-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1127
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać347
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2021-02-02
2020-06-07
Właśnie skończyłam czwartą część cyklu neapolitańskiego i muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Czyta się tę czwartą część równie szybko i lekko jak pozostałe trzy części, ale nie ma już takich emocji i takiego literackiego niepokoju jaki odczuwałam przy części drugiej, moim zdaniem najlepszej. Ponownie wchodzimy w świat dorosłej już Leny i jej ciągłego oceniania swoich poczynań oczami przyjaciółki. Nadal zostajemy wciągnięci w sprawy polityczne Neapolu, towarzyszymy dorosłym już bohaterom z poprzednich tomów, ich problemom, biedzie, uzależnieniu od rządzących w dzielnicy braci Solara i szarej egzystencji niezwykle inteligentnej Lili. Liczymy, że w końcu wydarzy się coś spektakularnego, coś co zmieni jej monotonne życie. Coś, co nas całkowicie zaskoczy i dowiedzie, że dzięki wybitnej inteligencji można zajść bardzo daleko.
Zamiast tego mamy opis codziennego życia, głównie Leny, która nadal jest trochę bezbarwna i Lili, która z kolei coraz bardziej staje się nieobliczalna. Jedyne, co rzeczywiście skłania do głębszych przemyśleń i co jest niezaprzeczalnym atutem powieści jest opis tego, jak minuta nieuwagi może zmienić życie w koszmar. Nie tylko nasze życie, ale życie najbliższej rodziny i przyjaciół. Minuta nieuwagi, która może rzutować na całą naszą przyszłość.
Słowa uznania należą się autorce za interesujące zakończenie powieści, które spina jedną klamrą wszystkie cztery tomy cyklu.
Mam wrażenie, jakby tę czwartą część pisało kilka osób. Jest główna narratorka i ona poświęca kobiecej psychice najwięcej rozważań. Jest pasjonat polityki, który próbuje nam przybliżyć polityczne tło wszystkich wydarzeń, jest też znawca historii Neapolu, który opisuje zabytkową część Neapolu z precyzją przewodnika turystycznego. I jest ktoś, kto ostatnie dwadzieścia lat życia Eleny streszcza na kilku stronach powieści, podczas gdy ktoś inny jednemu dniu życia bohaterki poświęcił dwa rozdziały.
Jedno jest pewne. Lila napisałaby tę powieść o wiele ciekawiej. Ale myślę, że i tak cykl neapolitański Ferrante ma i z pewnością mieć będzie wielu wielbicieli. Mimo, że ja do nich nie należę, powieść przeczytałam z przyjemnością, a serialem opartym na pierwszych dwóch tomach byłam po prostu zauroczona.
Właśnie skończyłam czwartą część cyklu neapolitańskiego i muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Czyta się tę czwartą część równie szybko i lekko jak pozostałe trzy części, ale nie ma już takich emocji i takiego literackiego niepokoju jaki odczuwałam przy części drugiej, moim zdaniem najlepszej. Ponownie wchodzimy w świat dorosłej już Leny i jej ciągłego oceniania swoich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-08
Po obejrzeniu świetnego serialu HBO o Czarnobylu, sięgnęłam po książkę Aleksijewicz. Już wcześniej byłam zachwycona autorką czytając „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Ale muszę przyznać, że „Czarnobylska modlitwa” jest jeszcze bardziej poruszająca, pasjonująca i zarazem wstrząsająca.
Autorka opowiada o ludziach, którzy podjęli się, nie tylko z rozkazu władz radzieckich, ale również dobrowolnie, gaszenia pożaru i usuwania skutków awarii reaktora w Czarnobylu, która miała miejsce w kwietniu 1986 roku. Nieświadomi koszmarnego zagrożenia, często bez jakichkolwiek ubrań ochronnych, ratowali całą Europę przed możliwym skażeniem. Szli jak to sami określili z „łopatą na atom”. Nie obawiali się promieniowania jądrowego, bo często o nim nic nie wiedzieli, a władza radziecka skutecznie tę wiedzę przed nimi ukrywała.
