rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Henryk Sienkiewicz to taki autor, który chyba jako jeden z nielicznych, pozytywnie zaskoczył mnie swoją twórczością. Krzyżacy bardzo mi się spodobali. Z książką W pustyni i w puszczy miałam już do czynienia, jednak nie wspominam mile tego spotkania. Chcąc dać tej powieści drugą szansę, zabrałam się za nią w wolnej chwili, czyli całkiem niedawno.

Fabułę tej książki nie będę przybliżać, gdyż wydaję mi się, że wszystkim jest ona dobrze znana. W dużym skrócie: Powieść opowiada o losach Stasia i Nel przebywających i chwilowo zamieszkujących Afrykę w okolicach Nilu. Prawdziwa przygoda rozpoczyna się w momencie porwania tej dwójki przez zwolenników Mahdiego. Ta wyprawa zmieni postawę Stasia na wiele kwestii oraz ukaże jego cechy w pełnym świetle.

Po skończeniu tej książki, naprawdę nie dziwiłam się, dlaczego nie przeczytałam jej w piątej klasie. Ilość opisów przyrody, nazw miast oraz rozwiniętej analizy psychologicznej, w wieku dwunastu lat może przyprawić o niechęć do dalszej przygody ze Stasiem i Nel. Po raz kolejny będę zastanawiać się co za "inteligentny" człowiek pozwolił, aby ta powieść znalazła się w kanonie lektur obowiązkowych w podstawówce. Według mnie, ta powieść dla tak młodego czytelnika jest za długa, za ciężka i momentami zbyt skomplikowana.

Obecnie książka sprawiła na mnie duże wrażenie. Liczne opisy przyrody nie przeszkadzały mi w kontynuowaniu lektury, a wręcz pomagały lepiej wyobrazić sobie krajobraz Afryki. Teraz zdecydowanie łatwiej było mi zrozumieć trudne położenie Stasia i podejmowane przez niego dorosłe decyzje. Momentami odnosiłam wrażenie, że autor przesadził z dorosłą postawą Stasia. W niektórych sytuacjach, swoim zachowaniem przypominał osiemnastolatka, a nie osobę o swoim wieku. Z jednej strony podziwiałam jego odwagę, a z drugiej nie chciało mi się wierzyć, by w rzeczywistości mógł tak postępować. Postać Nel trochę mnie rozczarowała. Słodka, niewinna, dobra, delikatna, ładna i jeszcze nie wiem jaka, praktycznie przez całą książkę mnie denerwowała. Nie lubię tak wykreowanych bohaterów. Bez żadnych wad. Staś musiał ratować ją z każdej opresji, co na dłuższą metę stawało się dla mnie irytujące. Mnie Nel swoim urokiem nie oczarowała.

Książkę, mimo braku archaizacji języka i tak ciężko się czyta. Styl autora nie jest łatwy, ale da się przez niego przebrnąć Język autora zniechęca do dalszej wyprawy z lekturą, jednak przez wartką i ciekawą akcję trwamy w niej do samego końca. W moim przypadku dodatkowym utrudnieniem była malutka czcionka, przez którą już po kilku stronach bolały mnie oczy i głowa, dlatego momentami byłam wręcz zmuszona przerwać dalszą przygodę z lekturą.

Ostatecznie książka nawet mi się podobała, jednak przez wzgląd na język i utrudnienia, które stwarza moje wydanie, raczej już po raz kolejny po nią nie sięgnę. Jeśli w podstawówce widzieliście w niej jakiś potencjał, lecz nie wytrwaliście do końca, teraz warto przeczytać ją jeszcze raz. Zwolennikom Sienkiewicza jak najbardziej polecam, reszcie całkowicie odradzam.

Henryk Sienkiewicz to taki autor, który chyba jako jeden z nielicznych, pozytywnie zaskoczył mnie swoją twórczością. Krzyżacy bardzo mi się spodobali. Z książką W pustyni i w puszczy miałam już do czynienia, jednak nie wspominam mile tego spotkania. Chcąc dać tej powieści drugą szansę, zabrałam się za nią w wolnej chwili, czyli całkiem niedawno.

