Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Jedna z tych książek, które należy samodzielnie po nie sięgnąć. Pomimo fachowej ścisłej wiedzy, każdy powinien to przeczytać. Paradyzja to powieść aktualna, na czasie. Przypomnijcie sobie, kto głosił hasła, że Polacy mogą mieszkać w około 20 metrosześciennych pokojach i tyle im wystarczyć powinno do życia. :)

Jedna z tych książek, które należy samodzielnie po nie sięgnąć. Pomimo fachowej ścisłej wiedzy, każdy powinien to przeczytać. Paradyzja to powieść aktualna, na czasie. Przypomnijcie sobie, kto głosił hasła, że Polacy mogą mieszkać w około 20 metrosześciennych pokojach i tyle im wystarczyć powinno do życia. :)

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„KOŃ JAKI JEST, KAŻDY WIDZI!”
Ksiądz Benedykt Chmielowski „Nowe Ateny”

Jesienna pora roku kojarzy nam się z ostatnimi przebłyskami letniego słońca, z kolorowymi liśćmi, dojrzewającymi jabłonkami i gruszami, czy wykopkami. W pewnym momencie przychodzi Listopad, a z nim pojawia się z reguły okres zadumy.
Miesiąc zaczyna się dwoma świętami: „Wszystkich Świętych” (1 listopada) oraz „Zaduszki” (2 listopada), w tym czasie odwiedzamy groby tych, których już z nami nie ma i pielęgnujemy o nich pamięć. Często za nimi tęsknimy, ba niekiedy nie potrafimy pogodzić się z ich odejściem. Czemu zacząłem od niezbyt wesołego wstępu? Bo tematyką „Niemego Śpiewaka” Martyny Szkołyk jest tęsknota i utrata kogoś bliskiego. Głównym bohaterem jest czarnoskóry ogier (czyli koń!) na którego wołają „Niemy Śpiewak”. Czemu? Nie powiem, książka jest dość krótka, więc nie widzę sensu, żeby wam ją streszczać, wolę skupić się na fabule, tego typu detale są dla was!
Wracając do tematu. W utworze występują dwie narrację. Pierwszoosobowa należy do Niemego Śpiewaka, to on poprzez swe wspomnienia oraz towarzyszące temu emocję, opisuje czytelnikowi swoją relację z jeźdźcem Mikim (nazwiska nie pamiętam).
W trakcie całego utworu nie wypowiada ani słowa do ludzkich opiekunów, toteż miłośnicy serialu Ed, koń, który mówi” autorstwa Waltera Brooksa i Sonii Chernus, a wyreżyserował go między innymi Alan Young (było jeszcze dwóch reżyserów, ale ciekawscy sami znajdą) będą zawiedzeni.
Natomiast narracja trzecioosobowa skupia się wokół ludzkich postaci w tym Sofi (młoda opiekunka koni, pracuje w stajni), czy bezimienną właścicielkę stadniny, czy Leo (kumpel Mikiego). Zanim przejdę do chwalenia, zacznę od ganienia. Podstawowym minusem jaki mam do tej książki jest fakt, że narracja trzecioosobowa została potraktowana po macoszemu. W zasadzie służy ona trochę jako rzeczywisty komentarz popychający trochę fabułę.
Liczyłem po cichu na jakieś chwytające za serce akcje pokroju „sprzedaży stadniny, bo mamy zbyt wielkie długi”, czy mocniejszego nakreślenia relacji pomiędzy ludźmi (kto wie, może Sofii podkochuje się w Mikim?)”, ale widocznie nie jestem głównym odbiorcą tejże opowieści.
W każdym razie historia jest dobrze napisana, parę razy poczułem lekkie ukłucie żalu (napisałbym szerzej, ale rzucając kultowy tekst Cezarego Pazury: „Chłopaki nie płaczą!”) i mogłem zrozumieć ból jaki towarzyszył owemu fikcyjnemu zwierzęciu. Osoby wrażliwe z pewnością będą zadowolone, że książka jest dość chuda, przez, co istnieje możliwość, że ponury nastrój potrwa nieco krócej…
Na pewno obojga płci miłośnicy koni powinni sięgnąć po tę pozycję. Nie powinni być niezadowoleni z lektury. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko to zgrabnie podsumować.

PODSUMOWANIE:
Pomimo faktu, że narracja trzecioosobowa została potraktowana po macoszemu, mamy do czynienia z dobrym produktem. Tekst został zgrabnie napisany, w dodatku autorka (zastosuje poetyczne porównanie) zagrała na mej wrażliwej duszy, niczym na harfie. Ilustracje autorstwa Adriana Szustakowskiego świetnie prezentują ważne dla fabuły momenty. Czasem miałem wrażenie, że niektóre mogłoby się spodobać takim ilustratorom jak Paweł Zaręba, czy Andrzej Łaski.
O zakończeniu nic nie pisałem, ale będziecie zadowoleni, choć autorka troszkę mnie zaskoczyła. Myślałem, że coś się z koniem stanie, jednakże więcej nie powiem (Halski, dawaj flachę za reklamę!) i pozostaje mi tylko życzyć miłej lektury!

OCENA: 6/10

Miłej lektury życzy:
Karol Król

„KOŃ JAKI JEST, KAŻDY WIDZI!”
Ksiądz Benedykt Chmielowski „Nowe Ateny”

Jesienna pora roku kojarzy nam się z ostatnimi przebłyskami letniego słońca, z kolorowymi liśćmi, dojrzewającymi jabłonkami i gruszami, czy wykopkami. W pewnym momencie przychodzi Listopad, a z nim pojawia się z reguły okres zadumy.
Miesiąc zaczyna się dwoma świętami: „Wszystkich Świętych” (1...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Miernie Panie Jacku kochany miernie!
Zbyt długo nie wracał Pan do uniwersum Inkwizytora, oj zbyt długo. Najprawdopodobniej uległ Pan magii narracji pierwszoosobowej w której baardzo łatwo można zatracić się w myślach głównego bohatera.

Ta książka jest przegadana. W zasadzie robiłem sobie od niej wiele razy przerwę w nadziei, że jak znów najdzie mnie ochota to dokończę ją. Jak pisałem wyżej i jak pisali inni: mniej gadania, mniej myślenia, więcej roboty. Specjalnie też sięgnąłem po "Miecz Aniołów" i tamte opowiadania mimo, że znałem praktycznie je na pamięć, to sprawiały dużo lepiej skonstruowane niż Dziennik.

Pokornie proszę mi wybaczyć, ale sądzę, że tę książkę napisałbym ciut lepiej niż Pan.

Na plus mógłbym wymienić parę nawiązań do poprzednich książek, czy naszych czasów.

Na minus.... spodziewam się, że za zarazą będzie stał jakiś czarnoksiężnik, czy ktoś taki... omyliłem się. Zabrakło podróży do Nie-świata, zabrakło Kostucha, Bliźniaków... Ech, cienko-cienko, oby nowy wydawca obudził w was dawnego Piekarę, bo smutno będzie widzieć śmierć fajnego uniwersum....

Miernie Panie Jacku kochany miernie!
Zbyt długo nie wracał Pan do uniwersum Inkwizytora, oj zbyt długo. Najprawdopodobniej uległ Pan magii narracji pierwszoosobowej w której baardzo łatwo można zatracić się w myślach głównego bohatera.

Ta książka jest przegadana. W zasadzie robiłem sobie od niej wiele razy przerwę w nadziei, że jak znów najdzie mnie ochota to dokończę ją....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Chcąc oddać ducha książki, nie robiłem notatek i piszę z pamięci. Dlaczego ta ma niby oddać klimat humorystycznej powieści Luizy Dobrzyńskiej? Choćby dlatego, że tego typu sytuacji idealnie wpisywałyby się w klimat „Pol-Treka”, gdzie bohaterowie mogliby zapomnieć o zrobieniu czegoś istotnego.
Odkładając na moment próbę bycia śmiesznym na siłę, mogę stwierdzić, że istnieje wiele zdań, które mogłyby z grubsza opisać treść książki. Między innymi: „Kosmiczne przygody Polaków w krzywym zwierciadle!” albo „Polacy, kosmos, co może pójść nie tak?”.
Jak tu inaczej opisać historię, gdzie od pierwszych stron czytelnik uśmiecha się szeroko czytając, że statek kosmiczny powstał z części z demobilu albo, że miał nosić miano „HERMASZEWSKI”, ale z powodu braku farby powstała nazwa „HERMASZ”. W zasadzie mógłbym dodawać takich sytuacji mnóstwo, jednak nie widzę sensu.
Polecam przeczytać w ciemno bez oczekiwania na obszerne opinię. Moja będzie odbiegać nieco od normalnego schematu. Zamiast tego podważę opinię, że „Poltrek to taki Wędrowycz w kosmosie.”.
Otóż szanowni Państwo nie. Oba uniwersa dość mocno się różnią, choć mają wspólny fundament; obśmianie wad Polaków, ale tu już są różnice. U Andrzeja Pilipiuka większość naszych przywar (jeśli nie wszystkie) ma sam Jakub u Luizy natomiast występuje wiele postaci u których słabości zostały dość mocno uwypuklone.
Doskonałym przykładem jest duchowny Tadeusz Muchomorek, z jednej strony czytelnik widzi w nim religijnego fanatyka, z drugiej niezbyt bystrego faceta, który próbuje za wszelką cenę dbać o moralność załogi. Pani kapitan Lilianna Zakrzewska to drugi przykład z wielu.
Jako dowódca jest dobra; potrafi utrzymać swoich ludzi w ryzach, wymierza sprawiedliwe wyroki i radzi sobie w trakcie bitew. Natomiast przymyka oko na dyscyplinowanie swoich ludzi, ba pozwala nawet na „drobny” chaos w szeregach, dopuszcza do tego by jedno małżeństwo wciąż urządzało awantury i tak dalej. Nie mniej załoga w kryzysowej sytuacji potrafi stanąć za nią murem.
Inne różnice są już czysto fabularne. Auror Jakuba nie raz opowiadał jak wygląda schemat tj. Jakub pije samogon, robi „questa” i idzie znowu pić samogon. Po drodze powiedzmy walczy z Bardakami i innymi złoalami. U Luizy sprawa wygląda nieco lepiej. Tam bohaterowie mają więcej do zrobienia niż egzorcysta z Wojsławic. Tłusty Czwartek, Wielkanoc, kazania księdza Muchomorka, czy koło teatralne to tylko jedne z takich przyziemnych spraw, ba nawet kilku załogantów pędzi bimber. Jednak znalazło się także miejsce na drobne elementy kryminału.
Humor Wędrowyczowski jest prymitywny, niekiedy wulgarny, natomiast u Luizy widać tę kobiecą finezję, grację, ba niekiedy są wplecione cytaty z jej ulubionych kabaretów, co ważne to wszystko się zazębia i trzyma na uwadze.
Także jak ktoś będzie chciał polecić komuś tę książkę, powinien użyć nieco innych określeń niż Wędrowycz w kosmosie, ewentualnie rozwinąć myśl. Dla mnie jako czytelnika obu autorów (lubię Andrzeja, mam jego praktycznie wszystkie książki) mogę z czystym sumieniem napisać, że Poltrek przebija dla mnie Wędrowycza i osobiście chciałbym usłyszeć wersję audio czytaną przez Janusza Zadurę lub Grzegorza Pawlaka.

