Zagadka losów świata. Mirosław M. Bujko opowiada o powieści „Sąd Ostateczny“

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
23.04.2021

W tej książce łączą się trzy powieściowe rzeczywistości: historyczna, filmowa i sensacyjna. A do tego „Sąd Ostateczny” to pasjonująca opowieść o sile sztuki oraz naturze zła. Zło nas wciąga, emocjonuje, ekscytuje i podnieca - mówi autor powieści, filolog, muzykolog, nauczyciel sztuki miecza japońskiego, trener biznesowy oraz pisarz. Z Mirosławem M. Bujko rozmawiamy o arcydziele Memlinga oraz o zagadkach, do których klucz znajdziemy w między innymi w literaturze.

Zagadka losów świata. Mirosław M. Bujko opowiada o powieści „Sąd Ostateczny“

[Opis wydawcy] Gdańsk. W hali dworca głównego pojawia się ogromne płótno i kilka na pozór zwyczajnych osób próbujących skupić na nim uwagę przechodniów. Już na pierwszy rzut oka widać, że Sąd Ostateczny Hansa Memlinga skrywa w sobie niejedną tajemnicę. A gdyby tak krok po kroku wiernie odtworzyć tego obrazu? Bohaterowie raz po raz przenoszą się z renesansowego miasteczka Dinant prosto na współczesny plan filmowy i z powrotem do Brugii, w której bankier Angelo Tani zamawia obraz mający zmienić losy świata. A to dopiero początek ich przygód…

Ksiądz Michał i amerykański aktor Ian MacEwan wpadają na zagadkowy trop związany z dziełem Memlinga. Choć różni ich wiele, łączy wspólna chęć odkrycia tajemnicy, do której droga prowadzi przez pełen przepychu i zepsucia świat kościelnych hierarchów, ciemnych interesów, a nawet miłosnych uniesień. By jednak zdołali zrozumieć, w czym tak naprawdę uczestniczą, muszą wspólnie prześledzić zdumiewającą historię obrazu.

W jaki sposób „Sąd Ostateczny” trafił do gdańskiej katedry Mariackiej? I jak dzięki nieustępliwości samych mieszczan udało się tam zatrzymać to arcydzieło? Odpowiedzi na te i wiele innych, także nieoczywistych pytań dostarcza ta wielowymiarowa powieść, pełna misternych szczegółów i frapujących ciekawostek ze świata sztuki, historii, a nawet sportu.

Ewa Cieślik: Rozpocznijmy tak jak w książce – od dedykacji. „Sąd Ostateczny” zadedykował Pan Prezydentowi Gdańska, Pawłowi Adamowiczowi. Bez niego ta książka nie powstałaby w takiej formie, w jakiej trafia do czytelnika?

Mirosław M. Bujko: Gdy ją przeczytał, była już gotowa. Ale od tamtej chwili do momentu wydania powieść przeszła wiele redakcji. Sporo zmieniłem po zamachu i śmierci Prezydenta. Fabuła zyskała inny, bardziej tragiczny wydźwięk. Wszystko nabrało jakiejś dramatycznej aktualności. Można by rzec, że to w pewnym sensie moje literackie epitafium dla Adamowicza.

„Sąd Ostateczny” to lektura dla miłośników sztuki, fanów powieści przygodowo-sensacyjnych, a także tych, którzy sięgają po książki historyczne. Jak Pan określiłby jej gatunek i modelowego czytelnika? A może nie lubi Pan takiego szufladkowania?

