Rewelacyjny, profesjonalny tekst, jako czytelnik i "baśniolub" - dziękuję. Czy pani profesor planuje tłumaczenie baśni z 1812/1815? Czy jakieś porządne wydawnictwo mogłoby się tym zainteresować i uszczęśliwić polskich czytelników?

Rewelacyjny, profesjonalny tekst, jako czytelnik i "baśniolub" - dziękuję. Czy pani profesor planuje tłumaczenie baśni z 1812/1815? Czy jakieś porządne wydawnictwo mogłoby się tym zainteresować i uszczęśliwić polskich czytelników?

To tak jak z głuchym telefonem, im dalej od oryginalnego źródła tym przekaz bardziej się zniekształca ...
PS. Sprzedano cale 93 sztuki tej książki, przynajmniej w listopadzie, jak wynika z załączonego na stronie obrazka.

To tak jak z głuchym telefonem, im dalej od oryginalnego źródła tym przekaz bardziej się zniekształca ...
PS. Sprzedano cale 93 sztuki tej książki, przynajmniej w listopadzie, jak wynika z załączonego na stronie obrazka.

I ja dziękuję Pani Profesor za artykuł. Pozwala wciąż wierzyć, że czytelnika trzeba szanować a nie myśleć że łyknie wszystko oby tylko blurb był chwytliwy.
Waspos na swojej stronie internetowej, publikuje głupiutkie i infantylne oświadczenie, dając jednocześnie link do "darmowego fragmentu prawidłowego tłumaczenia".

https://www.dropbox.com/s/0zc7o0ntxyehrjy/Ba%C5%9Bnie%20braci%20Grimm%20-%20darmowy%20fragment.epub?dl=0&fbclid=IwAR2jmPvFwKv-UdLUBzx_YB7xkkthLC6sS2VzNksv0BT7xFDeLqh2KblbcPw
(trzeba pobrać bo w podglądzie wyświetla się bez polskich znaków - "pobierz" prawy, górny róg)

Pobrałam (o jakże!) nawet przeczytałam i powiem Wam, że to wciąż żałośnie durny bełkot:

"Jedna wdowa miała dwie córki, z których jedna była piękna i pracowita, druga – brzydka i leniwa. Ale bardziej wolała brzydką i leniwą, a druga musiała wykonywać całą robotę i była w domu kopciuszkiem. Gdy dziewczyna poszła po wodę i schyliła się, by wyciągnąć wiadro ze studni, wpadła do niej."

I ja dziękuję Pani Profesor za artykuł. Pozwala wciąż wierzyć, że czytelnika trzeba szanować a nie myśleć że łyknie wszystko oby tylko blurb był chwytliwy.
Waspos na swojej stronie internetowej, publikuje głupiutkie i infantylne oświadczenie, dając jednocześnie link do "darmowego fragmentu prawidłowego tłumaczenia".

...

Nietrudno zgadnąć, co tu się wydarzyło. Pierwszy rzut oka na stronę internetową tej firmy wystarcza, żeby stwierdzić, że to małe wydawnictwo, które dotąd publikowało tylko teksty nieznanych polskich autorów małym kosztem. Pracują tam pewnie ze dwie lub trzy osoby łącznie z szefem (nie podają nawet adresu). Ktoś wpadł na pomysł rozszerzenia oferty o tłumaczenia czegoś bardziej znanego, co może się lepiej sprzedać. Czemu wybrano akurat braci Grimm? Może z tak prozaicznego powodu, że prawa autorskie do ich tekstów wygasły i nie trzeba było za nie płacić? Zapewne wydawnictwo nie ma za dużego budżetu. Sprawdzono, że tego pierwszego wydania nie tłumaczono na polski i dostrzeżono w tym potencjał marketingowy (baśnie prawdziwe i okrutne). Nikt tam wcześniej nie miał styczności z tłumaczeniami, a niektórzy naprawdę nie zdają sobie sprawy, że do tłumaczenia literatury trzeba jakichś specjalnych kompetencji albo że nie wszyscy mogą tłumaczyć wszystko. Poszukali więc tłumacza w najprostszy możliwy sposób, czyli przez biuro tłumaczeń. Zebrali oferty, wybrali pewnie najtańszą ze względu na niski budżet. Jest wiele biur tłumaczeń, które oferują usługi po śmiesznych stawkach i zatrudniają kogokolwiek. Czy to wydawnictwo wpadło na to, żeby pomóc sobie angielskim przekładem, czy biuro chciało w ten sposób obniżyć koszt (bo tłumacze angielskiego mniej biorą) - nie wiadomo. Stwierdzono jednak zapewne, że tekst to tekst i nikt nie zauważy różnicy. Być może było inaczej i ktoś akurat miał znajomą albo kuzynkę, która właśnie kończyła studia i marzyła o karierze tłumacza, a że akurat była anglistką (studenci anglistyki często tak paskudnie kalkują, bo im jeszcze nikt nie powiedział, że na język polski też trzeba zwrócić uwagę)... Czy był tam wreszcie jakiś profesjonalny redaktor albo korektor? Albo czy było ich aż tylu? Rzecz dość wątpliwa. Redaktor językowy nie wyłapie oczywiście błędów rzeczowych, bo nie musi nawet znać języka oryginału, ale raczej zwróci uwagę na bezsensowne zdania i przynajmniej zapyta o to tłumacza. A na pewno poprawi błędy składniowe i słownictwo aż tak bardzo stylistycznie odstające od całości. Być może tę książkę przejrzały po prostu panie pracujące w wydawnictwie, bo przecież polski znają i w szkole średniej miały piątki? (Świadomość kompetencji redaktora i korektora jest w narodzie jeszcze niższa niż świadomość kompetencji tłumacza, bo języków obcych to się jeszcze ludzie boją). Ja tu widzę bardziej wydawniczą partyzantkę niż świadomą chęć oszukania czytelnika. Teraz wydawnictwo najpewniej po prostu spanikowało i stąd ta bajka o nadpisaniu pliku (cokolwiek miałoby to znaczyć).

