-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać7
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2021-03-24
2021-03-10
Macie ochotę na thriller psychologiczny z wielowątkowym motywem obyczajowym? Napisanym w lekki, sympatyczny sposób, który trzyma w napięciu i odkrywa co chwilę nowe elementy, które całkowicie zmieniają bieg wydarzeń?
Jeżeli tak, to przedstawiam wam "Zabójczą przyjaźń", której premiera odbędzie się 10 marca.
Historia zaczyna się dość prosto: ona jest dziennikarką, on jest policjantem, trup jest ich znajomą z dawnych lat. Dodatkowo, oni są po rozwodzie i nie mają pojęcia, że trafią na siebie na miejscu zbrodni. Oboje kłamią, manipulują i zakrzywiają rzeczywistość i oboje znają siebie na tyle dobrze, by się nawzajem przejrzeć. Okazuje się, że zamordowana koleżanka z dawnych lat była im o wiele bliższa, niż są gotowi to przyznać, nie chcąc narażać się na nieprzyjemne konsekwencje.
Czytanie tej książki to jak lepienie kuli śnieżnej; na początku było nieco sztampowo, zwyczajnie, ale później, kiedy do wątku kryminalnego dołączyły wątki obyczajowe i retrospekcje z przeszłości, zaczęło się robić niepokojąco, a atmosfera zdecydowanie zaczęła gęstnieć. Autorka w perfekcyjny sposób pokazuje, jak bardzo nasza przeszłość rzuca cień na teraźniejszość; nagle dziennikarka z Londynu i jej były mąż, zwyczajny policjant, muszą na nowo stawić czoła problemom, z którymi borykali się jako nastolatkowie.
Zdecydowanie nie jest to książka, w której morderstwo wysuwa się na pierwszy plan. W moim odczuciu kwestia zamordowanej kobiety jest jedynie punktem wyjścia, osią, wokół której plecionia jest sieć pobocznych wątków, które finalnie składają się na niezwykłą mozaikę powiązań, zależności i zażyłości. I taki właśnie powinien być thriller psychologiczny, powinien wywoływać w nas napięcie nie poprzez krwawe sceny czy brutalność czynów, ale pokazując, jak zwykle z pozoru życie, może w jednej minucie zamienić się w koszmar. I jak błędy z przeszłości mogą nas dogonić, w kompletnie innym życiu, kiedy już zdążyliśmy przykryć je grubą warstwą kurzu i nowych spraw.
Dla mnie jest to bardzo dobry tytuł i ze swojej strony zdecydowanie Wam ją polecam.
Macie ochotę na thriller psychologiczny z wielowątkowym motywem obyczajowym? Napisanym w lekki, sympatyczny sposób, który trzyma w napięciu i odkrywa co chwilę nowe elementy, które całkowicie zmieniają bieg wydarzeń?
Jeżeli tak, to przedstawiam wam "Zabójczą przyjaźń", której premiera odbędzie się 10 marca.
Historia zaczyna się dość prosto: ona jest dziennikarką, on jest...
2021-03-10
Przerażająca.
Balansująca pomiędzy rzeczywistością, a ułudą.
"Piętno Katriny" to książka opowiadająca o niewielkim, amerykańskim miasteczku, które odbudowuje się na zgliszczach dawnej świetności. Huragan Katrina doszczętnie je spustoszył, zabijając mnóstwo osób, na które nie przyszedł jeszcze czas. Prawdopodobnie dlatego zostali, jako zmory, zjawy, duchy objawiające się tym, którzy cudem przeżyli. Czy są tylko makabryczną fantazją zmęczonych i przerażonych ludzi? Czy naprawdę jest zasłona, oddzielająca nas od tych, którzy odeszli i czasami mocny wiatr nią porusza, mieszając ze sobą swoich mieszkańców?
Do miasteczka wprowadza się Polka, która ucieka przed głupim błędem, który skrzywdził zdecydowanie zbyt wiele osób. Kilka miesięcy później trafia tam rodzina po przejściach, składająca się ze zrozpaczonej matki, zadowolonego z takiego obrotu sprawy ojca i małego, jeszcze niewinnego chłopca. Czy oni również popadną w obłęd? Czy zobaczą tych, których już nie ma?
To książka i chwytająca za serce i chwytająca za gardło. Równie często byłam wzruszona, co przerażona, przy czym emocje te były rozdzielone, stosownie rozmieszczone w fabule, by się dopełniać, a nie sobie przeszkadzać. Pełno w tej powieści tajemnic, sekretów, a tylko niektóre z nich są znane czytelnikowi. Reszta zaskakuje i szokuje.
Zazwyczaj gniecie mnie gdzieś w środku, kiedy czytam książkę polskiego autora, pełną obco brzmiących imion i nazwisk. Spowodowane jest to tym, że często trafiałam na takie pozycje, w których wyglądało to sztucznie i brzmiało żenująco. W przypadku Bednarskiej nie miałam takiego odczucia; autorka poradziła sobie z prowadzeniem akcji na amerykańskiej ziemii i nie miałam wrażenia, że pisane to było na siłę. Szczerze, gdyby nie nazwisko na okładce, byłabym przekonana, że "Piętno Katriny" jest książką zagraniczną, jedynie przetłumaczoną na język polski.
Bardzo dobra, trzymająca w napięciu pozycja.
Przerażająca.
Balansująca pomiędzy rzeczywistością, a ułudą.
"Piętno Katriny" to książka opowiadająca o niewielkim, amerykańskim miasteczku, które odbudowuje się na zgliszczach dawnej świetności. Huragan Katrina doszczętnie je spustoszył, zabijając mnóstwo osób, na które nie przyszedł jeszcze czas. Prawdopodobnie dlatego zostali, jako zmory, zjawy, duchy objawiające się...
2021-03-10
Cała historia toczy się wokoło Celii i Edwadra, a sama fabuła jest dość prosta: on chce wziąć z nią ślub, chociaż nawet jej nie zna, ale zna jej ojca, który jest jego rywalem biznesowym. Wykombinował więc sobie, że poślubienie córki konkurencji będzie świetnym pomysłem. Celia natomiast postanawia zagrać z przyszłym narzeczonym w Grę. W Grę, o której ciągle mówi, a która nie jest wytłumaczona przez większą część fabuły, więc niekiedy miałam wrażenie, że kobieta ma jakieś zaburzenia emocjonalne. Szczególnie, że jej decyzje i postępowania były często ze sobą sprzeczne i irracjonalne.
Podczas lektury odniosłam dwa wrażenia. Po pierwsze, autorka nienawidzi Celii. Nie widzę innego wytłumaczenia dla stworzenia tak niestabilnej w decyzjach, tak niezrozumiałej jak ona. Z jednej strony była opisywana jako pewna siebie, silna kobieta, która – no wiecie – gra w Grę, ale już w konkretnych scenach zachowywała się raczej jak nieśmiała dziewczyna, która nie wie, co powiedzieć. Drugie wrażenie to takie, że Laurelin Paige powinna pomyśleć nad pisaniem książek obyczajowych, bo fragmenty rodzinne czy zwykłe rozmowy, nie w towarzystwie prezerwatyw, były napisane bardzo dobrze i czytałam je z przyjemnością. A skoro już wspomniałam o kontekście erotycznym, to takich scen nie było wiele i nie były wulgarne - co dla mnie jest plusem. Osobiście dałabym dwa ogniki na pięć, ale rozumiem, że preferencje Edwarda mogą zawyżać punktację.