PODSUMOWANIE:
„Pol-Trek w imieniu Rzeczypospolitej” to książka, która powinna trafić do serc osób, które chcą poprawić sobie humor po ciężkim dniu. Fabuła jest lekka, łatwa i przyjemna, choć czasem warto przyłożyć się bardziej do lektury i zwrócić uwagę na detale, nawiązania do popkultury. Historia pod sam koniec pędzi niczym student na imprezę. Polecam z czystym sercem!

Chcąc oddać ducha książki, nie robiłem notatek i piszę z pamięci. Dlaczego ta ma niby oddać klimat humorystycznej powieści Luizy Dobrzyńskiej? Choćby dlatego, że tego typu sytuacji idealnie wpisywałyby się w klimat „Pol-Treka”, gdzie bohaterowie mogliby zapomnieć o zrobieniu czegoś istotnego.
Odkładając na moment próbę bycia śmiesznym na siłę, mogę stwierdzić, że istnieje...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Z pewnością większość z nas kojarzy powiedzenie: „Rozmiar nie ma znaczenia.”, rzecz jasna używane jest ono w zupełnie innych sytuacjach niż dyskusje na temat przeczytanej książki. Po lekturze „Duszy”, a także refleksji nad treścią mogę jednogłośnie stwierdzić, że powyższe hasło wraz z dodatkowym określeniem: Nie liczy się ilość, lecz jakość” oddaje w ogromnym skrócie myślowym sens książki.
Może „Dusza” wygląda niepozornie, jednak doświadczenie nauczyło mnie, że nawet coś małego jest w stanie oddziaływać na otoczenie z ogromną siłą! Jeżeli ktoś lubi biblijne analogię to po lekturze przeczytajcie w Biblii fragment Starego Testamentu opisującego walkę Dawida z Goliatem.
Kiedyś myślałem, że przeciętna pozycja z fantastyki naukowej musi mieć imponujący rozmiar (600-1200 stron!), jak się okazuje 214 stron wystarczy do napisania prostej fabuły, naszprycowanej przy tym filozofią, niczym pierogi twarogiem albo jagodami (aż nabrałem na nie ochoty), co nakłoni ciekawskiego czytelnika do własnych rozważań i szukania odpowiedzi na pytania.
Sam po pierwszym czytaniu byłem lekko oszołomiony oraz zdumiony fabułą. Myśli pędziły z zawrotną prędkością podrzucając różne hasła w stylu: „Przeczytałeś typową kobiecą książkę, dałeś się złapać na okładkę!”, „Świat ciekawy, ale tu by się przydała jakaś poważniejsza, może nieco brutalniejsza historia.”, ale także „A co jeśli pominiemy „babską” fabułę i skupimy się na zagadnieniach, które są wręcz na czasie?!” i ta ostatnia myśl była dla mnie powodem do sięgnięcia po klawiaturę.
Zanim przejdę do opisania swoich myśli na temat książki, chciałbym pokrótce opowiedzieć o czym ona jest. Od razu zaznaczę, że nie znajdziemy zbyt wiele informacji na temat otaczającego nas świata, jedynie te najbardziej istotne dla bohaterki. Dlatego nie wiem w którym dokładnie roku rozgrywa się akcja, sądzę, że w dalekiej przyszłości, gdyż ludzkość przeżyła katastrofę spowodowaną nadmiernym eksploatowaniem naturalnych surowców.
Wobec czego musiano wprowadzić drakońskie prawa, dzięki czemu ludzie mogli jakoś funkcjonować. Jednym z nich było wprowadzenie klasyfikacji genetycznej w celu uniknięcia narodzin dziecka z różnymi wadami. Na wadliwych jednostkach (brzydzę się tego sformułowania, nie chciałem jednak powtórzeń!) dokonywano aborcji lub jeśli przychodziły na świat – eutanazji.
W takim świecie przyszło żyć Estrelli Sollis, młodej nauczycielce uczącej dzieci w szkole podstawowej. Czytelnik może zauważyć, że jest dobrym nauczycielem. Uczniowie biorą aktywny udział w prowadzonych zajęciach. Odnoszą się do niej z szacunkiem, wręcz nie zawahałbym użyć stwierdzenia, że ją kochają albo uwielbiają. To wszystko brzmi niczym spełnienie marzeń każdego świeżo upieczonego nauczyciela, prawda?
Do pełni szczęścia brakuje informacji o kochającym mężu i o własnym potomstwie. Niestety tutaj bohaterka nie ma szczęścia, nawet nie chodzi tutaj o atrakcyjność, gdyż niejeden mężczyzna chciałby ją mieć za żonę. Nałogów także nie ma. Ba nawet głupotą nie grzeszy. Jej jedyny problem to bycie: „zerem”. Nie. Nie chodzi o niską samoocenę.
Wspomniałem wcześniej, że musiano wprowadzić klasyfikację genetyczną, a „0” to najgorsza kategoria, gdyż osoby ją posiadające nie mają praw do rozmnażania się, a Etta wręcz pragnęła mieć potomstwo, toteż idąc na wewnętrzny kompromis zdecydowała się na karierę nauczycielki w szkole podstawowej. Osoby z kwalifikacją „0” są pogardzane przez społeczeństwo, aczkolwiek dla potencjalnych pracodawców są wręcz bardzo cenni.
W fikcyjnym jak i prawdziwym życiu można liczyć na rodzinę, rzecz jasna są wyjątki, które potwierdzają regułę. Tak samo jest w przypadku Etty. Początkowo miała dobre relacje ze członkami familii, z czasem jednak rodzeństwo zaczęło ją od siebie odpychać, stąd zmieniła miejsce zamieszkania. Będąc samotną kobietą pragnącą czyjegoś towarzystwa, decyduje się na zakup androida zwanego Raulem.
Zdaje sobie sprawę, że zdradzam dość dużo z treści, jednak jest to potrzebne, byście mogli sami ocenić, czy chcecie kupić książkę lub obejdziecie się bez niej. Wracając do tematu… Android z czasem będzie w pełni oparciem dla nauczycielki. Ona sama będzie pod wrażeniem jego czynów.
Mógłbym w zasadzie streścić całą książkę, ale co to byłaby za radość? Podejrzewam, że za chwilę i tak coś jeszcze zdradzę, gdyż przechodzę właśnie do opisu swoich wrażeń z przeczytanej lektury. Jeżeli do tej pory czytacie mój tekst, znaczy, że jesteście z tej „dobrej grupy”, które cenią sobie bogate opinie, a także drobne komentarze autora opinii.
Osamotniona, wykluczona przez społeczeństwo kobieta decyduje się na zakup androida z którym nawiązuje głęboką relacje psychiczną jak i fizyczną. Tak, dochodzi z inicjatywy Raula do aktu seksualnego, mającego na celu rozładowania napięcia seksualnego (sam akt nie jest rozbudowany, także brudne myśli odłóżcie na bok). Nasuwa się jedno hasło: „To już się dzieje!”.
Nie mam na myśli uprawiania seksu z robotami, choć są na pewno na ten temat artykuły w internecie, kiedyś bodajże w „Angorze” był artykuł na podobny temat. Nie podam tytułu, bo czytałem to dawno temu. Technologia poszła do przodu, stąd seks-lalki czy roboty potrafią wyglądać praktycznie jak roboty.
Fani robotów zacierają z radości ręce, a ja tylko dodam, że istnieje lalka (chyba Samantha miała na imię) co odmówiła czynności seksualnych, po lekturze „Duszy” może to się wam przydać jako element dyskusji.
Natomiast prawdziwym problemem jest izolacja. Żyjemy w stałym pędzie. Wychodzimy z domu do pracy, z pracy do domu i tak w koło Macieju. Pracujemy by mieć za co godnie żyć. Kontakt z drugim człowiekiem praktycznie ograniczamy do absolutnego minimum, za to w pustym domu czujemy się świetnie.
Rzadko kiedy mamy czas na wyjście ze znajomymi, a ewentualny kontakt z drugą osobą, zaspokajamy poprzez rozmowę przez telefon lub aplikację umożliwiające wideo rozmowę. Pewnie zaprzeczycie, macie do tego pełne prawo, ale sądzę, że mam rację. Jeśli nie całkowitą, to częściową. Może w chwili, czytasz to zdanie, właśnie odpisujesz znajomemu na Messengerze?
Może nawet tak wygląda wasz kontakt z bliskimi wam osobami? Pisanie zamiast realnej rozmowy. Rzadko kiedy potrafimy odwiedzić rodziców, o dziadkach nie wspomnę, bo nie każdy ich musi mieć. Na pewno niektórzy z nas mając dzień wolny załatwia ważne sprawy, które zostały odłożone na bok, gdyż nie można było ich wykonać w dniu pracy.
Resetujemy się na różne sposoby, sporadycznie utrzymujemy z paroma osobami jakiś kontakt. Samemu mając dzień wolny, o ile nie mam koniecznych rzeczy do ogarnięcia, staram się spędzić ten czas na luzie.
Gram. Piszę. Czytam. Czasem do kogoś zadzwonię. Jak mam jeden dzień wolnego, nie myślę nawet o spotkaniu się z kimś znajomym co mieszka w Malborku. Wolę jak już napisać do tej osoby albo zadzwonić. Zwyczajnie jest mi prościej, łatwiej i wygodniej.
Ostatnio (dokładniej mówiąc tydzień temu od momentu publikacji tej opinii) wdałem się ze Sławomirem Nieściurem na temat sztucznej samoświadomości. No dobrze, Sławek rozkminiał temat przez dwa dni, a ja tylko później w komentarzach dorzucałem trochę „fachowych” spostrzeżeń natury ludzkiej.
Z naszej dyskusji wynikło, że android może emulować ludzkie zachowania, a jeżeli zyska własną niezależność, człowiek nie będzie w stanie tego rozpoznać. A co do samoświadomości potrzeba wielu rzeczy w tym ciekawości, pragnień, potrzeb, więc nie bójcie się. Naukowcy nigdy tego nie ogarną, gdyż do jej działania potrzeba podświadomości.
Sławomir również zauważył z punktu widzenia osoby wierzącej, że samoświadomość jest w zasadzie niemożliwa, ale my ludzie ją mamy, gdyż posiadamy… Duszę!