Zawsze był z tym pewien kłopot. W 2007, kiedy zaniosłem do wydawnictwa W.A.B drugą część trylogii „sensacyjnej” pt. „Czerwony Byk”, zgłupieli. Bo jednym z głównych bohaterów był… bombowiec strategiczny. Wysłali książkę do oceny redaktorowi Encyklopedii Lotniczej, a ten zwrócił ją bez jednej poprawki. Nigdy nie zabieram głosu w sprawach, na których się nie znam i nie znoszę fabularnych cudów w stylu Bonda. Wszystko, o czym piszę, musi być możliwe i prawdopodobne. Cuda mogą się wprawdzie przyśnić, albo przywidzieć, ale to całkiem inna sprawa. W moim pojęciu najbardziej sensacyjnym elementem dobrej fabuły jest człowiek i jego psychika. Dobrym wzorem może być „Faraon” Prusa. Jest to powieść i historyczna, i sensacyjna, i zarazem studium geopolityczne i psychologiczne. Ale najistotniejsze jest opisanie mechanizmów władzy i wpływ tych mechanizmów na zachowania. Myślałem nawet kiedyś o dopisaniu Prusowi kolejnego tomu, którego bohaterem uczyniłbym Herhora. Czyż to nie wspaniałe opisać to, co się wyrabia z człowiekiem, jak już zdobędzie upragnioną władzę? Wracając do pytania, „Sąd” to powieść „hybrydowa” dzięki konceptowi połączenia trzech powieściowych rzeczywistości: historycznej, filmowej i sensacyjnej. Tu znów pewnym wzorem był Fowles i jego „Kochanica Francuza” i oparty na powieści film Karela Reisza ze scenariuszem samego Harolda Pintera.

Czytelnik odnajdzie tu i sceny z malarskiej pracowni w XV-wieku, pasjonujące ciekawostki o sztuce, a także fabułę związaną z pewną hollywoodzką produkcją filmową. Który z poruszanych w książce wątków jest Pana ulubionym?

Proszę spytać Bułhakowa, co woli w „Mistrzu i Małgorzacie”, czy wątek rozgrywający się w Jerozolimie Poncjusza Piłata, czy diabelskie igraszki w Moskwie lat 30. XX stulecia. Będzie w kłopocie. Ja też jestem.

Ta książka pierwotnie miała być scenariuszem filmowym, później powstało libretto operowe. Co zdecydowało o tym, że finalnie do księgarń trafia książka?

Tak to bywa z pomysłami. Mój „Złoty pociąg” zainspirowany artykułem Leszka Mazana w „Przekroju” wydał mi się początkowo świetnym materiałem na telewizyjny serial komediowy o porewolucyjnej Rosji. Napisałem nawet pierwsze odcinki. A jednak w efekcie powstała 500-stronicowa, bardzo mroczna i tragiczna powieść o cierpieniu, wyborach, miłości, decyzjach i śmierci rzuconych w wir wojny domowej ludzi.

Czytelnicy mogą Pana znać z poprzednich książek – choćby trylogii, którą rozpoczął „Złoty pociąg”. To była jednak nieco alternatywna wersja wydarzeń rozgrywających się w okresie drugiej wojny światowej, w najnowszej powieści mamy wiek quattrocenta oraz czasy współczesne. Co zadecydowało o takim osadzeniu wydarzeń na osi czasu?

Moja Trylogia rozgrywa się pomiędzy rokiem 1918 a latami 50. XX wieku. Rzecz o reżimie północnokoreańskim „Pająk z Góry Katsuragi” umiejscowiona jest w latach 90. XX wieku. „Sąd Ostateczny” ulokował się pomiędzy połową XV stulecia a współczesnością. Autobiograficzna powieść „Księga Uczynków” swój czas powieściowy snuje w zgodzie z historią mojej młodości, ale sięga też czasów Mozarta. „Amen” – psycholingwistyczna opowieść o zaklęciach bazuje na najstarszych tekstach wedyjskich, ale opisuje także najnowszą rzeczywistość współczesnego marketingu i jego zaklęć sprzedażowych. Podobnie „Siła narracji marketingowej” zaczyna relację od boskiego „stań się”, a kończy na współczesnym PR i marketingu politycznym. To, co piszę teraz, czyli powieść w konwencji SF „Pięć Ran”, rozgrywa się w bardzo dalekiej przyszłości, gdzieś na krańcach czasu. Wygląda na to, że jestem narracyjnym i temporalnym Latającym Holendrem goniącym za interesującymi epizodami.

[ADBOXL2]

Mam nadzieję, że nie zdradzę za dużo, gdy spytam, czy „Faust” Goethego był Pana inspiracją przy pisaniu Sądu Ostatecznego?

Nie tylko „Faust” Goethego, ale także „Faust” Christophera Marlowe’a i generalnie wszystkie te zawierające motyw „faustyczny” narracje zainteresowane relacjami pomiędzy dobrem a złem. Ściślej pokusą zła i jego ontologiczną i aksjologiczną koniecznością. Jeszcze ściślej: złem jako warunkiem istnienia świata we wszystkich jego wymiarach. Nie sposób tego wymienić, bo to większość ludzkiej twórczości. Zło nas wciąga, emocjonuje, ekscytuje i podnieca. Jak Hollywood. Karmi się złem i walką ze złem. Zło świetnie sprzedaje przestrzenie reklamowe. Dlatego wszystkie pasma informacyjne w mediach zaczynają swoje relacje od najtragiczniejszych wieści.

