Przeczucia Lena Klimka 6,0
ocenił(a) na 55 lata temu Pamiętam jak razem z mamą wpatrywałam się w tablicę gdzie wywieszono listę przyjętych kandydatów do najlepszego w regionie liceum. Pochodzę z małej wioski, do szkoły podstawowej, oddalonej o kilkanaście kilometrów woził nas rozklekotany autobus. Pamiętam 1 września w nowej szkole, gdzie z tłumu uczniów starałam się wyodrębnić tych, z którymi spędzę kolejne cztery lata edukacji. Pamiętam ten przyspieszony oddech, lekkie kołatanie serca i towarzyszący temu niepokój: Jak będzie? Czy znajdę tu przyjaciół? Czy sobie poradzę?
„Przeczucia” Leny Klimki spowodowały, że przez dwa wieczory odpłynęłam do licealnych czasów. Przypomniał mi się widok z okna naszej klasy, przemierzanie szybkim krokiem szkolnych korytarzy, przezwiska nadawane nauczycielom, zielona szkoła, pierwsze zauroczenie. Z lekturą „Przeczuć” jest tak, jakbym czytała własny pamiętnik. Też miałam motyle w brzuchu, też liczyło się jedynie spojrzenie i oczekiwanie czy ten jedyny zaprosi na jesienny spacer.
Kiedy kilka dni przed lekturą odwiedziłam profil autorki w jednym z portali społecznościowych, było tam 8 lajków (gdy piszę recenzję, jest ich już 13). Nie do uwierzenia w dzisiejszych czasach, kiedy sukces autora mierzony jest liczbą obserwatorów. I sam on zabiega, żeby zaistnieć w sieci. „Przeczucia” to debiut Leny Klimki. To wyrywek z życia Elżbiety Górskiej kiedy dzień przed rozpoczęciem nauki w liceum, razem z rodziną przeprowadza się do nowego miasta. Szybko nawiązuje znajomość z jakże inną od siebie Emilią.
Elka ma przeczucia, czasem przez małe, a czasem przez duże „P”. Te drugie częściej się sprawdzają. Stanowią swoisty drogowskaz dla dziewczyny. To mocno nierealne. Nasze przypuszczenia czy pobożne życzenia samoczynnie nie przekształcają się w samospełniającą przepowiednię. Życie i tak pisze założony z góry scenariusz. „Przeczucia” to kulminacja uczuć, dobrze znane gdy miało się „naście” lat.
Trudno jest sklasyfikować „Przeczucia”. Mini-powieść? Dłuższe, podzielone na części opowiadanie? Początkowo myślałam, że to treść skierowana głównie do młodszych czytelników, taka trochę młodzieżówka. Już po lekturze wiem, że to książka dla wszystkich. Młodsze grono będzie mogło przenieść się w czasy prehistorii, w treści nie znajdą serfowania po necie, cykania selfie, snapowania i wrzutek z insta. Dla starszych odbiorców to szybka, choć krótka, podróż w przeszłość. Odkurzenie wspomnień, szczypta nostalgii. Szczerze miałam ochotę wrócić do albumów ze zdjęciami z tamtych czasów.
Niestety w sieci nie znalazłam notki biograficznej autorki. Nie wiem więc czy „Przeczucia” traktuje podobnie jak ja – jako sentymentalną podróż w przeszłość. Czy też jest młodą pisarką, której wydawało się, że przedstawienie w książce pierwszej miłości licealistów to przepis na sukces. Przyznaję, że zaciekawiło mnie jak sama siebie przedstawia: „Jestem pisarką. Przez lata pisałam do szuflady. Publikować zaczęłam, gdy odkryłam świat fanfiction. Piszę, bloguję, publikuję.” (źródło: twitter). Żałuję, że w sieci nie znalazłam nic jej autorstwa, ale będę z uwagą śledziła dalsze działania.
Trudno uwierzyć, że autorka poświęciła wiele czasu na stworzenie „Przeczuć”, choć pewnie debiut to zawsze takie pierwsze dziecko. Mamy tu mało rozbudowany język, niewielką ilość bohaterów, akcja powieści ograniczona jest do kilku miejsc, co może stanowić marchewkę żeby przyciągnąć młodszych czytelników. Nie ma elementu zaskoczenia, kolejne zdarzenia wynikają z tych poprzednich. Na dodatek Elka jest dobrą uczennicą, która ceni sobie punktualność i do tego ładnie się wysławia, trochę staroświecko, jak to ocenia Emilia. Nie ma czarnych bohaterów i złych uczynków, jest zwykłe licealne życie kilku nastolatków.