Podsumowując, liczę na więcej w kolejnym tomie. Przede wszystkim mam nadzieję, że autorka polubi Celię i da jej stabilną osobowość. To naprawdę dużo naprawi.
Cała historia toczy się wokoło Celii i Edwadra, a sama fabuła jest dość prosta: on chce wziąć z nią ślub, chociaż nawet jej nie zna, ale zna jej ojca, który jest jego rywalem biznesowym. Wykombinował więc sobie, że poślubienie córki konkurencji będzie świetnym pomysłem. Celia natomiast postanawia zagrać z przyszłym narzeczonym w Grę. W Grę, o której ciągle mówi, a która nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-02-06
2016
2019-10-14
Wiele lat temu Baśka, dziewczyna z prowincjonalnej wioski na Podlasiu, chwyciła życie za rogi i wyprowadziła się do Warszawy, razem ze swoim młodym i przystojnym mężem. Tam urodziła córkę, Karolę i tam pięła się po szczeblach kariery, zaniedbując coraz bardziej relacje z siostrą i rodzicami, którzy zostali w ich rodzinnym domu. Jednak kiedy wszystko układało się perfekcyjnie - córka dawała sobie radę w szkole, pieniądze piętrzyły się na koncie bankowym a Baśka uważała, że jest w gruncie rzeczy szczęściarą, los postanowił z niej zadrwić. Szybki rozwód sprawił, że musiała nieoczekiwanie, z dnia na dzień, wrócić na Podlasie z obrażonym na cały świat dzieckiem i niezadowolonym ze zmiany środowiska kotem syberyjskim i znowu dać się schować pod nadopiekuńczymi i surowymi skrzydłami rodziców. Co więcej, rozpoczęła pracę w stadninie koni, gdzie szefem był siejący postrach pan Grzelak - prywatnie jej osobisty ojciec. Jeżeli myślicie, że mogła liczyć na jakiekolwiek względy, to niestety jesteście w ogromnym błędzie. "Galopem po szczęście" to powieść, z którą od początku miałam dwa problemy. Jeden, bo dużą rolę odgrywają tam konie, a z nimi nigdy mi nie było jakoś po drodze. Nie wiem czemu, ale że wszystkich zwierząt stworzonych przez Boga, te właśnie są najmniej bliskie mojemu prozwierzęcemu sercu. Drugi, książkę napisał duet pisarek, a ja duetów nie lubię, bo wychodzę z założenia, że jedną historię powinien stworzyć jeden autor, inaczej robi się bałagan. Ale, o dziwo, ani te konie nie zawadzały mi w lekturze, ani nie potrafię wskazać, który fragment jest pisany przez Justynę Bednarek a który przez Jagnę Kaczanowską. Obie panie zgrały się stylem tak perfekcyjnie, że bałabym się obstawiać w STS, które słowa wyszły spod czyjego pióra. Więc tak jakby moje problematyczne kwestie związane w tym tytułem mogę uznać za niebyłe.
Wracając jednak do fabuły, główna bohaterka i inne postacie muszą zmierzyć się z własnymi słabościami, wadami i niedoskonałościami. Muszą zrozumieć skąd biorą się ich pretensje, ich żale skrywane pod nieprzystępną miną i owiane chłodem niedostępności.
A zrozumienie własnych przewinień nigdy nie jest proste, ponieważ równe jest to z samokrytyką, z przyznaniem się, że popełniło się błąd w momencie, gdy zdawało się być nieomylnym. Ale, żeby cała historia nie była zbyt "psychologiczno-terapeutyczna", autorki dodały szczyptę tajemnicy o dawnych mieszkańcach wioski, postać starej szeptuchy i - jakby inaczej - pokłosie miłości. I nie tylko tej damsko-męskiej, chociaż i taka w "Galopie..." występuje, ale przede wszystkim miłości matczynej, rodzicielskiej, siostrzanej. Trzeba przyznać, że ta obyczajówka spełnia swoje zadanie a więc napawa optymizmem, pokazuje, że wszystko można naprawić, chociaż niekiedy pochylenie głowy w geście "moja wina" jest trudne i wymaga ogromnego samozaparcia. I nie przesadzę, pisząc, że każdy bohater ma w tej opowieści dwie twarze - jedna to ta widziana przez otoczenie, druga zaś to ich wewnętrzne emocje i przemyślenia. I często oba te wizerunki ze sobą nie współgrają, co każe mi zadać pytanie - kim finalnie tak naprawdę jesteśmy? Czy jestem taka, jaką widzi mnie mąż, przyjaciółka i pani z osiedlowego sklepiku, czy taka, jaka jestem w środku, ze swoimi strachami i radościami? Jak myślicie? Które "ja" jest prawdziwe? A może da się mieć tylko jedno oblicze, spójne ze sobą i to nasze wewnętrzne i to, którym funkcjonujemy na co dzień?
Piszcie jak uważacie! I miejcie na uwadze ten tytuł, bo to mądra historia opowiedziana w sympatyczny sposób.
Wiele lat temu Baśka, dziewczyna z prowincjonalnej wioski na Podlasiu, chwyciła życie za rogi i wyprowadziła się do Warszawy, razem ze swoim młodym i przystojnym mężem. Tam urodziła córkę, Karolę i tam pięła się po szczeblach kariery, zaniedbując coraz bardziej relacje z siostrą i rodzicami, którzy zostali w ich rodzinnym domu. Jednak kiedy wszystko układało się...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-11
Świat z zawrotną prędkością pędzi do przodu - zewsząd otaczają nas komputery, smartfony, nawet odkurzacze wędrują już samodzielnie po naszych domach, zbierając okruszki z ciastek, które jeszcze na szczęście, mają więcej wspólnego z mąką, niż z elektrodami. Technologia i informatyzacja oplatają nas z każdej strony, dlatego też nie dziwię się, że trafiłam w końcu na kryminał, którego akcja dzieje się w ... innej galaktyce.
Wiem, brzmi to co najmniej dziwnie, ale spokojnie - książka jest apetyczna i naprawdę dobra, o czym postaram się was przekonać.
Carl Butler, były wojskowy, ostatnie lata przed zasłużoną emeryturą spędzał na dość zimnej planecie, gdzie prowadził wykłady. Niespodziewanie dawny przyjaciel, o stopniu pułkownika, poprosił go, aby poleciał na inną planetę i odkrył gdzie zaginął syn ważnego dygnitarza, młody chłopak o nazwisku Mallot. Carl niechętnie spełnia tę prośbę, bo wie, że tak naprawdę nie ma wyjścia - wojsko czasami zastępuje słowo "rozkaz" słowem "prośba", ale absolutnie nie zmienia to jego wydźwięku. Na miejscu okazuje się, że osoby, które powinny chcieć mu pomóc uparcie milczą a ci, którzy z zasady śledztwo utrudniają - czyli dziennikarze - okazują się sympatycznie pomocni. Śledztwo jest trudne i z godziny na godzinę zamiast odpowiedzi, mnoży się coraz więcej pytań.
