Biali głupcy Michael Moore 6,0
Manifest powstały z rozczarowania latami 90. w Ameryce. Pozornie pełna dobrobytu i wolności ostatnia dekada ubiegłego wieku miała wiele ukrytych problemów. Pełen goryczy autor nie zauważa chyba jednak problemu również w sobie, samemu stając się momentami tytułowym białym głupcem.
Książka rozpoczyna się od opisu wyborów w 2000 roku. Zwycięstwo Busha juniora było zdecydowanie ogromnym skandalem, spowodowanym m.in. utrudnianiem oddania głosu pewnym grupom obywateli. Praktyki takie stosuje się niestety do dzisiaj, np. wyznaczając dziwne granice okręgów wyborczych. Później opisywane są również inne systemowe patologie USA, o których nawet nie słyszałam, jak trudne warunki finansowe pilotów lotniczych (przynajmniej wtedy, mam nadzieję że się poprawiły) czy wykorzystywanie szkół jako słupów reklamowych dla wielkich korporacji. Nie chodzi tylko o sponsorowanie szkolnych drużyn i przekazywanie im sprzętu sportowego (Nike),ale również o promowanie niezdrowej żywności w zamian za czytanie książek (Pizza Hut),namawianie do kupowania konkretnych artykułów w zamian za nagrody (General Mills, Campbell's Soup),drukowanie reklam na okładkach książek oraz przyborach szkolnych (Nike, Calvin Klein, Kellogg's, FOX TV),malowanie logo firmy na dachu szkoły (Dr. Pepper, 7-Up),dołączanie korporacyjnej propagandy do programu nauczania (Shell Oil, ExxonMobil, Hershey, General Motors, reklamy w telewizji Channel One) oraz przede wszystkim kontrakty żywnościowe na wyłączność (Dr. Pepper, Pepsi, Coca-Cola).
Moore wielokrotnie zachęca do postawy obywatelskiej i zabierania głosu w ważnych sprawach. Od szkolnego klubu, poprzez kontaktowanie się z przedstawicielami władz, aż po czynny i bierny udział w wyborach. Piękna inicjatywa i bardzo dobry przykład dla innych - niestety niekonsekwentny. Raz autor prosi by zaczynać od siebie i zmieniać choćby najmniejsze rzeczy, by później stwierdzić że akurat tej konkretnej rzeczy to mu się nie chce zmieniać, np. zniechęca do segregowania śmieci (bo u niego w okolicy raz widział, że nie są one faktycznie segregowane) albo rezygnacji z mięsa (bo byłoby to zbyt duże poświęcenie).
Naprawdę istotne tematy i rady mieszają się z satyrą i nie wiadomo już, kiedy coś jest na serio, a kiedy tylko na żarty. Czy zmiana całego personelu na osoby czarnoskóre wymagała od autora jakiegokolwiek wysiłku? Czy była sprawiedliwa? A przede wszystkim, czy była prawdziwa? Czy ironiczne naigrywanie się z mężczyzn i chwalenie kobiet coś zmieni w czyimkolwiek myśleniu? Czy tylko zinfantylizuje mężczyzn i zdejmie z nich odpowiedzialność, bo są tacy biedni i nieporadni? Czy upraszczanie polityki międzynarodowej zmieni podejście przeciętnego Joe do tejże, kiedy jest ona bardzo skomplikowana? Przez dobre 4 rozdziały Moore robi tu więcej złego niż dobrego.
Na wstępie obrywa się obejmującym urząd w 2001 roku republikanom. Na końcu zaś jako winnych stanowi rzeczy autor wskazuje demokratów. Słusznie zauważa, że "nie opłacamy ich rachunków - opłaca je 10 procent najbogatszych, i to ich wola będzie zawsze realizowana", oraz że Clinton "odkrył, że powiedzieć, znaczy tyle samo, co zrobić". Czasy dobrobytu lat 80. i 90. zostały zaprzepaszczone przez brak odpowiedzialności i zbytnią pewność siebie. Zabawnie czyta się to z perspektywy 20 lat, bo najgorsze było dopiero przed nami. Autor jest przekonany o upadku Ameryki, a w momencie wydania tej książki w 2001 roku nie wydarzył się jeszcze nawet 9/11 i wszystkie jego następstwa.