rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Po tę książkę sięgnęłam, nie oglądając filmu. Bez wielkich nadziei, jedynie jako lekką i przyjemną odskocznię od "wielkich klasyków". Nie mogę powiedzieć, bym była całkiem zadowolona...

Książka serwuje nam historię dobrze urodzonej, grzecznej Babi oraz miejscowego chuligana - Stepa. Nie brzmi to zbyt oryginalnie i z całą pewnością sama fabuła taka nie jest. Do czasu... Nie chcąc zdradzić zbyt wiele, powiem tylko, że zakończenie okazuje się zaskakujące, chociaż mnie osobiście nie przypadło do gustu.

"Trzy metry nad niebem" są napisane językiem, który z początku sprawiał mi trudności. Nie zawsze go rozumiałam. Na pewno nie pomogła także liczba wątków pobocznych... Z tych powodów zaledwie przebrnęłam przez pierwsze kilkadziesiąt stron, bez większej przyjemności. Potem udało mi się "wciągnąć" w lekturę.

Niewątpliwą zaletą tej książki są ciekawe dialogi, będące zetknięciem się dwóch różnych światów.Z drugiej jednak strony największym minusem tej książki są przekleństwa, erotyka oraz przemoc, na które jestem bardzo wrażliwa.

Podsumowując, książka przez znaczną swoją część sprawia przyjemność, lekko się czyta, również dzięki ciekawym dialogom. Zaskakujące zakończenie uważam za delikatny minus, jednak to kwestia gustu. Za bezdyskusyjne wady uważam jednak chaos w początku książki oraz jej wulgarność.

Po tę książkę sięgnęłam, nie oglądając filmu. Bez wielkich nadziei, jedynie jako lekką i przyjemną odskocznię od "wielkich klasyków". Nie mogę powiedzieć, bym była całkiem zadowolona...

Książka serwuje nam historię dobrze urodzonej, grzecznej Babi oraz miejscowego chuligana - Stepa. Nie brzmi to zbyt oryginalnie i z całą pewnością sama fabuła taka nie jest. Do czasu... Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tom 11. Dengeki Daisy podobał mi się, ale po poprzednim tomie spodziewałam się "czegoś lepszego".
Gdybym miała oceniać całą mangę, ocena ta oscylowałaby wokół 8-9, ale ten tom wydaje się odstawać od reszty.
Dlaczego mniej się podoba? Brakuje mi tu momentów z Teru i Kurosakim, których było pełno w poprzednim tomie.
Na szczęście sam klimat serii pozostaje. Duży plus (tak jak zwykle) za humor.
No cóż, nad tym tomem nie ma co się rozpisywać. Jest taką przystawką przed obiadem. Czyli do końca serii jeszcze troszkę, tomem 11. nie trzeba się zachwycać, ale warto przełknąć, zaspokoić pierwszy głód i czekać na główne danie. :)