Tryptyk „Sąd Ostateczny” Hansa Memlinga, bezcenne arcydzieło w polskich zbiorach sztuki, jest niemal oddzielnym bohaterem Pana powieści. To wokół niego koncentruje się akcja, to on łączy wątki bohaterów. Co zdecydowało o tym, że wybrał Pan właśnie to dzieło, a nie na przykład Damę z gronostajem Leonarda da Vinci czy Pomarańczarkę Gierymskiego?

Chciałbym powiedzieć, że przypadek. Ale przecież przypadki nie zdarzają się bez powodu. Tryptyk to prawdziwy tygiel znaczeń, kontekstów i wzorców. Proszę stanąć przed malowidłem i dać się wciągnąć w głąb jego narracji. Przekona się Pani sama…

Mirosław M. Bujko

W nowej powieści potwierdza Pan, że znajomość realiów historycznych jest Pana mocną stroną – tworząc np. opisy walki mieczem czy XV-wiecznego stroju. Skąd ta wiedza? Czy przygotowania do pisania poprzedza Pan gruntownym researchem?

W pewnych rzeczach jestem mocny, bo przez wiele lat je praktykowałem bądź praktykuję do dziś. Mam 4 dan iaido (sztuki miecza japońskiego) i jej uczę. Przez długie lata jeździłem konno w zawodowym klubie wojskowym. W 1990 zdobyłem Mistrzostwo Polski Dziennikarzy w skokach przez przeszkody. Byłem zawodowym muzykiem orkiestrowym. Z wykształcenia jestem filologiem i muzykologiem. Mam interdyscyplinarny doktorat w tych dwóch dziedzinach. Zajmuję się od lat treningiem biznesowym i edukacją akademicką. Do tego masa doświadczeń i publikacji dziennikarskich i eseistycznych. Każdorazowo porządny research to podstawa. Gdy pisałem „Czerwonego Byka”, sprowadziłem sobie nawet amerykańskie podręczniki i filmy instruktażowe dla załóg B-29 i listy kontrolnych czynności startowych. Muszę dokładnie wiedzieć, o czym piszę. Moja dewiza to: BEZ KITU. Choć czasami zdarzają się błędy i czytelnicy to z pewnością znajdą.

Pana książka zawiera dość niepochlebne opisy hierarchów kościelnych – przyznam, że opis onieśmielającego gabinetu arcybiskupa naprawdę działał na wyobraźnię… Czy Pana zdaniem z kart powieści wybrzmiewają nuty antyklerykalizmu?

Nie jestem wrogiem kościoła panującego, ale zdecydowanym wrogiem jego postępków, zbrodni, zaprzaństwa, wstecznictwa, wyczynów dawniejszych i dzisiejszych. Sporo wiem o historii różnych doktryn religijnych. Zachodnich i Wschodnich. Fascynują mnie różnorodnością wspaniałymi narracjami. Prace Gravesa, Frazera, Eliade, Barthesa, Mieletinskiego, księgi różnych wyznań znajdują się w mojej bibliotece. Portret arcybiskupa gdańskiego wypadł jednak całkiem sympatycznie. Zna języki, odchudza się, ma świetny gust do drogich garniturów, kosztownych trunków i pięknych kobiet. Jest wytrawnym birbantem o nieprzeciętnym intelekcie. Sądzę, że to lepszy sposób na dyskusję z kościołem katolickim o prawdziwej wierze i wypełnianiu woli Pana niż brutalny, antyklerykalny hejt.

W powieści nie brak nawiązań do licznych dzieł malarstwa europejskiego – jest tu nie tylko Hans Memling, lecz także Rogier van der Weyden, bracia Pollaiuolo, Sebastiano del Piombo etc. W takim razie muszę zapytać – czy w tym gronie znajduje się Pana ulubiony artysta? I czy zachwyca Pana bardziej sztuka włoska czy raczej flamandzka?

