-
ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant60
-
ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
-
ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński29
-
ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Cytaty z tagiem "teatr miłosny" [4]
[ + Dodaj cytat]Istnieje scenografia oczekiwania: organizuję ją, manipuluję ją, odkrawam kawałek czasu, w którym będę odgrywał utratę obiektu miłości i wywoływał wszystkie skutki swojej małej żałoby. Inscenizuję ją niczym sztukę teatralną. Dekoracja przedstawia wnętrze kawiarni; tu się umówiliśmy, czekam. W Prologu jako jedyny (nie bez powodu) aktor sztuki stwierdzam, odnotowuję spóźnienie drugiej osoby; spóźnienie to jest jeszcze zwykłą jednostką matematyczną, obliczalną (spoglądam wielokrotnie na zegarek); prolog kończy się nagłym pomysłem: postanawiam, żeby „brała mnie cholera”, rozpylam lęk oczekiwania. Wówczas zaczyna się akt I; wypełniają go dociekania: może nie dogadaliśmy się co do godziny, miejsca? Usiłuję przypomnieć sobie chwilę, w której ustaliliśmy spotkanie, zapadłe wówczas decyzje. Co robić (lęk przed niewłaściwym zachowaniem)? Przenieść się do innej kawiarni? Zatelefonować? A jeśli przyjdzie podczas mej nieobecności? Nie zobaczy mnie i może sobie pójść, itd. Akt II jest aktem gniewu; kieruję do nieobecnego gwałtowne wymówki: „No przecież mógł (mogła) przynajmniej…”, „On (ona) dobrze wie…”. Ach! Gdyby mógł (mogła) być tutaj, żebym mógł mu (jej) zarzucić, że go (jej) tutaj nie ma! W akcie III osiągam (uzyskuję?) lęk czysty: lęk bycia porzuconym; w jednej chwili przechodzę od nieobecności do śmierci; inny jest niczym martwy: wybuch żałoby wewnątrz jestem trupio blady. Tak wygląda przedstawienie; może je skrócić przybycie innego; jeśli pojawi się a akcie I, przyjmę go spokojnie; jeśli przyjdzie w akcie II, urządzę „scenę”; jeśli w akcie III, okażę wdzięczność, daruję winy: oddycham głęboko niczym Pelleas wychodzący z podziemi i odnajdujący życie, zapach róż.
Narzucić swojej namiętności maskę dyskrecji (niewzruszoności): czysty to heroizm. Jednak całkowite ukrycie namiętności (czy po prostu przesadnego gestu) jest nie do pojęcia: nie żeby podmiot ludzki był zbyt słaby, lecz dlatego, że namiętność jest z istoty po to, by ją widziano: trzeba, by skrywanie było widoczne: wiedz, że coś przed tobą ukrywam – oto aktywny paradoks, który muszę rozwiązać: trzeba, by jednocześnie wiedziano i nie wiedziano: aby wiedziano, że nie chcę tego pokazać: oto przesłanie, które kieruję do innego. Larvatus prodeo: idę naprzód, pokazując palcem swoją maskę: na swoją namiętność nakładam maskę, lecz dyskretnym (i przebiegłym) palcem na tę maskę wskazuję. Nie ma ofiary miłosnej bez końcowego teatru: znak jest zawsze zwycięski.
Idea jest zawsze patetyczną sceną, którą sobie wyobrażam i którą się wzruszam; słowem, teatr. I to z tej teatralnej natury Idei czerpię korzyść: ten teatr, z natury swej stoicki, powiększa mnie,nadaje mi rangę. Wyobrażając sobie skrajne (to znaczy prowadzące do kresu, to znaczy wciąż określone) rozwiązanie, wytwarzam fikcję, staję się artystą, tworzę obraz, maluję własne wyjście: Idea siebie widzi, niczym brzemienna (opatrzona senesem, wybrana) chwila w dramacie mieszczańskim: raz jest to scena pożegnania, innym razem uroczysty list, jeszcze innym, już o wiele później, spotkanie pełne godności. Sztuka katastrofy przynosi mi ukojenie.
Przyjmuję pewna rolę: jestem tym, kto zaraz się rozpłacze, odgrywam ją przed sobą i przez nią płaczę: jestem własnym dla siebie teatrem. I widząc tak siebie płaczącego, płaczę tym rzewniej; a jeśli łkanie słabnie, szybko powtarzam sobie słowo, które je wzmocni. Mam w sobie dwóch rozmówców zajętych podnoszeniem tonu z repliki na replikę niczym w dawnych stychomytiach: jest w tym rozkosz słowa rozdwojonego, podwojonego, prowadzącego aż do końcowego harmideru (scena z błaznami).