Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać13
- Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
- Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
- ArtykułyOficjalnie: „Władca Pierścieni” powraca. I to z Peterem JacksonemKonrad Wrzesiński8
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Jolanta Czartoryska
3
7,1/10
Pisze książki: literatura piękna, biografia, autobiografia, pamiętnik
Jolanta Czartoryska
Prawnik – absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego (1977); wykonywała
cztery zawody prawnicze - prokurator, adwokat, notariusz, obecnie em.
radca prawny; doktor nauk humanistycznych – historyk (Uniwersytet Rzeszowski
2010); pedagog (Uniwersytet Rzeszowski 2014-2016); publicystka;
autorka tekstów naukowych i publicystycznych; laureatka konkursu
„Deutsche Welle” i „Rzeczypospolitej” (2002) oraz „Newsweeka” (2011);
autorka książek z zakresu historii PRL: dyskursu międzypokoleniowego
„Odejść w cień” (2012, 2022),wspomnień z lat 60. „Każdy miał swój PRL.
Opowiadania nostalgiczne” (2021) oraz współautorka książek: wspomnień z lat 70.- 80., czyli PRL – „MOJA PROKURATURA to bzdura?!” (2023) oraz książki o historii powojennej lasowiackiej wsi, zawierającej bezpośrednie wspomnienia mieszkańców - "Rusinów. Wczoraj i dziś" (2024). Bibliofil, admiratorka
Ani z Zielonego Wzgórza i Agathy Christie oraz wielbicielka muzyki
barokowej, szczególnie J. S. Bacha. Kobieta słowna i pracowita, z wewnętrzną
pasją porządkowania świata w każdym wymiarze. Pianistka-amatorka.
Prawnik – absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego (1977); wykonywała
cztery zawody prawnicze - prokurator, adwokat, notariusz, obecnie em.
radca prawny; doktor nauk humanistycznych – historyk (Uniwersytet Rzeszowski
2010); pedagog (Uniwersytet Rzeszowski 2014-2016); publicystka;
autorka tekstów naukowych i publicystycznych; laureatka konkursu
„Deutsche Welle” i „Rzeczypospolitej” (2002) oraz „Newsweeka” (2011);
autorka książek z zakresu historii PRL: dyskursu międzypokoleniowego
„Odejść w cień” (2012, 2022),wspomnień z lat 60. „Każdy miał swój PRL.
Opowiadania nostalgiczne” (2021) oraz współautorka książek: wspomnień z lat 70.- 80., czyli PRL – „MOJA PROKURATURA to bzdura?!” (2023) oraz książki o historii powojennej lasowiackiej wsi, zawierającej bezpośrednie wspomnienia mieszkańców - "Rusinów. Wczoraj i dziś" (2024). Bibliofil, admiratorka
Ani z Zielonego Wzgórza i Agathy Christie oraz wielbicielka muzyki
barokowej, szczególnie J. S. Bacha. Kobieta słowna i pracowita, z wewnętrzną
pasją porządkowania świata w każdym wymiarze. Pianistka-amatorka.
7,1/10średnia ocena książek autora
8 przeczytało książki autora
13 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Każdy miał swój PRL Jolanta Czartoryska
4,1
Tytuł książki „Każdy miał swój PRL” jest prawdziwy, tylko podtytuł bym zmieniła na „wspomnienia dziecka z uprzywilejowanej kasty aparatu władzy”. Samam sobie winna, że nie doczytałam do końca opisu książki i po nią sięgnęłam. Wydana w selfpublishingu, to też powinno mnie ostrzec.
Książka jest jednym wielkim ciągiem pochwały życia w narzuconych przez ówczesną kadrę rządzącą zasadach.
Jestem równolatką autorki, a moi rodzice są równolatkami jej rodziców. Mój PRL wyglądał inaczej.