Fabułę tej książki nie będę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzisiejsza recenzja będzie w sumie recenzją niespodzianką. Książka Trzy metry nad niebem wpadła w moje ręce zupełnie przypadkiem. W szkole, dziewczyny ciągle gadały o sławnej, hiszpańskiej produkcji na podstawie tej powieści. Postanowiłam, więc ją obejrzeć. Jednak mam w zwyczaju, że najpierw czytam książkę, a dopiero potem zabieram się za film. Dlatego tak też i w tym przypadku uczyniłam. Papierowa wersja za mną, a co z ekranową? Jak tylko będę miała czas to z pewnością sprawdzę, czy jest ona naprawdę taka dobra jak mówią. Teraz jednak wróćmy do książki, o której w dzisiejszym poście będzie mowa...

Babi to ułożona i dobrze wychowana dziewczyna. Zazwyczaj spokojnie spędza czas i nie sprawia kłopotów swoim rodzicom. Jej życie zmienia się, gdy poznaje na imprezie przystojnego Stepa, chuligana i wandala, który nie cofa się przed niczym. Początkowa nienawiść z czasem przybiera głębszego wyrazu, aż w końcu przeradza się w miłość, która przysporzy nastolatce wielu problemów. Czy przetrwa liczne próby?

Jakoś nigdy nie przepadałam za wszelkiego rodzaju romansidłami. Czy to dla młodzieży czy dla dorosłych. Zwykle omijałam je wielkimi łukami. Poboczne wątki miłosne jeszcze jakoś potrafiłam znieść, jednak gdy stanowiły on rolę pierwszorzędną, dławiłam się słodkością i nie byłam w stanie dłużej znieść ciągłych pocałunków i przytulanek, dlatego też obawiałam się Trzech metrów nad niebem. Jak się później okazało, zupełnie niepotrzebnie.

Przez początek ciężko było mi przebrnąć. Zrobiłam sobie dodatkowe utrudnienie, czytając je w szkole. Autor pisał dość ogólnikowo i wtrącał w dialogi niepotrzebne mądrości. Brak akcji oraz zwyczajna fabuła, które trochę mnie rozczarowały, nie zapowiadały ciekawej i przyjemnej lektury. Jednak po stu stronach, mile się zaskoczyłam. W końcu zaczęło się coś dziać. Znajomość Babi i Stepa z spotkania na spotkanie przeradzała się w coraz głębsze uczucie. Na całe szczęście mieliśmy możliwość obserwowania tego zjawiska oczami osoby trzeciej. Dokładnie wiedzieliśmy co w danej sytuacji sądzi każda z pary. Ten zabieg zdecydowanie przypadł mi do gustu i okazał się dobrym sposobem, pokazania ewolucji miłości Babi i Stepa.

Akcja książki szła równym tempem, który w zupełności mi odpowiadał oraz dzięki, któremu czytało mi się ją lekko, szybko i przyjemnie. Jednak przez ostatnie sześćdziesiąt stron wyczułam w zachowaniu oraz reakcji bohaterów pewien chaos, który niepotrzebnie zastosował autor. Gdy już przewróciłam ostatnią kartkę i zamknęłam książkę, tak naprawdę nie byłam pewna czy znam przyczynę dziwnego postępowania Babi i Stepa. Byłam tym bardzo zaskoczona. Wszystko zaczęła dziać się tak nagle. Ciężko było mi zebrać to wszystko do kupy. Jednak nie poddaję się i spróbuję poszukać drugiej części, która być może odpowie na niektóre nurtujące mnie pytania i rozwinie niedokończone wątki.

Książki nie oceniam źle. Jak na gatunek, za którym nie przepadam, wypadła ona w moich oczach naprawdę nieźle. Historia Babi i Stepa nie wydała mi się jakaś szczególna, ale też nienadzwyczajna. Czytało mi się ją miło i przyjemnie, nic po za tym. Będę ją dobrze wspominać, lecz bez jakiś szczególnych emocji. Mogę śmiało polecić jako dobre czytadło na nudny weekend.

