Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Operacja Rafael Marcin Faliński, Marek Kozubal
Ocena 7,6
Operacja Rafael Marcin Faliński, Ma...

Na półkach:

„Operacja Rafael” to szpiegowsko-sensacyjny thriller, który wciąga nie tylko wartką akcją, ale przede wszystkim oryginalnością intrygi, rozpiętej przez autorów na dwóch warstwach czasowych – między współczesną historią szpiegowską a zadziwiającą wojenną epopeją.

Pytania o to, gdzie jest „Portret młodzieńca”, zaginiony podczas II wojny światowej obraz pędzla Rafaela Santiego, padają od chwili, gdy to arcydzieło w 1945 roku znikło z Galerii Czartoryskich w Krakowie. I nic dziwnego, bo to najcenniejsze spośród tych dzieł sztuki, których nigdy nie udało się Polsce odzyskać. Co rusz pojawiają się teorie i domniemania wskazujące miejsce przechowywania tego obrazu i rozbudzające emocje oraz nadzieje. Z jednej strony to dobrze, bo o „Portrecie” trzeba mówić, z drugiej – wydawałby się, że fabularnie niczego nowego w tej kwestii powiedzieć się już nie da, a temat w zasadzie wyczerpał na dłuższy czas „Bezcenny” Zygmunta Miłoszewskiego.

Okazuje się, że nic bardziej mylnego. „Operacja Rafael” pod każdym względem tchnie świeżością, składa się na to wiele elementów.

Po pierwsze powieść to dzieło Marka Kozubala – dziennikarza, zajmującego się m.in. tematyką zaginionych dzieł sztuki oraz Marcina Falińskiego, byłego oficera wywiadu. Takie pisarskie partnerstwo nie musiało oczywiście automatycznie gwarantować sukcesu, ale jednocześnie trudno wyobrazić sobie lepsze biografie dla autorów, którzy rzucają się na taki temat. I nie próbując rozstrzygać tego, na ile opisane tu losy „Portretu” mogą być prawdziwe, trzeba odnotować, że w każdej scenie tej powieści czuć autentyzm miejsc i ludzkich reakcji zakorzenionych w często egzotycznych dla nas kulturach, czuć zapachy i smaki, ale przede wszystkim czuć zaangażowanie, i – być może nawet – osobiste doświadczenie.


Bo, po drugie, duet Faliński-Kozubal postanowił poszukać zaginionego dzieła tam, gdzie dotąd nie zapuszczał się nikt inny: na Bliskim Wschodzie. I jakkolwiek nieprawdopodobnie by to brzmiało, potrafili przekonująco, a przede wszystkim precyzyjnie udokumentować ten trop i go krok po kroku obronić.

Tym bardziej trzeba to docenić, że – i to po trzecie – autorzy porwali się na opowieść niemal epicką, a na pewno napisaną z niebywałym rozmachem. To nie jest li tylko opowieść o poszukiwaniu skarbu, a już na pewno nie przygodowa historia na wzór „Pana Samochodzika”, lecz rozpięta na dwóch warstwach czasowych współczesna historia szpiegowska z jednej strony – skomplikowana, niejednoznaczna, z drugiej zaś – wojenna epopeja niejakiego Mieczysława Kleinera, byłego przemytnika i współpracownika wywiadu II RP. Nie zdradzę wiele, jeśli powiem, że los rzuca go z Krakowa właśnie na Bliski Wschód, gdzie z rozkazu gen. Sikorskiego tworzona była Armia Polska.

Te dwie warstwy, dwa wątki, przeplatają się od początku do samego końca, uzupełniając się fabularnie i jednocześnie dopełniając naszą wiedzę o tym, jak to możliwe, że „Portret młodzieńca” mógł w ogóle znaleźć się tam, gdzie dotąd mało kto go szukał.


Jako się rzekło, w warstwie współczesnej to prawdziwa powieść szpiegowska. Także dlatego, że na przełomie 2011 i 2012 roku wśród pustynnych piasków obrazu poszukuje oficer wywiadu, major Łodyna, znający Irak i realia panujące tam po obaleniu reżimu Saddama Husajna. To zresztą ze strony autorów wybór logiczny – trudno wyobrazić sobie posłanie do pracy w tak niebezpiecznym rejonie, w warunkach stałego zagrożenia życia, osoby do tego nieprzygotowanej, nieprzeszkolonej w wojennym i wywiadowczym rzemiośle. Ale wybór szpiega na bohatera implikuje też inne fabularne rozwiązania. Łodyna trafia bowiem w kocioł wywiadowczych rozgrywek między służbami różnych państw, sam stając się też obiektem ataku – i to niekoniecznie ze strony tych, po których mógłby się tego spodziewać.