Generalnie "Planeta" to kwintensencja kryminału a sam Carl sposobem działania przypomina mi Poirota, tyle tylko że zamiast siedzieć w XX-wiecznym Londynie, znajduje się kilkanaście wieków później w wojskowej bazie, nieopodal kolonizowanej planety. Musicie wiedzieć, że w tamtym świecie ludzie opanowali spory kawałek kosmosu, a krążąc pomiędzy poszczególnymi planetami zapadają w sen przypominający nieco ten znany nam z "Seksmisji" (tyle tylko, że w międzyczasie kobiety nie przejmują władzy absolutnej nad planetą.) Odkryte planety dzielili na dwie kategorie - te które nadają się do zamieszkania i te, które można wykorzystać w sposób czysto wydobywczy. W przypadku tych pierwszych, najpierw na nowe tereny wysyłano wojsko, aby zajęli się "oczyszczaniem", czyli poskromili zbuntowanych dotychczasowych mieszkańców. Chociaż najczęściej były to zbyt prymitywne formy życia, aby urządzać jakikolwiek bunt - ot, dziwaczne rośliny czy mało groźne zwierzęta. Wyjątkiem była jednak planeta Kappa, na którą wysłano Butlera. Żyli tam humanoidalne, którym nie do końca podobało się, że z przestrzeni kosmicznej przybyli do nich nieproszeni goście i żywo dawali temu wyraz. Na powierzchni planety co chwilę dochodziło do krwawych walk, które zostały opisane w książce, co akurat może spodobać się fanom militarnych lektur. Mi spodobały się średnio, ale broń, amunicja, taktyka wojskowa i opancerzone samochody to raczej nie moja nisza.
Wracając do przyjemnych tematów, książka ta pełna jest "smaczków" wtrąconych mimochodem, które sprawiają, że aż chce się czytać! Toczące się śledztwo intryguje, ale to właśnie informacje o kolejnych kolonizacjach, opowieści o poszczególnych planetach i o podróżach międzygwiezdnych najbardziej wciągają. I chociaż główny bohater jest dziwacznym połączeniem umysłu Poirota i aparycji Bruce'a Willisa ze "Szklanej Pułapki" to da się go lubić - przede wszystkim za szczerość, logiczne myślenie i prostolinijność. I za zamiłowanie do mocnych trunków. Carl wie, że jego umysł jest konsekwencją wielu lat służenia w wojsku i wie, że łatwo przejrzy go każdy, kto przeszedł takie same szkolenia jak on. A jednak potrafi tą słabość przekłuć w sukces, i zamiast dać się przejrzeć innym - to on odkrywa ich sekrety, nieumiejętnie kryte za pokerową twarzą.
Podsumowując, nie napiszę Wam, czy Mallot został odnaleziony, czy Kappalanie ugięli finalnie głowy przed najeźdźcą i czy Butler często miał kaca podczas trwania całej fabuły. Ale zachęcam, żebyście sami się o tym przekonali. Książka już od 4.10 dostępna jest w księgarniach w całej Polsce i w Internecie, więc śmiało - wskakujcie do kapsuły międzygalaktycznej i wędrujcie na planetę Kappa.
Świat z zawrotną prędkością pędzi do przodu - zewsząd otaczają nas komputery, smartfony, nawet odkurzacze wędrują już samodzielnie po naszych domach, zbierając okruszki z ciastek, które jeszcze na szczęście, mają więcej wspólnego z mąką, niż z elektrodami. Technologia i informatyzacja oplatają nas z każdej strony, dlatego też nie dziwię się, że trafiłam w końcu na kryminał,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-09
Wbrew pozorom, bycie arystokratką nie jest niczym przyjemnym. Fakt, ma się więcej pieniędzy, suknie uszyte z lepszych materiałów niż inni i więcej się podróżuje, ale cena, jaką trzeba za to zapłacić, jest niezwykle wysoka. Elizabeth Lewson, bohaterka "Koronkarki" mimo swojego statusu społecznego - a raczej przez owy status - musi oddać swoją rękę mężczyźnie, którego w ogóle nie kocha. Ale tatko, który jest gubernatorem, stwierdził że ten a nie inny kandydat będzie najbardziej opłacalny. I biedna Elizabeth musi się po prostu dostosować. ⠀
Oczywiście w dzisiejszych czasach prawdopodobnie uciekłaby z domu i na gigancie poznałaby jakiegoś przystojnego buntownika. Ale akcja tej książki dzieje się w przededniu największej amerykańskiej rewolucji, a wtedy ucieczka z domu zdecydowanie nie była dobrym pomysłem. ⠀
Jednak los ma dla Elizabeth inne plany, niż jej tato. Dziewczyna całkiem niespodziewanie znajduje się w samym środku rewolucyjnego piekła i musi wybrać, którą wybierze stronę - czy opowie się za koroną i Brytyjczykami, czy będzie walczyła o wolną Amerykę? Żadne z wyjść nie jest dobre ani właściwe - ale coś postanowić musi, porzucając swoje dotychczasowe życie i przyzwyczajenia. ⠀
"Koronkarka" przypominała mi nieco "Małe kobietki" - klimat dawnych czasów, obszernych sukni, pończoch, rządzących mężczyzn i z pozoru uległych kobiet. Jednak ten tytuł pięknie pokazuje, że nawet wtedy, gdy kobiety nie miały prawa głosu, ich działania odbijały się szerokim echem na całej kalce historii. Działały cicho, ale skutecznie. I ta Elizabeth, która na samym początku powieści jest cichą, delikatną dziewczynką, na oczach czytelnika dorasta, uczy się walczyć o to, w co wierzy. A może lepiej, gdybym napisała - uczy się wierzyć w to, co chce a nie w to, co zostało jej narzucone. ⠀
To fantastyczna pozycja dla fanów klasycznych książek, dla tych, którzy lubią historię, dawne zwyczaje i dla tych, którzy szukają odpowiedzi na pytanie - jak wyglądałby świat, gdyby nigdy nic się nie zmieniło? ⠀
Wbrew pozorom, bycie arystokratką nie jest niczym przyjemnym. Fakt, ma się więcej pieniędzy, suknie uszyte z lepszych materiałów niż inni i więcej się podróżuje, ale cena, jaką trzeba za to zapłacić, jest niezwykle wysoka. Elizabeth Lewson, bohaterka "Koronkarki" mimo swojego statusu społecznego - a raczej przez owy status - musi oddać swoją rękę mężczyźnie, którego w ogóle...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-10-07
Sarah po wielu latach samotności, w końcu znalazła mężczyznę idealnego. Po ledwo kilku miesiącach znajomości wzięła z nim ślub i była szczęśliwa jak nigdy. Niestety, nim minął pierwszy rok ich małżeństwa, otrzymała telefon z ambasady, że jej ukochany został znaleziony martwy w hotelowym pokoju w Berlinie. Przez gwałtowną rozpacz i żal, przebił się jednak błysk niezrozumienia, bo Geoffrey miał być w Londynie a nie w Berlinie...
