cytaty z książki "O demokracji w Polsce"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Elity żądały odpowiedzialności, szczerości, powagi. Ale tu również demos miał inne potrzeby. Opowieści o układzie lub zamachu dawały trzydzieści procent poparcia. Opowieści o wyzwaniach stojących przed krajem poniżej dziesięciu. Opowieści o krzywdzie wykluczonych dawały jeden.
To właśnie demos wychował dwie najbardziej bezwzględne natury – Kaczyńskiego i Tuska. Przez długie lata obaj się bili o poważne cele. Za co byli przez demos karani: surowo, metodycznie, konsekwentnie. Obaj swoje pierwsze partie musieli złożyć do grobu. Obaj stanęli na krawędzi politycznej śmierci. Ich oferty były nazbyt merytoryczne, niewystarczająco siermiężne. Ale gdy wrócili na czele nowych partii, byli do usług demosu. Rozumieli go jak nikt wcześniej. Dostrzegli jego patriotyzm tani i krzykliwy, satysfakcje małe i tandetne. Poznali jego krótką pamięć, jego naiwność, łatwowierność, lekkomyślność. Jego wrażliwość na słowa i ślepotę na czyny. Zaciekawienie polityczną bzdurą, postaciami małymi, zdarzeniami błahymi. Jego drażliwość, popędliwość i mściwość, która szuka kozłów ofiarnych.
Sondaże próbują uchwycić poglądy demosu. A ten, pytany o zdanie, udaje, że poglądy posiada. Chce dobrze wypaść przed samym sobą. Mówi, że zależy mu na dobrej władzy, na sprawnym państwie, że ceni w politykach kompetencję, że lubi znać prawdę. Mówi wszystko, co mówić wypada. Ale prawda wygląda inaczej. Gazet nie czyta, informacji nie rozumie, polityków ocenia po fryzurze i sposobie mówienia.
Tusk odwoływał się do tego, co w worku było miękkie, leniwe, bezmyślne. Kaczyński do tego, co gniewne, złośliwe, pamiętliwe. Tusk układał demos do snu, Kaczyński mu rozdawał karabiny z tektury. Byłoby to cyniczne, gdyby nie fakt, że każdym nerwem demos przyznawał im rację. Szedł za nimi jak zauroczony. Połykał wszystko z głośnym mlaskaniem. Pokazywał, że wielkie sprawy mało go obchodzą. Wolał iluzję bezpieczeństwa od prawdziwego bezpieczeństwa. Iluzję zmian od prawdziwych zmian.
4 czerwca 1989 roku był najważniejszym dniem w powojennej historii, można było oddać głos za wolnością i niepodległością. Tego dnia 40 procent demosu do wyborów nie poszło, a 40 procent z tych, którzy poszli, głosowało na PZPR. Rok później co czwarty wyborca poparł awanturnika z Peru.
Aby odbudować stabilną władzę, Tusk i Kaczyński rozdeptali wszystkie instytucje dookoła. Problem słabej władzy rozwiązali, ale w miejsce starego problemu pojawił się nowy. Rząd zyskał pełną swobodę, co sprawiło, że w przypadku Tuska nie robił nic, a w przypadku Kaczyńskiego robił wszystko, co mu przyszło do głowy. Słaba władza została zastąpiona władzą arbitralną, która popadała raz w lenistwo, innym razem w awanturnictwo. Destrukcyjna działalność trzech wielkich partii była faktem. Jawnym, wyrazistym, krzyczącym. To nie były ekscesy, ale wiecznie powtarzana praktyka. Każdy tydzień był tygodniem partyjnego wandalizmu. Żaden nie był tygodniem pracy dla kraju.
Ekonomiści wiecznie narzekali, że deficyt budżetowy – stale rosnący – stał się narzędziem walki o władzę. Że pieniądze trafiały nie tam, gdzie były potrzebne, ale tam, gdzie dawały wyborczą nagrodę. Ale trudno winić polityków. W sprawie pieniędzy demos wysyłał jasne sygnały. Elity żądały reform, odwagi, kompetencji. Ale demos gusta miał inne. Za reformy polityków karał boleśnie. Zarówno za nieudane, jaki za udane. Bo zawsze się znalazły jakieś ofiary, pokrzywdzeni, niezadowoleni, na których opozycja i media skupiały całą uwagę.