PODSUMOWANIE:
„Dusza” to kolejny romans, który miałem okazję przeczytać w swoim życiu. Jednak Luiza Dobrzyńska w przeciwieństwie do Nory Roberts i jej „Spirali Czasu”, potrafiła opowiedzieć ciekawą historię bez konieczności skupia się tylko i wyłącznie na relacjach między swoimi bohaterami. Czy coś mi nie pasowało? Mógłbym jęknąć, że „znowu romansidło czytałem, a liczyłem na coś więcej”.
W każdym razie osoby czytające tę książkę bez znajomości wcześniejszych wydań, mogą być zaskoczone brakiem haseł pokroju: „KONIEC”, „DALSZE LOSY BOHATERKI ZNAJDZIECIE W TOMIE „XYZ”. Brak tego typu informacji może nieco zszokować nowych czytelników, ale jeśli przeczytają moją opinię, z pewnością będą w tę wiedzę wyposażeni. Cóż, może niektórym postacią dodałbym głębi.
Musiałbym zdradzić którym, ale to będzie widać gołym okiem. Być może kiedyś zrobię tak jak dawniej robili to pisarze i po prostu wydam swoją „odpowiedź” na „Duszę” Luizy Dobrzyńskiej!

Miłej lektury życzy:
Karol Król

Z pewnością większość z nas kojarzy powiedzenie: „Rozmiar nie ma znaczenia.”, rzecz jasna używane jest ono w zupełnie innych sytuacjach niż dyskusje na temat przeczytanej książki. Po lekturze „Duszy”, a także refleksji nad treścią mogę jednogłośnie stwierdzić, że powyższe hasło wraz z dodatkowym określeniem: Nie liczy się ilość, lecz jakość” oddaje w ogromnym skrócie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dwadzieścia jeden lat temu ukazał się na rynku pierwszy tom przygód Jakuba Wędrowycza. Starsi wiekiem czytelnicy znają go choćby z opowiadania „Hiena” (pierwszy raz ukazało się w magazynie „Fenix” w 1986 roku) oraz późniejszych. Niestety nie do mnie należy o tym opowiadanie, gdyż w czasie debiutu autora nie było mnie nawet w planach (urodziłem się w 2000 roku).
Przez kolejne lata ukazywały się kolejne książki o egzorcyście z Wojsławic. Przybywało nowych czytelników. Powstała nawet impreza w Wojsławicach poświęcona Wędrowyczowi tj. „Dni Jakuba Wędrowycza” na których miałem okazję być pierwszy raz w tym roku (od 15.07 do 18.07 2022r.) i całkiem miło wspominam tamten czas.
Autor oprócz rozsławienia swoich rodzinnych okolic (na blogu jest więcej informacji oraz w książce „Po drugiej stronie książki”) dokonaniami Jakuba, zajął się także badaniem lokalnej historii.
Dzięki założonej wraz z Markiem Farfosem „Fundacji ku Przeszłości”, mógł z pomocą darczyńców wydać kilka książek poświęconym Wojsławicom i ich mieszkańcom (między innymi „Anegdoty Wojsławickie”, „Zapukała historia do drzwi naszych…”), czy urządzić wystawy (zdjęcia do znalezienia choćby na blogu autora).
Obecnie trwa zbiórka na budowę „Domu Jakuba Wędrowycza”, czyli muzeum poświęconemu szewstwu, lokalnej historii, czy bimbrownictwu. Miałem okazję zobaczyć jak wygląda budowa. Za te parę miesięcy będzie co oglądać. Już teraz wywarło to na mnie pozytywne wrażenie.
Wspomnę jeszcze o konkursie literackim „U nas za stodołą”, gdzie można wysyłać swoje opowiadanie osadzone w realiach Polskiej wsi i fundacja wydaje później zwycięskie prace w antologii zatytułowanej: „U nas za stodołą”.
Skoro już mamy taki piękne i nieco przydługie wprowadzenie, możemy wyruszyć do krainy pełnej absurdu, przemocy, czasem wulgaryzmów i nagości. Może z tym przesadzam, a może nie? W każdym razie nadszedł czas na „Facetów w Gumofilcach”!
Jubileuszowy tom składa się z jedenastu opowiadań, zanim przejdę do krótkiego omówienia każdego z nich, zacznę od takiej ogólnej opinii.
Teksty są wyjątkowo długie, co zresztą sam autor obiecał i słowa dotrzymał. Niestety w przypadku Jakuba Wędrowycza widać, że dłuższa forma mu nie służy. To nie są opowiadania o doktorze Skórzewskim, czy Stormie, gdzie może pozwolić sobie na drobne „lanie wody”, by przedłużyć historię.
Czytelnik może wtedy przeczytać anegdotkę sprzed wielu lat, poczytać o zapomnianym wynalazku, czy dowie się o medycynie sprzed wieku. Jeżeli chcecie mieć porównanie, zapraszam po sięgnięcie zbiorów opowiadań, na przykład: „2586 kroków”, „Carska Manierka”, „Litr Ciekłego Ołowiu”.
Może gdyby autor nie musiał szybko kończyć książki, te opowiadania nabrałyby swego rodzaju szlifu? Te sztuczne przedłużania wychodzą choćby w „Dentystycznym batalionie karnym”, a nazwijmy to „przeskoki w czasie” można wyjaśnić krótkim: „Jakub ma dziury w pamięci i trochę pozmyślał/popił z Semenem”. Od czytelnika zależy, czy kupi takie wyjaśnienie, czy jednak nie.
Czy jest coś ciekawego, o czym powinien wiedzieć czytelnik nie znający Wędrowycza? Tak. Przy wpłaceniu konkretnej gotówki na pomniki Jakuba i Semena, można było w nagrodę dostać się do paru przygód egzorcysty-amatora (zbiory, w których można poszukać informacji to: „Konan Destylator”, „Karpie Bijem” i ten obecny), a niedawno w ramach licytacji na muzeum, można było załapać się do omawianej książki.
A teraz już naprawdę czas na krótkie omówienie każdego opowiadania.
Zaczynajmy!





„Depozyt”
Chronologicznie pierwsze opowiadanie otwierające „Facetów w gumofilcach”. Jakub wraz z Semenem natrafiają na przybyszkę z alternatywnego wymiaru, która szuka tytułowego depozytu. Czy zdradzę co to jest? Mogę tym razem pomilczeć, ale będzie okazja do wykrzywienia ust w uśmiech, czy nawet parsknięcia śmiechem.
Czy jest coś co mi przeszkadza w tym opowiadaniu? Psikus na końcu. Izydor Bardak taplający się we własnych odchodach nie musi każdemu przypaść do gustu, tym bardziej jeśli mam przed oczami animacje „Blok Ekipa” Bartosza Walaszka, gdzie tego typu humor jest na porządku dziennym.

„Globalne Ocieplenie”
Bardaki mają kolejny świetny pomysł na inwestycję i jednoczesne promowanie wsi. Niestety ostatnimi czasy śniegu ani widu ani słychu, a bez tego zimowa wioska nie ma jak funkcjonować. Na szczęście Tomasz Karbowiak przybywa im na odsiecz, ale czy przypadkiem Jakub Wędrowycz im daruje? Odpowiedzi szukajcie w książce.
Od siebie dodam, że dawno nie było słowiańskiego bestiariusza na kartach Wędrowycza, więc jeśli chcecie zobaczyć, co za stworzenie wylądowało, sięgnijcie po „Facetów w Gumofilcach”. Opowiadanko jest krótkie, zwarte i akcja idzie do przodu. Da się czytać na spokojnie!

„Eliksir”
Wyobraźcie sobie taką sytuację, że otrzymujecie spadek po krewnym, którego tak na dobrą sprawę nie znacie, jedyne co dostajecie to butelka przezroczystej cieczy i list, gdzie macie możliwość przez godzinę od spożycia dokonywać cudów, ucierając nosa ludziom, co twierdzą, że są w czymś najlepsi. Tomasz tym razem Ryżyński ma okazję zmierzyć się ze słynnym lubelskim chlorem.
Zakończenie może się spodobać albo i nie. Początkowo byłem przeciw, choć z drugiej strony autor powtarzałby schemat znany z innych książek, czy filmów. Wiecie, wielka moc to wielka odpowiedzialność, a tutaj główny bohater wykorzystał eliksir, by dobrze się bawić. Stąd nie uświadczycie tutaj moralizatorstwa w stylu: „wielka moc, to wielka odpowiedzialność”.
Czekam na audio-interpretacje w wykonaniu pana Grzegorza Pawlaka!

„Śmieciowy interes”
Do Wojsławic przybywa pewien facet, chcący za darmo utylizować śmieci. Jedynie prosi o miejsce, gdzie mógłby w spokoju rozstawić swój namiot z tajemniczym sprzętem. Wójt postanawia wykorzystać Jakuba i Semena do zbadania co tak naprawdę nieznajomy robi ze śmieciami.
Ciekawa krótka historia pokazująca, że nasz egzorcysta amator ma w gruncie rzeczy poczciwe serce o ile pojawi się coś, co mu je zmiękczy.

„Król Szczurów”
Jakub przyjmował już wiele zleceń. Zazwyczaj klientem był człowiek, a co jeśli tym razem istota będzie nieludzka? W dodatku wzbudzająca obrzydzenie u wrażliwszych? Nie można wybrzydzać, zwłaszcza, gdy klient uczciwie płaci. Ale czy na pewno? W każdym razie bierzcie się nomen-omen do czytania! Ciut przegadane, ale daje radę.

„Wajcha”
Opowiadanie z udziałem słynnego toruńczyka o którym dziś niektóre niewiasty twierdzą, że: „była kobietą!”. Historia rozpoczyna się nietuzinkowo, jak na te dotychczasowe z Jakubem w tle. Czytelnik oczami wyobraźni zostaje przeniesiony do krainy skutej lodem, przywodzącej sowieckie obozy pracy, szybko okazuje się, że miejsce to służy do resocjalizacji, jednak nie w ruskim stylu, ale o tym poczytacie sobie sami.
Całej treści nie zamierzam streszczać, dodam tylko, że osoby wrażliwe na zaimki bezosobowe, feministki, pacyfiści, płaskoziemcy i tak dalej, nie powinni tego czytać! Inaczej znów wasze biedne poprawne serduszka skrzywią się, widząc co ten „faszysta” i „dziaders” Pilipiuk napisał.
Zostaliście lojalnie ostrzeżeni!
W opowiadaniu występują elementy zaczerpnięte z opowiadania „Ruszyć Słońce” napisanego specjalnie dla XIV Liceum Ogólnokształcącego imienia Mikołaja Kopernika (a jakże!) w Krakowie. Link do tekstu tradycyjnie na dole!