Dzisiejsza recenzja będzie w sumie recenzją niespodzianką. Książka Trzy metry nad niebem wpadła w moje ręce zupełnie przypadkiem. W szkole, dziewczyny ciągle gadały o sławnej, hiszpańskiej produkcji na podstawie tej powieści. Postanowiłam, więc ją obejrzeć. Jednak mam w zwyczaju, że najpierw czytam książkę, a dopiero potem zabieram się za film. Dlatego tak też i w tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Krystyna Siesicka to polska pisarka, o której słyszała pewnie większość z was. Najpopularniejszą powieścią jaką wydała jest bez wątpliwie Zapałka na zakręcie. Jednak w swoim dorobku ma wiele pozycji, które być może również zasługują na uwagę. Chcąc się o tym przekonać zabrałam się za Jezioro Osobliwości.

Marta to z pozoru zwyczajna dziewczyna. Sprawia wrażenie radosnej i cieszącej się życiem. Prawda okazuje się jednak zupełnie inna. Brak przyjaciół oraz zero uwagi poświęconej przez matkę, z dnia na dzień przytłacza ją coraz bardziej. Brakuje niewiele, aby dziewczyna popadła w depresję. Doszłoby do tego, gdyby nie mała iskierka nadziei w postaci, jednego spotkania, które jak się później okaże, całkowicie odmieni jej życie.

Kiedyś uwielbiałam młodzieżówki. Mogłam kupować i wynosić je z biblioteki wielkimi torbami. Z czasem mój gust książkowy się zmienił. Do gatunku zraziłam się też przez dość słabe pozycje, na które się często natykałam. Ostatecznie zaprzestałam je pożyczać i zaczęłam czytać bardziej dojrzałe książki. Zdarzają się też momenty, kiedy swoim opisem jakaś młodzieżówka mnie zaciekawi. W takim przypadku z chęcią po nią sięgam. Było tak właśnie z Jeziorem Osobliwości, z którym miałam optymistyczne i przyjemne wizje na przyszłość. Czy się sprawdziły?

Książka nie jest nadzwyczajna, tak jak prawie każda młodzieżówka. Nie zaskakuje nas ciekawą fabuła i akcją, ale też nie powiela znanych schematów. Bohaterzy to nie rozkapryszeni nastolatkowie z błahymi problemami na głowie. Autorka wykreowała ich na silne osobowości, które ciężko znaleźć we współczesnych powieściach młodzieżowych. Spodobało mi się to, że wady głównych postaci mogliśmy dostrzec gołym okiem. Nie byli oni wyidealizowanymi lalkami, tylko ludźmi z krwi i kości. Dzięki temu łatwiej było mi się z nimi zżyć oraz wczuć w ich sytuację.

Jezioro Osobliwości zostało napisane pięknym i lekkim piórem Krystyny Siesickiej, dzięki któremu powieść czyta się w błyskawicznym tempie. Zachwyca opisami oraz dialogami, które wprost ukazują życiową prawdę. Wiele z nich aż prosi się o zapisanie na kartce i przypomnienie w trudnych oraz pełnych wątpliwości chwilach. Właśnie dzięki nim, do historii Marty i Michała jeszcze powrócę.

Jezioro Osobliwości to powieść warta uwagi. Momentami bawi, wzrusza oraz zmusza do refleksji. Nie spodziewajcie się po niej wartkiej akcji, rozbudowanej fabuły czy poruszania wielu wątków. Jest to lekka, niezobowiązująca lektura, która uprzyjemnia czas, ale i też posiada w sobie coś, co zostaje nie tylko w głowie, ale i w sercu.

Krystyna Siesicka to polska pisarka, o której słyszała pewnie większość z was. Najpopularniejszą powieścią jaką wydała jest bez wątpliwie Zapałka na zakręcie. Jednak w swoim dorobku ma wiele pozycji, które być może również zasługują na uwagę. Chcąc się o tym przekonać zabrałam się za Jezioro Osobliwości.