1.Autorka gloryfikuje komunistyczny system, twierdząc, że istniał wtedy pozytywny bakcyl pracy społecznej, który dziś zaginął. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że dziś robienie czegokolwiek za darmo odbierane jest jako naiwność czy głupota, chyba, że autorka pozostaje ślepa na otaczającą ją rzeczywistość. Wręcz przeciwnie, dziś osoby chcące coś zdziałać, nie natrafiają na ograniczające je przepisy prawne i zakazy władzy.W prl-u prace społeczne były organizowane przez szkoły i zakłady pracy, i biada temu, kto się „dobrowolnie” na nie nie zglosił.Premie i awans można było zapomnieć. Za to wszelkie oddolne inicjatywy prywatne były gaszone poprzez nieudzielanie na nie zezwolenia. Pamiętam inicjatywę znajomych mi kobiet, które chciały oficjalnie działać społecznie, ale dostały odpowiedź od władz, że te prace „mogą obywatelki wykonywać w ramach istniejącej już Ligi Kobiet, proszę się tam zapisać, nie ma potrzeby tworzenia nowej organizacji”. Wiadomo, że Liga Kobiet była przedłużeniem jedynej słusznej partii i pod jej kontrolą. No bo zorganizują się ludzie pod hasłem dziergania na drutach, a potem wymyśla coś przeciwko władzy! 😉
W przeciwieństwie do autorki uważam, że dziś prace społeczne wykonywane są rzeczywiście bez przymusu, z własnej woli, a inicjatyw jest o wiele więcej niż wtedy, że wspomnę tylko niepaństwowe organizacje zajmujące się ekologią, ochroną zwierząt, osobami w potrzebie, ofiarami przemocy domowej czy chociażby Fundację WOŚP, która zaczynała od kilku osób, a rozrosła się w międzyczasie do ogromnych rozmiarów.
2. Autorka po stosunkowo krótkiej chorobie oskrzeli dostała dzięki wpływowemu tacie miejsce w sanatorium w Wieliczce, które specjalizowało się w najnowocześniejszych terapiach. Ja, z nieznaną jeszcze wtedy i nieuleczalną alergią na roztocze od wczesnego dzieciństwa, która zaowocowała chronicznym stanem zapalnym oskrzeli, przez całą 8-letnią podstawówkę z 10-ciu miesięcy szkolnychw roku trzy przebywałam na zwolnieniu w zadymionej Łodzi. Nigdy na żadną kurację do sanatorium nie zostałam wysłana. Na wyjazdy prywatne brakowało pieniędzy. To w tych czasach rozwinęło się moje zamiłowanie do czytania, bo siedząc w domu, coś musiałam robić. Dziw, że przeżyłam te ilości antybiotyków, które wtedy we mnie pakowano.
3. Tata załatwił też autorce przeniesienie do innej klasy, kiedy dostała czwórkę (najlepszą oceną była wtedy piątka) z języka polskiego na koniec roku. Znając tamtejsze stosunki w szkole - rzecz praktycznie niemożliwa bez ważnego powodu. Ale tu wystarczyło niezadowolenie córeczki. Autorka kilkakrotnie skarży się też na niesprawiedliwe traktowanie przez nauczycieli, które ją spotykało ze względu na pozycję jej ojca. To oczywiście nie powinno mieć miejsca, bo nikt sobie rodziców czy miejsca urodzenia nie może wybrać. No cóż, może ci nauczyciele mieli w rodzinie kogoś, kto w latach 50-tych wyszedł rano do pracy i ślad po nim zaginął? Albo kogoś z ich rodziny relegowano bez powodu z uczelni? Nieco starsza koleżanka opowiadała mi, jak jej rodzice o mało nie stracili pracy i byli wzywani do szkoly, bo na uroczystości ku śmierci Stalina w podstawówce koleżanka z tylnego rzędu ją połaskotała i ona się krótko zaśmiała (rok 1953).
