Jeden pokój Maria Bigoszewska 10,0
ocenił(a) na 1017 tyg. temu Homonimy to wyrazy, których zrozumienie wymaga znajomość kontekstu wypowiedzi. Samo słowo może oznaczać różnorodne rzeczy, wprowadzać w inne obszary tematyczne. Wykorzystywanie ich w poezji poszerza pole interpretacji, daje możliwość szerszego spojrzania, tworzenia światów i znaczeń. Zwłaszcza w kontekście relacji międzyludzkich. I taki właśnie zabieg zastosowała Maria Bigoszewska w tomie „Jeden pokój”. Z jednej strony mamy podmiot liryczny spotykający się z różnymi osobami i sytuacjami, w świecie, który jest czymś w formie pomieszczenia czy przestrzeni, którą mamy w sobie. Spotkanie z Innym to wpuszczanie ludzi do swojego otoczenia. Z drugiej strony mamy „pokój” opisujący stosunki między państwami, wewnątrz nich, ale też między ludźmi oraz w sobie, czyli stan unikania przemocy, narzucania sobie i innym czegoś, akceptację z całą gamą wad. Z trzeciej strony może to być moment zakończenia konfliktów, rozliczenie i uzgodnienie warunków dobrych relacji. Każde z tych znaczeń zakłada spotkanie, wsłuchiwanie się w Innych i w swoje Ja. Pokój – zarówno ten abstrakcyjny jak i materialny – jest związany z szeregiem kompromisów, tolerancją oraz asertywnością.
Maria Bigoszewska w swojej twórczości duży nacisk kładzie na kontakt z innym człowiekiem. Zauważa, że narodziny otwierają cykl spotkań pozwalających na uczenie się i dorastanie. I tak jest też w tym tomie. Życiorysy bohaterów lirycznych, osób poznanych przez podmiot liryczny mogą być różnorodne, ale wszystkie sprowadzają się do narodzin i świerci:
„Ale nikt nie był pozbawiony
dnia narodzin
jakkolwiek złe byłoby jego życie
lub śmierć” (*** s. 8)
Życie ludzkie obfituje w nieuniknione relacje i idące za nimi emocje oraz zmiany. Wszystko płynie – jakby powiedział starożytny filozof. Spotkanie jest najważniejszym doświadczeniem w życiu każdego człowieka. Nie możemy od niego uciec. Napotkanie Innego to zderzenie z innym człowiekiem, jego wizją świata, jego istnieniem sprawia, że z takiego doświadczenia nigdy nie wychodzimy tacy jak byliśmy wcześniej. Kolejne relacje determinują wcześniejsze doświadczenia, zaskoczenie zmianami, niemożność godzenia się na nie. Spotkania to zmiany, płynące i zmienne doświadczenia, ulotność chwili, którą staramy się łapać. Spotykamy ludzi na ulicach, w sklepach, pracy, domu, szpitalu, tym samym budynku, bliskich, znajomych, obcych. Wszyscy dostarczają nam różnych emocji i tylko pozornie wydają się nie wpływać na nasze życie.
O tych różnych spotkaniach jest „Jeden pokój”, „Wołam cię po imieniu” i „Złodziejska kieszeń”. W tomach tych znajdziemy sporo nawiązań do klasycznych tekstów kultury i przypominanie, że w każdym pokoleniu pojawia się miłość, rodzicielstwo, przyjaźń, sympatia, ale nie zabraknie też złości, nienawiści. Z jednej strony podmiot liryczny doświadcza zdrady, a z drugiej wierności. Wszystkie łączą ludzie i przemijalność oraz utrwalanie się w cudzej pamięci. Poetka pokazuje bardzo ważną rzecz: nie ma spotkań bez emocji. Człowiek i jego relacje z innymi to głównie uczucia wpływające na siłę doświadczenia. I tak jest też w „Jednym pokoju” w którym emocje często są niezależne od intencji napotkanych osób, wynikają z naszych doświadczeń, zaistnienia w świecie czy kondycji psychicznej:
„Czego tym razem chcesz,
stworzenie boże, teraz
kiedy nie stać mnie
nawet na strach?” (*** s. 9).
Zaistnienie staje się punktem wyjścia, ale też etapem, kiedy matka i dziecko nie są jednym organizmem tylko osobnymi bytami wzajemnie się doświadczającymi, uczącymi żyć obok siebie i ze sobą, aż do odejścia tej drugiej osoby. Jedni mijają szybciej, inni są w naszym życiu dłużej. Jednych zabierają inni ludzie, a innych śmierć. Każde takie odejście to odmienne emocje zbudowane przez wspólne doświadczanie przemijalności, gromadzenie kolejnych złych doświadczeń, kolekcjonowanie w pamięci rozpaczy:
„Jaki żal, kiedy dziecku pęknie
biały balonik. Jaki żal. Potem nic tak nie boli.
No, może samo życie.
Tyle życia do zdobycia. W milczeniu
tyle trwogi. Takie progi
wysokie. Kto kryje,
ja czy ty?” („Zabawa”, s 13).
Rozczarowanie życie zmusza podmiot liryczny do rozmowy z Bogiem przypominającym rządy totalitarne:
„Boże, którego nie ma,
pomódl się za nami.
Nasze psy i koty. Pomódl się za konie
i za owce, nie tylko za tę zagubioną,
jaką odnajdzie pasterz
lub partia. Proś o wybaczenie nas,
wszystkie stworzenia
śmiertelne.
Choć co to da” (*** s .19).
Świat jest przytłaczający, bo pełen niedociągnięć, brzydoty, chorób, starości, która jest męcząca i odpychająca i sprowadzająca człowieka do poziomu materii:
„To, co tu widzę, ciągle jest
moją matką. Ten bełkotliwy pień.
Ciało stoczone, opuchnięte,
nagie. Ale trwalsze niż rozum.
Nie do pojęcia.
nie do zniesienia, ponad
wytrzymałość
żywe” (*** s. 27).
W umieraniu nie ma nic pięknego ani wzniosłego. Życie z chorą osobą jest trudne, ale też i przeżywanie żałoby nie należy do łatwych doświadczeń: „Karmiłaś mnie, a teraz nie potrafię nawet/ złożyć cię w trumnę. Dzisiaj, kiedy nie jesteś” („Urodziny. Przemyśl 1915” s. 28).
Poezja M