SPATiF. Upajający pozór wolności Aleksandra Szarłat 7,2
ocenił(a) na 750 tyg. temu Mając w pamięci kapitalną biografię Andrzeja Żuławskiego tejże autorki, sięgnąłem po „SPATiF”, choć bez większego przekonania. Bo czy można napisać ciekawą książkę o jednym, choćby najbardziej niezwykłym, lokalu gastronomicznym? Początkowo, moje obawy się potwierdzały. Miałem wrażenie, że czytam dosyć chaotyczną kompilacją wspomnień o warszawskiej peerelowskiej bohemie, z niezliczoną liczbą cytatów z innych książek i przytaczanych anegdot, z których wiele znałem z innych źródeł. Zastanawiałem się kogo dzisiaj może obchodzić opis Kaliny Jędrusik zajadającej golonkę, lub żarty w rodzaju: „Poproszę kaczkę”, „A ja basen”.
W trakcie lektury zauważyłem, jednak, że książka wciąga mnie coraz bardziej, a historia SPATiFu stanowi jedynie kanwę dla opisu ostatnich dekad peerelowskiej rzeczywistości z całą jej złożonością.
W kamienicy należącej do Związku Artystów Scen Polskich powstaje po wojnie lokal, który z czasem staje się ekskluzywnym salonem, gdzie stykają się światy teatru, filmu, literatury, ale także polityki i niekiedy szemranych interesów. W oparach dymu i alkoholu królują tu finezyjny dowcip i wysoka kultura, ale także romanse i erotyka. Na tle peerelowskiej opresji powstaje swoista oaza wolności. Wolności „pozornej” jak stwierdza w podtytule książki autorka – nikomu tak naprawdę nie udaje się tu uciec od okowów autorytarnej władzy. Oprócz wszelkiej maści artystów, w SPATiFie regularnymi gośćmi są nastawiający uszu ubecy. Z tajnymi służbami współpracował nawet słynny szatniarz pan Franek – uczynny, pomocny, z wszystkimi za pan brat. Nie był jednak przesadnie gorliwy i w końcu się od współpracy wymigał. Służba Bezpieczeństwa poluje również na artystów – znaną metodą jest przyłapanie delikwenta na jeździe po pijaku, po czym zaproponowanie współpracy dla uniknięcia konsekwencji. Niektórzy hardo się opierają i tracą prawo jazdy, inni – jak Maciej Damięcki czy Marek Piwowski – ulegają i podejmują współpracę.
Picie alkoholu to oczywiście w PRLu leitmotiv knajpianego życia, a SPATiF był tego wybitnym przykładem. Niektórym udaje się trzymać swój alkoholizm w ryzach, na przykład Januszowi Minkiewiczowi, który ma żelazną zasadę: nigdy nie pije w dzień. Dla innych, jak Jonasz Kofta, to droga do stopniowego samozniszczenia. Kiedy zakrztusił się przy stoliku i padł na ziemię, początkowo nikt nie pośpieszył z pomocą – nikogo nie dziwił widok Kofty na podłodze. W końcu jakiś pijany lekarz rozpoczął reanimację – ale poety nie udało się już uratować.
Wśród słynnych postaci alkoholowego świata poczesne miejsce zajmuje oczywiście Jan Himilsbach. Sądziłem, że znam już wszystkie o nim anegdoty, ale autorka parę razy zaskakuje mnie smakowitymi kąskami. Np: mający już trudności z chodzeniem Himilsbach schodzi do podziemnej toalety przy pomocy kolegi. Po załatwieniu sprawy aktor chce zapłacić babci klozetowej. „Nie trzeba panie Janku, kolega już za Pana zapłacił. Ja zawsze byłam uczciwa, jestem uczciwa i będę uczciwa.” „No i dlatego w sraczu siedzisz, kobieto!”
Zastanawia szaleńcze szafowanie swoim zdrowiem i życiem u tak wielu przedstawicieli ówczesnej bohemy. Czy wynikało to z jakiegoś poczucia niezniszczalności, czy wręcz przeciwnie, z podświadomego dążenia do ostatecznej ucieczki od życia? Jeden po drugim w tragicznych okolicznościach giną ikony pokolenia „pięknych dwudziestoletnich”: Cybulski, Kobiela, Hłasko, Komeda. Roman Polański podsumował wtedy: „Uważali się za nieśmiertelnych, a byli tylko jednodniowymi motylami”
Z czasem przemija także legenda SPATiFu. Ciosem jest stan wojenny z 1981 roku. Klub zostaje tymczasowo zamknięty, a po otwarciu nie odzyskuje już dawnego charakteru. Środowisko jest podzielone, ZASP uchwala bojkot telewizji, jednak część aktorów nadal występuje. Rodzą się podziały, psuje się atmosfera klubu, ludzie mniej chętnie przychodzą. Po upadku „komuny” ostatecznie kończą się złote lata SPATiFu. W czasach wolnego rynku liczy się przede wszystkim zysk, lokal staje się ogólnodostępny, znika jego ekskluzywny, artystyczny charakter. Dzisiaj jest już tylko jednym z wielu lokali na gastronomiczno-klubowej mapie stolicy.