„Życie wewnętrzne”
Tutaj będzie krótko. Jeśli byliście na tegorocznych „Dniach Jakuba Wędrowycza” lub mieliście okazję posłuchać Andrzeja na jakimś konwencie, wiecie, że to opowiadanko może wrażliwych nieco zniesmaczyć.
Jedynie trochę powtórzę się za autorem; wyobraźcie sobie, że macie w bebechach dodatkowy mózg-pasożyt, który mówi wam co macie jeść i jeśli żyjecie z nim w zgodzie, czujecie się świetnie. Pewnego dnia Wędrowycz musi nawiązać z nim łączność, by wykaraskać się z kłopotów!

„Dentystyczny Batalion Karny”
O tym opowiadaniu pisałem, że jest sztucznie przedłużane, co zresztą sami będzie mogli sprawdzić. Ja w każdym razie przeczytałem to opowiadanie i nawet byłem skłonny wybaczyć, a to za sprawą trzech haseł. Po pierwsze „Józef Paczenko”, ten kto zna wcześniejsze zbiory opowiadań wie o kim mówię.
Co prawda nie występuje on fizycznie, jednak jest wspomniany przez Jakuba, gdzie ukrywa się w lesie i uprawia partyzantkę. Po drugie sam koncept jednostki jest oryginalny (tzn. podejrzewam, że autor, gdzieś kiedyś wygrzebał informacje o tym batalionie lub na podstawie zachowań kilku ugrupowań stworzył jedno ekstra), macie zdrowe zęby?
Idziecie wolno lub wstępujecie do jednostki. Paradontoza? Dziury w zębach? Uuuu, biada wam! Strzał w tył głowy to łagodny wyrok! Po trzecie tę jednostkę w pełnym momencie przejmuje Kapitan Wypruwacz, czyli osobnik po stokroć wyklęty na kartach historii i wraz z nimi dokonuje heroicznego czynu!
Historia miejscami przegadana, ale za to krwawa oraz brutalna, czyli zawiera wszystko, co potrzebuje do szczęścia fan Wędrowycza!

„Trzy Damy i Warchoł”
Ulubione opowiadanie Kaktusa(pozdrawiam!)! Nim jednak przejdę do paru zdań o nim, chciałbym zaserwować małą ciekawostkę. Pierwotnie „Upiór w Ruderze” miał nosić właśnie tytuł „Trzy Damy i Warchoł”. Z czego co pamiętam historię według pierwotnych założeń autora, miały być podobne, nawet to tytułowe opowiadanie być może niczym się nie różni od pierwowzoru, no może prologiem, który został umieszczony w „Upiorze”.
Czytelnik znający historię panienek szlachcianek i Marceliny, poczują się jak w domu, zwłaszcza, gdy nasi bohaterowie zobaczą wystawę poświęconą Edwardowi Kukule. Swoją drogą opowiadanko ma końcówkę zaadresowaną dla Władimira Putina. Podpowiem, autor nie sprzedał się za ruble, za takie coś co napisał w epilogu, pewnie zasuwałby teraz na Sybirze, przy wycince drzew.
A samo opowiadanko? Oceniam na dobre. Miło było powrócić do Liszkowa, zobaczyć znajome duchy i przede wszystkim starcie fachowców z warchołem! Można było parsknąć śmiechem.

„Weterynarz”
Tutaj krótko. Co jeśli krowy wyglądają inaczej niż zwykle? Gdybyśmy widzieli ich prawdziwą naturę, moglibyśmy narobić w portki ze strachu przed inwazją! Można uzależnić się od śmiechu.



„Niezniszczalny”
Opowiadanie, które moim zdaniem mogłoby śmiało otworzyć furtkę na mały zbiór opowiadań w klimatach post-apo z przymrużeniem oka. Gdyby nie wojna na Ukrainie oraz (jak przypuszczam!) ponaglanie przez wydawcę, Andrzej miałby najlepszą historię w tej książce!
Oczami wyobraźni widziałem sceny parodiujące penetrowania ruin w celach znalezienia jakiś zapasów, lub budowania metodą „na chłopski rozum” fortyfikacji aby likwidować mutanty i Bardaków, ale niestety wyszło bardzo po łebkach i na skróty.
Nadam spoiler szyfrem. Izydor Bardak ulepił to samo co Jakub w opowiadaniu „Psikus” ze zbioru „Trucizna”. Niestety nie potrafił tego zniszczyć. W konsekwencji wszystkie narody użyły tego co miały pod ręką i w ten sposób doszło do zagłady. Potem Wędrowycz z Semenem robią to samo co Jakub w opowiadaniu „Hosztapler”, by dotrzeć na czas do Warszawy i dyskutują z Bardakiem.
Ech, taka fajna historia. No nic, może kiedyś jak wyostrzy mi się poczucie humoru, zrobię coś co autor nieco zaprzepaścił. A szkoda!

PODSUMOWANIE:
Jubileuszowy tom może przypaść do gustu fanom Wędrowycza, albo wprost przeciwnie, możecie się poczuć nieco zawiedzeni. Stoję prywatnie gdzieś pośrodku, bo są mocne strony w każdej historii oprócz tej ostatniej, gdzie po prostu do teraz tego nie jestem w stanie wybaczyć autorowi.
Najlepiej sięgnąć po ten zbiór, gdy zna się wcześniejsze Wędrowycze, wtedy można wyłapać trochę smaczków. Czekam na audiobooka w wykonaniu Pana Grzegorza Pawlaka i ocena końcowa za jego interpretacje dostaje oczko w górę (tak, jeszcze jej nie słuchałem, ale wiem, że będzie jeszcze śmieszniej!)

OCENA: 7(8)/10

Zachęcam do odwiedzin bloga. Tam znajdziecie wspomniane linki:
https://dziennikkarolakrola.blogspot.com/2022/11/andrzej-pilipiuk-faceci-w-gumofilcach.html

Dwadzieścia jeden lat temu ukazał się na rynku pierwszy tom przygód Jakuba Wędrowycza. Starsi wiekiem czytelnicy znają go choćby z opowiadania „Hiena” (pierwszy raz ukazało się w magazynie „Fenix” w 1986 roku) oraz późniejszych. Niestety nie do mnie należy o tym opowiadanie, gdyż w czasie debiutu autora nie było mnie nawet w planach (urodziłem się w 2000 roku).
Przez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

James McGill powraca po raz ósmy!
Czy dobrze się bawiłem?
I tak i nie.
Tak, bo mogłem wreszcie odpocząć od swojej pracy, osób z nią związanych i licznych sytuacji wynikających z moich obowiązków. Historia zawarta „Świecie Krwi” nie wymaga myślenia od człowieka, chociaż warto zapamiętać parę wydarzeń, żeby później połączyć kawałki puzzli w jedną całość.
Nie, bo znów historia jest prosta jak budowa cepa, po raz kolejny można byłoby ją skrócić o kilkanaście stron potyczek, chędożenia i końskich zalotów, nie poczułby różnicy. Sam charakter Jamesa, może sugerować, że autor przelewa swoje frustracje na karty papieru, co niestety źle rzutuje na całokształt opowieści. Jeżeli kolejne tomy będą zbudowane tak samo, może negatywnie odbić się na sprzedaży.
Potrzeba nieco bardziej dojrzałej fabuły, kilku intryg. Zabicia tego starego Chu… ekhm! Clevera i przede wszystkim rzutu na daną sytuację z paru perspektyw niż „jestem najlepszy, bom McGill!”. Wtedy jest cień szansy, że „Legion” będzie znakomitą serią. Kto wie, zobaczymy w końcu seria zawiera jeszcze kilkanaście tomów. Oby było coraz lepiej.
Audiobook szanuje, ocena nieco wyżej, bo Roch Siemianowski robi doskonałą robotę. :)
PS: Odpowiedź na „Legion Nieśmiertelnych” rodzi się w bólach. Mam około 9 tysięcy znaków ze spacjami.

