-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać258
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
-
ArtykułyOficjalnie: „Władca Pierścieni” powraca. I to z Peterem JacksonemKonrad Wrzesiński9
Cytaty z tagiem "antyutopia" [8]
[ + Dodaj cytat]
- Tak, tak, właśnie! Wszyscy właśnie muszą oszaleć, koniecznie muszą oszaleć - jak najprędzej! Ja wiem - to
konieczność.
A czy spróbowaliście kiedy zedrzeć z niego skorupę i popatrzeć, co
tam tkwi w środku? Zaraz wam pokażę. Przypomnijcie sobie: mroczne wzgórze, krzyż, tłum. Jedni - w górze, zalani krwią,
przybijają ciało do krzyża; inni - w dole, zalani łzami, patrzą. Czy nie wydaje się wam, że rola tamtych na górze jest
najtrudniejsza, najważniejsza? Gdyby ich nie było, jak zainscenizowano by tę majestatyczną tragedię? Ciemny motłoch ich
wygwizdał: ale za to przecież autor tragedii - Bóg - powinien ich jeszcze szczodrzej wynagrodzić. A sam chrześcijański,
arcymiłosierny Bóg, który pomału w ogniu piekielnym spala wszystkich nieposłusznych - czyż nie jest oprawcą? Czy może
tych, których chrześcijanie spalili na stosie, było mniej niż spalonych chrześcijan? A przecież - zrozumcie, przecież tego
właśnie Boga wysławiano przez wieki jako Boga miłości. Absurd? Nie, przeciwnie: krwią wypisany patent na
niezniszczalny rozsądek człowieka. Nawet wtedy - dziki, włochaty - rozumiał: prawdziwa, algebraiczna miłość ludzkości -
jest nieodzownie nieludzka, a nieodzowną cechą prawdy - jest jej okrucieństwo. Jak nieodzowną cechą ognia jest to, że
spala. Możecie mi pokazać ogień, który nie pali? No, przekonujcie mnie, spierajcie się!
Jakże się miałem spierać? Jakże mogłem się spierać, skoro były to (dawniej) moje własne myśli - tyle, że nigdy nie
umiałem oblec ich w taką kutą, błyszczącą zbroję. Milczałem....
- W czasach gdy Pan Nasz Ford był jeszcze na ziemi, żył chłopiec nazwiskiem Rojben Rabinowicz. Rojben był dzieckiem rodziców mówiących po polsku. - Tu dyrektor przerwał. - Wiecie, mam nadzieję, co to jest "polski"?
- Martwy język.
- Jak francuski i niemiecki - dodał inny student, popisując się swoją wiedzą.
- A "rodzice"? - pytał dyrektor RiW.
Zapadło niepewne milczenie. Kilku chłopców zarumieniło się. Nie nauczyli się jeszcze dostrzegać znaczącej, ale często nader subtelnej różnicy między wiedzą czystą a niezbyt czystą. Jeden z nich odważył się w końcu unieść rękę.
- Ludzie byli dawniej... - zawahał się; rumieniec oblał jego twarz. - No więc, oni byli żyworodni.
- Dobrze - dyrektor z aprobatą kiwał głową.
- A gdy dzieci zostały wybutlowane...
- Urodzone - poprawił dyrektor.
- No, to wtedy oni byli rodzicami... to znaczy nie dzieci, tylko tamci drudzy - biedny chłopiec ze zmieszania tracił głowę.
- Populacyjne optimum - mówił Mustafa Mond - modelowane jest na proporcjach góry lodowej: osiem dziewiątych pod wodą, jedna dziewiąta ponad.
- A czy ci pod wodą są szczęśliwi?
- Bardziej niż ci znad powierzchni. Bardziej niż na przykład twoi tu obecni
przyjaciele.
- Pomimo tej strasznej pracy?
- Strasznej? Oni tak nie sądzą. Przeciwnie, lubią ją. Jest łatwa, jest dziecinnie prosta. Nie wymaga wysiłku umysłu ani mięśni. Siedem i pół godziny lekkiej, niewyczerpującej pracy, potem racja somy, gry, seks bez ograniczeń i czuciofilmy. Czegóż jeszcze mogliby chcieć? No tak - przyznał - mogliby chcieć skrócenia czasu pracy. A my rzecz jasna moglibyśmy im to dać. Technicznie rzecz biorąc, nie ma żadnego problemu ze skróceniem godzin pracy kast niższych do trzech czy czterech godzin dziennie. Ale czy przez to staną
się szczęśliwsi? Otóż nie. Ponad półtora wieku temu przeprowadzono odnośny eksperyment. W całej Irlandii wprowadzono czterogodzinny dzień pracy. Wynik? Niepokój i ogromny wzrost spożycia somy. Te trzy i pół godziny dodatkowego czasu wolnego tak dalece nie przyczyniały szczęśliwości, że ludzie czuli potrzebę ucieczki od nich. Urząd wynalazków jest zawalony projektami minimalizacji pracy. Są tego całe tysiące - Mustafa Mond wykonał wzgardliwy ruch dłonią. - A dlaczego ich nie wdrażamy? Dla dobra pracowników; byłoby okrucieństwem obarczać ich jeszcze większym czasem wolnym.
- Dostajemy tysiące listów (...). Od tysięcy Europejczyków i Amerykanów gotowych zrezygnować z dotychczasowego życia od zaraz. Lgną do nas zagubieni. Ludzie, którym brak tożsamości. Myślę, że Pitcairn to coś w rodzaju ich ostatniej szansy.
W naszym nowym wspaniałym świecie mamy mnóstwo nowych wspaniałych nieszczęść!
Przez wiele lat, a nawet dziesięcioleci, „Le Monde” i gazety centrolewicowe natrząsały się z kasandr wieszczących wojnę domową między muzułmańskimi imigrantami a rdzenną ludnością Europy Zachodniej.
Jak mi wyjaśnił kolega wykładający literaturę grecką, to odwołanie do mitu Kasandry wyglądało nieco dziwnie. W mitologii greckiej Kasandra to piękna dziewczyna „o urodzie złotej Afrodyty”, jak pisze Homer. Zakochany w niej Apollo ofiarowuje wybrance dar wieszczenia w zamian za przyszłe igraszki miłosne. Kasandra przyjmuje dar, ale odmawia Apollinowi swych wdzięków; ten, wściekły, spluwa na jej usta, sprawiając, że nikt nie będzie rozumiał jej słów ani w nie wierzył. Kasandra przepowiada porwanie Heleny przez Parysa, później wybuch wojny trojańskiej, ostrzega rodaków przed greckim podstępem (słynny „koń trojański”), który umożliwi im zdobycie miasta.
Mit Kasandry pokazuje, że pesymistyczne przepowiednie wciąż się spełniają; wyglądało na to, że centrolewicowi dziennikarze są równie zaślepieni jak Trojanie. Takie zaślepienie nie jest w historii niczym niezwykłym: to samo można było zaobserwować w latach trzydziestych u intelektualistów, polityków i dziennikarzy, powszechnie przekonanych, że Hitler „w końcu odzyska zdrowy rozsądek”. Ludzie żyjący w określonym systemie społecznym prawdopodobnie nie potrafią sobie wyobrazić punktu widzenia tych, którzy niczego od systemu nie oczekując, planują jego zniszczenie.
Wolę być nieszczęśliwy niż pozostawać w stanie tej fałszywej, kłamliwej szczęśliwości w jakiej się tu żyje.