Stan Lee: człowiek z grafitu
Stan Lee odmienił popkulturę.
Konia z rzędem temu, kto pośród licznych elegii, jakimi obrodziło, wyniucha bardziej znoszony frazes, może nie licząc tego, że z jego śmiercią zakończyła się pewna epoka. A jednak serducho podpowiada, że to nic innego jak najprawdziwsza prawda. Ba, ośmielę się powiedzieć dobitniej: ten facet odmienił świat. Zanim przestaniecie czytać, zniechęceni nadmiarem lukru, przyznam pierwszy, że pachnie to natrętną hagiografią. Ale nią nie jest. Bo i owszem, grzechy i przewiny rzuciły długie cienie na życie tego człowieka, ale nie można mu odmówić jednego.
Że odmienił świat. Przynajmniej ten mój.
Nie mam zielonego – ani żadnego innego – pojęcia, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdyby przed przeszło ćwierćwieczem mój starszy brat nie przywlókł do domu pierwszego wydanego po polsku zeszytu z przygodami niejakiego Spider-Mana. Dzisiaj przecież sam tłumaczę kilka serii komiksowych Marvela i regularnie pisuję dla całkiem sporego grona ludzi o filmach z superbohaterami, których wymyślił nie kto inny jak Stan Lee. Takich jak ja, którzy dzięki niemu robią dzisiaj to, co robią, są całe tysiące. Setki tysięcy. Może miliony. I co, nie odmienił świata?
Lee, podczas gdy konkurencja z DC Comics, poprawiając ciasno zawiązane pod szyją krawaty, przy fajce i czarnej kawie rysowała miłe historyjki dla grzecznych dzieci, bezpardonowo zdjął herosom maskę i obnażył ich prawdziwą twarz. Pokazał człowieka; człowieka, który zmaga się ze sobą z nie mniejszym trudem niż z fikuśnie odzianymi złoczyńcami. Małolaty czytające z wypiekami na twarzy perypetie dopiero docierającej się Fantastycznej Czwórki czy wyrzuconych na margines społeczeństwa X-Men, zobaczyły tam ludzi jedynie poprzebieranych za niemalże wszechmocne istoty, bo zlęknionych i niepewnych, rozzłoszczonych i poirytowanych, kochających i szukających miłości. Te dzieci dorosły. Niektóre już dawno spakowały swoje niegdyś ulubione komiksy do kartonu i wyniosły do piwnicy. Inne dalej zmieniają świat. Dla kolejnego pokolenia. Jak Stan Lee.
Myśląc o nim, myślimy o Marvelu, o zarabiających kokosy hollywoodzkich filmach i popularnych markach, które zna bodaj każdy, kto choć raz wyściubił nos dalej niż na klatkę schodową (albo odpalił internet). I, mam nadzieję, także o Jacku Kirbym i Stevie Ditce, którzy, choć to dzięki nim Stan mógł rozpostrzeć skrzydła swej wyobraźni, nie doczekali się podobnego docenienia. Dlatego kiedy mówię – znowu! – że Lee odmienił popkulturę i – ponownie! – nadał światu taki, a nie inny bieg, nie zapominam o tych, którzy byli wtedy przy nim. Tylko jedno mi zgrzyta, te frazesy, które z taką lubością powtarzam, choć nie daję im tak naprawdę wiary. Bo Stan nie odmienił popkultury.
On ją stworzył.
komentarze [12]
W sumie to zabawne, że Steve Ditko umarł w tym samym roku, co Stan Lee, a to tego drugiego wszyscy żegnają i wspominają.
Ten, kto nie kojarzy superherosów czy chociażby nie chodzi do kina na filmy z MCU niech pierwszy rzuci kamieniem. Nie on pierwszy i jedyny (w sensie że Stan Lee) źle traktował współpracowników, a jest wspominany z honorami, bo często ci najwięksi...
Użytkownik wypowiedzi usunął konto
Stan Lee był genialnym marketingowcem. Posiadał również niewiarygodną wręcz wyobraźnię.
Ale scenarzystą był koszmarnym (dziewięćdziesięciu procent jego scenariuszy obecnie nie da się czytać), więc stawianie go na równi z twórcą (twórcami) Iliady i Odysei (kimkolwiek by nie byli ;)) jest swoistym przeginaniem pałki.
Ponadto przyznaję, iż Stan Lee stworzył praktycznie od...
Cóż, oczywiście z tym Homerem celowo przegiąłem, bo to nie ta sama półka. Ale jedno jest pewne - nie ma drugiego takiego twórcy komiksów, który by tyle stworzył - bohaterów i "okoliczności" ich istnienia.
Faktem też jest diaboliczność niektórych posunięć Lee - traktował współpracowników karygodnie.
Homer nie istniał, ale inny Grek o tym samym nazwisku.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postCzłowiek instytucja. Naprawdę Człowiek-Marvel. Skończyła się pewna epoka...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post