James McGill powraca po raz ósmy!
Czy dobrze się bawiłem?
I tak i nie.
Tak, bo mogłem wreszcie odpocząć od swojej pracy, osób z nią związanych i licznych sytuacji wynikających z moich obowiązków. Historia zawarta „Świecie Krwi” nie wymaga myślenia od człowieka, chociaż warto zapamiętać parę wydarzeń, żeby później połączyć kawałki puzzli w jedną całość.
Nie, bo znów...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Serię „Expeditionary Force” lubię odpowiednio sobie dawkować, by móc w pełni cieszyć uczestniczyć w życiu bohaterów wykreowanych przez Alansona. Jasne, czasem ich zachowania mogą irytować, albo przynudzać, jednak idzie na to przymknąć oko.
Alanson w stosunku do Braina Larsona, za każdym razem chce przykuć uwagę czytelnika czymś więcej niż „Ha! Patrzcie jaki jestem super, bo zabiłem X kosmitów! Albo przespałem się z kosmitką podobną do człowieka!”. Doceniam starania i ta seria nadawałaby się na serial lub film.
Kto wie? Może kiedyś go zobaczymy na wielkim ekranie? Chociaż może animacja byłaby dużo lepsza, w końcu występuje trochę kosmitów i zapewne wyszłoby nieco taniej, bo nie trzeba byłoby wydawać na kostiumy i charakteryzacje?
Kończąc na ten moment dygresję, mogę tylko powiedzieć, że książki wydawane przez wydawnictwo „Drageus Publishing House”, można śmiało porównać do bombonierki lub jak ktoś jest fanem „Harrego Pottera”, to do „Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta”, nigdy nie wiesz na co trafisz, a Alanson jest tego pozytywnym przykładem.
Ósmy tom otwiera posiedzenie rady SEONZ. Politycy jak to politycy zajmują się arcyważnymi tematami, choć w pewnym momencie pojawia się tajemnicza istota o imieniu „Skippy”. Powiem krótko, kto pamięta jaki ma charakter, ten może już teraz wyobrazić sobie przebieg rozmowy między SI, a politykami.
(Trochę ciężko się piszę opinie bez zdradzania historii. Od tomu IX zacznę trochę bardziej lecieć w fabułę, bo inaczej każdy tekst będzie bliźniaczy!).
Joe Bishop pomimo robienia żartów ze swoim „ukochanym” wirtualnym kumplem, zajmuje się kompletowaniem załogi, by móc wyruszyć w kolejną niebezpieczną misję.
Żeńska SI Agada po wydarzeniach o których uważny czytelnik zna, popadła w stan nieco przybliżony do depresji, ale Skippy obiecał nad nią „popracować, więc nie czym się zamartwiać.
Tu niestety po raz ostatni idę na łatwiznę, gdyż nie robiłem za bardzo szczegółowych notatek z każdego rozdziału „Armageddonu”, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że ten tom był nudny czy wręcz ekscytujący. Odpowiedź brzmi: „wyważony”.
Autor jak i tłumacz (Pozdrawiam!) dołożyli starań, żeby tekst był odpowiednio podany, są sytuacje w których czytelnik złapie oddech, a są takie, że trzeba nabrać powietrza i pędzić przed siebie i nie oglądać się!
Zanim napiszę parę słów o zakończeniu pragnę przypomnieć o nawiązaniach do popkultury, książek, filmów, czy historii. Kiedyś przeczytam (pewnie już o tym wspominałem!) na spokojnie całą serię od początku i wypiszę większość (jeśli nie wszystkie) „smaczków”, jakie można wyłapać w serii.
Na pewno spróbuje skonsultować się również z tłumaczami, bo na pewno i od nich można nie jednego się dowiedzieć. W końcu to oni, a nie ja mieli styczność z oryginalnym tekstem, więc w swoim czasie spróbuje z nimi nawiązać kontakt.
Ostatni raz (a przynajmniej taki mam plan) porównam Craiga Alansona i jego „Expeditionary Force” do „Legionu Nieśmiertelnych” Braina V. Larsona. Zakończenie „Armageddonu” zdecydowanie bardziej łapie za serce niż zwieńczenie „Świata Krwi”.
Gdybym pisał opinię po angielsku i publikował to na amerykańskich portalach napisałbym apel do autora w stylu: „Uczcie się Panie Larson jak książki pisać, bo wasz kumpel po piórze robi to zdecydowanie lepiej!”.
Wiem, że ostatnie rozdziały brzmią tak samo jak w innych powieściach, ale zdecydowanie lepiej do mnie przemawiają niż „kolejny sukces potężnego Jamesa McGilla”. Czasem warto zagrać tak jak inni, niż tworzyć infantylne końcówki. Bo śmierć sprawia, że czytelnik chce powiedzieć „No po prostu nie! To nie tak powinno być!”.
Jeśli dobrze odczytałem tropy, to najprawdopodobniej „Walkiria” zrobi mały zwrot akcji i będę zadowolony jeżeli będę nieomylny. Chyba, że ci co umarli nie zostaną wskrzeszeni jak McGill, to wtedy trudno, mamy innych bohaterów do śledzenia.
Powyższym akapitem chciałbym zakończyć tę krótką notatkę na temat „Armageddonu”.

KAROL KRÓL

Serię „Expeditionary Force” lubię odpowiednio sobie dawkować, by móc w pełni cieszyć uczestniczyć w życiu bohaterów wykreowanych przez Alansona. Jasne, czasem ich zachowania mogą irytować, albo przynudzać, jednak idzie na to przymknąć oko.
Alanson w stosunku do Braina Larsona, za każdym razem chce przykuć uwagę czytelnika czymś więcej niż „Ha! Patrzcie jaki jestem super,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwszy raz miałem okazję wysłuchać audiobooka o przygodach Jamesa McGilla (wiecie nowa praca, mniej chęci na czytanie. Miałem farta, że w Book Beat pojawiła się siódemka, więc zabrałem się do słuchania) i szczerze mówiąc byłem początkowo zaskoczony. McGill nigdy nie był przedstawiony jako osoba rozważna, czy opiekuńcza.
Jego podstawowym atrybutem oprócz niezaspokojonej chuci (o tym nieco później) było szczęście. Co zresztą każdy kto miał styczność z książkami Larsona wie. James w większości przypadków nie był karnym żołnierzem. Wpadał w kłopoty. Denerwował przełożonych. Często był z tego powodu mordowany, jednakże miał „pewne wyniki” i to one z reguły ratowały mu skórę.
W drugim tomie miał okazję wdać się w romans z niejaką Dellą, gdzie parę tomów później dowiedział się, że ma z nią dziecko. Dziewczynkę o imieniu Etta i to właśnie ją mamy okazję poznać. Cóż… To klon swoich rodziców. Taka mała zabójczyni z dziecięcą osobowością.
Oczywiście sielanka zostaje przerwana. James nie może zagrzać miejsca na Ziemi i znów rusza w kosmiczną podróż. Tym razem odwiedzi planetę nazywaną „Światem Buntowników”, gdzie nie zabraknie przemocy i intryg oraz chędożenia. Skoro o tym mowa…
To już siódma część, gdzie główny bohater stale uprawia seks z różnymi kobietami. Zazwyczaj sceny spółkowania są przedstawione jako jeden z aspektów związków między postaciami. Coraz częściej jesteśmy obserwatorami iście zwierzęcych odruchów.
Fikcyjni ludzie kierują się zwierzęcym instynktem, gdzie liczy się zaspokojenie swoich potrzeb aniżeli dbanie o zdrowe relacje między partnerem, a partnerką, ba nie ma także aspektów moralnych np. zakładania rodziny i dokładaniu starań, żeby członkowie czuli się szczęśliwi. Zamiast tego autorzy idą w jakieś paradokumentalne zdarzenia, gdzie rodzice są beznadziejni, nie potrafią wziąć się w garść i zadbać o rodzinę. Wiecie zdrady, alkohol, przemoc, dokładnie robią wszystko aby tworzyć antytezę życia w normalnym społeczeństwie.
Co to ma do McGilla? Na pewno zwracam uwagę na to, że on i jego partnerka nie są oficjalnie małżeństwem, jeśli dobrze pamiętam są nadal w konkubinacie (nie było żadnej sceny zaślubin) ba James notorycznie zdradza swoją partnerkę i nie potrafi wychować córki na normalną osobę, oddaje ją pod opiekę swojej matce.
Zachowuje się jak typowy rozpieszczony bachor, który na dyskotece uprawiał przygodny seks w kiblu i po wytrzeźwieniu został poinformowany o tym, że jest ojcem. A ponieważ główny bohater nie jest stabilny emocjonalnie, toteż nigdy nie będzie dobrym rodzicem, ba o żonie nie zamierzam wspominać.
Jakoś oboje nie rokują na normalne relacje. Larson coś nie umie budować chemii między bohaterami, ogranicza się do: morderstw i seksu oraz intryg, których powoli mam dosyć.
Na „Świecie Buntowników” James wdaje się romans z istotą nie będąca do końca człowiekiem. Na imię jej Floramel i cóż… można w sumie określić jej osobowość jako dziecko trzymane pod kopułą. Nie zna się na ludzkich emocjach. Zwykły gest trzymania się za dłonie ma dla niej charakter seksualny, rzecz jasna między nią, a Jamesem dochodzi do zbliżenia.
Oczywiście intrygi. Morderstwa i Clever jak zawsze na porządku dziennym! W sumie to nie jest cała opinia na temat „Świata Buntowników”. Mógłbym podać parę przykładów tego co mi się podobało, ale zapewne napisałbym to samo co wcześniej. Przejdźmy do podsumowania.

PODSUMOWANIE:
Książki z serii „Legion Nieśmiertelnych” należą do „mózgotrzepów”. Pozwalają podobnie jak alkohol zresetować umysł po ciężkim dniu, a lepsze są od niego, tylko dlatego, że po przeczytaniu możesz za jakiś czas do nich wrócić.
Jeśli wciąż czytacie prozę Larsona, na pewno nie będziecie zaskoczeni zawartością. A ci co chcą zacząć z nim przygodę, odsyłam do „Świata Stali”. Osobiście pan Roch Siemianowski w audiobookach nadaje swym głosem pewien klimat, stąd ocena o oczko wyższa.
Mogę też zaryzykować, iż w przeciągu pięciu, no góra sześciu lat napisałbym książkę, która sprawiłaby, że „Legion Nieśmiertelnych” mógłby czyścić jej buty.

Książkę przeczytał i coś tam o niej napisał…
Karol Król

Pierwszy raz miałem okazję wysłuchać audiobooka o przygodach Jamesa McGilla (wiecie nowa praca, mniej chęci na czytanie. Miałem farta, że w Book Beat pojawiła się siódemka, więc zabrałem się do słuchania) i szczerze mówiąc byłem początkowo zaskoczony. McGill nigdy nie był przedstawiony jako osoba rozważna, czy opiekuńcza.
Jego podstawowym atrybutem oprócz niezaspokojonej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

James McGill powraca! Tym razem akcja dzieje się na Ziemi! „Świat Ludzi” to wizja naszej planety w dalekiej przyszłości. Już od „Świata Stali” autor prezentował, jak mniej więcej wygląda życie ziemskie. Cóż nie jest to optymistyczna wizja. Poza biedą, niskimi zarobkami i okazją do poderżnięcia gardła (to ostatnie, jeżeli nazywasz się James McGill), są jeszcze kosmiczni najeźdźcy.
Tu pozwolę sobie na małą dygresję. Zauważyliście drodzy Państwo, że żaden inny kraj, poza Ameryką, nie jest tak chętnie atakowany przez obcych. A przynajmniej na przestrzeni ostatnich 20-30 lat, żaden inny wysokobudżetowy film („Gwiezdny Szeryf” w zasadzie też dział się w „amerykańskim” miejscu), książka, czy gra, nie ukazywała losów innych narodów okupowanych przez kosmicznych pokurczy.
Wiadomo, że Bracia Strugaccy napisali „Piknik na skraju drogi”, gdzie Ukraińska (wówczas w sumie Radziecka) Zona została utworzona przez pozaziemską cywilizacje, ale ta książka w dzisiejszej popkulturze jest „antykiem”.
Wracając jednak do „Świata Ludzi”… James McGill otrzymał awans na adiunkta, choć w mojej opinii, już dawno powinien zostać uśmiercony, bo chyba jakaś dyscyplina występuje w Legionie Varus, prawda?
Oprócz awansu, bohater tradycyjnie zostaje wplątany w „drobne” ziemskie intrygi. Galina Turov (jedna z licznych ofiar miłosnych podbojów McGilla) robi z niego, swojego szpicla, ma on szpiegować i informować ją o postępkach Nagaty, ale niestety, ów człowiek jest martwy. Nie zabraknie akcji, wątków szpiegowskich, kosmitów, sek… w sumie nie wiem po co wam to piszę.
Kto czyta Larsona od „Świata Stali”, ten wie z czym te serię się je. Ja zadowolony. Lubię się odprężyć no i pośmiać z różnych absurdów, prawda młoda Galino?