Szybko okaże się też, że groźny jest nie tylko Bliski Wschód, jako tło wydarzeń, ale zagrożeniem jest także sam „Portret młodzieńca”, który – nawet nieodnaleziony – budzi demony roszczeń u najmniej spodziewanych postaci tej opowieści. W tle nie zabraknie bowiem międzynarodowych politycznych rozgrywek i rywalizacji na wysokim szczeblu.

„Operacja Rafael” wciąga od pierwszej do ostatniej strony – wiarygodnymi postaciami, utkanym ze szczegółów tłem i niebanalna intrygą. Oraz zakończeniem, które każe spodziewać się dalszego ciągu.

Więcej na zupelnieinaopowiesc.com

„Operacja Rafael” to szpiegowsko-sensacyjny thriller, który wciąga nie tylko wartką akcją, ale przede wszystkim oryginalnością intrygi, rozpiętej przez autorów na dwóch warstwach czasowych – między współczesną historią szpiegowską a zadziwiającą wojenną epopeją.

Pytania o to, gdzie jest „Portret młodzieńca”, zaginiony podczas II wojny światowej obraz pędzla Rafaela...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W znakomitym thrillerze „Niszcz, powiedziała” Piotr Rogoża rysuje studium osaczenia jednostki bezbronnej wobec manipulacji. To proza gęsta, mroczna, bezkompromisowa.

Nie ma sensu zastanawiać się nad tym, jaki gatunek reprezentuje ta powieść. Nazywając go thrillerem idę trochę na łatwiznę, bo tak naprawdę „Niszcz, powiedziała” wymyka się jednoznacznym etykietom, wymyka się schematom. To przede wszystkim książka o bezsilności i jeśli rozpatrywalibyśmy ją na tym poziomie, to opisane w niej szczegóły nie będą miały wielkiego znaczenia. Nieistotne jest więc to, że Szymon, bohater tej powieści, jest copywriterem, zatrudnionym w nowo powstałej agencji, nie ma żadnego znaczenia, że wymyśla chwytliwe reklamowe hasło, które za chwilę przejmą terroryści, odpowiedzialni za zamach w warszawskim metrze. Bo kim by nie był bohater, jego rozterki, zagubienie, utrata wiary we własne zmysły i w zdolność odróżnienia rzeczywistości od tego, co przedstawiane jest jako prawda i brak zaufania do otaczających go ludzi, pozostawałyby takie same. Co więcej, nawet intryga i zamieszane w nią siły, nie będą kluczowe – wypełnieją znakomicie swoją fabularną rolę (świetnie sprawdzą się w potencjalnej serialowej adaptacji, której autorowi życzę), ale są zastępowalne, gdy wyjąć z nich oryginalny pierwiastek bezwzględnego zła.


To właśnie jest siłą powieści Piotra Rogoży, że narysowany przez niego portret psychologiczny Szymona jest w dużym stopniu uniwersalny. Gotowy, by dopasować go do każdego, kto w skutek wszechogarniającej go, a jednocześnie nienamacalnej, niemożliwej do uwodnienia manipulacji zaczyna pogrążać się w chaosie wątpliwości w innych i siebie samego.

Gdy bez śladu znika była dziewczyna bohatera, a on trafia w krąg osób podejrzanych o największe zło, gdy dzieją się wokół niego rzeczy w żaden rozsądny sposób niewytłumaczalne, gdy w pewnej chwili nie wie już, kto mówi prawdę, a kto kłamie, wówczas wykonywany zawód, status społeczny czy miejsce zamieszkania przestają być istotne.


