Kurs pisania #7 - jak przekonać wydawcę?

Remigiusz Mróz Remigiusz Mróz
27.12.2014

Książka napisana, zredagowana i przepuszczona przez znajomych niczym drób przez maszynkę. O ile nie wyszedł nam z tego literacki odpowiednik parówki, w której mięsa jest tyle, co zdrowia w McDonaldzie, powinniśmy posłać ją do wydawcy.

Kurs pisania #7 - jak przekonać wydawcę?

Zatem zakasamy rękawy i zabieramy do roboty. Sun Zi w „Sztuce wojennej” podkreślał: Znaj przeciwnika i znaj siebie, a twoje zwycięstwo będzie niechybne. Ponieważ zakładamy, że siebie znamy, pora wziąć się za naszego adwersarza. Tyle tylko, że w tym przypadku nie mamy przeciwko sobie Przedwiecznego Cthulu, Latającego Potwora Spaghetti, ani nawet Putina. Na dobrą sprawę nie mamy nawet przeciwnika, tylko potencjalnego przyjaciela, który w pewnym momencie będzie gotów zrobić wszystko, by nasza książka się sprzedała.

Tak czy inaczej, warto byłoby zidentyfikować drugą stronę tej relacji.

Kim jest wydawca?

Z punktu widzenia osoby wysyłającej swoją książkę na wydawniczego maila, w większości przypadków będzie to redaktor. Redaktor, który jest takim samym człowiekiem, jak my (dopóki nie siądzie do pracy nad tekstem – wtedy przechodzi na kolejny etap egzystencji). Redaktor, który tak jak my potrafi wkurzyć się na szarzyznę żywota, powielanie schematów, miałkość i wtórność. Jeśli napotka na swej drodze propozycję o takich walorach, mamy gwarantowaną klapę. Książka może trafić też do redaktora naczelnego, recenzenta, albo sekretarza redakcji. Wówczas obowiązują takie same zasady, jak przy redaktorze.

Dążę oczywiście do tego, że w redakcjach nie zasiadają mityczni mieszkańcy Nilfheimu, a ludzie szukający czegoś ciekawego. My zresztą biorąc do ręki książkę, włączając film czy serial, robimy to samo – różnica jest taka, że oni robią to zawodowo.

Skoro już ustaliliśmy, że mamy z nimi wiele wspólnego, łatwo wywieść konstruktywny wniosek – jeśli chcemy ich zainteresować, zainteresujmy samych siebie. Postawmy się na ich miejscu i zastanówmy, co w jednej z kilkuset pozycji, które otrzymujemy, sprawiłoby, że akurat na nią zwrócilibyśmy uwagę?

Fabuła, język, postacie? To wszystko kwestie tak generalne, że powinniśmy w ogóle o nich nie myśleć na tym etapie. Wysyłając maila do wydawcy stajemy przed zgoła innym zadaniem – mamy sprzedać nasz produkt. Jakkolwiek kłóci się to z prometejskim pojmowaniem procesu twórczego, tak po prostu jest. Najpierw my sprzedajemy książkę wydawcy, potem on sprzedaje ją czytelnikom. I chyba nie ma w tym nic zdrożnego, skoro właśnie w taki sposób działa to od piętnastego wieku, kiedy to Gutenberg doznał olśnienia i wynalazł druk.

Załóżmy, że nasza książka jest idealna. Ma świetny początek, dobre rozwinięcie akcji i – co najważniejsze – mocny koniec, który nie stanowi klamr domykających historię, a prawdziwe imadło! Kiedy redaktor doczyta do końca, będzie zbierał szczękę z podłogi. Potem popędzi do znajomych, obwieszczając po drodze urbi et orbi, że oto jest. Oto narodził się ten, który zawojuje rynek wydawniczy! Oto pojawił się ten, który sprawi, że polskie książki pojadą w ciężarówkach do Hollywood, czekając na ekranizacje!

Ale żeby tak się stało, redaktor musi najpierw doczytać do końca. Ba, musi w ogóle otworzyć przesłany plik, a potem przebrnąć przez kilka pierwszych stron. Nie wystarczy więc, że nasza książka jest świetna – musi być też świetnie opakowana.

#####

Jak opakować?

Zasadnicze pytanie sprowadza się do tego, co o książce napisać. Streszczenie wystarczy? A może dodać jeszcze jakiś marketingowy odpowiednik curry, żeby danie lepiej smakowało? Jeszcze w czasie przedświątecznej gorączki poprosiłem kilku wydawców, by odpowiedzieli nam na parę pytań – ale zanim do tego dojdę, sięgnę jeszcze do własnych doświadczeń.