Świetnie przedstawiona jest walka naukowców radzieckich, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z ogromu zagrożenia promieniowaniem jądrowym i apelowali o podanie ludziom tabletek jodu, co uchroniłoby ich w przyszłości przed rakiem tarczycy. Bezskutecznie usiłowali walczyć z ignorancją radzieckich władz, napotykając nie tylko na ścianę niechęci ale na jawną wrogość i zastraszanie w imię obrony sowieckich ideałów.
Warto przeczytać ten zbiór historii o ludziach, którzy nam uratowali życie, którzy zapłacili najwyższą cenę za błędy radzieckich inżynierów i konstruktorów niby niezawodnego reaktora czarnobylskiego.
Aleksijewicz skupia się na tej części Białorusi, która została skażona radionuklidami na tysiące lat. Opisuje bezmiar cierpienia ludzi, którym przyszło opuścić rodzinną wieś, albo co gorsza żyć i gospodarować na ziemi skażonej promieniowaniem, gdzie dzieci nie mogą się bawić na trawie, kąpać w rzece czy iść do lasu, które często większość swego życia spędzają w szpitalach.
Pięknie opisuje miłość i poświęcenie żon tych cichych bohaterów czarnobylskich, którzy miesiącami umierali na chorobę popromienną. I stosunek władzy radzieckiej do ludności skażonych wsi, której jako zadośćuczynienie wypłacano tzw. „trumienne”, za które można było kupić jedynie dwie konserwy.
Po przeczytaniu „Czarnobylskiej modlitwy” myślimy tylko o dwóch rzeczach: nigdy więcej awarii jądrowej i nigdy więcej sowieckiego komunizmu. A lekturę polecam z całego serca!
Po obejrzeniu świetnego serialu HBO o Czarnobylu, sięgnęłam po książkę Aleksijewicz. Już wcześniej byłam zachwycona autorką czytając „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety”. Ale muszę przyznać, że „Czarnobylska modlitwa” jest jeszcze bardziej poruszająca, pasjonująca i zarazem wstrząsająca.
Autorka opowiada o ludziach, którzy podjęli się, nie tylko z rozkazu władz...
2020-04-27
Margaret Atwood należy do moich ulubionych pisarek, ale ta książka zupełnie mnie nie zachwyciła. Recenzje „The Globe and Mail” i samego wydawnictwa sugerowały, że będę mieć do czynienia z mistrzowskim dziełem, jednym z najlepszych w twórczości kanadyjskiej autorki. To skąd to moje rozczarowanie?
Do połowy powieść przypominała nieco „Wynurzenie”, napisane przez Atwood parę lat wcześniej. I można potraktować te pierwsze czternaście rozdziałów jako dobrą literaturę obyczajową, napisaną świetnym językiem, z zabawnymi komentarzami. Z pewnością należy docenić niepowtarzalny zmysł obserwacyjny autorki.
Ale w następnych rozdziałach następuje poplątanie wszystkich możliwych gatunków literackich. Mamy sensację, kryminał, romans, dodatkowo wprowadzenie równolegle innej powieści i zupełnie niezrozumiałe nagłe przerzucenie się na magiczną poezję. Mnogość wątków, splątanie akcji z pewnymi nielogicznościami, przy równoczesnym braku napięcia, wprowadza chaos i czyni tę drugą część znacznie mniej atrakcyjną. Pomieszanie realnych wydarzeń, dopracowanych z perfekcyjną dokładnością, z totalną fikcją nie ułatwiają czytania i zrozumienia. Mnie udało się przeczytać, ale nie udało mi się zrozumieć tej powieści. A może ja za bardzo stąpam po ziemi i nie potrafię wznieść się na wyższy, bardziej magiczny poziom literatury?
Margaret Atwood należy do moich ulubionych pisarek, ale ta książka zupełnie mnie nie zachwyciła. Recenzje „The Globe and Mail” i samego wydawnictwa sugerowały, że będę mieć do czynienia z mistrzowskim dziełem, jednym z najlepszych w twórczości kanadyjskiej autorki. To skąd to moje rozczarowanie?
