cytaty z książek autora "Jaroslav Rudiš"
Moja babcia zawsze mówiła: Jedz ładnie, chłopczyku, znowu będzie wojna, zanim gruby schudnie, chudy zdechnie. I miała rację. Moja babcia też zawsze mówiła: Pokój to tylko przerwa między wojnami.
Na cmentarzach jest spokojnie. Tak jest zawsze, niezależnie od czasów.
(...) robisz to wszystko dlatego, bo cię ci atrakcyjni ludzie wkurwiają, są po trzydziestce, są bogaci, ustawieni i wypachnieni, prowadzą się za rączki, jakby się bali sami chodzić po ulicy, są piękni i bio, (...) ale ty nie chcesz być jak oni, bo jednego dnia zobaczyłbyś swój ryj w lustrze i musiałbyś się na niego zerzygać, nie chcesz chodzić do ich szklanych biur, nie chcesz nosić krzykliwych kostiumików, (...) nie chcesz wiedzieć, co to są hipoteka, lokata, ubezpieczenie na życie, fundusze akcyjne i dywidendy, (...) nie chcesz nawet ich dizajnerskich sklepów z dizajnerskimi wygolonymi cipami, które sprzedają dizajnerski dizajn i inne zbędne gówno, (...) nie chcesz jeść ich biomarchwi, biobananów i biochleba z biosklepów z cenami z kosmosu, od których nie dostaniesz raka, a ludzie po nich srają biogównem, które ponoć tak nie śmierdzi (...)
Cała Europa to jedna wilgotna, głęboka mogiła, jednak nie taka głęboka, jak się sądzi. Zmarli chcą wrócić. Są tutaj. Widzę ich...
U Polaków amerykański kryminał. Wszystkie filmy dubbinguje jeden głos jak robot a jak kogoś kropnie to mówi tak jakby jakby właśnie się z kimś kochał. Ale u Polaków lecą zupełnie inne filmy niż u nas a Chaos mówi że w nocy dają też polityczne rzeczy i pornosy tylko trzeba poczekać godzinę po skończeniu programu patrzeć na śnieżenie i że potem to samo wskoczy.
- Czemu właściwie robisz zdjęcia martwym ptakom?
- Bez większego powodu. Zatrzymuję chwilę.
- No, od razu się przestraszyłem, że to będzie projekt artystyczny.
- Ty przecież miałeś kapelę.
- Miałem. Tylko że to nie był żaden projekt artystyczny. To była kapela, rozumiesz? Projekt jest wykalkulowany. Gdy z kapel zaczęły się robić projekty, a z piosenek tracki, zrozumiałem, że to koniec. My po prostu byliśmy...
Wspomnienia są jak kasza, czasem rzadkie, czasem gęste. Nigdy nie są to całe zdania, ale pogubione litery na dnie talerza, gdzie na koniec zawsze czyha jedynie własna rozsypana i zaskoczona twarz.
...Gdy w grę wchodzi , robię się poważny.
Gdy w grę wchodzi piwo, od razu sięgam za broń
Gdy w grę wchodzi piwo, jestem Czechem....
[...] najszybsze połączenia nie zawsze są najpiękniejsze. Wręcz przeciwnie. Często wolniejsze trasy należą do najpiękniejszych.
Pośród nas jest także ekspert od dworców. Uwielbia samotność na końcach linii, gdzie podróż dobiega kresu. Mawia, że to miejsca metafizyczne, w których człowiek uświadamia sobie znikomość swojej egzystencji. Na stacji końcowej wyraźnie widać, że życie nie trwa wiecznie.
Wszystko miało być niezwykle proste i jasne, bo w rzeczywistości życie ludzkie jest jasne i proste, tylko my robimy z wszystkiego wielki problem.
Opowiadałem mojemu przyjacielowi, jak kiedyś w środku zimy utknąłem w Andermatt. Z powodu śniegu i lawin nie odjeżdżały stamtąd żadne pociągi. Siedziałem wtedy w dworcowym bufecie [...]. W barze siedział jeszcze jeden gość - starszy Anglik, również człowiek kolei. Miłośnik wąskotorówek, jak się okazało. Cała ta sytuacja wprawiała go w zachwyt. Zamierzał udać się do Brig przez tunel Furka. Raz po raz wychodził z bistro, by spojrzeć na tablicę odjazdów.