Zanim wydałem pierwszą książkę, udało mi się przekonać do siebie dwie oficyny. Zaraz po tym, jak pierwsza z tych pozycji ujrzała światło dzienne, podpisałem umowę z trzecim wydawcą. Nie jestem do końca pewny, dlaczego tak się stało – ale wiem doskonale, że mój warsztat był wówczas w powijakach i zaufanie mi wymagało trochę dobrej woli. Albo dobrego przekonywania. Trudno powiedzieć, który z tych czynników odegrał kluczową rolę.

Jak więc opakowywałem książki? Starałem się nie streszczać wszystkiego, co znalazło się w powieści. Wyszedłem z założenia, że redaktor też człowiek – też chce być w pewnym momencie zaskoczony. Szukałem więc złotego środka, by napisać wystarczająco dużo, ale nie za dużo. Czasem przechylałem szalę na jedną, czasem na drugą stronę – i prawdę powiedziawszy, nie zaobserwowałem żadnej różnicy. Odzew za to był znacznie lepszy, kiedy dorzuciłem kilka słów na temat segmentu rynku, w którym chciałem się poruszać – i zidentyfikowałem niszę.

Ostatecznie jednak dotarłem do jedynej możliwej konkluzji. Wysyłając tekst już po porządnej redakcji, otrzymywałem tyle odpowiedzi, że musiałem zastanawiać się, z którym wydawcą nawiązać współpracę. Wysyłając go jedynie po pierwszych szlifach, rzadko kiedy otrzymywałem odpowiedź. Teraz kalendarz wydawniczy mam wypełniony do pierwszego kwartału 2016 roku, więc najwyraźniej metoda działa – trzeci odcinek kursu pisania stanowi panaceum na wszelkie nasze literackie zło.

Ale sprawdźmy, co mają do powiedzenia ludzie, dla których te sprawy to chleb powszedni. Poprosiłem ich o to, by odpowiedzieli na trzy istotne dla nas pytania – ile propozycji miesięcznie otrzymują; czy wolą streszczenia, czy zajawki; i jaki format wchodzi w grę.

Arkadiusz Nakoniecznik – jeden z legendarnych tłumaczy, a także redaktor naczelny Wydawnictwa Akurat – twierdzi, że miesięcznie na redakcyjnym mailu ląduje kilkadziesiąt propozycji wydawniczych (20–30). Streszczenie jest jak najbardziej w cenie, choć redaktor naczelny zawsze stara się przeczytać sam tekst (potwierdzam – sprawdziłem empirycznie). Co do formatów, nie ma to wielkiego znaczenia, bo zarówno DOCX i PDF dają się konwertować do Kindle’a.

Idziemy dalej – Media Rodzina. Oficyna odpowiedzialna za ogólnopolskie uwielbienie dla J.K. Rowling, jako że to ona wydaje u nas Harry’ego Pottera. Wpływy ze sprzedaży przełożyły się na dynamiczny rozwój innych segmentów, więc jest to dziś jeden z większych graczy na rynku. Redaktorka Maria Bosacka twierdzi, że otrzymują około pięćdziesięciu propozycji miesięcznie, a sposób ich prezentacji pozostawiają wyłącznie inwencji autorów. Formaty, jakie wchodzą w grę to PDF i wordowski.

Wydawnictwo Sine Qua Non, pod egidą którego prężnie działają m.in. Jakub Ćwiek i James Fray, otrzymuje miesięcznie kilkanaście pozycji. Jeden z trzech właścicieli, Łukasz Kuśnierz, odpowiada, że streszczenie – owszem – jest mile widziane, ale nie może być zbyt obszerne. Z drugiej strony, nie powinno być zbyt lakoniczne – czasem zdarza się, że autor pisze, iż w załączeniu przesyła książkę. Kluczowe jest zachowanie balansu i wzięcie pod uwagę, że w natłoku wydawniczych obowiązków właściciele nie mają zbyt wiele czasu na poznawanie nowych propozycji. Format: wordowski, bo Kindle automatycznie go konwertuje (PDF też może być).

Dariusz Rossowski z grupy wydawniczej JK (m.in. Wydawnictwo Feeria) podkreśla natomiast, że konwersja pedeefów może skutecznie utrudnić czytanie – ostatecznie chyba więc lepiej zdecydować się na DOCX. Dodaje też, że konieczne jest streszczenie pierwszego rozdziału (a najlepiej kilku) i notka o autorze.