⠀⠀
Nick, pracownik Departamentu Stanu, który przekazał młodej wdowie tragiczne wieści, trafia na pewne informacje, które pozwalają mu sądzić, że Geoffrey Fontaine żyje. Los sprawia, że razem z Sarah trafiają do Londynu, gdzie dowiadują się o kolejnych elementach międzynarodowego spisku. Ich życie nagle wywraca się o 180 stopni a oni muszą zdecydować - czy uciec i zapomnieć o całej sprawie, czy drążyć dalej, narażając się na kontakt z bardzo niebezpiecznymi ludźmi... ⠀⠀
Tess Gerritsen zna chyba większość osób czytających książki. To niekwestionowana księżna medycznych thrillerów, łączących w sobie mord, krew i uczucia. Jednak nim Tess została księżną, stawiała pierwsze literackie kroki - i jednym z nich jest właśnie "Telefon o północy'". Pierwsze wydanie tego tytułu pochodzi z 1987 roku i nie będę was oszukiwać - widać, że to jedna z pierwszych książek autorki, że dopiero wypracowywała swój styl. Ale z czytaniem debiutów wielkich autorów jest jak z pierwszymi krokami dziecka - nie są idealne, ale dają satysfakcję, cieszą i intrygują. ⠀⠀
Ciekawym zabiegiem w tej powieści jest to, że już w prologu dowiadujemy się, iż Geoffrey żyje, że - co więcej - tak naprawdę nazywa się Simon Dance i jest zaplątany w podejrzane interesy. To daje nam, jako czytelnikom, wiedzę, której nie posiadają główni bohaterowie. A to z kolei pozwala nam postawić się na równi z autorką - wiemy, jaka jest prawda i obserwujemy działania Sarah i Nicka, którzy dopiero do tej prawdy muszą dojść. Pamiętajcie, że to książka z ubiegłego stulecia, jak na tamte czasy to naprawdę nietypowe zawiązanie fabularne. ⠀⠀
Podsumowując, to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów Tess. Warto zobaczyć, od czego zaczynała, jak budowała swój warsztat i jak bardzo zmieniła się jej droga.
Sarah po wielu latach samotności, w końcu znalazła mężczyznę idealnego. Po ledwo kilku miesiącach znajomości wzięła z nim ślub i była szczęśliwa jak nigdy. Niestety, nim minął pierwszy rok ich małżeństwa, otrzymała telefon z ambasady, że jej ukochany został znaleziony martwy w hotelowym pokoju w Berlinie. Przez gwałtowną rozpacz i żal, przebił się jednak błysk...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-09-17
Mia jest taką bohaterką, której zdecydowanie nie można polubić od pierwszej strony. Natomiast Antoni to bohater, który od samego początku wzbudza sympatię w czytelniku. A jak z całą historią wymyśloną przez Kasię Mak?
⠀⠀
Wspomniana już Mia jest z pochodzenia pół Polką, pół Hiszpanką - kiedy ją poznajemy, przyjeżdża do Polski aby wyremontować dom, który niegdyś należał do jej matki, kobiety która porzuciła ją w dzieciństwie. Nic więc dziwnego, że młoda dziewczyna była dość buńczucznie nastawiona co do dziedzictwa, które właśnie otrzymała - miała zamiar pozbyć się wszystkiego, co przypominało jej mamę i całkowicie odmienić posiadłość. Traf chciał, że szefem ekipy remontowej, którą zatrudniła był Antoni. Młody, uczciwy, prosty chłopak, dla którego panna z wielkiego świata, była zbyt pretensjonalna, zbyt roszczeniowa i zbyt frywolna. Jednak jak to w książkach i w życiu bywa, kto się czubi, ten w skrytości serca się czubi - i jak dobrze się domyślacie, wraz z rozwojem fabuły między tą dwójką, zaczęło się robić coraz goręcej. ⠀⠀
"Niepokorna" pod względem stylu w jakim jest napisana, bardzo przypomina mi książki Meg Cabot. Zaczytywałam się w nich lata temu i miło mi było na nowo zanurzyć się w świat wzruszającej, zabawnej i namiętnej miłości dwojga ludzi, którzy teoretycznie w ogólnie nie powinni do siebie pasować. Gdybym miała czepiać się szczegółów, to osobiście nie lubię, kiedy bohaterowie w polskich książkach mają zagraniczne imiona i ta Mia zgrzytała mi w zębach podczas czytania, ale to jest moje całkowicie subiektywne odczucie. Oprócz tego niuansu, podczas lektury bawiłam się przednio a momentami miałam i wypieki na twarzy - tak, tak, Mia i Antoni potrafią sprawić, że jesienne wieczory staną się nieco cieplejsze. ⠀⠀
Duży plus dodatkowo należy się autorce za barwne (bardzo!) postacie drugoplanowe. Naprawdę, polubiłam je szalenie, nawet bardziej niż Antka, bo z Mią raczej bym się na wspólne wino, mimo wszystko, nie wybrała. ⠀⠀
Polecam "Niepokorną" na zimne, jesienne wieczory. Taka dawka romansu z pewnością Wam nie zaszkodzi!
Mia jest taką bohaterką, której zdecydowanie nie można polubić od pierwszej strony. Natomiast Antoni to bohater, który od samego początku wzbudza sympatię w czytelniku. A jak z całą historią wymyśloną przez Kasię Mak?
⠀⠀
Wspomniana już Mia jest z pochodzenia pół Polką, pół Hiszpanką - kiedy ją poznajemy, przyjeżdża do Polski aby wyremontować dom, który niegdyś należał do...
2019-09-02
Czy wiecie ile nóg ma stonoga? Nie, wcale nie sto, jak mogłoby się wydawać z jej nazewnictwa. A może się orientujecie ile jest owiec na całym świecie? Albo które zwierzę ma naprawdę błękitną krew? Mieliście pojęcie, że najstarszy żółw żył 188 lat, człowiek 122 lata a głębinowy małż dożywa 507 lat? Ja nawet nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak głębinowy małż. ⠀⠀
"Dzikie sekrety przyrody" autorstwa Andy'ego Seed'a to kopalnia wiedzy o przyrodzie. Teoretycznie to książka dla małych czytelników, ale w praktyce ja - stara baba, można powiedzieć - nauczyłam się mnóstwa nowych rzeczy. I wiecie, niby można żyć bez wiedzy o tym, czy hipopotam potrafi skakać czy nie, ale zawsze jest to ciekawostka, którą warto znać. Chociażby po to, żeby móc czym zagłuszyć krępującą ciszę, która może zapaść podczas spotkania z dawno widzianą ciotką. Albo jak wybierzecie się poznawać przyszłych teściów - warto wtedy wyjść na inteligentną osobę, która wie wiele ciekawostek o świecie, prawda? ⠀⠀
Autor przygotował i coś dla małych lingwistów - co kilka stron można znaleźć informacje, jak nazwać dane zwierzę w 15 językach świata. Tym sposobem wiem, że kot po włosku to gatto, a w języku suahili lew to... Simba. Kojarzycie najpopularniejszego Simbę naszych czasów? ⠀⠀
Książka ponadto kusi tym, że na końcu znajdują się różnorakie quizy i zabawy, które można wykonać razem z dzieckiem, jednocześnie utrwalając w pamięci nowo nabyte informacje. Do tego garść dowcipów, cudne ilustracje, zakręcone zagadki i wyłania się nam książka idealna dla dziecka poznającego świat. I dla dorosłych, chcących rozruszać trochę swój mózg - mi się to bardzo przydało, serio!
