rozwiń zwiń

Dobrze wyjść z pisarzem: Bruce Chatwin

Joanna Janowicz Joanna Janowicz
11.05.2016

Napisał m.in. takie zdania: W konfrontacji z aligatorem moralizowanie mija się z celem. Trzeba go zabić! Ale jest również autorem takich słów: Przedmioty są jak lustra, w których obserwujemy proces naszego przemijania. Dziś o pisarzu, o którym aż do znudzenia powtarzam, że jest niesamowity, a dla mnie osobiście stanowi niewypalającą się od lat inspirację.

Dobrze wyjść z pisarzem: Bruce Chatwin

Tydzień temu opowiadałam o Paulu Bowlesie, jednym z pisarzy, którzy najbardziej mnie inspirują. Przy okazji przyznałam, że trochę nudzi mnie pisanie odtwórczych tekstów i chętnie będę pisać bardziej od siebie – innymi słowy: będę się wybebeszać. Iza pozwala mi pisać, co chcę (i zachęca), więc piszę. Dziś o Bruce’sie Chatwinie – o angielskim pisarzu i podróżniku, którym zachwycam się od kilku lat.

*

Kim jest ten delikwent?  Nie wiem, czy trzeba go przedstawiać, bo jest dość znanym autorem, ale na wszelki wypadek powiem o nim kilka słów. Bruce Chatwin to angielski pisarz i podróżnik, który obchodziłby w najbliższy piątek, 13 maja, 76. urodziny, gdyby nie to, że zmarł na AIDS w 1989 roku. Na studiach nie wiedział, czym chce się zajmować, więc próbował różnych rzeczy. Ostatecznie nie ukończył żadnego kierunku. Nie było mu to potrzebne do szczęścia. Może również dlatego, że szczęście nie było mu potrzebne, przynajmniej w takim najbardziej przyjętym, powiedzmy, mieszczańskim sensie. Ale tu już poniosło mnie w dygresję, a jeszcze nie wspomniałam o tym, że interesował się archeologią i sztuką, był kolekcjonerem antyków i jednocześnie minimalistą, pracował przez pewien czas jako ekspert od impresjonizmu w Sotheby’s w Londynie, a później jako dziennikarz w redakcji The Sunday Times Magazine. Tam uczył się redakcji tekstów i – z pełną świadomością użyję tego sformułowania – szlifował swój talent. Podróżował po całym świecie, by robić wywiady z najbardziej znanymi ludźmi swoich czasów. Rozmawiał m.in. z Indirą Gandhi czy André Malraux. Poza tym był żonaty i biseksualny.

W drewnianych pokojach oddawał się mechanizmowi miłości z partnerami obojga płci. Odchodzili z poczuciem, że otarli się o śmierć: nikt nie wracał ponownie – Bruce Chatwin, „Wicekról Ouidah”.

*

Wszycy znamy ludzi, którzy w kółko opowiadają te same anegdoty. Jestem jednym z nich. Historią, którą regularnie opowiadam, czy to znajomym, czy to na blogu, jest ta o tym, jak Bruce Chatwin pewnego dnia nie pojawił się w pracy w redakcji, a zamiast tego wysłał telegram HAVE GONE TO PATAGONIA. Przynajmniej tak głosi legenda o tym pisarzu i w sumie nie ma w niej nic rewolucyjnego. Ale mnie się bardzo podoba, i to już od kilku lat. (Teraz należałoby wysłać sms-a, notatka dla siebie).

Istniał ten telegram czy nie istniał, nie wiadomo; wiadomo, że w listopadzie 1974 roku Chatwin faktycznie poleciał do Patagonii. Wybrał się tam – i tu kolejna anegdota, którą lubię – ponieważ w czasie wywiadu, jaki w 1972 roku przeprowadzał z 93-letnią projektantką Eileen Gray, zobaczył na ścianie jej salonu namalowaną przez nią mapę Patagonii – takiego całkiem sporego obszaru w Ameryce Południowej, gdyby ktoś nie uważał na geografii. Chatwin powiedział jej, że zawsze chciał tam pojechać. Eileen Gray przyznała, że ona też zawsze o tym marzyła i poprosiła go, żeby pojechał tam za nią. W dwa lata później zrobił to.

