Ostateczny sztorm Richard Castle 6,1
ocenił(a) na 75 lata temu Mój stosunek do Castle jest ambiwalentny. Generalnie lubiłam serial do końca drugiego sezonu, kiedy dowiedziałam się, że twórcy wzorowali się na relacjach między bohaterami ekranizacji Kathy Reichs, czyli "Kośćmi". Miłość od razu mi przeszła, bo po co mam dwa razy oglądać to samo. Ale poznałam "Firefly" i odwołania do postaci kapitana Malcolma w odcinkach "Castle" przywiodła mnie ponownie, nie oszukujmy się - Fillion jest uroczy. Co do książek od razu miałam awersję - rozumiem promocję produkcji telewizyjnej na szeroką skalę, ale jestem zdania, że ghost writer lub writerzy powinni być uhonorowani w stopce redakcyjnej. Jednak zdecydowałam się na zakup tych książek i w zasadzie nie żałuję. Ba, czekam na kolejne wydania przygód Storma, które w tym tomie są nie do końca zreferowane w pełni. Ze względu na odwołania do serialu (luźne, ale znając fabułę można łatwo nawiązać sobie do wątków z poszczególnych sezonów, gdy pisarz wspomina postać Derricka Storma) brakuje mi opowiadania kończącego wątek Storma, chociaż samą postać polubiłam. Fabuła nie jest oryginalna, ale to nie przeszkadza. Czuję się jednak oszukana tytułem, ponieważ zbiorczy sugerowałby właśnie owo wspominane w serialu opowiadania, a tu mamy trylogię pod wspólnym tytułem - widać bałagan, prawda? Nie ma wielkich różnic w przekładach różnych tłumaczek, chociaż na początku można wyczuć inny styl. Odwołania do poprzednich części są niepotrzebne, kiedy czyta się cały tom od razu, ale widać w tym prosty zabieg stosowany w amerykańskich serialach - previously on... Tom czytałam dawno temu (ci, którzy kiedyś stracili dane z dysku mogą westchnąć współczująco, jeśli znają ból odzyskiwania plików i życie bez komputera - tak, jest możliwe ;),więc nie jestem pewna, czy pojawiły się jakieś irytujące literówki lub kwestie przekładu, jednak jeśli tak się zdarzyło, to nie na tyle, bym to zapamiętała i musiała się zaperzać. Polubiłam to wydawnictwo.