James McGill powraca! Tym razem akcja dzieje się na Ziemi! „Świat Ludzi” to wizja naszej planety w dalekiej przyszłości. Już od „Świata Stali” autor prezentował, jak mniej więcej wygląda życie ziemskie. Cóż nie jest to optymistyczna wizja. Poza biedą, niskimi zarobkami i okazją do poderżnięcia gardła (to ostatnie, jeżeli nazywasz się James McGill), są jeszcze kosmiczni...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Świat Śmierci to piąty tom przygód Jamesa McGilla. Tym razem eksplorować będziemy nietypową planetę, gdzie wszystko jest wymarłe. Książkę zaczynamy od przeczytania fragmentu książki historycznej o Początkach legionów. Drobne uzupełnienie wiedzy o świecie.
Fabuła podobnie jak w poprzednich tomach zaczyna się na Ziemi. James odpoczywa po ostatniej przygodzie oraz wizycie jednej ze swych licznych partnerek. Jego rodzice dowiadują się, że są dziadkami. McGill nic o tym wcześniej nie mówił, bo po co? Taki umysłowy nastolatek, zrobił dziecko i uciekł w diabły od odpowiedzialności.
Potem po pewnym wydarzeniu związanym z Legionem Varus, wyrusza w kolejną, ekscytującą podróż. Świat Śmierci to ponure, niegościnne miejsce, gdzie nie zgadnięcie, ale łatwo o zgon. Oprócz standardowych zachowań głównego bohatera i jego oddziału (umierają, walczą, grzmocą się między sobą), warto zaznaczyć, że ta planeta nigdy dotąd nie była odwiedzana przez ludzi.
Na Świecie Śmierci znajdzie się pewna istota, dość ważna dla fabuły. Komunikacja z nią jest dość specyficzna, lecz nie jest to przeszkodą, dla Jamesa, ale o tym sami sobie przeczytacie.
Jeżeli dobrze pamiętam, to w tym tomie bardziej rozbudowane były kwestie polityczne niż przygody na planecie. Claver (powinien zginąć w Świecie Maszyn), Turov, Winstlade. Te trzy postacie ciągle się przewijają, ciągle coś knują, zabijają się, wskrzeszają, żywią urazę do McGilla, powinien ich wysłać na permy, ale z jakiegoś widzimisię autora, tego nie robi. Mam nadzieję, że Larson jakoś tę kwestię rozwinie w kolejnych książkach.

PODSUMOWANIE:
Jeśli szukasz mało wymagającej lektury, dzięki której zapomnisz o upalnych, wakacyjnych dniach, to ta książka oraz jej poprzedniczki są dla Ciebie. Od siebie dodam, że w niedalekiej przyszłości cykl B. V. Larsona zostanie „bezczelnie splugawiony”. Co zresztą, jego antyfani przyjmą z aprobatą. Jednak to będzie inna opowieść. ;)

OCENA: 6/10

PS: Przypominam, że moja skala pod „Legion Nieśmiertelnych” została jakiś czas przeze mnie zaktualizowana. Przez co, może znacznie się różnić od waszych odczuć. Ta seria od drugiego, albo trzeciego tomu jest oceniana przeze mnie, tylko w skali rozrywkowej. Jak chcesz lepsze książki SF, to z wydawnictwa „Drageus Publishing House” mogę polecić takich autorów jak Nieściur, Domagalski, Dębski i Alanson, bo jest lepszy niż Larson, może dlatego, że jest inny typ narracji i więcej się dzieje. ;)

Świat Śmierci to piąty tom przygód Jamesa McGilla. Tym razem eksplorować będziemy nietypową planetę, gdzie wszystko jest wymarłe. Książkę zaczynamy od przeczytania fragmentu książki historycznej o Początkach legionów. Drobne uzupełnienie wiedzy o świecie.
Fabuła podobnie jak w poprzednich tomach zaczyna się na Ziemi. James odpoczywa po ostatniej przygodzie oraz wizycie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Andrzeja Pilipiuka światu przedstawiać nie muszę. Być może wśród czytelników fantastyki, znajdą się tacy, co go jeszcze nie znają, stąd polecam sięgnięcie po Polską Fantastykę, a zagraniczną można na jakiś czas odłożyć na półeczkę. Na pewno można nazwać Wielkiego Grafomana, jednym z Ojców Polskiej Fantastyki i jak na „Ojca” przystało, dorobił się „wielu potomków”.
Żyjący na Lubelszczyźnie egzorcysta-amator Jakub Wędrowycz, czy rozwiązujący zagadki przeszłości warszawiak Robert Storm, to tylko przykłady wykreowanych przez niego postaci. Mógłbym jeszcze wymienić parę, jak na przykład Pawła Skórzewskiego, lekarza, czy mieszkające w okresie PRL-u wampiry: Marka, Gosię i Igora, ale nie przedłużając.
Autor w swoim najnowszym dziele, zabiera nas do swojej pierwszej powieści fantastycznej. Świat w którym przyszło żyć bohaterom, został wiele lat temu zniszczony w niewyjaśnionych okolicznościach, istnieją dwie teorie, pierwsza to wybuch wulkanu, druga zaraza. Niby moda na postapokalipsę minęła, ale jak widać, wystarczy mieć ciekawy pomysł i szczyptę umiejętności, by coś interesującego powstało.
Zanim przejdę do krótkiego opisu moich wrażeń, odniosłem wrażenie, że gdzieś ostatnio widziałem podobny świat. Od razu skojarzyłem z „Żelaznym Krukiem” Rafała Dębskiego, choć bohaterowie na pewno bytowali w lepszych warunkach, niż ci u Andrzeja Pilipiuka.
Głównego bohatera, a zarazem narratora „Przetainy” Dave’a, poznajemy w trakcie wykonywania pracy w ruinach domostw, wraz ze swoim wujem, zdobywa dachówki nadające się do ponownego wykorzystania. Z czasem zostaje wybrany jako jeden z członków wyprawy do miasta Dofais, które może być jedyną nadzieją, dla jego ludu.
W trakcie czytania odniosłem wrażenie, że książka ta jest swoistym resetem w twórczości pisarza. Do tej pory miewał z pewnością trudności w tworzeniu kolejnych absurdalnych przygód Wędrowycza lub głowił się nad nietypowymi przedmiotami z przeszłości, które Storm mógłby odkryć i na pewno szukał jakiś ciekawych informacji o zamierzchłych czasach.
Obecnie ma możliwość wykorzystania w pełni swojego doświadczenia, tworząc coś „prostszego” od dotychczasowych treści. Bo w końcu ostatnimi czasy mamy wysyp literatury „fantasy”, a, że nie wszystkie są wysokiej jakości, to raczej druga strona medalu, prawda? ;)
Mógłbym pochwalić autora za unikanie kolosalnych absurdów, ale po co?
Każdy wie, że w „poważniejszej” treści Andrzej Pilipiuk, tworzy bohaterów, którzy przede wszystkim kierują się rozumem. Na pewno możecie być pewni, że elementy fantastyczne zostały ograniczone do absolutnego minimum, a sama treść jest nastawiona bardziej na przygodę i przetrwanie.

PODSUMOWANIE:
„Przetaina” to udany „debiut” w sferze fantastyki. Na pewno czytelnicy nie powinni być zawiedzeni. Mamy prostą i przyjemną lekturę. Nie ma trudności z czytaniem (a może już jestem zahartowany prozą Andrzeja?) i myślę, że jak ktoś chciałby komuś polecić coś lekkiego z twórczości Wielkiego Grafomana, to „Przetaina” jest w sam raz.
A rodzice, którzy chcieliby dać tę książkę do poczytania swoim dzieciom, mogę powiedzieć, że ja dałbym przedział od 12 do 16 lat. Bardziej byłbym skłonny tej ostatniej liczbie. I mam wrażenie, że będzie kontynuacja, nawet jeśli będą inni bohaterowie, to autor nie da spokoju temu światu. Bo jest co opowiadać.
Kupić warto. Zamówiłem w przedsprzedaży i nie żałuje!

OCENA: 7:10

Andrzeja Pilipiuka światu przedstawiać nie muszę. Być może wśród czytelników fantastyki, znajdą się tacy, co go jeszcze nie znają, stąd polecam sięgnięcie po Polską Fantastykę, a zagraniczną można na jakiś czas odłożyć na półeczkę. Na pewno można nazwać Wielkiego Grafomana, jednym z Ojców Polskiej Fantastyki i jak na „Ojca” przystało, dorobił się „wielu potomków”.
Żyjący...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedyś na pewno wspominałem o tym, że swoją przygodę z serią „Harry Potter” J.K. Rowling, zaczynałem od „Czary Ognia”. W przypadku historii młodego czarodzieja, autorka co i rusz przypominała czytelnikom różne drobnostki (które z biegiem lat mnie irytują) , tak Alanson nieco skąpi informacji.
Co oczywiście jest dla mnie na plus, bo każdy powinien sięgać po pierwszy tom i mieć w pamięci zarys poprzedniczek. Zanim przejdę do opisu moich wrażeń, chciałbym jeszcze przez chwilę powplatać trochę dygresji.
Dziękuje wydawnictwu „Drageus Publishing House”, za poszerzanie mojej wiedzy o zagranicznych książkach „science-fiction”. Mam jeszcze trochę do nadrobienia zaległości, ale już wiem, że serię „Expeditionary Force”, będę chciał mieć w całości na półce. Dość tego. Czas na opinię.
„Rebelianci” to moja pierwsza styczność z twórczością Craiga Alansona i w pierwszej chwili myślałem, że mam do czynienia z fabułą podobną do „Legionu Nieśmiertelnych” B.V. Larsona. Na szczęście miło się zaskoczyłem. Po pierwsze „pułkownik” Joe Bishop to zupełnie inny typ mężczyzny niż James McGuill.
Owszem, obaj potrafią wymyślać plany, które na pozór brzmią absurdalnie lub są pozornie awykonalne. Jednak to co ich różni, to na pewno dojrzałość emocjonalna. McGuill działał na zasadzie „umrę sobie parę razy i jakoś to będzie, a potem uratuje świat”.
Tymczasem Bishop potrafi przyznać się do błędu oraz ponosić konsekwencję swoich działań i w przeciwieństwie do Jamesa, nie romansuje z różnymi niewiastami. Ma jedną niewiastę na oku, o innych póki co mi nic nie wiadomo, nie licząc pewnej „sytuacji” o której słyszałem, że miała miejsce w poprzednim tomie.
A jeśli chodzi o „Rebeliantów” to… Ziemia znów się znajduje w niebezpieczeństwie. Kosmici chcą unicestwić ludzkość, a Bishop i jego załoga, muszą dokonać niemożliwego, czyli ocalić wszystkich i nakopać najeźdźcom! Joe na szczęście ma ciekawego kompana, jakim jest sztuczna inteligencja o imieniu Skippy.
Mógłbym Skippiego porównać do Olliego z „Shadow Rapotrs” S. Nieściura. Chociaż SI Alansona jest dużo bardziej „ludzka”. Kłóci się często z głównym bohaterem, ma poczucie humoru, choć niektóre jego żarty mnie nie rozbawiły, jednak jego nietypowe działania, są interesujące. Żeby zdobyć fundusze potrafił założyć sektę religijną o nietypowej nazwie „Skippichcewasszmal”.
Skoro o tym napisałem, to warto wspomnieć, że „Rebeliantów” oraz poprzedni tom „Mavericks” tłumaczył Mateusz Pazdur. Zrobił kawał dobrej roboty i wraz z jego drobną pomocą wyłapałem sporo ukrytych nawiązań do popkultury, a ogólnie „easter eggów” jest od groma! Filmy, książki, muzyka i inne smaczki są gęsto rozsiane na kartach książki. Czas na podsumowanko.

