Czerwony marsz Karol Hubert Rostworowski 8,7
ocenił(a) na 82 lata temu „Czerwony marsz” powstawał w dwóch etapach. Pierwsza wersja była gotowa – zdaje się – już w 1930 r., druga została ukończona w 1934 r. Jest to zatem jeden z ostatnich dzieł scenicznych Karola Huberta Rostworowskiego (1877-1938). Dramat w wersji ostatecznej został uzupełniony o trzy preludia. Terminologia muzyczna nie została przez autora użyta przypadkowo, jako że w rzeczy samej mamy tutaj do czynienia z kompozycją korzystającą ze środków artystycznych przynależnych muzyce właśnie. Preludia służą wyznaczeniu tonacji utworu właściwego – ma ona charakter ironiczno-szyderczy: w takim świetle zostali przedstawieni reprezentanci różnych sił politycznych dających o sobie znać w okresie rewolucji francuskiej: Król, jego otoczenie (Markiz, Baron de Batz, Minister Necker),zorganizowany obóz rewolucyjny (Anacharsis Cloots, deputacje komun z Franciade i Gravilliers) czy po prostu „Ulica” (sankiuloci?). Z preludiów wynika, że wydarzenia 1789-1799 we Francji – podobnie ujmuje to choćby Teodor Jeske-Choiński – były efektem tyleż determinacji zwolenników rewolucji, co grzechów zaniechania rzeczników umiarkowanej opcji reformatorskiej. Nie chodzi w nich jednak o drobiazgową analizę stanu rzeczy, lecz o przygotowanie do krwawego widowiska, jakim okaże się anonsowany tytułem całości „czerwony marsz”. Aby zdać sobie sprawę, czym on jest, trzeba się dobrze wczytać w didaskalia, które odgrywają w tym dramacie ważną – nie tylko techniczną – rolę (w premierowej inscenizacji w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie odczytywał je Juliusz Osterwa). „Na tle chmurnego nieba stoi gilotyna. […] Gilotyna ma być bardzo wysoka. Na końcu pochyłej deski, do której przywiązywano skazańców, ma być […] drewniana ścianka, z wyciętymi, półokrągłymi drzwiami, tak niskimi, ażeby nie można było przez nie przechodzić bez pochylenia głowy. Te drzwi nazwiemy «drzwiami śmierci». Nóż gilotyny, ze skośnym, bardzo błyszczącym ostrzem, ma być tak długi, ażeby po opadnięciu zamykał drzwi śmierci. Za drzwiami ciemność zupełna, tak, ażeby osoby przekraczające próg natychmiastowo znikały. Szybkiemu opadania noża ma towarzyszyć głuchy łoskot, po czym nóż ma się powoli podnosić”. To ona, „córeczka doktora Guillotin, uzdrowicielka chorych ludzi” (jak przedstawia ją Koryfeusz, główny celebrans infernalnego nabożeństwa),wyznacza centrum akcji scenicznej. Gilotyna stanowi coś w rodzaju ołtarza poświęconego bóstwu żywiącemu się krwią wyznawców, składanych mu w ofierze. Samo nabożeństwo przypomina taniec śmierci. Rozpoczyna go król, ale za nim podąża długi orszak skazańców: żyrondyści etc., Danton i Robespierre, jego brat, Saint-Just. Zadbano o odpowiednią oprawę. Ma on odpowiedni rytm, wyznaczany przez łoskot opadającego noża, bicie w werble, śpiew „Marsylianki”, melodię „Karmanioli”, okrzyki Koryfeusza i tłumu. Wraz z orszakiem odhaczamy kolejne etapy rewolucji francuskiej. Obserwujemy, jak pożera ona swoje dzieci. Po ścięciu Robespierre’a nóż gilotyny opada jednak i już się nie więcej podnosi. Na scenę wkracza Napoleon. „Komedia… skończona!!!” – to ostania kwestia Koryfeusza i ostatnie słowa dramatu. Niewątpliwie w dziełku Rostworowskiego tkwi wielki potencjał sceniczny. Jego pełne wykorzystanie – jestem pewien – zrobiłoby wstrząsające wrażenie, na miarę antycznego „katharsis”.