⠀⠀
Na koniec suchar zaczerpnięty z książki. "Kiedy czarny kot przynosi pecha? Kiedy jesteś myszą".
Czy wiecie ile nóg ma stonoga? Nie, wcale nie sto, jak mogłoby się wydawać z jej nazewnictwa. A może się orientujecie ile jest owiec na całym świecie? Albo które zwierzę ma naprawdę błękitną krew? Mieliście pojęcie, że najstarszy żółw żył 188 lat, człowiek 122 lata a głębinowy małż dożywa 507 lat? Ja nawet nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak głębinowy małż....
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-27
Hubert, główny bohater "Wrót Mordoru" zdecydowanie odbiega od typowego nastolatka, wykreowanego współcześnie przez media. Lubi się uczyć, ma pomysł na siebie, jest spokojny, kulturalny a jego najlepszą przyjaciółką jest jego starsza siostra, Janka. ⠀⠀
Kiedy rozpoczyna naukę w liceum, nazywanym popularnie "siódemką", jego największym zmartwieniem jest to, czy znajdzie tam jakiegoś kolegę. Ot, zwykłe rozterki chyba każdego z nas, kto przekraczał próg nowej szkoły bez stałego przyjaciela u boku. Jednak zamiast martwić się relacjami koleżeńskim, Hubert musi zmierzyć się z nauczycielem fizyki, panem Flopem. ⠀⠀
Tak, tak, pewnie myślicie, że każdy uczeń miał kiedyś jakieś problemy z gronem pedagogicznym i nie ma po co pisać o tym książki. Jednak Flop nie był normalnym pedagogiem. Był raczej psychopatą, który obrał tę drogę kariery, aby móc pastwić się nad młodszymi, uzależnionymi od niego ludźmi. Nikt, nawet koledzy i koleżanki z pokoju nauczycielskiego, nie potrafili mu się przeciwstawić. Dopiero Hubert podjął tą nierówną walkę ze starszym od siebie mężczyzną. A jej finał nie tylko mnie wgniótł w fotel. ⠀⠀
Tomasz Bruch, autor książki, to młody chłopak (młodszy nawet ode mnie, a ja czuję się bardzo młoda!) ale pisząc, wie co robi. Jest bardzo skrupulatny, logiczny i za to lubię męskich autorów - pisarki mają tendencję do skakania w czasie w fabule, wprowadzają więcej chaosu. Pisarze zaś systematycznie, powoli budują napięcie, prowadząc czytelnika do zaskakującego zakończenia. Bruch wykreował Huberta w taki sposób, że nie sposób jest go potępić, cokolwiek by nie zrobił. Czytelnik rozumie popełniane przez niego czyny, wie że z moralnego punktu widzenia nie są one akceptowalne, ale jednocześnie przyklaskuje mu, bo Flop to osoba, której chciano by zrobić krzywdę. Sama nie raz miałam ochotę wejść pomiędzy słowa zapisane na kartce i po prostu uderzyć Flopa w twarz - a to najpełniej świadczy o kunszcie pisarskim, skoro stworzona przez autora postać aż tak wpływa na czytelnika. ⠀⠀
Wróżę Tomkowi pisarką karierę. O ile dalej będzie pisał w taki sposób i brnął w obrany przez siebie kierunek,to za kilka lat będzie mógł poszczycić się sporą kolekcją książek własnego autorstwa.
Hubert, główny bohater "Wrót Mordoru" zdecydowanie odbiega od typowego nastolatka, wykreowanego współcześnie przez media. Lubi się uczyć, ma pomysł na siebie, jest spokojny, kulturalny a jego najlepszą przyjaciółką jest jego starsza siostra, Janka. ⠀⠀
Kiedy rozpoczyna naukę w liceum, nazywanym popularnie "siódemką", jego największym zmartwieniem jest to, czy znajdzie tam...
2019-08-22
Nikki Boyd leciała samolotem do domu, w którym miała spotkać swojego dawno niewidzianego ukochanego. Ich związek dopiero się zaczynał i od początku nie był łatwy, ale wiadomo, że los potrafi jeszcze bardziej uprzykrzyć życie. Niespodziewanie samolot wpada w turbulencje i musi awaryjnie lądować. Podczas tego manewru ginie pasażer siedzący dwa miejsca od Nikki a kobieta, która siedziała obok niej znika zaraz po tym, jak otwierają się drzwi samolotu, już po wylądowaniu. Okazuje się, że ową kobietą była Erika Hamilton, świadek w prowadzonym przez FBI śledztwie. Agenci werbują Nikki, która zajmuje się osobami zaginionymi - i wymagają od niej niemożliwego. Znaleźć kobietę szybciej, niż zrobi to oskarżony, przeciwko któremu miała zeznawać.
Jak widać miłość musi poczekać - albo całkowicie się odwlec, bo życie Nikki wisi na włosku... "Ścigana. Akta Nikki Boyd" to książka, która ma przede wszystkim szybkie tempo. Czytanie tej pozycji to zdecydowanie nie jest przejażdżka spokojnymi uliczkami, ale pędzenie pustą autostradą, bez żadnych ograniczeń. Co chwilę coś się dzieje, zwroty akcji są tak niespodziewane i szybkie, że nie raz wróciłam się stronę czy dwie do tyłu, żeby w zdumieniu zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Autorka wymaga od czytelnika całkowitego skupienia - i w zamian za to oferuje dobrą historię, będącą połączeniem dreszczowca, romansu i odrobiny kryminału.
Najmniej w tej książce urzekło mnie to, że nie można było przyzwyczaić się do żadnego bohatera. Albo inaczej - przyzwyczaić się można było jak najbardziej, ale nie miało to większego sensu, bo dość szybko znikał on z fabuły. Albo został zabity, albo ranny, albo po prostu odsunięty na bok. Naprawdę, gdy trzeci mój "ulubieniec" wylądował na OIOMie albo w czarnym worku na zwłoki, lekko się zdenerwowałam. I przezornie nie przyzwyczajałam się już do nikogo. Ale poza tym jednym minusem, świetnie się bawiłam, leżąc pod kocykiem i przeżywając makabryczne trzy dni Nikki Boyd.
I dodam jeszcze - z perspektywy kocyka wszystko wydaje się łatwiejsze. A tak naprawdę, gdyby mi przyszło być na jej miejscu... Cóż, szybko podzieliłabym los moich "ulubieńców". Polecam.
Nikki Boyd leciała samolotem do domu, w którym miała spotkać swojego dawno niewidzianego ukochanego. Ich związek dopiero się zaczynał i od początku nie był łatwy, ale wiadomo, że los potrafi jeszcze bardziej uprzykrzyć życie. Niespodziewanie samolot wpada w turbulencje i musi awaryjnie lądować. Podczas tego manewru ginie pasażer siedzący dwa miejsca od Nikki a kobieta,...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-16
Rodziny patchworkowe w dzisiejszych czasach nie dziwią już nikogo. Ludzie się rozwodzą i wchodzą w nowe związki, stając się macochami i ojczymami. Mówi się, że w tym wszystkim najgorzej mają dzieci - bo ciężko się im odnaleźć przy przyrodnim rodzeństwie czy przy nowym "rodzicu". Ale prawda jest taka, że ciężko jest wszystkim. I to świetnie ilustruje książka Barbary Sęk "Nowakowie II. Uchylone drzwi."