Prezes Warbooka, Sławek Brudny, dodaje, że takie streszczenie powinno zamknąć się dosłownie w kilku zdaniach – byleby nie zapędzić się za daleko i nie zdradzać, kto zabił (to podejście, o którym wspominałem powyżej). Nie warto przy tym starać się opakowywać propozycji marketingowo. Sławek Brudny dorzuca też kilka innych rad – większość pokrywa się z tym, o czym rozmawiamy już od jakiegoś czasu, ale część jest typowo „wydawnicza”. Błędy stylistyczne i powtórzenia sprawią, że propozycja zostanie odrzucona – chyba że jest naprawdę genialna. Błędy ortograficzne postrzegane są jako odzwierciedlenie podejścia do pracy i szacunku wobec przyszłych współpracowników. Wiadomość do wydawcy powinna być oszczędna – niczego dobrego nie wróży się osobom konstruującym zdania wielokrotnie złożone.

To samo podkreśla Paulina Martela z Grupy Wydawniczej Foksal (powstałej po połączeniu W.A.B., Buchmanna i Wilgi). Dodaje także, że polskich propozycji miesięcznie dostają około sześćdziesięciu, a pliki najlepiej przesyłać w wordzie. Podkreśla też to, co pojawia się na stronach wydawców – wysyłanie drukiem jedynego egzemplarza powieści to strzał w stopę, bo redakcje nie zwracają tych materiałów.

To tyle, jeśli chodzi o teorię. Praktyka zaś dowodzi, iż im więcej czytamy, piszemy i poprawiamy, tym większa szansa, że nasza propozycja spotka się z aprobatą wydawców. Więc do dzieła!

Przeczytaj także:
Kurs pisania #6 - dzień z życia pisarza
Kurs pisania #5 - płodzimy głównego bohatera
Kurs pisania #4 - jaką narrację wybrać?
Kurs pisania #3 - redakcja, głupcze!
Kurs pisania #2 - headhopping
Kurs pisania #1 - o dialogach kilka słów
 


komentarze [32]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
oxfordka 14.03.2015 13:59
Czytelniczka

Bardzo ciekawy artykuł. Zawsze mnie ciekawiło zdanie tych magicznych wydawców.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Katarzyna Matus 22.01.2015 22:35
Czytelnik

Co to znaczy, że nie warto opakowywać powieści marketingowo?
Czy to znaczy, że jeśli zaprojektowałam sama ciekawą okładkę dla swojej książki i chcę ją wysłać razem z tekstem zostanie to już źle odebrane bo będzie przesadą?

P.S Cyk, który Pan pisze jest bardzo ciekawy, nie wiem co Pan jeszcze planuje, ale bardzo proszę o napisaniu jak wygląda dalsza współpraca z wydawcą....

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Remigiusz Mróz 25.01.2015 22:53
Autor/Redaktor

Generalnie wydawcy wolą, żeby autor za bardzo nie ingerował w okładkę... ;) Choć zdarzają się wyjątki.

Co do przeniesienia praw autorskich - zawsze ma to miejsce na określony czas, najczęściej 5 lat. Po ich upływie prawa wracają do autora (vide ostatnie wznowienia w Muzie pierwszych powieści Bondy).

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
karawana 14.01.2015 19:04
Czytelnik

Wydawca z piękną sekretarką, księgowością i redaktorami przy biurkach zawalonych rękopisami. Stoły konferencyjne do przekazywania sobie nawzajem wydawniczych mądrości, zgodnie z hierarchią. Sekretarka kocha się w? z? z najbardziej dochodowym autorem. Ebook może to wszystko uprościć personalnie i meblowo. Z miłosnych stosunków nie rezygnowałby. Pięć wieków po Gutenbergu,...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Yumeka 04.01.2015 18:25
Czytelniczka

Zachwyciły mnie liczby. Wysyłane książki pewnie często się pokrywają, ale liczba 60 tytułów polskich miesięcznie napawa mnie jednak nadzieją. Nawet jeśli przynajmniej połowa to wynik gorączki twórczej grafomańskich sympatyków-entuzjastów.
Zawsze wydawało mi się, że zagranicznej prozy stoi na półkach księgarni więcej niż polskiej i ma to odzwierciedlenie w wydawnictwach...