- Kierunek Brig, trasa zamknięta, zagrożenie lawinowe. Świetnie! - cieszył się Anglik. - Kierunek Disentis, trasa zamknięta, zagrożenie lawinowe. Świetnie! Trasa w kierunku Göschenen wkrótce też pewnie zostanie zamknięta z powodu lawin. Znakomicie! Nie wydostaniemy się stąd. Super. Super. Super. W Anglii coś takiego nigdy by ci się nie przytrafiło. U nas nie ma śniegu. Nawet w Szkocji nic takiego nie mogłoby się zdarzyć. To możliwe jedynie w Szwajcarii. Zamknięta trasa! Zagrożenie lawinowe! So great!
Chciałem mu powiedzieć, że podobnych rzeczy doświadczyć można i w Austrii, czasem nawet na Słowacji, ale i tak mnie nie słuchał.
Zaczął roić sobie, jaki byłby szczęśliwy, gdyby coś takiego go spotkało, gdyby jego pociąg przysypała lawina.
Mam przyjaciół, którzy właśnie to lubią: leżeć długo w łóżku wagonu sypialnego. Tak długo, jak się da. Byle tylko, jak zawsze mówią, nie przyjechać za wcześnie. Spędzają całe dnie i noce w przedziałach, ciesząc się przytulną atmosferą. Twierdzą, że po dwóch, trzech dniach są w stanie poczuć się w Kolei Transsyberyjskiej jak u siebie w domu. Poznają pociąg. Zaczynają rozumieć, na czym polega jazda koleją w tej części Rosji. Rozkoszują się podróżą, która jest szczególnym stanem duszy, formą medytacji. Mówią, że potem często wcale nie mają ochoty wysiadać.
Ole grał jako jedyny na swojej stronie i równocześnie przeciwko sobie, rozumiał, że tak to jest w życiu i dlatego nigdy nie wygra, bo na koniec zawsze zabraknie mu sił.
(...) to jasne że jak człowiek ma bachora to no future już chyba nie jest całkiem no future.
Za ibuprofen powinni dać komuś Pokojową Nagrodę Nobla.
Według mnie nie ma czegoś takiego jak szczęście. To tylko jakaś nasza głupia iluzja. jak masz szesnaście lat, to wydaje ci się, że musisz być szczęśliwy, że jest na to jakiś przepis, tak samo, jak myślisz, że nigdy nie odwalisz kity. A potem ktoś ci pierwszy raz da w gębę albo oleje cię jakaś dziewczyna i nagle wiesz, że to wcale takie proste i jasne nie będzie.
Ostatni gol strzelił z bramki Jezus, Nietzsche jakoś tego nie wybronił.
I poza tym jeszcze czasami mówił: Słynny czeski czwórbój. Knedlik-kapusta-kotlet-piwo.
Wszystkie lotniska w Europie wydają jej się takie same. Kiedyś Europę łączyło chrześcijaństwo, potem Mozart albo Fellini. Dziś łączą ją samoloty, urzędnicy, supermarkety, rowery, iPody i marki trampek. Chociaż może to ostatnie nie jest prawdą. Być może trampki są ostatnim znakiem oporu przed eurounifikacją. Zauważyła, że każde miasto ma swoją markę. Berlin nosi adidasy, Mediolan pumy, Londyn umbro, Madryt najki, Praga conversy. Przynajmniej w tym roku.
Psycholodzy wiedzą, że z muzyką człowiek nigdy nie jest samotny. Nigdzie i nigdy. Za muzyką można się skryć. Z muzyką odnosi się wrażenie, że nie biegnie się po ulicy Bagdadu i nie zabija żywych ludzi, tylko kosi postacie w grze, które znikają z ekranu tak samo łatwo, jak się na nim narodziły. Muzyka to ucieczka. Bieg. Atak.
Ole idzie dalej, zapala jeszcze jednego papierosa i wie, że poczuje po nim delikatny ucisk w płucach, jakby ktoś nadepnął mu na pierś. Cieszy się, kiedy coś czuje. W drodze do pracy zawsze wypala trzy. Czasem myśli, że jego czasu nie odmierza zegar, ale papierosy. Paczki papierosów. Kartony wypalonych szlugów jednej starej marki, która istnieje od wojny. A kiedy spogląda za siebie, nie widzi głównej ulicy, tylko mnóstwo zgniecionych pustych paczek po papierosach, nad którymi słońce bezskutecznie próbuje przegryźć się przez chmury.
Nikt nie wiedział, skąd w ogóle wziął się Gerhard. Nie mówił zbyt wiele, z ust zawsze wychodziło mu tylko kilka konkretnych słów, Z zapałem opowiadał o historii albo o motylach, pasikonikach, ptakach, w ogóle o przyrodzie – przy czym w ręce trzymał marynowane szczury i na koniec zawsze ogłaszał: Samotność narasta.
Nikt się do mnie nie odzywa, nawet popielniczka.