W efekcie tej podróży powstała książka W Patagonii, opublikowana w Wielkiej Brytanii w 1977 roku, uwielbiana przeze mnie i zaczynająca się od kości brontozaura. Właściwie trudno powiedzieć, czym jest ta książka: nie do końca jest to literatura podróżnicza, nie jest to powieść, nie jest to też zbiór esejów. Jest tym wszystkim po trosze i jest poza tym wszystkim. Książka, która zahipnotyzowała mnie od pierwszych zdań. Świetna, taka naprawdę ukochana. Nie będzie specjalnym spoilerem, jeśli powiem Wam, że Bruce opowiada w niej o tym, jak przemierza wzdłuż i wszerz Patagonię. Zbiera różne historie, czyta je, słucha ich, spisuje je w swoich notesach. Jeździ wszędzie sam i otacza go wielka, niezmierzona przestrzeń. Może po raz pierwszy w życiu czuje się tak naprawdę, dogłębnie wolny od wszystkiego i czuje, że jest wreszcie tym, kim zawsze chciał być, kim od zawsze w głębi duszy był.

Po opublikowaniu „W Patagonii” Chatwin został obwołany znakomitym pisarzem podróżniczym. Później inspirował wielu innych pisarzy podróżników, m.in. Williama Dalrymple’a, Claudio Magrisa czy Rory Stewarta. Nie do końca identyfikował się z tą etykietką. Wolał myśleć o sobie jako o kimś, kto opowiada historie, kto przywraca światu zapomniane legendy i mity.

Ponieważ uważał, że każda przestrzeń ograniczona czterema ścianami jest grobem albo pułapką, wolał przemierzać otwarte, jałowe połacie – Bruce Chatwin, „Wicekról Ouidah”.

#####

*

Nie pisał jedynie książek podróżniczych – na potrzeby tego tekstu przyjmijmy, że tym był w przeważającej mierze tom „W Patagonii”. Pisał też powieści – na przykład rzecz o dwóch braciach, Na Czarnym Wzgórzu, „Wicekról Ouidah” czy „Pieśni stworzenia”. Pisał też artykuły, opowiadania i eseje – na przykład te zebrane w Anatomii niepokoju, w której opowiada o przyświecającej mu idei nomadyzmu, o upodobaniu do minimalizmu i kolekcjonerstwie, ale też o tym, dlaczego w pewnym momencie musiał kupić mieszkanie (żeby mieć gdzie powiesić kapelusz).

W 2008 roku The Times wpisał Chatwina jako 46 pisarza na liście 50 największych brytyjskich autorów tworzących po roku 1945.

Dla mnie historia z Chatwinem miała początek w postaci niespodzianki. Od przypadku do przypadku zaczęła się ta miłość – tak jak zaczynają się wszystkie wielkie miłości. Kilka lat temu, kiedy nie pracowałam jeszcze w lubimyczytać, ba, kiedy lubimyczytać jeszcze nie istniało, z wielkim zapałem prowadziłam bloga. Dzięki temu zawarłam – w większości przypadków tylko wirtualnie – wiele przyjaźni i znajomości. Niektóre z nich trwają do dzisiaj. Jedną z takich osób, które wtedy poznałam, była inna blogerka, Kamila. Mieszkała wtedy w Londynie i nigdy się nie widziałyśmy, ale czytałyśmy nawzajem swoje teksty i ośmielę się powiedzieć, że połączyło nas wzajemne zrozumienie, podobna wrażliwość. Pewnego dnia zrobiła mi niespodziankę i przysłała pocztą książkę wraz ze zrobioną własnoręcznie kartką. To było „What Am I Doing Here” (jest też polskie wydanie: Co ja tu robię) i tak zaczęła się moja historia z Bruce’em.