PODSUMOWANIE:
„Rebelianci” jeden z wielu tomów „Expeditionary Force”. Na pewno początek książki jest interesujący, środek przez większą część potrafi utrzymać w napięciu. Później autor sprawia wrażenie, że nie wie co robi i zakończenie może wzbudzić ciekawość, by sięgnąć po kolejną część. Ja na pewno kupię wszystkie części. :-)

PS: Książka jest na tyle gruba, że osoby, które rzadko czytają będą miały ten tom na 1-2 miesiące, a może i dłużej! :-)

Kiedyś na pewno wspominałem o tym, że swoją przygodę z serią „Harry Potter” J.K. Rowling, zaczynałem od „Czary Ognia”. W przypadku historii młodego czarodzieja, autorka co i rusz przypominała czytelnikom różne drobnostki (które z biegiem lat mnie irytują) , tak Alanson nieco skąpi informacji.
Co oczywiście jest dla mnie na plus, bo każdy powinien sięgać po pierwszy tom i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Na temat twórczości Tolkiena powstało wiele esejów, wpisów na blogach, czy dyskusji na konwentach. Każdy miłośnik miał styczność z jakimś tworem z tego uniwersum np. oglądał filmy w reżyserii Petera Jacksona albo grał w gry (Władca Pierścieni: Bitwa o Śródziemie, Shadow of Mordor, Lego Lords of The Rings itd.), stąd posiada się marginalną wiedzę na temat tego świata.
Na pewno obiło się wam o uszy hasło, że „Tolkien jest ojcem/prekursorem współczesnej fantastyki” i jest to szczera prawda. W końcu papierowe RPG „Dungeons and Dragons” w dużej mierze inspirowało się światem wykreowanym przez pisarza.
W zasadzie mógłbym opisać pokrótce swoje wrażenia z lektury książek w tłumaczeniu pana Jerzego Łozińskiego (mniejsza ilość słynnych „łozinów”), ale byłoby to nie uczciwe w stosunku do twórcy, jak i mnie.
Frodo Baggins otrzymuje w „spadku” złoty pierścień należący do mrocznego władcy, Saurona. Oprócz tego ciąży na nim obowiązek zniszczenia artefaktu, by raz na zawsze pokonać zło. Na szczęście nie musi samotnie podróżować do Mordoru, towarzyszy mu wierny sługa Sam. W pierwszej książce będziemy świadkami utworzenia ugrupowania nazwanego przez Elronda „Bractwem/Drużyną Pierścienia”.
W „Dwóch Wieżach” śledzimy przygodę Froda i Sama przemierzających samotnie świat, by wypełnić swoją misję. Czytając tę książkę zwróćcie uwagę na postawy bohaterów, zwłaszcza na hobbitów. W chwilach beznadziejności wierny sługa wspiera swojego pana i przyjaciela.
O „Powrocie Króla”, żeby zbytnio nie zdradzać mogę powiedzieć tylko tyle, że wszystkie istotne kwestie rozwiązują się i stwierdzam, iż najlepsza jest końcówka, która zburzyła we mnie przekonanie, że to taka „niewinna przygoda dla dzieci”.
Skoro coś tam napisałem na temat historii, czas przejść do narzekania. Po pierwsze bohaterowie we „Władcy Pierścieni” więcej się przemieszczają, niż robią coś konkretnego. Sam złapałem się parę razy, że jakbym czytał opis jakieś wędrówki u kogoś innego, to zaraz dostałbym opis mięsistej potyczki z bandziorami, czy innymi orkami.
Gdyby wyciąć wszystkie elementy nieistotne dla fabuły, najprawdopodobniej historia mogłaby się zmieścić w jednej lub dwóch książkach! Na pewno mało który ze współczesnych postaci recytuje jakieś wiersze, czy pieśni, ba u Tolkiena jest zdecydowanie mniej intryg, niż w jakiejkolwiek obecnej fantastyce!
Wiecie Sam Gamgee mółby w pewnym momencie porzucić Froda na pastwę losu, może w międzyczasie dokonałby dwóch nieudanych prób zabójstwa swego pana, by w akcie chciwości i pożądania, zdobyć artefakt. Krasnolud Gimli wraz z elfem Legosem współcześnie toczyłby spory na tle rasowym. Nie chce szukać na siłę wad w tej serii, stąd przechodzę do podsumowania.

PODSUMOWANIE:
„Władca Pierścieni” to podstawa dla kogoś, kto chciałby zainteresować się klasyczną fantastyką. To właśnie te książki są w większym lub mniejszym stopniu kopiowane we współczesnej literaturze. Mimo delikatnej archaiczności warto dać szansę i najlepiej odpowiednio sobie ją dawkować.

OCENA: 7/10 (Za całość.)

ADNOTACJA:
Ponieważ czytałem książki w tłumaczeniu pana Łozińskiego, wyjątkowo nie podaje linków do zakupu książki. Wiem, że każdy woli inne wydania, więc pozostawiam wam to do odszukania na własną rękę.

KAROL KRÓL

Na temat twórczości Tolkiena powstało wiele esejów, wpisów na blogach, czy dyskusji na konwentach. Każdy miłośnik miał styczność z jakimś tworem z tego uniwersum np. oglądał filmy w reżyserii Petera Jacksona albo grał w gry (Władca Pierścieni: Bitwa o Śródziemie, Shadow of Mordor, Lego Lords of The Rings itd.), stąd posiada się marginalną wiedzę na temat tego świata.
Na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

OBOWIĄZKOWA POZYCJA DLA OSÓB, KTÓRE CHCĄ PRZEPROWADZIĆ WYWIAD Z AUTOREM!

W zasadzie powyższe zdanie, może być również skierowane do świeżych czytelników autora, bowiem znajdzie się tutaj sporo odpowiedzi na bardzo popularne pytania, jakie padają w trakcie spotkań autorskich. Skąd mam taką wiedzę? Stąd, że sam należałem do tej grupy pytających, a było to w 2017 roku, w mieście Tczew.
Później spędziłem każdą wolną chwilę, by poznać lepiej autora i oglądałem każdy film na YouTube, gdzie występował. Właśnie z tego typu materiałów wyliczyłem, że najczęściej padają pytania w stylu: „A skąd się wziął Jakub Wędrowycz?, albo Czy będzie kontynuacja Oka Jelenia?”. Nabytą „wiedzę” wykorzystuje w trakcie transmisji online ze spotkań autorskich, gdzie nowi czytelnicy zadają podobne, jeśli nie identyczne pytania.
„Po drugiej stronie książki” to istna kopalnia wiedzy o autorze oraz jego dorobku literackim. Pomijając kwestię persony pisarza, czytelnik natrafi na ciekawostki związane z takimi seriami jak: Kroniki Jakuba Wędrowycza, Norweski Dziennik, Oko Jelenia, opowiadania ze Stormem i Skórzewskim oraz powieści z uniwersum Pana Samochodzika. Całość ozdobiona jest czarno-białymi lub kolorowymi fotografiami.
W zasadzie zajawka mówi wszystko, a ja miałem w zrobić tylko krótką notkę, bo nie widzę sensu, żeby się nad tym rozpisywać.
Najlepiej sięgnąć po tę książkę, mając jakiekolwiek pojęcie o tym, co Andrzej Pilipiuk napisał. Inaczej można zepsuć sobie radość z czytania jego innych dzieł. W załącznikach link do przeczytania fragmentu tekstu.


POLECAM!
Karol Król

OBOWIĄZKOWA POZYCJA DLA OSÓB, KTÓRE CHCĄ PRZEPROWADZIĆ WYWIAD Z AUTOREM!

W zasadzie powyższe zdanie, może być również skierowane do świeżych czytelników autora, bowiem znajdzie się tutaj sporo odpowiedzi na bardzo popularne pytania, jakie padają w trakcie spotkań autorskich. Skąd mam taką wiedzę? Stąd, że sam należałem do tej grupy pytających, a było to w 2017 roku, w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zachęcam do przeczytania pełnej opinii, gdzie znajduje się wyjaśnienie, czemu ta książka jest wysoko oceniona.

„Lem mógłby Panu uścisnąć rękę.”
Powyższe zdanie napisałem autorowi na Messengrze, po zakończonej lekturze szóstego, zarazem ostatniego tomu serii „Shadow Raptors”. Zanim opiszę emocje, jakie towarzyszyły mi po zakończonej lekturze, chciałbym najpierw rozszerzyć nieco kontekst zarysowany przez powyższą zajawkę.
Już po raz szósty jestem pod wrażeniem opisów na okładkach Nieściura, bo tak na dobrą sprawę zawierają pewne wskazówki na temat wydarzeń przedstawionych w każdym z tomów. Mniej więcej do połowy książki (może ciut ponad połowę) autor serwuje znam znaną akcję. Zbliża się kulminacyjny moment, gdzie Skunowie i ludzie raz na zawsze rozwiążą swoje problemy.
Jednakże pewnej znanej wam jednostce autonomicznej nie w smak wojenka i zamierza odwieść obie strony od konfliktu, w tym celu wykorzystuje Gaaruu do pertraktacji z kosmitami. Niestety nie bardzo mu to wychodzi, w dodatku Skunowie otworzyli wspomnianą wyżej fałdę, która według obliczeń ludzi może wchłonąć AEgira z jej księżycem. Należy niezwłocznie ewakuować tamtejszych cywili, bo inaczej czeka ich zagłada.