⠀⠀
Krzysztof i Małgorzata doczekali się czwórki dzieci. Mieli piękny dom, pieniądze, byli szczęśliwi a dzieci nie sprawiały większych kłopotów. Ot, rodzinna sielanka. Która skończyła się w momencie, gdy w kancelarii Krzyśka zaczęła pracować Monika - młodsza, bardziej seksowna i wyzywająca od jego żony. Zaczął się między nimi typowy romans, kiedy to facet przed 40-stką burzy życie swoich bliskich dla chwili przyjemności. A raczej dla wielu chwil, bo ich związek trwał ponad 6 lat. I zakończył się ciążą kochanki. Kiedy prawda wyszła na jaw, Małgorzata zarządzała rozwodu. Po kilku miesiącach wszyscy jakoś przyzwyczaili się do nowej sytuacji - nie było łatwo, ale nawet dawni małżonkowie byli w na tyle dobrych stosunkach, że spędzili razem wigilię, dla dobra dzieci. ⠀⠀
Jednak los nie skończył im jeszcze rzucać kłód pod nogi. Na nowo zaczął stwarzać im problemy i zaogniać sytuację pomiędzy ... Cóż, wszystkimi. ⠀⠀
Autorce należy się wielkie uznanie, za największy książkowy paradoks, jaki dzięki niej przeżyłam. Fabuła podobała mi się niesamowicie, ale nie polubiłam żadnego bohatera. Każdy czymś mnie irytował, w każdym była "drzazga", która mnie uwierała. Małgorzata była trochę jak "ciepłe kluchy", Monika wiecznie o wszystko się obrażała, dzieci Krzysztofa miały jedynie oczekiwania a sam główny bohater... jemu należałby się ogromny kop w tyłek. Albo w inną, bardziej delikatną część ciała. Ale to, że każdy z bohaterów miał jakieś wady, tylko pokazuje jak ogromną robotę wykonała autorka, tworząc ich rysy psychologiczne. W prawdziwym życiu też każdy z nas jest "jakiś" - mamy swoje wady, które niekoniecznie pasują innym. I tak samo jest z Nowakami - mają za uszami co nie co, są prawdziwi, realni. Brak tam jednego złego czy dobrego bohatera.
Niesamowite studium przypadku. Nowakowie są odbiciem nowoczesnego, frywolnego społeczeństwa. Które nie myśli o tym, jak coś naprawić, tylko kiedy należy zepsutą "rzecz" wymienić. Krzysztof nie poszedł z żoną na terapię, bo brakowało mu czegoś w małżeństwie, tylko rzucił się w ramiona innej. Bo łatwiej jest odpuścić, niż się postarać.
Niełatwe są i relacje rodziców z dziećmi - wychowanymi bezstresowo, w dostatku. Na początku byłam zachwycona ich sposobem na wychowanie. Dostawali spore kieszonkowe i musieli uczyć się pieniędzmi dysponować. Ale z każdym kolejnym rozdziałem dostrzegałam, jak bardzo te dzieci są roszczeniowe. Bo im się należy - i to nie chodziło im o ojcowski czas, który należałby się jak najbardziej, ale o ojcowskie majątki.
Polecam. Bardzo. Naprawdę. Barbara Sęk miała na celu sprawić, że o tych bohaterach będzie się myślało jeszcze długo po odłożeniu lektury. I w moim przypadku udało jej się to znakomicie.
Rodziny patchworkowe w dzisiejszych czasach nie dziwią już nikogo. Ludzie się rozwodzą i wchodzą w nowe związki, stając się macochami i ojczymami. Mówi się, że w tym wszystkim najgorzej mają dzieci - bo ciężko się im odnaleźć przy przyrodnim rodzeństwie czy przy nowym "rodzicu". Ale prawda jest taka, że ciężko jest wszystkim. I to świetnie ilustruje książka Barbary Sęk...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-08-01
Kto z was nie pomyślał ani razu o tym, że świetnie byłoby mieć przedmiot, który spełniałby wasze wszystkie marzenia? Coś jak lampa Alladyna, tylko bez tego niepokojącego Dżina wychodzącego ze środka? Albo jak złota rybka, tylko bez konieczności targania wszędzie za sobą akwarium?
Rafael, bohater powieści "Jaszczur" przechodził ciężki okres w życiu. Nic mu się nie układało, ani w życiu osobistym, ani zawodowym. Postanowił więc uciec od wszelkich problemów i popełnić samobójstwo. Jednak los sprawił, że zanim targnął się na swoje życie, wstąpił do sklepu, gdzie znalazł tytułowego jaszczura - kawałek materiału, podobnego do skóry, który miał magiczne zdolności. Spełniał każde życzenie swojego właściciela, przy czym każdorazowo kurczył się, stając się coraz mniejszym. Cały ambaras polegał na tym, że w momencie zniknięcia jaszczuru, jego właściciel miał umrzeć. Ale ze Rafael i tak planował skrócić swój żywot, bez wahania zabrał go i zaczął całkiem nowe życie. Życie że spełnionymi wszystkimi zachciankami.
Muszę przypomnieć, że ta książka należy do gatunku klasyków. Więc na początku trudno się ją czyta - nic dziwnego, została napisana w całkowicie innym świecie. W czasach, o których teraz uczymy się jedynie na lekcji historii czy polskiego. Ponadto, Balzac ma specyficzny styl pisania, niekiedy nazbyt poetycki, przepełniony metaforami. Ale kiedy człowiek się już "wgryzie" w tekst, nagle okazuje się, że ta klasyka potrafi porwać. Balzac potrafi porwać.
Z klasyką jest - moim zdaniem - jak z podróżowaniem bez opcji all inclusive. Na początku wszystko wydaje się trudne, przytłacza i człowiek gubi się w rezerwacjach, trasach i wyborach noclegu, ale na końcu okazuje się, że odrobiną włożonego trudu przekłada się na fantastyczną podróż. Balzac oferuje genialną wręcz podróż w czasie - w ciągu kilku minut wciąga nas do swojej historii, otacza nas Francją sprzed ponad wieku, ludźmi, których nie pamięta już nikt z żywych. I snuje opowieść o nieszczęśliwym Rafaelu, który dostał szansę spełnienia każdego swojego marzenia. Ale jaka jest cena pragnień? I co człowiekowi zostaje, kiedy spełni wszystko to, o czym marzy?
Coś więcej niż pustka?
Kto z was nie pomyślał ani razu o tym, że świetnie byłoby mieć przedmiot, który spełniałby wasze wszystkie marzenia? Coś jak lampa Alladyna, tylko bez tego niepokojącego Dżina wychodzącego ze środka? Albo jak złota rybka, tylko bez konieczności targania wszędzie za sobą akwarium?
Rafael, bohater powieści "Jaszczur" przechodził ciężki okres w życiu. Nic mu się nie układało,...