A jednak okazuje się, że narysowane przez autora tło nie jest bez znaczenia. Rogoża, sam z doświadczenia copywriter, umieszcza swojego bohatera w rzeczywistości, która dopełnia jego portret psychologiczny – wszak reklama to forma manipulacji, a już na pewno perswazji, czasem na pograniczu przekazu podprogowego. Skojarzenia, sugestie, obietnice, jakie nam daje, może wprawić nas w poczucie osaczenia, wynikającego z niemożności ogarnięcia nie tyle nawet mechanizmów, jakie są wobec nas stosowane, bo nad nimi raczej rzadko się zastanawiamy, co niemożności sprostania wymaganiom, jakie nam stawia.

I dokładnie tak, tyle że w tysiąckrotnie większej skali, czuje się Szymon – od początkowej euforii wynikającej z sugestii, że został przez los wyróżniony, przechodzi przez fazę zdziwienia tym, że nie rozumie wszystkich przekazów, jakimi karni go otoczenie, aż dochodzi do ściany, do tego momentu, gdy być może jest w stanie powiązać wszystkie wątki i pojąć mechanizm manipulacji, ale niewiele jest w stanie z tym zrobić.


Oczywiście i Rogoża trochę nami manipuluje – wybór subiektywnej, pierwszoosobowej narracji nie pozwala nam poznać faktów, a jedynie odczucia. Maskuje prawdę, każąc nam wierzyć tylko w to, co zostało oznajmione, w końcu odbiera nam szansę na jednoznaczne zrozumienie zakończenia – takie, które wydaje się oczywiste, a przecież w tej sytuacji niemożliwe.

„Niszcz, powiedziała” wciąga i osacza także nas, niepokoi i manipuluje, ale przede wszystkim zadziwia – także literacko, bo Rogoża ma niebywały słuch choćby do dialogów. Jeśli to proza gatunkowa, to wysokiej próby.

Więcej na zupelnieinnaopowiesc.com

W znakomitym thrillerze „Niszcz, powiedziała” Piotr Rogoża rysuje studium osaczenia jednostki bezbronnej wobec manipulacji. To proza gęsta, mroczna, bezkompromisowa.

Nie ma sensu zastanawiać się nad tym, jaki gatunek reprezentuje ta powieść. Nazywając go thrillerem idę trochę na łatwiznę, bo tak naprawdę „Niszcz, powiedziała” wymyka się jednoznacznym etykietom, wymyka się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakub Żulczyk w „Czarnym słońcu” gładko przechodzi od cytowania najgorszego internetowego hejtu, przez odsłanianie struktur dystopijnego państwa teokratyczno-faszyzującego aż po apokaliptyczne wizje. Ale w istocie rzeczy to protest song. Mocny, choć nieobliczalny i nieprzewidywalny.

Odczytywanie „Czarnego słońca” jako doraźnej publicystyki pod płaszczykiem dystopii i owszem jest możliwe – ale tylko do pewnego momentu, do punktu, po przekroczeniu którego wszelkie tego rodzaju łatki przestają być aktualne. Nic dziwnego więc, że i narrator, sam siebie w pewnej chwili utożsamiający z Autorem, kpi z takiego odczytywania powieści. W końcu „Czarne słońce” dystopią jest tylko na jednej z wielu fabularnych warstw i tylko na jednym z wielu poziomów interpretacji tej książki.

Na pewno dystopia jest punktem wyjścia – oto Polska niedalekiej przyszłości, która demokratycznie (78 lub 87 proc. za – jak czytamy) popełniła referendalny Polend czy też Polexit. Na czele państwa stoi Ojciec Premier, ministrowie noszą koloratki, a wszystko, co obce, inne, mogące rozbić monolityczną strukturę owego teokratycznego tworu, jest niszczone. Hołubiony za to jest wszelki ksenofobiczny, antysemicki, islamofobiczny czy homofobiczny hejt. Żulczyk przytacza tu zresztą internetowe wpisy, które brzmią niepokojąco prawdziwe (są prawdziwe?) i aktualnie, ale odwraca ich społeczną recepcję. I co prawda funkcjonują wciąż w świecie „Czarnego słońca” pozory demokracji i wolności słowa, ale po pierwsze są dostępne tylko dla Polaków (nawet jeśli nie do końca „prawdziwych”), a po drugie są w istocie tłamszone – nie oficjalnie co prawda, ale poprzez zakulisowy aparat zastraszania.

