cytaty z książek autora "Marek Nowakowski"
Żyj po swojemu, własnym życiem, właśnie, dlatego, że ono jest twoje. Można je połączyć z cudzym, ale nie rezygnując z siebie. Bo wtedy, gdy przestaje się być sobą, gdy chce się być tylko tym, co pragną widzieć w nas inni, najłatwiej jest przegrać.
Wczesna młodość to czas najchłonniejszego odbioru świata. Z latami człowiek kamienieje. Nie chłonie, lecz odbija. I tylko nostalgicznie wspomina dawną swą gotowość odbioru bogactwa, którym właściwie jest każdy drugi człowiek.
Dawni namiętni miłośnicy drukowanego słowa odchodzą w przeszłość. Nie znajdują następców. Ludzie nie mają czasu ani ochoty na spokojny rytm czytania książek. Jedynie zdążą przejrzeć gazetę, przeważnie interesują ich kursy wymiany walut, notowania giełdowe i ogłoszenia.
Książki, nasz narkotyk. Potrzeba taka. Bez tego żyć nie można...
Ludzie wracają do swoich mieszkań i nic więcej ich nie interesuje. To zaraza naszych czasów...
Czas, w którym żyjemy, jest szalenie trudny do uchwycenia, by mieć pełną wiedzę, by mieć klucz. Często jeden klucz nie pasuje. Jest ich kilka, a może nie ma jeszcze kluczy.
Kiedy wyrzuciliśmy komunistyczny knebel, złapaliśmy trochę powietrza, zobaczyłem wolność. Ale wolność w chaosie, pełną resentymentów do przeszłości, ciemnych interesów, ciągle sowieckiej mentalności, powiem umownie: złych ludzi. Pozostaje pytanie, czy późniejsze pokolenia, dorastające po upadku PRL-u, mają świadomość, jak długa była droga do niepodległości i jaką cenę za to płaciliśmy.
Miasto w swoim rdzeniu powinno być wspólnotą (...). Musi być jądro, które skupia. A rytm miasta podporządkowany jest dziś jednostkowym, indywidualnym, doraźnym interesom - partyjnym bądź podobnych sitw. Koło mnie może być gnój, ważne, że ja mam pałac. Nic więcej mnie nie obchodzi.
Dlaczego człowiek upada tak nisko? To odwieczne pytanie zadają sobie młodzi poeci, pisarze. Właściwie wszyscy wrażliwi tropiciele sensu i bezsensu.
Jeśli mówić o intencjach pisania, mnie zawsze interesowało życie, które wymyka się gładkim, szybkim ocenom. Rzeczywistość burzliwa.
Dziś jednego człowieka od drugiego dzieli mur. Nie ma lekkich, żartobliwych uwag, które świadczą o krytycznej, niezależnej myśli. Każdy zajęty jednostkowym losem (...). Dominuje fatalizm bierności. Ale społeczeństwo jest zagadką. Czasem mała iskra powoduje pożar.
Tak oplatają się ludzie przeróżnymi powiązaniami, odpowiedzialnością, zasadami, ciasno, mocno się krępują, a później tylko jak w sieci się szamoczą, duszą się, wyją, męczą...
Może w życiu najważniejsze są przypadki? Dobrodziejstwa spadają na godnych i niegodnych. Ślepy deszcz. Czym jest sprawiedliwość? Może to nieuchwytny obłok. Zły człowiek. Dobry człowiek. Często zły żyje długo i szczęśliwie. Dobry cierpi i męczy się niewypowiedzianie. Ogarnia głęboki sceptycyzm wobec prymatu dobra nad złem. A może dobry przechodzi przez tyle katuszy, żeby zalśnić jak brylant bez skazy w późniejszym życiu? Tym wiekuistym.
W czasach obecnych chamy, co dorobiły się majętności, za herbami chętnie się rozglądają, noszą na grubych, prostackich paluchach sygnety i grawerować sobie każą odpowiednie znaki i symbole. Kopiują bezczelnie z herbarzy. Podróba, imitacja w tylu dziedzinach zapanowała.
