Dzieci krwi i kości Tomi Adeyemi 7,2
I oto mamy kolejną książkę z ciekawie zarysowanym światem i magią, które pogrążył kiepski (podwójny) romans i banalna fabuła.
„Dzieci krwi i kości” naprawdę mnie wciągnęły. Afrykańskie fantasy to coś, czego chciałoby się więcej – inne spojrzenie oraz kultura, która wręcz wylewa się z kart książki. Bardzo spodobał mi się zarys świata, stworzonego przez Tomi Adeyemi.
Początek opowieści, wraz z wyrazistymi bohaterami, zwiastował niesamowitą przygodę. Zelie, Tzain, Amari intrygowali i chciało się czytać o ich losach. Tak do połowy całość trzyma solidny poziom i byłam przekonana, że poniżej oceny 7/10 nie zejdę. Tymczasem….
[SPOILER]
Co tu dużo mówić. W chwili, gdy poznajemy bliżej Inana, jesteśmy więcej niż pewni, że pisane mu jest nawiązać romans z Zelie. Nieco wcześniej coraz większą bliskość spostrzegamy pomiędzy Amari i Tzainem. Ten podwójny romansowy wątek jest jednak irytująco naiwny i infantylny.
Zbyt często autorzy wykładają się na romansach, bo zamiast grać interakcjami pomiędzy bohaterami, mniej oczywistymi, mamy cały czas „gdy się zbliżał, czuła motyle w brzuchu”, „jego spojrzenie sprawiało, że trzepotało jej serce” i inne takie. Może to ze mną jest coś nie tak, ale wyjątkowo nie lubię, kiedy autor książki idzie na łatwiznę i nie sili się przekonać, że postaci łączy coś więcej w sposób inny niż napisanie czegoś tak łopatologicznego.
W dodatku trudno uwierzyć w to, że te obie relacje – z całym bagażem emocjonalnym i historycznym postaci, których dotyczy – mogły tak gładko przejść z nienawiści, przez obojętność, do palącej miłości. Im dalej w las, tym bardziej wszystko robi się jeszcze bardziej oczywiste i banalne.
Tak, wiemy, że Inan zdradzi, bo miota się między dobrem a złem. Tak, kolejne postaci muszą zginąć, by pchnąć fabułę do przodu i by czytelnikowi było jeszcze bardziej przykro. To ostatnie o tyle frustrujące podczas lektury, że – znów, być może to akurat moja przypadłość – wyraźnie odczuwalne jest, jak pisarz chce zmusić czytelnika, by było mu smutno.
Liczyłam na jakieś soczyste intrygi, na podstępy. Spodziewałam się po tej książce więcej. Początek opowieści mnie zwiódł i byłam przekonana, że Adeyemi wysili się, by nadać większego realizmu całej fabule, działaniom wykreowanych postaci. Tymczasem od połowy książki mamy jakieś liche i mdłe romansidło, zdradę bohatera, która w zamierzeniu chyba miała być wielkim szokiem (otóż nie była),parę śmierci, które każą się zastanowić czy nie wynikały po prostu z tego, że autorka nie miała pomysłu, jak je dalej poprowadzić.
Spore rozczarowanie, bo zaczęło się to wszystko naprawdę nieźle.