Ciąg dalszy: https://dziennikkarolakrola.blogspot.com/2021/11/sawomir-niesciur-shadow-raptors.html

Zachęcam do przeczytania pełnej opinii, gdzie znajduje się wyjaśnienie, czemu ta książka jest wysoko oceniona.

„Lem mógłby Panu uścisnąć rękę.”
Powyższe zdanie napisałem autorowi na Messengrze, po zakończonej lekturze szóstego, zarazem ostatniego tomu serii „Shadow Raptors”. Zanim opiszę emocje, jakie towarzyszyły mi po zakończonej lekturze, chciałbym najpierw rozszerzyć...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Na pewno spotkaliście się z określeniem, że „Legion Nieśmiertelnych” to idealna seria do poczytania w trakcie podróży lub formie relaksu po ciężkim dniu pracy. Jeżeli drogi czytelnik pragniesz poczytać coś „mocniejszego”, to sięgnij proszę po książki Sławomira Nieściura lub Rafała Dębskiego.
Pierwsze co zauważycie po stronie tytułowej to lista rang w legionach wraz z krótkimi opisami. Bardzo przydatne informacje, jeśli nie jesteście w stanie połapać się, kto ma nad kim większą władzę. Mając dłuższą przerwę od ostatnich przygód Jamesa McGilla, odniosłem wrażenie, że bardziej dopracował tę powieść niż trzy poprzednie.
Głównego bohatera odbierałem jako bardziej dojrzałego faceta, choć nadal miał swój charakterek, to jednak mniej irytował. Być może sprawką jest awans na Weterana oraz wątek Delli (pojawiła się w trzecim tomie), który wywrócił jego życie o sto osiemdziesiąt stopni. Co mogło być również przyczyną mniejszej ilości romansów niż poprzednio."

Więcej: https://dziennikkarolakrola.blogspot.com/2021/10/brian-v-larson-legion-niesmiertelnych.html?fbclid=IwAR07Ktq03HMEUkGMUMHtb5OqHVRNXPsdQGZEE8fLgv9lw4NqFaxAyHvFdg8

"Na pewno spotkaliście się z określeniem, że „Legion Nieśmiertelnych” to idealna seria do poczytania w trakcie podróży lub formie relaksu po ciężkim dniu pracy. Jeżeli drogi czytelnik pragniesz poczytać coś „mocniejszego”, to sięgnij proszę po książki Sławomira Nieściura lub Rafała Dębskiego.
Pierwsze co zauważycie po stronie tytułowej to lista rang w legionach wraz z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kolejny tom i znowu to samo…
Nie zrozumcie mnie źle, „Świat Pyłu” to świetna książka do poczytania, gdy ma się chwilę wolnego, jednakże w mojej ocenie jest zbyt podobna do poprzedniczki.

Wiecie, schemat wygląda następująco: Legion Varus przybywa na nową planetę, dostają parę razy łomot. W końcu McGill ma jakiś plan, który działa lub nie. Później znowu łomot i na samym końcu, gdy teoretycznie sytuacja jest beznadziejna główny bohater odnosi jakiś sukces. O romansach z koleżankami z oddziału oraz pewną „dzikuską” nie wspomnę.

Jeszcze troszkę ponarzekam, a potem przechodzimy do plusów. Zauważyłem, że Brian Larson, podobnie, jak inni autorzy ma tendencje do podkreślenia czytelnikowi, kogo jego bohater lubi. Tak jest, co jakiś czas James przypomina wady i zalety swojego kumpla Carlosa.

Wyobrażacie sobie, jak Sławomir Nieściur albo Rafał Dębski podkreślają co rusz w swoich powieściach, kogo lubi ich bohater, a kogo nie?

Czas na coś pozytywnego… mianowicie zaczynając lekturę, natrafiłem na krótkie kalendarium wydarzeń od roku 1922, aż do 2122. Zbyt wiele informacji nie dał, ale jest co poczytać. Może zostaną one wykorzystane w kolejnych tomach?

Jak już pewnie wiecie Legion Varus wyruszył na Zetę Herculis (poprawcie mnie, jeśli się mylę!) nazywane również Światem Pyłu, jest to pustynna kraina, gdzie człowiekowi bez specjalnego sprzętu, byłoby ciężko przetrwać. Klimatem kojarzy mi się z Saharą, ale fauna oraz flora zdecydowanie jest inna. Wiecie, grzybki oraz dziwne kamienne ryby.

Ale co tam legioniści mieli zrobić? Ano odnaleźć kolonistów, którzy przed kilkoma laty mieli się tam osiedlić. Więcej niż nie powiem o fabule, ale dodam tylko, że Scrullowie (tacy kosmici) maczają swe kończyny w całej tej sprawie.

Czas na podsumowanie.


Podsumowanie:
„Świat Pyłu” wydaje mi się bardzo podobny do „Świata Stali”, ale jeśli stawiacie na rozrywkę, to powinniście być zadowoleni z lektury. Nie mogę zaprzeczyć, że byłem zadowolony, ale jednak chciałem, żeby historia była nieco mniej schematyczna niż miało to miejsce. Obecnie czytam „Świat Postępu” i póki co nie jest źle. Zobaczymy jakie będę miał wrażenia po lekturze.


Za egzemplarz dziękuje wydawnictwu Drageus Publishing House!

Kolejny tom i znowu to samo…
Nie zrozumcie mnie źle, „Świat Pyłu” to świetna książka do poczytania, gdy ma się chwilę wolnego, jednakże w mojej ocenie jest zbyt podobna do poprzedniczki.

Wiecie, schemat wygląda następująco: Legion Varus przybywa na nową planetę, dostają parę razy łomot. W końcu McGill ma jakiś plan, który działa lub nie. Później znowu łomot i na samym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Świat Stali” to pierwsza część cyklu „Legion Nieśmiertelnych” Braina Larsona. Muszę przyznać, że jest to pierwsza od dawien-dawna zagraniczna seria, która przykuła moją uwagę i myślę, że spodoba się starszym oraz młodszym czytelnikom (minimum 16 lat, aby sięgnąć po tę serię).

Głównym bohaterem, a zarazem narratorem jest James McGill, dwudziestoletni młodzieniec, który prowadzi typowy dla nastolatków tryb życia, czyli spotyka się z kumplami i spędza sporo czasu w wirtualnej rzeczywistości (nie, to nie jest LITRPG, jak „Droga Szamana”), a także próbuje jakoś zakończyć naukę w college-u.

Niestety sielankowe życie przerywa kryzys ekonomiczny w rodzinie. Brak funduszy sprawia, że musi przerwać naukę i wobec tego zamierza dołączyć, do któregoś z prestiżowych legionów, a gdy szczęście w trakcie rekrutacji nie dopisało, postanowił dołączyć do owianego złą sławą „Legionu Varus”, gdzie jego życie odwróciło się o jakieś 180 stopni.

Czytelnik przeżyje wraz z Jamesem wiele ciekawych przygód, powalczy z kosmitami oraz pozna sekret Varusa, dzięki któremu są w stanie wykonać nawet niemożliwe zadania. Więcej nie chce opowiadać, bo i tak za dużo zdradziłem, jednakże chciałbym podkreślić, że historia miejscami jest brutalna, ale nie na tyle, by odrzucało osoby o słabszych nerwach.


PODSUMOWANIE:

Po zakończonej lekturze pierwszego tomu jestem pozytywnie nastawiony na kolejne części, obecnie zacząłem czytać „Świat Pyłu”, czyli kontynuacje przygód McGuilla. W przyszłości mógłbym pomyśleć o zestawie startowym dla osób, które chciałyby sięgnąć po literaturę SF i wśród wytypowanych przeze mnie lektur na pewno znajdzie się pierwszy tom „Legionu Nieśmiertelnych”.

„Świat Stali” to pierwsza część cyklu „Legion Nieśmiertelnych” Braina Larsona. Muszę przyznać, że jest to pierwsza od dawien-dawna zagraniczna seria, która przykuła moją uwagę i myślę, że spodoba się starszym oraz młodszym czytelnikom (minimum 16 lat, aby sięgnąć po tę serię).

Głównym bohaterem, a zarazem narratorem jest James McGill, dwudziestoletni młodzieniec, który...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Po zakończonej lekturze „Świata Postępu” utwierdziłem się w przekonaniu, że Brian Larson nie zamierza zachęcać czytelników do pogłębiania swojej wiedzy zarówno o kosmosie, jak i naukach ścisłych, jak to robi Sławomir Nieściur w cyklu Shadow Raptors.
Zamiast tego autor pozwala odbiorcy zresetować się po ciężkim dniu. Oferuje mu lekką opowieść, gdzie bohater nie może narzekać na brak nudy. Czyli są strzelaniny z kosmitami, romanse z koleżankami z oddziału (i nie tylko!), a także intryga, która mogła być ciut bardziej dopracowana.
O fabule zbytnio nie chce się rozpisywać, zajawka przygotowana przez wydawnictwo Drageus Publishing w zupełności wystarcza. Choć i tak chciałbym dodać coś od siebie. James McGill przybywa na Tau Ceti – tytułowy Świat Postępu. Jest to planeta, która słynie z wielu ciekawych wynalazków, a zamieszkują ją Tau – rasa kosmitów słynąca, ze chciwości oraz żądzy bogactwa.
Poza nimi natrafimy na przedstawicieli Legionu Germanica, których przedstawiciel odegra dość ważną rolę w historii. W tym momencie powinienem zamilknąć, żeby nie zdradzić zbyt dużo informacji, więc czas na minusy opowieści i można podsumować całą opinię!
Chyba się starzeje, a może wreszcie wyrabiam w sobie zmysł czytelnika, dzięki któremu widać schemat, jakim podąża autor? Prawdopodobnie prawda jest taka, iż Larson niezbyt starannie maskuje swoje metody. Owszem „Świat Postępu” jest nieco inny niż poprzedniczki, jednak ma parę cech wspólnych. O przypominaniu o relacjach z Carlosem nie będę pisać. "

Ciąg dalszy znajdziecie tutaj: https://dziennikkarolakrola.blogspot.com/2021/05/brian-v-larson-legion-niesmiertelnych_14.html

"Po zakończonej lekturze „Świata Postępu” utwierdziłem się w przekonaniu, że Brian Larson nie zamierza zachęcać czytelników do pogłębiania swojej wiedzy zarówno o kosmosie, jak i naukach ścisłych, jak to robi Sławomir Nieściur w cyklu Shadow Raptors.
Zamiast tego autor pozwala odbiorcy zresetować się po ciężkim dniu. Oferuje mu lekką opowieść, gdzie bohater nie może...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to