*

Dlaczego ten niepozorny blondyn patrzący na nas ze starych zdjęć robi na mnie takie wrażenie? Dlaczego tak się do niego przywiązałam? Dlaczego tak mnie inspiruje?

Trudno powiedzieć. Wspaniale operuje językiem – prostym, minimalistycznym, ale barwnym i plastycznym, tworzącym niemal przezroczystą narrację. Pisze niemal ascetycznie, ale wszystko, co tworzy, podszyte jest specyficznym poczuciem humoru, które zawsze działa na mnie rozbrajająco. Współdzielę jego zainteresowania estetyczne i te związane z podróżami. Sama chętnie wzięłabym notes i wyjechała gdzieś daleko, choćby do Patagonii. Ale tego nie robię i pewnie nigdy tego nie zrobię. Jest kimś, kto mi imponuje i kto mnie wzrusza.

Pod tekstem o Paulu Bowlesie Starkiller zostawił taki komentarz (mam nadzieję, że się nie pogniewa, gdy go zacytuję):

Jeśli chodzi o wywoływanie określonych stanów umysłu, to najbardziej lubię efekt stymulacji intelektualnej, uzyskany po przeczytaniu niektórych fragmentów książek Lema i Dukaja - tak się składa, że obaj filozofowie, futurologowie, polscy pisarze SF. Ten efekt, kiedy ich abstrakcyjne wizje przyszłości stają się uzupełnieniem moich, rozwinięciem, kiedy odblokowują kolejną część obrazka, będącego wyobrażeniem tego, co dopiero nastąpi, lecz nie są to tylko czcze fantazje, lecz logicznie uzasadnione i moim zdaniem w jakimś stopniu prawdopodobne scenariusze. 
To również jest jakąś formą inspiracji, choć różną od omawianej przez panią Joannę.

Może nie do końca jest to ta sama forma inspiracji, ale jednak zupełnie dla mnie zrozumiała: o Chatwinie mogę powiedzieć, że on wymyślił i zrealizował scenariusze, które we mnie też istnieją, a jeśli nie istniały/nie istnieją, jeśli nie zmaterializowały się we mnie wcześniej nawet w słowach, on je nazwał i dookreślił, wcielił w życie i opisał.

I już zupełnie z innej beczki: gdy patrzę na zdjęcia Chatwina, uśmiecham się. Lubię tę osobę.

*

Na zakończenie polecam dokument o Bruce’sie Chatwinie i jego powieści Pieśni stworzenia (Songlines):

I film, w którym żona Bruce’a opowiada o jego przywiązaniu do notesów – głównie moleskinów. „Nigdy nie rozmawiał ze mną przy śniadaniu – myślał o tym, co napisze”.

I jeszcze bardziej na końcu krótki film „Sunset Limited” zrealizowany przez firmę producencką The Running Film. (Nie ma to nic wspólnego z książką McCarthy’ego i ekranizacją o tym samym tytule). Obraz inspirowany jest twórczością Wernera Herzoga i jego słowami: „Turystyka to grzech, piesze podróże to cnota” oraz podróżami i książkami Bruce’a Chatwina, który zresztą przyjaźnił się i współpracował z Herzogiem przy okazji produkcji ekranizacji jego powieści Wicekról Ouidah – film z 1987 roku znany jest pod tytułem „Cobra Verde” (scenariusz i reżyseria Werner Herzog).

Ale zamiast zwiastunu do ekranizacji polecam obejrzeć ten krótki filmik – moim zdaniem lepiej oddaje nastrój wielu opowiadań i esejów Bruce’a Chatwina:

*

Bardzo się rozpisałam. Co z człowiekiem robi odrobina zachęty.


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Joanna Janowicz 11.05.2016 14:15
Czytelniczka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post