Tom 11. Dengeki Daisy podobał mi się, ale po poprzednim tomie spodziewałam się "czegoś lepszego".
Gdybym miała oceniać całą mangę, ocena ta oscylowałaby wokół 8-9, ale ten tom wydaje się odstawać od reszty.
Dlaczego mniej się podoba? Brakuje mi tu momentów z Teru i Kurosakim, których było pełno w poprzednim tomie.
Na szczęście sam klimat serii pozostaje. Duży plus (tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Pałac północy" nie zachwycił mnie tak, jak reszta powieści Zafona. Nie znaczy to jednak, aby był słabym tytułem. Teoretycznie poziomem nie odstaje za bardzo od reszty, jednak... czegoś mu chyba brakuje.
Trudno ująć w słowa tę "wadę", która być może stała się przyczyną braku magii, obecnej we wcześniej przeczytanych przeze mnie dziełach Zafona.
Nie zauważyłam co prawda usterek językowych, ale niewykluczone, że takowe wystąpiły w książce. Przyznam otwarcie - po prostu rzadko zwracam na takie rzeczy uwagę...
Jeśli chodzi o fabułę to po przeczytaniu pozostałych książek młodzieżowych mam wrażenie, że używa on ciągle podobnego schematu. Przy którejś z kolei książce może to nudzić. No tak, mogę sobie mówić, ale tak naprawdę nie potrafiłam przewidzieć, co się stanie - przynajmniej do pewnego momentu. To właśnie fenomen Zafona - niby wiemy, co ma się wydarzyć, ale za nic nie uda nam się zgadnąć, jak to będzie, jak do tego doprowadzi. Jak gdybyśmy widzieli kształt ramy do obrazu, ale nie mogli zobaczyć jej wypełnienia. Taki właśnie jest ten pisarz.
Mnie osobiście "Pałac Północy" się podobał, aczkolwiek, jak już wspomniałam, nie zachwycił. Jeśli ktoś lubi powieści tego typu - spodoba mu się. Fanom samego Zafona prawdopodobnie także, chociaż mogą być zawiedzeni. Mimo wszystko jednak radziłabym nie zaczynać przygody z Zafonem od tego właśnie tytułu, bo nie ukazuje on talentu pisarza i można nabrać błędnego wyobrażenia o nim. Poleciłabym raczej zacząć od "Księcia Mgły", "Mariny" lub "Cienia Wiatru".

"Pałac północy" nie zachwycił mnie tak, jak reszta powieści Zafona. Nie znaczy to jednak, aby był słabym tytułem. Teoretycznie poziomem nie odstaje za bardzo od reszty, jednak... czegoś mu chyba brakuje.
Trudno ująć w słowa tę "wadę", która być może stała się przyczyną braku magii, obecnej we wcześniej przeczytanych przeze mnie dziełach Zafona.
Nie zauważyłam co prawda...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To kolejna moja książka C. R. Zafona. Po "Cieniu wiatru", "Marinie" i "Światłach września" spodziewałam się kolejnego niesamowitego dzieła. Czy książka sprostała moim oczekiwaniom?

Myślę, że nie mogę powiedzieć, by książka mnie rozcarowała - to byłoby zwyczajne kłamstwo. Może nie wciągnęła mnie aż tak jak poprzednie, ale zostawiła ten sam mętlik w głowie...

Rodzina Carverów decyduje się uciec od panującej wojny na wybrzeże Atlantyku. Postanawia zamieszkać w domku przy samym oceanie, w którym niegdyś mieszkała pewna zamożna rodzina z synem Jacobem. Gdy chłopiec utonął w wieku dziewięciu lat, zdecydowali się opuścić dom. Do czasu kupienia go przez Carverów, dom stał pusty.
Niemal od razu dziesięcioletni Max Carver spotyka Rolanda - mieszkańca wioski. Razem z siostrą Maxa (Alicją) poznają historię tajemniczego Księcia Mgły. Może on spełnić każde życzenie, w zamian za wielką i okrutną cenę.
Kim jest ów tajemniczy czarownik? Co wspólnego z tym wszystkim ma Jacob?

Sama historia wydaje się być prostsza niż pozostałych jego książek, które czytałam. Należy jednak dodać na usprawiedliwienie Zafona, że jest to debiut, a na dodatek powieść przeznaczona dla młodzieży, choć nie wątpię, że niejeden dorosły będzie się przy niej świetnie bawić. No właśnie - bawić - to może nie jest zbyt odpowiednie słowo, zważając na to, że historia jest dość smutnym tytułem.

Książki Zafona nie są "letnimi" książkami - takimi, które można przeczytać i zapomnieć. One zostają w tobie. Historie w nich opisane żyją. Tak jakby to wszystko kiedyś się wydarzyło i co więcej, jakbyśmy sami byli tego uczestnikami.