2019-08-07
Anita zawsze była tą drugą. Gorszą, mniej kochaną, bardziej ignorowaną przez rodziców. Oni całą swoją uwagę poświęcali starszej córce - wyczekanej i wymodlonej Uli, która urodziła się upośledzona. Anita była nieplanowanym dzieckiem, wpadką, z której narodzin nie cieszyła się ani mama ani tata. I tak dorastała obok chorej siostry, opiekując się nią i starając się swoją osobą nikomu nie zawadzać. ⠀
Kiedy ją poznajemy jest już dorosłą, samotną kobietą. Pewnego ranka znajduje na masce swojego samochodu tajemniczą lalkę, ale nie niepokoi się. Ot, stwierdziła, że jakieś dziecko musiało przypadkiem zostawić ją w tym miejscu. Kilka dni później poznaje Mikołaja, mężczyznę, który chce zapełnić pustkę w jej sercu. Jednak miłość nigdy nie jest łatwa - jej ukochany skrywa sekret, który może złamać nie tylko jej serce, ale i sprawić, że znowu poczuje się niechcianym przedmiotem. Nikomu niepotrzebną rzeczą. ⠀
"Dom lalek" to przede wszystkim historia o samotności. O tym, jak bardzo można zniszczyć człowieka, jeżeli nie okaże mu się miłości ani zrozumienia. Anita od początku była traktowana jako "dziecko drugiego sortu", co wpłynęło na całe jej życie. I to przeraziło mnie najbardziej - jak wielką moc mają dorośli - swoim postępowaniem kształtują całą przyszłość dziecka. A niektórzy robią to źle. Haniebnie. ⠀
To moje debiutanckie spotkanie z @edyta_swietek_pisarka i muszę przyznać, że udane. Fakt, spodziewałam się mrocznych akcentów w innym znaczeniu, niż je otrzymałam, ale zaliczam to na plus. Zostałam zaskoczona. Myślałam, że trzymam w ręce thriller pełen krwi i agresji a dostałam thriller psychologiczny pełen bólu i niezrozumienia.
Anita zawsze była tą drugą. Gorszą, mniej kochaną, bardziej ignorowaną przez rodziców. Oni całą swoją uwagę poświęcali starszej córce - wyczekanej i wymodlonej Uli, która urodziła się upośledzona. Anita była nieplanowanym dzieckiem, wpadką, z której narodzin nie cieszyła się ani mama ani tata. I tak dorastała obok chorej siostry, opiekując się nią i starając się swoją osobą...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-28
Wampiry, wilkołaki i sukuby - do tych nadprzyrodzonych przyzwyczaiło nas Hollywood. A co z naszymi rodzimymi, słowiańskimi strachami? Strzygi, wietrzyce, wiły - te i wiele innych, zapomnianych już potworów, można znaleźć u Mileny Wójtowicz, w jej książce "Postscriptum". Piotr i Sabina prowadzą firmę, dość nietypową, bo skierowaną w stronę osób nadprzyrodzonych, nazywanych przez nich nienormatywnymi. On jest psychologiem lubiącym zapach lawendowych świec, ona behapowcem, zakochanym w serialu "Supernatural". On jest delikatny i wyważony, ona chaotyczna i nerwowa. Razem tworzą duet na miarę Sherlocka i Johna. Albo Sama i Deana, jeżeli trzymamy się już serialu "Supernatural". "Postscriptum" to kryminał połączony z fantastyką, okraszony dobrym, ciętym humorem. Trzeba przyznać że jako detektywi Piotr i Sabina spisują się słabo, na szczęście mają wsparcie w postaci policjanta, który więcej ma wspólnego z wilkami, niż z ludźmi. A dodatkowo, żeby dodać smaczku ich perypetiom, po piętach depcze im domorosły policjant, który za punkt honoru obrał sobie zrozumienie, kim tak naprawdę jest ta tajemnicza dwójka. Bo za nic nie może uwierzyć, że to zwykli ludzie.... Przednio bawiłam się podczas lektury. Sabina to postać żywa, barwna, niezwykle... żwawa w swojej egzystencji. Piotr zaś jest jej przeciwieństwem, próbuje nie raz przystopować swoją wspólniczkę, ale wychodzi mu to tak słabo, że zostaje mu tylko palenie w tajemnicy przed nią świeczek lawendowych, kupionych na promocji w supermarkecie. Bo ona nie znosi świec wszelakich.
Autorka trafiła w moje poczucie humoru idealnie. Jest lepsza niż kabaret Ani Mru Mru w swoich najlepszych latach, naprawdę! Tu nawet drugoplanowe zmarłe dusze mają cięty język. A one zwykle są w książkach traktowane po macoszemu.
Podsumowując, ta książka to pozycja idealna dla fanów: słowiańskiej mitologii, ciętego języka, ironicznego sarkazmu, serialu Supernatural, świeczek lawendowych palonych potajemnie, spraw kryminalnych traktowanych w sposób dość lekki, kołków wbijanych w wampirze serca i dobrej książki. A jeżeli nie wpisujecie się w żaden podpunkt, to przeczytajcie, bo może nagle się okazać, że jednak to lubicie!
Wampiry, wilkołaki i sukuby - do tych nadprzyrodzonych przyzwyczaiło nas Hollywood. A co z naszymi rodzimymi, słowiańskimi strachami? Strzygi, wietrzyce, wiły - te i wiele innych, zapomnianych już potworów, można znaleźć u Mileny Wójtowicz, w jej książce "Postscriptum". Piotr i Sabina prowadzą firmę, dość nietypową, bo skierowaną w stronę osób nadprzyrodzonych, nazywanych...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-19
Berenika i Jakub to para nieidealna, jakich wiele. Z braku lepszych perspektyw w Polsce, decydują się na wyjazd do Francji, aby tam pracować przy lokalnej winnicy. Pech chciał, że razem z nimi w podróż wybrała się także była partnerka Jakuba - nad wyraz nieprzyjemna karierowiczka Oliwia i były narzeczony Bereniki, artysta Kacper. Na miejscu zaś czeka na nich zarządca winnicy, Aleks, rodak, który wyemigrował kilka lat wcześniej, zostawiając w Polsce pod opieką babć, dwie małe córeczki.
We "Francuskiej opowieści" po raz pierwszy spotkałam się z tym, że początkowo główni bohaterowie okazują się bohaterami drugoplanowymi a ci, stojący na początku z boku, przejmują całą historię. Z każdym kolejnym rozdziałem, Berenika i Kuba usuwali się w cień, wpuszczając na scenę Oliwię i Aleksa. Autorka pozwalała czytelnikowi powoli poznawać charaktery tej dwójki i sprawiła, że zgryźliwy i posępny Aleks zyskuje sympatię, a zimna i wyrachowana Oliwia wydaje się bardziej ludzka. To pokazuje, jaki ogrom pracy pani Mirek włożyła w tworzenie swoich postaci. I to właśnie one, ich charaktery i ich historie są podstawą tej powieści, a nie sama fabuła. "Francuska opowieść" to książka idealna na lato - lekka, ciepła - a przy tym mądra. Nie jest to tylko romantyczne opowiadanie o miłości, jakich wiele, ale i powieść, która każe zastanowić się, jak złe i trudne doświadczenia wpływają na ludzi. Po odłożeniu książki na półkę, zastanawiałam się, jak mocno można zamknąć się w skorupie, nie tylko przed całym światem, ale i przed samym sobą. Co takiego musiało stać się w życiu wszystkich zgryźliwych i niemiłych osób, że ukryli gdzieś głęboko w sobie całą sympatię i optymizm? I czy jest coś, co może tę skorupę rozbić?