Elementem, trybikiem tego aparatu jest Gruz – tyleż silny, co bezrefleksyjny. Brutalny egzekutor, wypierający zarówno wszelką wrażliwość na krzywdę jak i prawdę o sobie. To on – teoretycznie, w jednej z warstw – opowiada nam tę historię. Chwali się stosowaną przemocą, przekonuje do swoich racji, tłumaczy tak dla niego racjonalną, oczywistą nienawiść wobec Obcych. Ale to jemu przyjdzie w pewnym momencie wypełnić misję, która będzie od niego wymagała przynajmniej częściowego przewartościowania dotychczasowego pojmowania świata.


To jednak tylko jeden z możliwych sposobów odczytywania „Czarnego słońca”. Jakub Żulczyk napisał bowiem powieść o manipulacji, używając środków, które stają się manipulacją z narracyjnego punktu widzenia. Na gruncie opowieści sensu stricte widzimy oczywiście manipulację, jakiej poddane zostaje społeczeństwo, odpowiednio programowane do właściwych z punktu widzenia władzy zachowań, widzimy też tę manipulację, jakiej poddawany zostaje Gruz. Ale i tę, jakiej próbuje on poddać nas jako narrator powieści, opowiadając nam swoją, niekoniecznie prawdziwą, wersję wydarzeń.

I tu właśnie wkraczamy na inny poziom odbioru książki. Pisarz porzuca bowiem komfortową rolę autora schowanego za narracją i bohaterami, postanawiając mówić do nas wprost. Dzięki temu Gruz zyskuje narracyjnego adwersarza. I tak jedyna, propagandowa wersja opowieści zaczyna pękać. Od drobnych rys, po wielkie wyrwy, w których alternatywny głos słychać przez wiele akapitów.

Więc choć bohater wydaje się być owym pierwszoosobowym narratorem, to w istocie ważniejszym okazuje się Autor (ale niekoniecznie – mimo częściowo fizycznych podobieństw – autor Jakub Żulczyk, tylko Autor jako istota wyłaniająca się zza kulis przedstawionego świata, siła sprawcza, twórca, demiurg, stwórca). Wchodzi on z Gruzem w dialog, najczęściej poddając go krytyce, wręcz hejtując, ale i próbując zmieniać.

To istotnie dopełnia odbiór książki, która niezależnie od poziomu jej odczytywania, jest protest songiem skierowanym przeciw bezkrytycznemu przyjmowaniu tego, co widzimy i słyszymy, przeciw biernemu poddawaniu się wszelkiej ideologii, budowanej na nienawiści. Jest też zachętą do stawiania oporu przeciw wszelkim objawom hejtu, oporu, który zacząć się musi od poddawania krytycznemu oglądowi obrazu zdarzeń.

Istotne, że Żulczyk używa do stworzenia tego przekazu niestandardowych narzędzi. W tym spektakularnych, popowych, przegiętych, campowych, zahaczających o zgrywę. Używa groteski i to w wielu jej odcieniach – od śmiechu, przez przerysowanie, po fantastykę i grozę. A jednocześnie wprowadza nastrój wręcz mistyczny, religijny, w końcu eschatologiczny. Opisując państwo teokratyczne Żulczyk musiał bowiem zagrać kartą chrześcijańskiej tradycji, poddać w wątpliwość jej – przeinaczone wszak przez wieki, zmanipulowane – fundamenty, jednocześnie tworząc zręby nowej „wiary”, niekoniecznie opartej na nadstawianiu drugiego policzka.

Nie ma znaczenia czy potraktujemy „Czarne słońce” jako dystopię, groteskę lub moralitet. Ważne, żeby przejąć się tym, co wyziera z każdego niemal zdania – autentycznym „wkurwem”, niezgodą, protestem i oporem wobec nienawiści we wszelkiej postaci. Zanim może być za późno.

Jakub Żulczyk w „Czarnym słońcu” gładko przechodzi od cytowania najgorszego internetowego hejtu, przez odsłanianie struktur dystopijnego państwa teokratyczno-faszyzującego aż po apokaliptyczne wizje. Ale w istocie rzeczy to protest song. Mocny, choć nieobliczalny i nieprzewidywalny.

