół których skupia się jedynie jakaś subkultura i ewentualnie dzieci.

Można powiedzieć, że "Naruto" jest serią (zarówno mangi, jak i anime) mojego życia, ponieważ poprzez długość czasu w jakim była wydawana, towarzyszyła mi od dzieciństwa do wczesnej dorosłości. Spośród wszystkich japońskich komiksów, ten jest mi najbliższy właśnie dlatego, że jest ze mną najdłużej (obok "One piece" do którego jednakowoż tak silnego przywiązania nie czuję)- w...

więcej Pokaż mimo to