Marta to z pozoru zwyczajna dziewczyna. Sprawia wrażenie radosnej i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Spotykam się z wieloma recenzjami twórczości Kinga. Są różne. Jedne pozytywne, drugie negatywne, a jeszcze inne pośrednie. Jak wiele osób pisze: Książki Kinga albo się kocha albo nienawidzi. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy, chociaż muszę przyznać, że nie każda pozycja z dotychczas przeczytanych, przypadła mi do gustu. „Komórka” zbiera różne opinie, jednak w większości przeważają te negatywne. Chcąc sama się przekonać i wyrobić swoje zdanie, wykorzystałam okazję, która nadarzyła się w bibliotece i ją wypożyczyłam.
Pierwszy października miał być zwykłym, spokojnym dniem, takim jak wszystkie inne i jednocześnie wyjątkowym dla Claytona Riddella, który dostrzeżony przez wydawnictwo, miał otrzymać propozycję współpracy. Jednak jego starania spełzły na niczym. Dokładnie o 15:03, przez Stany Zjednoczone przeszła fala, zwana Pulsem, która zamieniła społeczeństwo w agresywne zwierzęta, gotowe zabić każdego, w zasięgu ich ręki. Od teraz jedynym zmartwieniem Claya było odnalezienie żony i synka oraz prawdziwa walka o przeżycie.
W trakcie czytania książki byłam zaskoczona, tak mały podobieństwem stylu Kinga do innych powieści. Gdyby nie imię i nazwisko na okładce, nigdy w życiu nie zgadłabym, że napisał to sam król grozy. Brakowało mi tych dokładnych opisów sytuacji oraz tej charakterystycznej dla niego wnikliwej kreacji bohaterów. Praktycznie w tej powieści, autor głównie skupił się na akcji, co nie do końca przypadło mi do gustu, jednak ze względu na wielkie uwielbienie do tego pisarza, starałam się tak bardzo nie zwracać na to uwagi. Czytałam dalej. Zauważyłam, że narrator sam licznie stawia sobie pytania dotyczące nadchodzącej apokalipsy, które tylko jeszcze bardziej nakręcały mnie do poznania finału i odkrycia przyczyny tej tajemniczej inwazji. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że wytłumaczenia tak naprawdę nie ma. Bohaterzy snują jakieś koncepcje dotyczące działania impulsu, jednak autor pozostawił ich podobnie jak nas w niewiedzy. To chyba w całej książce mnie najbardziej zirytowało. Najpierw pytania, a potem brak odpowiedzi. Nie wiem czy to wina autora, czy umyślny zabieg. Jeśli umyślny, to w takim razie w tym przypadku zupełnie nietrafiony, a wręcz irytujący, który u mnie zaważył na ogólnej ocenie książki.
Na początku trochę się zdziwiłam tak niską opinią o „Komórce”, która dosyć fajnie się zaczęła i zwiastowała całkiem przyjemną lekturę. Zastanawiałam się skąd taka zła ocena. Jednak im dalej w nią brnęłam, tym bardziej przekonywałam się i przyznawałam rację autorom negatywnych recenzji. Książka z każdą kolejną stroną jest coraz gorsza i coraz bardziej denerwująca.
W zupełności rozczarowali mnie bohaterzy. Z żadnym się nie zżyłam, żadnego choćby nie polubiłam, ani nawet nie kibicowałam w ich dalszej wędrówce bez celu. Każdy był mi obojętny. Jedynie Alice mnie wkurzała. Momentami miałam ochotę sama wyjąć pistolet i strzelić jej w łeb, aby już więcej nie pojawiła się w tej książce. Jeśli chodzi o czarną postać to… Pozostawię ją bez komentarza. Naprawdę, nie warto.
Zazwyczaj, aż tak bardzo nie kieruję się opiniami innych, ale w tym przypadku wszystko sprawdziło się w 98%. „Komórką” się rozczarowałam. Nie polecam. Czy strata czasu? Powieść może i posiada w sobie poboczne wątki, które dają do myślenia, jednak jest ich tak mało, że giną w gąszczu latających rąk i lewitujących zombie. Jeszcze raz, nie polecam. Jeśli już to na własną odpowiedzialność;)