4. Śmieszy mnie traktowanie obowiązującej ciszy nocnej od godz. 22.00 jako przykładu ograniczenia wolności. Tamta władza stosowała znacznie drastyczniejsze ograniczenia. A tu, gdzie teraz mieszkam, zagranicą, obowiazuje jeszcze dodatkowo cisza popołudniowa w godz. 13.00-15.00, a w wekendy wolno włączać hałaśliwe pralki i inne maszyny dopiero po 9.00 rano. Moja wolność kończy się, gdy zaczynam innym zabierać ich wolnośc.
5. Rodzina autorki dysponowała samochodem, który dla większości rodzin był nieosiagalny. Podobnie nieosiągalny był telefon, który też mieli. Podobnie było z zagranicznym, dużym telewizorem z NRD w 1962 roku. Na szczęście zauważa, że w listopadzie 1963 roku cała kamienica zeszła się do nich na transmisję z pogrzebu J.F. Kennedy’ego. Oczywiście, program telewizyjny miał pozycje ambitne, jak poniedziałkowy Teatr Telewizji, czy Kabaret Starszych Panów, ale dla ludu były pomyślane indoktrynujące seriale typu „Stawka większa niż życie” i „Czterej pancerni i pies”, gdzie role zostały rozpisane jasno – Rosjanin to ten dobry, a Niemiec to ten zły. Niektórym ten podział utrwalił się w głowie do dzisiaj.
6. Podobnie jak autorka jeździłam na kolonie letnie, ale wspomnienia mam zupełnie inne. Przede wszystkim nie jeździło się do jakichś atrakcyjnych miejscowości z dobrym klimatem jak Gdańsk czy Lesko (choć Łódź była zadymiona i klimat miała fatalny, a dzieciom zmiana klimatu dobrze by zrobiła). Wspomina też, że ciągle spotykała te same dzieci wysoko postawionych szyszek. No pewnie, bo ze zwykłymi śmiertelnikami nie jeździła, aparat partyjny organizował osobne kolonie dla swoich dzieci.Łódzkie dzieci jeździły tylko parę kilometrów od Lodzi, do Wiśniowej Góry czy Kolumny. Najdalsze kolonie, na które wyjechałam, były w Głownie. Najniższy standard miały kolonie ze szkoły, organizowane przez Wydział Oświaty – wiadomo, budżetówka, pieniędzy brakowało. A jeszcze personel musiał wyżywić z tych skromnych funduszy swoje rodziny – w sobotę podjeżdżały samochody z Łodzi, a odjeżdżały z bagażnikami pełnymi konserw i innych środków spożywczych . Z takich kolonii nie wspominam -jak autorka- bułeczek drożdżowych z kruszonką i kakao, tylko mam obraz, jak siedzimy w ogromnym namiocie-stołówce, walimy rytmicznie metalowymi kubkami w stoły i na melodię znanego przeboju śpiewamy „My chcemy jeść, my chcemy pić, powietrzem nie możemy żyć, aj aj, jesteśmy głodni!” Jeżeli protesty nie ustawały, dostawaliśmy chleb z margaryną i najtańsza marmoladą, krojoną z bloku, albo z pomidorami. Byliśmy nastolatkami, świeże powietrze podsycało głód. Jedzenia nigdy nie było w bród.Lepsze były kolonie organizowane przez zakłady pracy, które wykładały więcej funduszy na dzieci swoich pracowników, w zależności od sytuacji finansowej zakładu. Dopłacić do tego trzeba było jakąś sumę prywatnie, ale nie było to wiele. No i dostać się na takie kolonie nie było łatwo, zawsze było więcej chętnych niż miejsc.
7. Naród był dumny z Pałacu Kultury? A który naród? Pałac stanowił „dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego”, a zaprzyjaźnieni Rosjanie przedstawiali sprawę tak, że naród radziecki chciał Polakom wybudować metro w Warszawie, ale głupi Polacy wybrali zamiast tego Pałac Kultury.
8. Autorka ma chyba czytelników za kompletnych idiotów, twierdząc, że nikt dziś nie wie, co to jest fornir. A co, wszyscy mają meble z litego drewna?