Nie jestem znawcą malarstwa. O wiele lepiej znam się na muzyce. Gdyby Pani spytała mnie, co wolę, operę włoską czy francuską, byłoby mi łatwiej. Lubię każde dobre malarstwo. To znaczy takie, które angażuje moje emocje i mój intelekt. Dobry obraz to według mnie taki, który opowiada dobrą historię w dobrej formie. To mogą być ekspresyjne napięcia pomiędzy abstraktami na obrazach Paula Klee, ale równie angażujące są napięcia pomiędzy oprawcami a biczowanym Chrystusem u Hansa Holbeina Młodszego. Bardzo lubię cywilne (niereligijne) obrazy Memlinga, na przykład „Betszeba wychodząca z kąpieli” z 1485. Proszę popatrzeć jak to jest fajnie i spokojnie opowiedziane! Można tym leczyć ostre psychozy. Albo takie fraktalowe wieloznaczne i wizjonerskie cudeńka jak „Ogród rozkoszy” Hieronima Boscha. Przepadam za japońskim malarstwem zen i Jackiem Malczewskim. Ostatnio kupiłem sobie wspaniały album z ilustracjami książkowymi Jana Marcina Szancera. I na chwilę wróciłem do mojego literackiego dzieciństwa. To uszczęśliwia.

Na kartach powieści znajdziemy scenę, gdy dyskutanci decydują o dziele Sąd Ostateczny i miejscu, w którym umieszczony zostanie jeden z bohaterów. Chciałabym zapytać, w którym miejscu widziałby Pan siebie?

Już się tam w pewnym sensie ulokowałem. Pośród apologetów i interpretatorów. Może dzięki temu diabły Memlinga nie wciągną mnie w dniu sądu do ognistej dziury?

„Losy świata są nieustannym rebusem”, mówi jeden z Pana bohaterów. Podziela Pan jego pogląd?

Tak. Ale nie rebusem Dana Browna, którego bohaterowie zadają sobie tyle trudu, żeby rozwikłać zakodowane niegdyś tajemnice. Tajemnice, które czekały tylko na to, by wzięli się za nie współcześni zbawcy świata z Hollywood. Zagadki dotyczące losów świata nie mają autora, którego można wymienić z imienia i nazwiska. Tworzą je cywilizacja i kultura, ukrywając przed nami rzeczywisty kształt procesów i zjawisk. Nie tylko nauka jest zdolna je rozwiązywać. To także zadanie dla literatury, poezji i wszelkiej artystycznej kreacji. Nazwijmy to „wyjaśnianiem” świata. Jeśli się za to bierzemy, róbmy to solidnie. Inaczej tylko nabałaganimy.

Mirosław M. Bujko – pracował jako reporter biznesowy, krytyk muzyczny i literacki, publicysta i eseista. Był kierownikiem literackim Teatru Wielkiego, copywriterem reklamowym, a także zastępcą redaktora naczelnego w amerykańskim czasopiśmie reklamowym.

W 2003 roku ukazała się jego debiutancka powieść „Księga uczynków”. Jest autorem trylogii sensacyjnej, na którą składają się: „Złoty Pociąg” (2006), „Czerwony Byk” (2007), „Wyspy Szerszenia” (2008) oraz napisanej wraz z Waldemarem Dziakiem powieści o północnokoreańskim reżimie „Pająk z góry Katsuragi” (2009). Powieści: „Złoty Pociąg” i „Czerwony Byk” przełożono na niemiecki i brazylijską odmianę portugalskiego.

Literatura to tylko jedna z obranych przez niego ścieżek. Pasjonuje go także psycholingwistyka. W 2018 roku ukazała się książka „Siła narracji marketingowej”, której współautorem jest Sebastian Hejnowski; a w 2020 roku w ramach projektu MKiDN „Kultura w sieci” – „Amen”,księga narracji instrumentalnej. Jest akademikiem, trenerem biznesu i prowadzi własną salę IAIDO – japońskiej sztuki miecza.

Książkę „Sąd Ostateczny” można już kupić w ksiegarniach online


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
hermilion  - awatar
hermilion 26.04.2021 13:13
Czytelnik

Strasznie nachalny marketing tego "bestsellera" .. jeszcze troche i będę się bał otworzyć konserwę.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ewa Cieślik - awatar
Ewa Cieślik 22.04.2021 19:42
Bibliotekarz | Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post