Spotykam się z wieloma recenzjami twórczości Kinga. Są różne. Jedne pozytywne, drugie negatywne, a jeszcze inne pośrednie. Jak wiele osób pisze: Książki Kinga albo się kocha albo nienawidzi. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy, chociaż muszę przyznać, że nie każda pozycja z dotychczas przeczytanych, przypadła mi do gustu. „Komórka” zbiera różne opinie, jednak w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przez ten ostatni tydzień nie czułam się najlepiej. Wiele sytuacji wpłynęło na moje niskie samopoczucie. Chcąc zapomnieć o zmartwieniach i poprawić nieco swój nastrój postanowiłam sięgnąć po „Wichrowe wzgórza”. Spodziewałam się niezbyt skomplikowanej fabuły oraz wzruszającego, głównego wątka miłosnego. Nawet nie wiecie, jak mocno się rozczarowałam.
„Wichrowe wzgórza” to nie jest nic innego, jak dramatyczna i napawająca nas przerażeniem historia. Romans, którego tak gorąco się spodziewałam, okazał się mrożącym krew w żyłach horrorem. Książka z przyjemnej i lekkiej lektury, zamieniła się straszną przygodę, której jedynie koniec mógł zwiastować bohaterom iskierkę nadziei na lepsze. Chyba jeszcze żadna powieść nie wymęczyła mnie tak psychicznie, jak ta. Nie może się z nią równać żadne Kingowskie „dziecko”. Emily Bronte pokazała, że wycięte kończyny, latające głowy czy rozlewana na wszystkie strony krew nie przeraża tak bardzo jak prawdziwa natura człowieka.
Kartki tej powieści nasycone są okrucieństwem, chęcią zemsty i atakującego z każdej strony zła. Momentami miałam po prostu dość czytania o ciągłych nieszczęściach głównych bohaterów. W końcu ile można siać rozpacz i zniszczenie? Nie opuszczało mnie wrażenie, które mówiło, że to dopiero początek. Słyszałam w swojej głowie myśli, które ostrzegały mnie mówiąc „Przygotuj się na więcej”. Zawsze po tym ostrzeżeniu okładałam książkę na bok i brałam coś na rozluźnienie. Powracałam z nowymi siłami i pozytywnie nastawiona. Jednak wystarczyło kilka stron bym znowu zanurzyła się w pesymistyczną wersję życia pana Heatcliffa autorstwa Emily Bronte, która totalnie mnie dobijała. Autorka wykreowała go na drania bez litości i jakiegokolwiek współczucia. Obdarzyła go wszystkimi najgorszymi wadami i żadnymi zaletami. Catherine była okrutna, jednak posiadała jakieś resztki człowieczeństwa i dobroci. Uwielbiała wykorzystywać swoją pozycję do własnych celów i wygód. Chyba najbardziej ta cecha mnie w niej irytowała. Chciała mieć wszystko nie robiąc nic w zamian.
Książka posiada wiele plusów w postaci pięknego języka, fantastycznego klimatu oraz ciekawej, rozbudowanej fabuły. Minusów wnikliwie się nie dopatrywałam, jednak jeden tak mocno rzucił mi się w oczy, że grzechem byłoby o nim nie napisać. Chodzi mi mianowicie o realność niektórych faktów. Jak dla mnie śmierć osoby, z powodu jej kruchości nie jest żadnym na to wytłumaczeniem. Rozumiem, że autorka mogła nie mieć bogatej wiedzy medycznej, ale książki w jej czasach istniały. Mogła zaczerpnąć z nich jakąś prawdziwą przyczynę zgonu, a nie tak wszystkie owiać tajemnicą.
Nie rozumiem uczucia, które łączyło Catherine i Heatcliffa. Jednocześnie się kochali i nienawidzili, chcieli dla siebie dobrze i źle. Ta miłość ich niszczyła, a mimo to i tak pragnęli swojego towarzystwa. Co przez pryzmat tych dwóch osób chciała nam przekazać autorka? Mhm… chyba jeszcze długo będę się nad tym zastanawiać.
Jeśli miałabym ocenić tę książkę w okresie mojego niezbyt dobrego humoru, dałabym niską notę. Jednak patrząc z perspektywy dzisiejszego dnia „Wichrowe wzgórza” to pozycja, którą mogę serdecznie polecić. Warsztat pisarski autorki, jak i dobrze skonstruowana fabuła zasługuje na poznanie i docenienie przez czytelników.