Każda jego książka zostawia w tobie pewne uczucia - po przeczytaniu nie możesz przestać o niej myśleć. Odwracasz ostatnią stronę książki i nie zauważasz, że już się skończyła. Myślisz, co było dalej i nie da się dostrzec granicy pomiędzy wydarzeniami przedstawionymi na kartach książki, a tymi w twojej wyobraźni. Może to właśnie ta magia, będąca niewątpliwie zasługą talentu mistrza pióra naszych czasów?

Pierwsza książka Zafona rzeczywiście nieznacznie (przynajmniej dla mnie) różni się językiem od pozostałych jego dzieł. Nie skreśla jej to jednak w żaden sposób, bo prezentowana w niej historia, mimo trochę prostszej formy, jest ciekawa i ujawnia talent autora, który być może znamy z innych jego książek. Nie można się od niej oderwać. Nie tylko w trakcie czytania, ale również jej zakończeniu...

To kolejna moja książka C. R. Zafona. Po "Cieniu wiatru", "Marinie" i "Światłach września" spodziewałam się kolejnego niesamowitego dzieła. Czy książka sprostała moim oczekiwaniom?

Myślę, że nie mogę powiedzieć, by książka mnie rozcarowała - to byłoby zwyczajne kłamstwo. Może nie wciągnęła mnie aż tak jak poprzednie, ale zostawiła ten sam mętlik w głowie...

Rodzina...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jest to pierwsza książka, którą przeczytałam samodzielnie.
Pamiętam, że jako uczennica pierwszej klasy podstawówki (A może nawet nie chodziłam jeszcze wtedy do szkoły? Nie pamiętam...)nie lubiłam szczególnie czytania. Mimo że płynnie to robiłam już w wieku 5 lat, nie przepadałam za czytaniem samym w sobie.
Ta książka jednak otworzyła mi drzwi do wspaniałej krainy wyobraźni. Wstyd przyznać... Nie pamiętam nawet, o czym opowiadała. Wiem tylko, że pochłonęłam ją w 20 minut (co jak na tak młody wiek było niezłym osiągnięciem), wprawiając w zdumienie rodziców. To był powód do dumy. I tak właśnie się zaczęło.

Nie ocenię tego tytułu. Po prostu wiem, że nie potrafiłabym zrobić tego subiektywnie.

„[...] niewiele rzeczy ma na człowieka tak wielki wpływ jak pierwsza książka, która od razu trafia do jego serca.” (Carlos Ruiz Zafón - Cień wiatru)
Nie wiem, czy ta książka "trafiła do mojego serca". Na pewno jednak wypełniła je dumą i dała mu trochę tej beztroskiej radości dziecka, które odkrywa nową zabawkę. Zabawkę, którą się bawię do dziś :)

Jest to pierwsza książka, którą przeczytałam samodzielnie.
Pamiętam, że jako uczennica pierwszej klasy podstawówki (A może nawet nie chodziłam jeszcze wtedy do szkoły? Nie pamiętam...)nie lubiłam szczególnie czytania. Mimo że płynnie to robiłam już w wieku 5 lat, nie przepadałam za czytaniem samym w sobie.
Ta książka jednak otworzyła mi drzwi do wspaniałej krainy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mimo że w podstawówce lubiłam czytać książki (nawet jeśli zostały zaliczone do grupy o groźnie brzmiącej nazwie lektur szkolnych), ta książka wyraźnie nie przypadła mi do gustu. Nudne opisy przyrody (które, ze wstydem muszę przyznać, pomijałam), a do tego nieciekawa fabuła. Dobrnęłam do końca, ale było to bardzo męczące. Nigdy zresztą nie przepadałam za książkami o zwierzętach...
Nie byłam chyba odosobniona w tych odczuciach. Pamiętam, że ze sprawdzianu o Rogasiu, w czwartym roku mojej nauki w szkole podstawowej, nikt w klasie nie dostał lepszej oceny niż 3. No cóż,to była bardzo surowa polonistka, starszej daty, którą jednak po latach bardzo dobrze wspominam, bo naprawdę wiele mnie nauczyła. Aczkolwiek nadal pamiętam, gdy załamana płakałam, bo po paru zniechęcających ocenach na początku roku nie chciałam pisać wypracowania. Rodzice korygowali mi każde zdanie. Babcia (również polonistka) sprawdziła mi pracę. Dostałam ledwo 5-...