Podsumowując, najnowsza książka pani Mirek to upalna Francja, kusząca zapachem wina i smakiem cierpkich winogron. To opowieść tylko - i aż - o ludziach, o ich słabościach i o niesamowitej aż sile uczucia. Nie tylko miłości, ale i przyjaźni i dobroci. Bo chociaż może brzmieć to banalnie i mało atrakcyjnie w dzisiejszej szarej rzeczywistości - miłość jednak zawsze zwycięża. Chodzi powoli, przedziera się przez trudne tereny, ale koniec końców, warto kochać. I tym wygrywać.
Berenika i Jakub to para nieidealna, jakich wiele. Z braku lepszych perspektyw w Polsce, decydują się na wyjazd do Francji, aby tam pracować przy lokalnej winnicy. Pech chciał, że razem z nimi w podróż wybrała się także była partnerka Jakuba - nad wyraz nieprzyjemna karierowiczka Oliwia i były narzeczony Bereniki, artysta Kacper. Na miejscu zaś czeka na nich zarządca...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-07-14
Jak bardzo groźne może być to, co niewidoczne? ⠀⠀
Jack jest patologiem, zajmuje się głównie medycyną sądową. Oprócz tego, jest mężem swojej szefowej i ojcem dwójki dzieci - kilkuletniego chłopca i malutkiej dziewczynki, u której zdiagnozowano autyzm. Żeby uciec przed problemami, które piętrzą się w jego życiu rodzinnym, Jack bierze jedną sekcję po drugiej. Bardzo szybko na jego stół trafia młoda kobieta, która zmarła nagle w nowojorskim metrze. Przyczyna śmierci była nieznana, podobnie jak dane osobowe nieboszczki. Jack odkrył jednak, że kobieta całkiem nadawano przeszła transplantację serca, ale co dziwne, w jej krwi nie odnaleziono śladów po lekach immupresyjnych, które muszą zażywać wszystkie osoby po jakichkolwiek przeszczepach. ⠀⠀
Patolog zaczyna podejrzewać, ze sprawcą śmierci mógł być szybko postępujący wirus, jednak podstawowe badania laboratoryjne zaprzeczyły jego tezie. I pewnie sprawa pozostałaby nierozwiązana, gdyby w niedługim czasie nie pojawiły się kolejne podobne zgony osób po przeszczepach... ⠀⠀
Thrillery medyczne są fascynujące z jednego powodu - główny "zły" jest niezauważalny gołym okiem, chociaż jest zaraz obok nas. To zazwyczaj wirusy albo bakterie, niezauważane na co dzień maleńkie organizmy, które zewsząd nas otaczają. Niektóre nijak na nas oddziałują, inne powoduje katar czy niewielką alergie skórną, ale są i takie, które potrafią w ciągu kilku godzin nas zabić. I to z nimi lekarze i biolodzy toczą prawdziwą, okrutnie nierówną walkę. ⠀⠀
Robin Cook w "Pandemii" jak zwykle jest w świetnej formie. Początkowo akcja toczy się dość miarowo, ale z czasem przyspiesza, coraz bardziej intrygując i przerażając. Bo faktycznie, celem Cooka jest jedno - sprawić, aby czytelnik zaczął się bać nie tego, co jest od nas większe i groźniejsze, ale tego, co mimo swoich mikroskopijnych rozmiarów, ma nad nami ogromną przewagę. ⠀⠀
Jack jest bohaterem ironicznym, pełnym zgryzoty i sarkazmu, ale jednak wywołuje w czytelniku sympatyczne uczucia. W przeciwieństwie to jego teściowej, którą z chęcią utopiłabym w łyżce dziegciu. ⠀
Interesująca, trzymająca w napięciu, mocna książka. Polecam.
Jak bardzo groźne może być to, co niewidoczne? ⠀⠀
Jack jest patologiem, zajmuje się głównie medycyną sądową. Oprócz tego, jest mężem swojej szefowej i ojcem dwójki dzieci - kilkuletniego chłopca i malutkiej dziewczynki, u której zdiagnozowano autyzm. Żeby uciec przed problemami, które piętrzą się w jego życiu rodzinnym, Jack bierze jedną sekcję po drugiej. Bardzo szybko na...
Olivia, Rosalind i Eva to trzy siostry, które wychowały się w domu pełnym splendoru, przyjęć i znanych osobistości. Wszystko za sprawą ich matki, Jillian, która była jedną z największych i najbardziej rozpoznawalnych aktorek swoich czasów.
Jednak ich dzieciństwo skończyło się wraz z jej samobójczą śmiercią Teraz, jako dorosłe już kobiety, układają swoje życie z dala od alei gwiazd, starając się zaznać odrobiny normalności. Podczas sprzątania ich rodzinnego domu znajdują dokument, który sprawia, że ziemia osuwa się im spod nóg – okazuje się, że ich mama nie mogła w żadnym wypadku mieć dzieci. Jednak one doskonale znają jej zdjęcia z czasów trzech ciąż, które były nawet publikowane w czasopismach.
Skąd się wzięły? Kim są? Czy łączy ich coś poza wspólnym wychowaniem?
Takiej książki szukałam, takiej książki potrzebowałam. To wspaniała opowieść, w której nie ma morderców, krwi, fantastycznych zwierząt i miłości, która przenosi góry. To opowieść na wskroś zwyczajna, codzienna, taka, która mogłaby się naprawdę wydarzyć. Główna bohaterka tej części, Rosalind, nie jest olśniewająco piękna, obcina włosy na jeżyka, nosi zdecydowanie zbyt kolorowe i pstrokate ubrania, nie potrafi zaangażować się w stały związek – i właśnie dlatego jest taka wspaniała. Bo w końcu to bohaterka, która przypomina ludzką istotę, a nie twór wyciągnięty prosto z katalogu „jak być perfekcyjną w swoim domu”.
„Dawne kłamstwa” to powieść pachnąca libańskimi potrawami, pełna goryczy, przebłysków szczęścia, odrobiny niezrozumienia, wzajemnych pretensji i miłości, która jest zbyt słaba, by rozkwitnąć i zbyt silna, by o niej zapomnieć. Autorka nie pragnęła usatysfakcjonować czytelnika wielkim i soczystym: „i żyli długo i szczęśliwie!”, ale chciała pokazać, jak bardzo ważne jest to, by znaleźć swoje miejsce, by gdzieś przynależeć i żeby mieć osoby, do których można wracać.
To słodko-gorzka historia o tym, jak skomplikowana potrafi być miłość matki do dziecka, jak wielka potrafi być miłość mężczyzny do kobiety, jak ponadczasowa potrafi być miłość do kogoś, kogo już nie ma. Paleta barw, które i nas otaczają na co dzień, a których nie zauważamy w zgiełku codzienności.
Olivia, Rosalind i Eva to trzy siostry, które wychowały się w domu pełnym splendoru, przyjęć i znanych osobistości. Wszystko za sprawą ich matki, Jillian, która była jedną z największych i najbardziej rozpoznawalnych aktorek swoich czasów.
więcej Pokaż mimo toJednak ich dzieciństwo skończyło się wraz z jej samobójczą śmiercią Teraz, jako dorosłe już kobiety, układają swoje życie z dala od...