9. Nie przypominam sobie radości i frajdy z pochodów 1-majowych, ani u dorosłych, ani u dzieci. Chodziło się na nie pod przymusem. A w klasie maturalnej wicedyrektor liceum, bedący jednocześnie pierwszym sekretarzem partii w liceum, zapowiedział, że nie tylko przed, ale i po pochodzie będzie sprawdzana lista obecności, a kogo zabraknie, ten nie będzie dopuszczony do matury.
Wiecej radości niż z pochodu miały kobiety z wędlin, które zwyczajowo rzucano w większej ilości do sklepów tuż przed 1 majem.
10. Być może w domu autorki rodzice nie poruszali tematów politycznych, żeby dzieci nie wyniosły na zewnątrz nieodpowiednich poglądów. W moim domu leciały w radio długie (nawet do 3 godzin!) przemówienia Gomułki, a ojciec komentował je krytycznie na bieżąco.
W 1968 roku miałam 15 lat, konczylam 8-letnią podstawówkę i ze względu na dobre oceny dostałam się bez egzaminow– do 4-letniego liceum. Od maleńkości przysłuchiwałam się rozmowom dorosłych o polityce. W styczniu tego roku zdjęto z afisza Teatru Narodowego w Warszawie „Dziady” Dejmka, jako antyrosyjskie, co jeszcze parę m-cy później dyskutowaliśmy żywo w liceum, bo sprawa była głośna, studenci protestowali, robiło się gorąco. A autorka tylko na marginesie wspomina, że coś tam się działo. Potem była nagonka na Żydów, (moj ojciec: „trzeba znów znaleźć winnego złej sytuacji gospodarczej”). Autorka opisuje demonstracje, jakby nie wiedziała, że te masówki były – podobnie jak czyny społeczne– organizowane w zakładach pracy odgórnie i biada temu, który na nie nie poszedł. Nie widziałam oddziałów wojsk jadących w sierpniu 1968 na Czechosłowację, którym autorka wesoło machała, ale słyszałam nocami warkot samolotów lecących w tamtą stronę. Podejrzewam, że w Łodzi nikt by tym żołnierzom nie machał, a już na pewno nikt z mojej rodziny. Później ojciec, pracujący w wielotysięcznym zakładzie produkcyjnym przynosił parę razy wiadomości, że syn tego i owego, powołany do czynnej służby, wrócił w metalowej trumnie i rodzina nawet nie była pewna, kogo pochowała. Kiedy dziś szukam informacji o tej interwencji, to podobno nie było ofiar śmiertelnych wśród żołnierzy polskich, tylko parę wypadków drogowych. Komu wierzyć?
Autorka jest rok starsza ode mnie, jeśli się nie mylę, i nigdy nie stawiała sobie pytań, po co jadą Rosjanie do Czechosłowacji? Na tym też roku kończy praktycznie swoje wspomnienia, nie pisze o późniejszych latach w prl-u, kiedy wiele się działo w Polsce, wyraźnie tego nie chce. Wspomina tylko czas studiów i że państwo dofinansowywało te studia. Autorka jako osoba wykształcona (prawnik) wie przecież, że państwo jako takie własnych pieniędzy nie ma, że panstwo ma środki finansowe jedynie z podatków od zarobków osób pracujących, m. in. moich rodziców, które to podatki przekazywano w zakładzie pracy od całej sumy zarobków do wydzialu finansowego, jeszcze przed wypłatą, żeby żaden robotnik nie widział, ile dokładnie z jego pieniędzy idzie na skarb państwa. (były też wpływy z in. podatków) Tak że praktycznie moje studia sfinansowali swoją pracą moi rodzice 😉, do tego jeszcze utrzymując mnie w czasie nauki. Zreszta od II roku studiów zaczęłam sama dorabiać. To dopłacanie do studiów i niewielkie stypendia, jakie można było dostać za dobre wyniki w nauce to nie owoc wyłącznie socjalizmu, bo i w państwach kapitalistycznych koszty studiowania nie są aż tak wysokie, żeby ktoś, kto koniecznie chce studiować, nie mógł sobie na to pozwolić. Za to – przynajmniej na moim wydziale – obrzydliwie nam ciągle wypominano, że studiujemy na koszt państwa, i że połowa z nas z tych studiów wyleci – i tak też się stało. Jako pierwsza wyleciała złota młodzież - latorośle partyjnych aparatczyków,najlepiej ubrane, które myślały, że sama ich obecność, bez pracy, wystarczy. Poprzechodzili potem na studia wieczorowe, gdzie łatwiej było uzyskać zaliczenia niż na dziennych.