Ale nie widok żarcia i smakowite zapachy tak go skołowały,tylko te siedem obnażonych drażniąco kobiecych ciał,te kolana i uda coraz odsłaniające się i te piersi kolebiące się miękko,kiedy nad stołem i kuchenną blachą się pochylały.
Ogromny bochen owinięty w lnianą szmatę.Pieczony na kalmusie,tak tam na tatarak mówili.Węgorze marynowane.I grzyby.I miód.
Pamiętam Polskę, którą zakneblowano, a potem ludzi, którzy w końcu mogli mówić. I mówili różnie - naiwnie, czasem i głupio, ale nastąpiła eksplozja słów, w których powtarzało się najważniejsze oczekiwanie: chcemy, by Polska była inna.
Wcale nie był pijany, wódka tylko ostrość myślenia czyniła męczącą.
Niby tyle różnorodności, a nic nie ma. Gorzała, nie powiem, dobre to. Ale ciągle nie można chlać, kałdun wysiada, nery, motorek też. Z babami to samo. Gnieciesz te cycki, sapiesz, drgawka cię łapie i tak możesz całą noc bez przerwy. Ale też do czasu. Potem mogę ci ten interes i na pysk położyć, nie ruszysz się nawet, nie bierze ani trochę. I tak dalej. Z wszystkiego wysiadasz, dwa jego w mordę mać. Gnijesz tylko i śmierdzisz. Sam smród zostaje.
Putin to miniaturowy car.
Ludzie często pragną być kimś więcej, niż są w istocie. Lub kimś innym, barwniejszym, ciekawszym. W tamtych latach koszarowej rzeczywistości, straszącej zewsząd wrogiem, zdradą, szpiegostwem, reakcyjnym podziemiem i czymś tam jeszcze - tak pragnąć było znacznie trudniej. Dużo to kosztowało wysiłku i tak mało pozostało wzorców godnym naśladowania. Powysychały stare źródła inspiracji, a nowych brakowało. Jednak ludzie bardzo chcieli wznosić się wyżej. Bardzo szukali skrzydeł.
Mam do miasta stosunek ambiwalentny. Nie jestem piewcą nostalgii, piękna minionego, zniszczonego przez hitlerowców i komunistów po wojnie. Najbardziej w tym mieście interesuje mnie żywioł ludzki, bo on stanowi jego siłę. Zawsze w Warszawie fascynowało mnie życie podskórne.
Jako pisarz nie chcę iść z prądem sloganów, z rzeczywistością wirtualną, którą tworzy się na zasadzie chciejstwa.
Jeśli dziś dyskutujemy o Polsce, to myślmy o wszystkich. Jak mówimy o Polsce, to myślmy o duchowości polskiej, nie tylko o korycie. Bo jak widać, to koryto przypada często złym ludziom, marnym etycznie, podłym.
Zawsze moją pasją było przedzieranie się przez różne obszary pieszo, nie szybko. Wtedy widziałem i te drobne rzeczy, miniaturowe, i te makro. Chodząc, miałem styk z zapachem miejsc, barwami, mogłem dotknąć. To zostawało w moich wrażeniach. Fizyczność świata.
Z Ruskiem umiem postępować. Rozpracowałem ich mentalność. Na szkolenia nas tam wysyłali. Poznałem sowieckiego człowieka ze wszystkich stron. Gorzałę z tobą pije, przysięga dozgonną przyjaźń, w usta całuje, a potem może cię zarżnąć jak świniaka, ręka mu nie zadrży. Najwyżej zapłacze, kiedy ty ducha wyzioniesz.
W dzieciństwie pasał krowy i często bawili się w "piegi". Rzucało się znienacka kamień w świeże, krowie łajno i zwykle najbliżej stojący chłopak został opryskany. - Piegi! Piegi! - wołali inni chórem.