Mimo że w podstawówce lubiłam czytać książki (nawet jeśli zostały zaliczone do grupy o groźnie brzmiącej nazwie lektur szkolnych), ta książka wyraźnie nie przypadła mi do gustu. Nudne opisy przyrody (które, ze wstydem muszę przyznać, pomijałam), a do tego nieciekawa fabuła. Dobrnęłam do końca, ale było to bardzo męczące. Nigdy zresztą nie przepadałam za książkami o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po książkę "Światła września" sięgnęłam właściwie przypadkiem. Ot, spojrzałam na półkę z książkami, ujrzałam nazwisko lubianego autora i postanowiłam przyjrzeć się jej dokładniej. Nawet przez chwilę nie żałowałam...

Książkę tę, jak również inne dzieła Zafona, ciężko określić nazwą jednego gatunku literackiego. Charakterystyczny klimat oscyluje na granicy między powieścią przygodową a thrillerem. "Światła września" to powieść młodzieżowa. Nie znaczy to jednak, że mamy do czynienia z banalną opowieścią o nastolatkach, przeznaczoną tylko dla nich. Historia nie jest ani banalna, ani zarezerwowana wyłącznie dla młodszych czytelników, aczkolwiek o nich właśnie (głównie) opowiada.

Rok 1936. Umiera Armand Sauvelle. Po jego śmierci rodzina musi zmierzyć się z pozostawionym przez niego długiem. Latem 1937 roku, Dorian i Irene wraz z matką przybywają do Normandii, do domu na Cyplu, aby zacząć nowe życie. Pani Sauvelle rozpoczyna pracę u ekscentrycznego fabrykanta zabawek - Lazarusa Janna.
Cała trójka jednak od początku zdaje sobie sprawę, że Cravenwood - fabryka i schronienie Lazrusa - nie jest taka, jak o niej mówią; że kryje jakiś mroczny sekret...
Ich podejrzeń w najmniejszym stopniu nie ucina tajemnicze morderstwo. Od tej pory próbują zbadać sprawę fabryki. A każdy kolejny element układanki jest tylko coraz bardziej przerażający...

W "Światłach września" każdy znajdzie coś dla siebie. Można w nich znaleźć elementy romansu, ale także trzymające w napięciu sceny rodem z horrorów. Wydaje się, że historia opisana w książce jest tylko tłem do przemyśleń autora o tym, że każda dusza ma swój cień. Bo przecież każdy człowiek ma swoje zmory...

"I, już po latach, przyrzekłem sobie, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby żadne dziecko więcej nie musiało żyć jak Jean, bez jednej chociażby zabawki." - Lazarus Jann
Ten szczytny cel wynalazcy z książki wydaje się dobrze opisywać pragnienia samego Zafona. Pierwsze cztery swoje książki napisał z myślą o młodzieży, ale przeznaczone także dla dorosłych. Chciał stworzyć tytuły, do których będzie można wracać w rożnym wieku. Czy mu się udało? Mnie ofiarował książkę, do której na pewno wrócę w przyszłości.

Po książkę "Światła września" sięgnęłam właściwie przypadkiem. Ot, spojrzałam na półkę z książkami, ujrzałam nazwisko lubianego autora i postanowiłam przyjrzeć się jej dokładniej. Nawet przez chwilę nie żałowałam...

Książkę tę, jak również inne dzieła Zafona, ciężko określić nazwą jednego gatunku literackiego. Charakterystyczny klimat oscyluje na granicy między powieścią...

więcej Pokaż mimo to