...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Hanayome 02.01.2015 22:56
Czytelniczka

Dziękuję Panu za ten kurs :) Z jednej strony zwraca uwagę na rzeczy, które wcześniej mi umykały. Choćby #1, o dialogach - nałogowo używałam przysłówków, dlatego początkowo zrodził się we mnie bunt. Póżniej jednak, redagując to, co już napisałam, zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście są niepotrzebne. Zaś z drugiej strony, cieszy mnie, że do wielu rzeczy, o których Pan...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Patrycja 29.12.2014 11:57
Autorka

Dziękuję. Przynajmniej w liście do wydawcy będę mogła napisać, że nie jestem debiutantką. ;) A kciuki proszę trzymać. Przydadzą się na 100%, bo nigdy jeszcze niczego do wydawców nie wysyłałam.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Masquerade 28.12.2014 21:30
Czytelniczka

Tak też chyba zrobię. Lubię pisać, ale jednocześnie wiem, że nie dorównam własnym oczekiwaniom i to takie zamknięte koło, ale pora wziąć się w garść. Dziękuję! :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Patrycja 28.12.2014 11:49
Autorka

Dobrze napisane Panie Remigiuszu. Już za parę tygodni będę sprawdzać, czy porady są skuteczne. ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Remigiusz Mróz 29.12.2014 10:30
Autor/Redaktor

Trzymam kciuki! ;) Po świetnym odbiorze "Planu" nie wieszczę żadnych problemów. :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
soll89 08.01.2015 21:46
Czytelnik

Ja również trzymam kciuki. Dzisiaj przeczytałam "Plan" (a właściwie to połknęłam) i z wypiekami na twarzy oczekuję już kolejnej książki Pani autorstwa ;) Pozdrawiam i życzę powodzenia!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Masquerade 28.12.2014 00:03
Czytelniczka

To świetne rady i o ile bardzo chciałabym kiedyś coś napisać, o tyle zwyczajnie nie potrafię. Ja wiem, że warsztat i że trzeba ćwiczyć, ale ja nie należę do cierpliwych. Zresztą jako czytelnik jestem dość wymagająca i wiem, że mój tekst mnie samej by się nie spodobał. Absurd, wiem, bo powinnam poprawiać tak długo, aż będzie cacy, ale tu znów pojawia się ten brak...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Remigiusz Mróz 28.12.2014 10:38
Autor/Redaktor

Jest jedno rozwiązanie - rzucić się w wir, pisać i nie przejmować się niczym. Potem książkę odłożyć na pół roku, a kiedy zasiądzie się do niej znowu, będzie się redagowało niemal jak prace znajomych i przyjaciół. ;)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Meszuge 27.12.2014 23:56
Czytelnik

Jest jeszcze jeden element, który nie był dotąd poruszany (może był w planach), a może wydaje się tak oczywisty, że aż banalny. Załóżmy, że napisaliśmy wartościową książkę, załóżmy, że krewni, znajomi i powinowaci utwierdzają nas w tym przekonaniu. Teraz czas na przekonywanie wydawców, ale… przekonywanie do czego? Że książka dobra? To jest dość łatwe – znacznie trudniej...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Masquerade 28.12.2014 00:10
Czytelniczka

To prawda, dlatego dość popularne jest publikowanie swoich tekstów w sieci, a jak już zyskają poczytność, to dopiero wtedy wydawanie ich. Furorę robią książki, które początkowo były fanfiction - zyskały sławę w sieci, a czytelnicy chórem zaśpiewali, że chętnie kupią w formie książki, no i kupują.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Masquerade 28.12.2014 00:11
Czytelniczka

To prawda, dlatego dość popularne jest publikowanie swoich tekstów w sieci, a jak już zyskają poczytność, to dopiero wtedy wydawanie ich. Furorę robią książki, które początkowo były fanfiction - zyskały sławę w sieci, a czytelnicy chórem zaśpiewali, że chętnie kupią w formie książki, no i kupują.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Masquerade 28.12.2014 00:12
Czytelniczka

To prawda, dlatego dość popularne jest publikowanie swoich tekstów w sieci, a jak już zyskają poczytność, to dopiero wtedy wydawanie ich. Furorę robią książki, które początkowo były fanfiction - zyskały sławę w sieci, a czytelnicy chórem zaśpiewali, że chętnie kupią w formie książki, no i kupują.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Masquerade 28.12.2014 00:13
Czytelniczka

To prawda, dlatego dość popularne jest publikowanie swoich tekstów w sieci, a jak już zyskają poczytność, to dopiero wtedy wydawanie ich. Furorę robią książki, które początkowo były fanfiction - zyskały sławę w sieci, a czytelnicy chórem zaśpiewali, że chętnie kupią w formie książki, no i kupują.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Masquerade 28.12.2014 00:14
Czytelniczka

To prawda, dlatego dość popularne jest publikowanie swoich tekstów w sieci, a jak już zyskają poczytność, to dopiero wtedy wydawanie ich. Furorę robią książki, które początkowo były fanfiction - zyskały sławę w sieci, a czytelnicy chórem zaśpiewali, że chętnie kupią w formie książki, no i kupują.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się