Punkty za pochodzenie były tak niskie, że praktycznie nie miały wpływu na przyjęcie na studia, natomiast kontakty i łapówki – bardzo, przynajmniej na te najpopularniejsze kierunki, gdzie było 20-tu albo i więcej kandydatów na jedno miejsce.
W epilogu autorka twierdzi, że nie obchodziła jej polityka. I że żyła w strachu, podobnie jak jej rodzice. Ale nie określa, czego się bali. Że kolejna grupa partyjna przejmie stery, a dotychczasowi zostaną nie tylko odsunięci od władzy, ale i znikną z powierzchni ziemi jak wielu opozycjonistów? No cóż, warto być przyzwoitym człowiekiem i żyć bez strachu.
Osobiście odradzam tę książkę, bo prl autorki nie był prlem przeciętnego Polaka. Nie jest też pełnym obrazem życia kasty partyjnej. Takie wybiórcze obrazki.
Każdy miał swój PRL Jolanta Czartoryska
4,1
„29 grudnia 1989 r. Sejm uchwalił ustawę o zmianie Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, przywracając historyczną nazwę państwa - Rzeczpospolita Polska oraz dawne godło - orła w koronie.”
Gdy skończył się PRL byłam ponad 30-letnią kobietą, żoną i matką. Wtedy nie miałam jeszcze świadomości, że wszystko przemija, że czas miniony nie wróci, że odejdą z naszego życia ludzie, a i fakty pójdą w zapomnienie. Nie myślałam, że nawet krótka notatka, nawet liche zdjęcie ten czas pozwolą przytrzymać, wrócić do nie go wspomnieniami, dać świadectwo temu co było. Teraz wiem, że wspomnienia są cenne i trzeba je utrwalać – pisząc i fotografując. Bo albo sami zechcemy się dowiedzieć kim jesteśmy i skąd jesteśmy, albo dzieci czy wnuki spytają nas jak to było gdy my lub dziadkowie byliśmy mali…
Autorka książki i ja jesteśmy prawie równolatkami. Spisała w tej książce wspomnienia z okresu dzieciństwa i młodości, toteż byłam ciekawa co nas obie łączy, a co dzieli, czy będą miały znaczenie region kraju jako taki i kilometry dzielące nasze domy rodzinne.
Różnice okazały się niewielkie i czytając wspominałam: swoje zabawy podwórkowe, szkołę podstawową i liceum, szkolne przyjaźnie, sposoby na spędzanie czasu wolnego…
Dużo jest o tym co wtedy obowiązywało, z racji ustroju, a co teraz wydaje się nam dziwne, nierealne, okropne. Choć przecież nie wszystko było złe – bo wprawdzie trudno miniony ustrój nazwać słusznym i proludzkim, to jednak było niemało elementów których po prostu szkoda. Czy byłaby możliwa zmiana ustroju bez likwidacji tego, co było dobre? Nie wiem.
Przeczytajcie sami, zachęcam – starszych dla wspomnień, które może ukryły się głęboko w niepamięci, a młodszych – by od naocznego świadka poznali PRL, którego nie znają, bo ich wtedy nie było. Tylko pamiętajcie, że KAŻDY miał „swój” PRL …