Przez ten ostatni tydzień nie czułam się najlepiej. Wiele sytuacji wpłynęło na moje niskie samopoczucie. Chcąc zapomnieć o zmartwieniach i poprawić nieco swój nastrój postanowiłam sięgnąć po „Wichrowe wzgórza”. Spodziewałam się niezbyt skomplikowanej fabuły oraz wzruszającego, głównego wątka miłosnego. Nawet nie wiecie, jak mocno się rozczarowałam.
„Wichrowe...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po „Dziennik Bridget Jones” nigdy bym nie sięgnęła, gdyby nie lista BBC. O sławnej, zakompleksionej i samotnej kobiecie po trzydziestce słyszał pewnie każdy. Ja również. Jednak jakoś nie ciągnęło mnie do zapoznania jej historii. Przypuszczałam, że humor będzie, aczkolwiek słaby i żałosny. Jak było naprawdę?
Na kartkach powieści zapoznajemy się bliżej z Bridget oraz jej życiem. Trzydziesto-paro letnia kobieta, która na skraju załamania z powodu braku mężczyzny, planuje przejść na dietę. Jednak nie jest ona silna w swoich postanowieniach i dość często zbacza z drogi do idealnej figury. Dodatkowo jej samopoczucie psuje praca w wydawnictwie u boku przystojnego szefa, który kompletnie nie zwraca na nią uwagi. Pewnego dnia, jedna krótka wiadomość zmienia wszystko.
Szczerze mówiąc, po tej książce nie spodziewałam się czegoś wielkiego. Już jej mała objętość i wyraz „dziennik” w tytule zwiastował na krótką przygodę bez większych emocji. No i w tym przypadku się nie myliłam.
„Dziennik Bridget Jones” jest podzielony na miesiące, dni oraz godziny. Główna bohaterka opisuje swoje codzienne czynności oraz nadzwyczajne wydarzenia, które jej się przydarzają. Treść utrzymana jest w żartobliwej formie. Humor nie był jednak taki, jaki się spodziewałam. Kilka razy może się uśmiechnęłam. W większości przewracałam kartki bez większych emocji. Momentami tych „śmiesznych” sytuacji było za dużo na raz, przez co miałam niekiedy wrażenie ich przesytu. Uważam, że nazwanie ją najzabawniejszą książką wszech czasów jest lekką przesadą.
Książka w formie dziennika to moim zdaniem dobry pomysł, ale w przypadku Helen Fielding trochę niedopracowany. Wszystko było zbyt uogólnione. Brakowało mi jakiś szczegółów bądź opisów. W chaotycznych skrawkach i zlepkach myśli Bridget łatwo można było się zgubić, mimo że prowadziła ona swoje zapiski w miarę regularnie i uporządkowanie. Kompletnie nie przypadły mi do gustu kolokwializmy jakimi się główna bohaterka posługiwała. Przerażało mnie również jej podejście do życia. Głównym jej celem było znalezienie faceta i zrzucenie zbędnych kilogramów. Nie przejmowała się swoimi przyjaciółmi, pracą czy samorealizacją. Przez całą książkę mnie to dziwiło i jednocześnie zastanawiało. Czy ta kobieta nie miała innych, ważniejszych życiowych wartości?
Dla porównania, miałam okazję obejrzeć film, który powstał na podstawie „Dziennika Bridget Jones”. Muszę przyznać, że spodobał mi się sto razy bardziej, niż jego papierowy pierwowzór. Jak dla mnie był on zabawniejszy i lepiej trafiał do odbiorców. Prędzej mogłam zżyć się z filmową główną bohaterką niż książkową, mimo że była to praktycznie ta sama osoba. Reene Zellweger genialnie wcieliła się w swoją rolę. Dzięki niej pokochałam Bridget, którą będę miło wspominać.
Jak dla mnie książka to istna porażka. Osoby szukające ciekawej lektury, zawierającej liczne zwroty akcji jak i rozbudowaną fabułę, lepiej niech po nią nie sięgają, gdyż mocno się rozczarują. Jeśli chodzi o film to serdecznie wam polecam, zwłaszcza na smutne i szare wieczory. Historia Bridget jest jedną z niewielu, która lepiej prezentuje się na ekranie, niż na kartkach papieru.