Do połowy powieść przypominała nieco „Wynurzenie”, napisane przez Atwood...
2020-04-04
„Grace i Grace” jest powieścią, która wciąga czytelnika od samego początku i trzyma w napięciu do samego końca. Świetnie skonstruowana forma narracji, w której główną narratorką i bohaterką jest skazana w 1843 r. na dożywocie Grace Marks. I to ona opowiada o swoim życiu. A działo się w nim naprawdę wiele.
Najciekawsze jest to, że opisana przez Atwood historia wydarzyła się naprawdę. Autorka prześledziła niemal wszystkie dostępne informacje na temat tajemniczej zbrodni, dokonanej przez służących (lub służącego) na bogatym chlebodawcy i jego gospodyni. I trzeba przyznać, że wplotła owe wydarzenia w literacką fikcję z mistrzowskim talentem. Każdy szczegół opowieści jest tutaj istotny i czemuś służy. A do tego mamy bardzo dokładny i prawdopodobny opis życia służących w XIX wieku. Bez moralizowania, bez upiększania, bez zanudzania czytelnika.
Owszem, jest to literatura raczej kobieca, jak to najczęściej bywa u Atwood. Poznajemy najdrobniejsze, niemal intymne szczegóły z życia Grace, znamy jej poglądy na każdy temat, wyrabiamy sobie o niej swoje zdanie, ale do końca nie wiemy czy oceniamy ją słusznie. Czy aby na pewno jest tym, za kogo się podaje, czy może jest niewinną ofiarą brutalnego McDermotta, mamy obawy czy przypadkiem nie jest obłąkana i czytamy powieść coraz szybciej, by się tego wszystkiego dowiedzieć… Powieść mocno mnie wciągnęła i myślę, że wciągnie każdego, kto po nią sięgnie. Zdecydowanie polecam, bo jest to literatura przez duże L.
„Grace i Grace” jest powieścią, która wciąga czytelnika od samego początku i trzyma w napięciu do samego końca. Świetnie skonstruowana forma narracji, w której główną narratorką i bohaterką jest skazana w 1843 r. na dożywocie Grace Marks. I to ona opowiada o swoim życiu. A działo się w nim naprawdę wiele.
Najciekawsze jest to, że opisana przez Atwood historia wydarzyła...
2020-03
Przeczytałam pierwszy tom i nie jestem pewna czy sięgnę po tom drugi, czyli „Dobre żony”. Odczuwam głęboki dystans do spraw poruszanych w książce, co nie znaczy, że komuś ta książka się nie spodoba. To, co zdecydowanie mi przeszkadzało, to idealizacja prawie wszystkich głównych postaci, począwszy od czterech sióstr, ich matki, ojca, a skończywszy na sąsiadach. Jedyną osobą, przedstawioną w negatywnym świetle jest ciotka March. Cała reszta to chodzące anioły. Może rzeczywiście rodzinę autorki cechowała taka wspaniała więź między siostrami i bezgraniczna miłość. Jestem jedynaczką i nie mogę być ekspertem w dziedzinie relacji między rodzeństwem, ale sądząc po zachowaniu dzieci moich znajomych czy też sąsiadów, częściej dochodzi do walk, a nawet do rękoczynów niż do nieustannego wyznawania sobie miłości między rodzeństwem. Ale w końcu było to 160 lat temu i życie rodzinne miało zupełnie inne oblicze.
Również nie zachwycił mnie język powieści, dość przestarzały, z licznymi archaizmami typu „dzielenie się strawą”. Pewnie książka ma wielu swoich zwolenników, bo nie znalazłaby się w kanonie tych lektur, które koniecznie w życiu należy przeczytać. Przypuszczam, że film Grety Gerwig oparty na fabule książki jest dużo ciekawszy. Zresztą już ma wielu fanów.