PS Moje założenie dotyczące redakcji i korekty dość łatwo się potwierdziło. Pani Agnieszka Przyłucka figuruje jako osoba, na którą wydawnictwo WasPos jest zarejestrowane. A pani Aneta Grabowska sama wydała książkę w tym wydawnictwie (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4845370/tu-i-teraz). Z jej biogramu na Lubimy czytać możemy się dowiedzieć, że z zawodu jest... nauczycielem przedszkolnym. Znalazłam też panią Małgorzatę Igras, która - o dziwo - też publikuje w WasPos, ale pod pseudonimem. Z zawodu jest terapeutą zajęciowym, można się tego dowiedzieć z jej blogu: http://cyrysia.blogspot.com/2018/04/konkurs-poznaj-mnie-lepiej-magorzata.html. Te panie zapewne nie zrobiły tego aż tak źle złośliwie. Pewnie myślały, że robią coś fajnego, tylko nie miały przy tym pojęcia o filologii, translatoryce, edytorstwie ani niemieckich dialektach z początku XIX wieku. Najwyraźniej nie znały się też na prawie, skoro nie wpadły na to, że za użycie angielskiego tłumaczenia bez zakupu praw autorskich grążą im poważne konsekwencje.

Nietrudno zgadnąć, co tu się wydarzyło. Pierwszy rzut oka na stronę internetową tej firmy wystarcza, żeby stwierdzić, że to małe wydawnictwo, które dotąd publikowało tylko teksty nieznanych polskich autorów małym kosztem. Pracują tam pewnie ze dwie lub trzy osoby łącznie z szefem (nie podają nawet adresu). Ktoś wpadł na pomysł rozszerzenia oferty o tłumaczenia czegoś...

O łał, ale odwalili fuszerę.
Tekst genialny! Chapeau bas za tak wnikliwą analizę tekstu. Aż za głowę się łapałam, że aż tyle błędów zrobili.

O łał, ale odwalili fuszerę.
Tekst genialny! Chapeau bas za tak wnikliwą analizę tekstu. Aż za głowę się łapałam, że aż tyle błędów zrobili.

Gdybym ja tę książkę kupił, to chyba zrobiłbym wszystko by odzyskać stracone pieniędze. To nawet nie tyle, że jest niemoralne i nieetyczne ale to jawne oszustwo wydawnicze, a wydawca to oszust pierwszej wody i za to powinien dostać dożywotniego wydawniczego bana. Ręce opadają.

Gdybym ja tę książkę kupił, to chyba zrobiłbym wszystko by odzyskać stracone pieniędze. To nawet nie tyle, że jest niemoralne i nieetyczne ale to jawne oszustwo wydawnicze, a wydawca to oszust pierwszej wody i za to powinien dostać dożywotniego wydawniczego bana. Ręce opadają.

Z zainteresowaniem przeczytałam ten tekst. Niestety, wydawnictwo pewnie chciało zarobić na utartej opinii, że baśnie braci Grimm są bardzo brutalne (kurczę, kiedy czytałam dodane opisy makabrycznej śmierci czy rannych zwierząt, to aż ciarki miałam. Redaktorzy mieli bardziej wybujałą wyobraźnię niż bracia Grimm, jak widzę). Nie sądziłam też, że można potraktować czytelnika jak głupca - te buble w tłumaczeniu sprawiły, że aż mnie oczy bolały przy czytaniu.
Po autorce tekstu widać ogromny profesjonalizm i przygotowanie merytoryczne - nic nie wiedziałam o angielskim tłumaczeniu Zipesa, a wstęp, gdzie zostaje ono wspomniane, od razu rozjaśniło mi całość.
Wydawnictwo WasPos przeliczyło się z tą reklamą - czytelnicy nie są tak głupi.

Z zainteresowaniem przeczytałam ten tekst. Niestety, wydawnictwo pewnie chciało zarobić na utartej opinii, że baśnie braci Grimm są bardzo brutalne (kurczę, kiedy czytałam dodane opisy makabrycznej śmierci czy rannych zwierząt, to aż ciarki miałam. Redaktorzy mieli bardziej wybujałą wyobraźnię niż bracia Grimm, jak widzę). Nie sądziłam też, że można potraktować czytelnika...

Jestem w kompletnym szoku po przeczytaniu tego artykułu. Dziękuję za niego i dziękuję też sobie, że coś mnie podkusiło wstrzymać się z zakupem tego czegoś.

Jestem w kompletnym szoku po przeczytaniu tego artykułu. Dziękuję za niego i dziękuję też sobie, że coś mnie podkusiło wstrzymać się z zakupem tego czegoś.