Po „Dziennik Bridget Jones” nigdy bym nie sięgnęła, gdyby nie lista BBC. O sławnej, zakompleksionej i samotnej kobiecie po trzydziestce słyszał pewnie każdy. Ja również. Jednak jakoś nie ciągnęło mnie do zapoznania jej historii. Przypuszczałam, że humor będzie, aczkolwiek słaby i żałosny. Jak było naprawdę?
Na kartkach powieści zapoznajemy się bliżej z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzisiejsza, recenzowana przeze mnie książka, jest lekturą legendą, lekturą, która budzi przerażenie w młodzieży oraz sieje postrach w polskich gimnazjach. Znienawidzona przez większość uczniów ilością stron oraz nadmiaru wydarzeń, niedoceniona i tak wiele razy zbluzgana przez łódzkich dresów książka, która ma dar. Po prostu ma dar utrudniania życia jakże zajętym polskim nastolatkom. Chyba nie zliczymy osób, które miały obowiązek tę książkę przeczytać, a tego nie zrobiły. Większość z nich kierowało się zdaniem starszych kolegów, którzy pewnie jej nie czytali, ale gorąco zapewniali o bijącym z niej złu. Jak wszakże wiadomo najwięcej do powiedzenia mają ci co wiedzą najmniej. Pewnie już domyślacie się o którą chodzi. Tak oto sławni i nielubiani Krzyżacy!

Książka opowiada o losach młodego rycerza Zbyszka z Bogdańca, który pewnego dnia zakochuje się w podopiecznej królowej Jadwigi, Danusi. Zaślepiony urodą dziewczyny chłopak jest w stanie zrobić dla niej wszystko. Składa obietnicę, przez której spełnienie wpadnie w nie małe kłopoty, a z których później ciężko mu będzie się wydostać.

W Krzyżakach Henryk Sienkiewicz porusza wiele problemów. Nie skupia się na jednym wątku, przez który brnie od początku do końca. Pokazuje nam najważniejsze wartości w życiu jakimi kierują się bohaterowie. Nie dla wszystkich ta sama rzecz jest sprawą pierwszorzędną. Dla jednego liczy się ojczyzna, dla drugiego rodzina, a jeszcze dla trzeciego Bóg. Za to właśnie lubię tę książkę. Przedstawia szeroką gamę postaci różniących się od siebie pod każdym względem.

Muszę jednak przyznać, że książki nie czyta się łatwo i szybko. Autor zastosował archaizację języka, która zdecydowanie utrudnia czytanie współczesnemu czytelnikowi. Nie był to oczywiście główny cel. Pisarzowi zależało na tym, aby książka w pełni oddawała klimat tamtych czasów. Byłoby to dość dziwne, gdyby rycerze posługiwali się mową bliską naszych lat. Uważam, że typowy, ciężkawy charakter książki jest w pełni uzasadniony i przeze mnie wybaczony. Chociaż według mnie dodawał treści swoistego uroku, który mi szczególnie przypadł do gustu.

Autor w książce wykreował wiele ciekawych portretów psychologicznych, zaczynając od Danusi, a na Danveldzie kończąc. Głównego bohatera Zbyszka nie darzyłam jakimś głębszym uczuciem. Lubiłam go, ale momentami mnie irytował. Jeśli chodzi o walkę Danusia kontra Jagienka, zdecydowanie wybieram tą drugą. Wolę te silne i mocne charaktery niż delikatne i zrozpaczone damulki.

Tak, wiem. Pewnie wielu z was sądzi, że zwariowałam. Jednak nie będę ukrywać, że Krzyżacy to książka, która bardzo mi się spodobała. Autor stworzył ciekawą powieść historyczną, do której wrócę jeszcze nie raz. Szkoda, że tak mało osób ją docenia, jednak w pełni rozumiem, że mogła im po prostu nie przypaść do gustu. Nie ma co na siłę się uszczęśliwiać. Jeśli za pierwszym razem przez Krzyżaków nie przebrnęliście, nie ma sensu robić tego po raz drugi.

Dzisiejsza, recenzowana przeze mnie książka, jest lekturą legendą, lekturą, która budzi przerażenie w młodzieży oraz sieje postrach w polskich gimnazjach. Znienawidzona przez większość uczniów ilością stron oraz nadmiaru wydarzeń, niedoceniona i tak wiele razy zbluzgana przez łódzkich dresów książka, która ma dar. Po prostu ma dar utrudniania życia jakże zajętym polskim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mało kto nie czytał ani choćby nie słyszał o znanej i popularnej w Polsce serii Jeżycjady. Wstyd się przyznać, ale jeszcze rok temu ja byłam właśnie tą osobą. Może wtedy zainteresowanie tą serią nie było największe, ale szkolna bibliotekarka długo mnie do niej namawiała. Jakoś nie mogłam się przemóc i ciągle wmawiałam sobie, że ona nie jest dla mnie. Jednak w pewnym momencie ciekawość wzięła górę i wypożyczyłam pierwszą część. I wiecie co? Zostałam wprost oczarowana rodziną Borejków i twórczością Małgorzaty Musierowicz. Rozpoczęłam przygodę z Jeżycjadą, której ani trochę nie żałuję. Przyszedł czas na czwartą z dziewiętnastu części tej wspaniałej serii. Jak wypada na tle poprzednich?