Ale może jednak się mylę. Może w czasach światowego niepokoju, przejęci smutnymi wiadomościami o koronawirusie, przytłaczani obrazami wojen czy problemów uchodźców na granicy grecko-tureckiej, z przyjemnością sięgniemy po lekturę, w której wszystko toczy się jakby w innym, lepszym świecie. I to czy będziemy chcieli zanurzyć się w kolejnej spokojnej lekturze, czy też wrócimy do naszych smutnych realiów, zależy tylko od nas. Może warto spróbować.
Przeczytałam pierwszy tom i nie jestem pewna czy sięgnę po tom drugi, czyli „Dobre żony”. Odczuwam głęboki dystans do spraw poruszanych w książce, co nie znaczy, że komuś ta książka się nie spodoba. To, co zdecydowanie mi przeszkadzało, to idealizacja prawie wszystkich głównych postaci, począwszy od czterech sióstr, ich matki, ojca, a skończywszy na sąsiadach. Jedyną osobą,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jest to kolejna książka z cyklu himalajskie marzenia. Autor bardzo dokładnie przybliża nam postać Tomka Mackiewicza, który trzy lata temu poświęcił życie dla zrealizowania swojej największej pasji, jaką było zdobycie zimą Nanga Parbat. Mackiewicz chciał w ten sposób wpisać się na zawsze w piękną historię polskiego zimowego himalaizmu.
Książka jest naprawdę pasjonująca dopiero od polowy, wtedy, kiedy zaczynają się wyprawy w Himalaje i ta ciągła potrzeba Mackiewicza pokonania Nagiej Góry. W pierwszej połowie mamy opis jego zwyczajnego życia, ze wszystkimi wzlotami i upadkami.
To, co mnie najbardziej zdumiewa w książce, to stosunek innych himalaistów do poczynań Mackiewicza. Widać było wyraźną niechęć, a momentami nawet wrogość. Nie tylko nie wsparto go finansowo w jego poczynaniach, ale wręcz odmówiono mu zwyczajnej rady, kiedy o nią prosił. Traktowano go jak zwykłego turystę, który ma jakieś nierealne obsesje i marzy mu się niezdobyty zimą ośmiotysięcznik. Teraz, kiedy wiadomo jak skończyła się narodowa wyprawa na K2, można zadać pytanie, czy Mackiewicz nie wykazał się większą walecznością, dokonując jednak wejścia na Nangę Parbat. Czy nie zmarnowano zupełnie niepotrzebnie wielkiego talentu wspinaczkowego Mackiewicza. Nie wyciągnięto do niego pomocnej dłoni ani w sprawach wypraw himalajskich, zmuszając go do zbierania pieniędzy w Internecie, ani w momencie dużych trudności prowadzonej przez niego firmy. I w końcu, gdyby państwo polskie wykazało chęć wsparcia finansowego akcji ratunkowej, czyli szybciej opłaciło Pakistańczyków, którzy chcieli podjąć się tego zadania, może udałoby się uratować Mackiewicza. I mielibyśmy kolejnego lodowego wojownika, który zdobył Nangę zimą i przeżył. Brak tej pomocy szczególnie dziwi w świetle wielkich milionów wpłacanych na Kubicę, przy jego ostatnich słabych wynikach, czy planu natychmiastowego sprowadzania Polaka z Anglii, którego odłączono od aparatury podtrzymującej życie. Brak w tym jakiejś logiki i dlatego Mackiewicz pozostanie na zawsze marzycielem „walczącym z lawinami”. A ja się zastanawiam, czy jednak nie zasłużył na więcej.
A książkę polecam, zwłaszcza wszystkim pasjonatom gór.
Jest to kolejna książka z cyklu himalajskie marzenia. Autor bardzo dokładnie przybliża nam postać Tomka Mackiewicza, który trzy lata temu poświęcił życie dla zrealizowania swojej największej pasji, jaką było zdobycie zimą Nanga Parbat. Mackiewicz chciał w ten sposób wpisać się na zawsze w piękną historię polskiego zimowego himalaizmu.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKsiążka jest naprawdę pasjonująca...