Wyspa potępionych. Prawdziwa historia wyspy Blackwell Stacy Horn 6,0
ocenił(a) na 52 lata temu „ubierać, karmić, leczyć, kwaterować i ogrzewać (…) za sumę dwudziestu czterech centów dziennie na osobę” – str. 103
Wyspa Blackell nazywana Syberią Ameryki. To tu przez lata, począwszy od 1839r. zsyłano osoby biedne, stare, schorowane, chore…. A także wszelkiej maści przestępców, począwszy od drobnych złodziejaszków po morderców. Przetrzymywani w warunkach uwłaczających ludzkiej godności – w przepełnionych salach, brudzie, chłodzie i o permamentnym głodzie… Przestępcy zajmujący się chorymi, wszechobecna przemoc…. Podróż na wyspę Blackwell dla wielu okazała się być tą ostatnią…
„Wyspa potępionych” przedstawia temat niezwykle ciężki. Ukazuje w jaki sposób człowiek człowiekowi może stworzyć piekło na Ziemi. Niestety, o samej książce wiele dobrego ponad to, co miała przekazać, powiedzieć nie można. Autorka opisała w niej mnóstwo polityczno-sądowych rozgrywek, wspomina szereg osób będących u władzy na wyspie przez te wszystkie lata działalności placówki do tego mocno surowym stylem. W tym przesycie historyczno-politycznych faktów (które notabene okropnie mieszają się w pamięci) gubi się tragedia jednostki. Bo o ile w kilku przypadkach autorka skupiła się na przeżyciach osób zesłanych na wyspę (m. in. wspominanej na samym początku siostry Mary, która niesłusznie przez własną siostrę została zamknięta w Zakładzie dla Obłąkanych na wyspie Blackwell),o tyle te poruszające historie giną w natłoku pozostałej części książki. Mnie osobiście najbardziej poruszyły dwie opisane w niej historie – chorego chłopca z problemem niezrastania się kości w jednej nodze, którego kończynę połączono z ciałem psa (w szczegóły wdawać się nie będę, bo były, nawet dla mnie, mocno drastyczne),prowadząc zarówno do cierpienia człowieka, jak i zwierzęcia; oraz starszego pana – kaleki z reumatyzmem, poruszającego się przy pomocy dwóch kijów, który chciał podzielić się swoją smutną historią z księdzem, który wizytował wyspę. Ksiądz ten wysłuchawszy go od razu podarował mu jedną ze swoich nielicznych par wełnianych skarpet… Mężczyzna zaczął płakać, bo oczekiwał jedynie wysłuchania, a otrzymał w zamian coś dla niego ogromnie wielkiego…
„Po latach bez porządnego jedzenia i ubrań zwykła para skarpet może skruszyć mechanizmy obronne pogruchotanego przez życie nędzarza i zaprawionego w bojach obserwatora.” – str. 193
Reasumując, książkę jako całość czytało mi się ciężko i bardzo długo (dobre trzy tygodnie) i to wcale nie ze względu na ciężkość tematu, a na szereg pobocznych wątków poruszanych przez autorkę i przesyt faktów politycznych. Dlatego książka jako książka nie przypadła mi do gustu, niemniej tragedia ludzi z wyspy Blackwell zasługuje na uwagę i chwilę refleksji…
https://www.instagram.com/w_otchlani_wyobrazni/