Ida to jedna z czterech córek Melanie i Ignacego Borejko oraz główna bohaterka Idy sierpniowej. W tej części bliżej poznajemy jej charakter, problemy oraz sytuacje życiowe. Po ciężkich wakacjach w miejscowości niedaleko Czaplinka, postanawia wrócić do domu i zostawić rodzinę na polu namiotowym. Od tego momentu musi radzić sobie sama. Jednakże co robić gdy brakuje jedzenia oraz odpowiednich środków do życia? Postanawia znaleźć pracę i zarobić na własne utrzymanie. Czy jej się to uda?

Muszę przyznać, że Małgorzata Musierowicz nie zaskakuje zwrotami akcji, nie bawi się uczuciami czytelnika ani nie wprowadza go w błąd. Zazwyczaj z góry wiemy jak potoczą się dalsze losy bohaterów i trafnie przewidujemy ich następny krok. Dlatego na moje ostatnie pytanie potraficie sobie sami odpowiedzieć bez uprzedniego zaznajomienia się z lekturą. Mnie kompletnie nie przeszkadzało to w czytaniu książki. Raz nawet zdarzyło się autorce mnie zaskoczyć. Kiedy zakończenia byłam już całkowicie pewna, najpierw się zdziwiłam innym niż moim rozwiązaniem całej sytuacji, a potem obwiniałam się tak wielkim niedopatrzeniem. Spowodowało to tylko, że książką byłam jeszcze bardziej oczarowana niż na początku.

Ida sierpniowa już od pierwszej strony bije znajomym ciepłem, jakim charakteryzują się tomy Jeżycjady.
Rozpoznajemy znajomy styl, znajomych bohaterów i kochany Poznań, który opisywany przez autorkę, z części na część staje się nam coraz bliższy. Prosty język Małgorzaty Musierowicz oraz niewyszukane słownictwo powodują, że książkę czytamy w błyskawicznym tempie. Bohaterowie to kolejny dodatek, który umila nam czas przy lekturze. Każdy ma swój charakter i jest barwnie wykreowany. Obawiam się jednak, że tyczy się to tylko rodziny Borejków. Co prawda pan Karolka, Krzysia czy panią Basię polubiłam, ale przez resztę książki byli mi oni po prostu obojętni. Pokochałam za to Idę oraz braci Lisieckich. Mimo, że praktycznie cały czas irytowali swoim zachowaniem wszystkich dookoła, w tym mnie również, to pod koniec potrafili skraść moje serce.

Całość oceniam bardzo pozytywnie. Poziomem Ida sierpniowa dorównuje swoim poprzedniczkom, a nawet mogę śmiało powiedzieć, że minimalnie go podnosi. Jeżycjada jest lubiana, do niej się wraca, ponieważ otula nas swoim ciepłem, jak ulubiony koc. Kiedy czytamy widzimy rodzinę Borejko, ich mieszkanie oraz pyszne potrawy pani Basi przed oczami. Chcemy ich dotknąć, ale przypominamy sobie, że żyjemy w innym świecie, w innej rzeczywistości, dlatego zatracamy się w książkach pani Musierowicz by być tam, chociaż na chwilę, jeszcze raz, by znowu do niej powrócić.

Mało kto nie czytał ani choćby nie słyszał o znanej i popularnej w Polsce serii Jeżycjady. Wstyd się przyznać, ale jeszcze rok temu ja byłam właśnie tą osobą. Może wtedy zainteresowanie tą serią nie było największe, ale szkolna bibliotekarka długo mnie do niej namawiała. Jakoś nie mogłam się przemóc i ciągle wmawiałam sobie, że ona nie jest dla mnie. Jednak w pewnym...

więcej Pokaż mimo to