Odczytywanie „Czarnego słońca” jako doraźnej publicystyki pod płaszczykiem dystopii i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Christine” Vincenta V. Severskiego to kameralna opowieść o sile, inteligencji i niebywałej odwadze, wyłuskana misternie z wielkiego historycznego tła. A zarazem jest to istotny epizod z epickiej opowieści o ludziach, których drobne z pozoru czyny decydują o losach świata.

Można powiedzieć, że historia zawarta w „Christine” to kwintesencja pracy szpiegów. To prawda, że nie zabraknie tu akcji, śmiertelnej w skutkach strzelaniny, ale jednak tym, co popychać będzie intrygę, pozostaną zakulisowe gry – nie tyle nawet wywiadów jako wielkich i bezimiennych organizmów, co pracujących dla nich konkretnych ludzi. Tych, którzy często na co dzień ryzykują życiem, choć wcale niekoniecznie w spektakularnych bitwach i zamachach.

I choć Severski zabierze nas do gabinetów Stalina i Hitlera, wprowadzi do wielkiej polityki czasu II wojny światowej, to przecież tylko po to, by ostatecznie dać nam opowieść o zwykłych, a przecież tak niezwykłych ludziach. Tych zrodzonych w wyobraźni autora, jak choćby Louis i Aleksiej, którzy przy sześćdziesięcioprocentowej rakiji w belgradzkiej tawernie „U Kučana” stawiali pierwsze kroki w aliansie wywiadów Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego. I tych prawdziwych jak Andrzej Kowerski, partner Krystyny Skarbek. Tę relację opisuje zresztą autor niezwykle intymnie, ukazując całą złożoność związku z gruntu partnerskiego i pełnego zrozumienia z obu stron, opartego na miłości i zaufaniu, choć funkcjonującego przecież w świecie wojennego chaosu i codziennego narażania życia.

Przede wszystkim jednak Vincent V. Severski wprowadza nas w świat tytułowej bohaterki, „ulubionej agentki Churchilla”, czyli Krystyny Skarbek czy raczej Christine Granville. Autor jednak pisanie biografii Skarbek postanowił pozostawić innym, a sam wziął na warsztat tylko jeden epizod z zawodowego życia tej najbardziej znanej kobiety-szpiega. To zaledwie trzy dni 1941 roku, które Skarbek spędziła w Belgradzie, na chwilę przed podpisaniem przez Jugosławię Paktu Trzech i zamachem stanu przeprowadzonym przez tych, którym nie spodobał się traktat zawarty przez regenta Pawła. Jak wiemy z historii, wydarzenia te stały się bezpośrednią przyczyny inwazji Niemiec na Bałkany, co z kolei opóźniło atak na Związek Radziecki i tym samym przesądziło najprawdopodobniej o losach całej wojny.

Jaki wpływ na te wydarzenia miała Skarbek-Granville? Oczywiście cała prawda tkwi głęboko ukryta w archiwach wywiadów, więc takich informacji na oficjalnych kartach historii akurat nie znajdziemy. Jak czytamy we wstępie, wiemy tyle, że Skarbek „w 1941 roku odegrała ważną rolę w zamachu stanu w Jugosławii”. Wszystko więc, co tu dostajemy, to fabularne wypełnienie przez autora tej luki , opis prawdopodobnych wywiadowczych rozgrywek, jakie mogły mieć miejsce w tamtej sytuacji. Czyli wszystko to, co podpowiadała Severskiemu nie tylko wyobraźnia autora thrillerów szpiegowskich, ale i wieloletnie doświadczenie oficera wywiadu.

Może dlatego „Christine” to przede wszystkim opowieść o inteligencji, sile, odwadze, o ustawianiu takich relacji między pionkami tej politycznej szachownicy, by ich interakcja doprowadziła do konkretnego i zamierzonego rezultatu. Spektakularne pościgi i strzelaniny znane z filmowego wyobrażenia szpiegów, zastąpione zostały nie mniej spektakularnym, ale dużo bardziej prawdopodobnym psychologicznym rozgryzaniem przeciwnika, szukaniem jego słabości, a przede wszystkim mistrzowsko zaaplikowaną mu dezinformacją i inspiracją.

Mistrzowsko, czyli na pewno nie łatwo i nie szybko. Choć akcja „Christine” rozgrywa się w ciągu owych trzech dni, to praca Skarbek, polegająca głównie na dezinformowaniu wywiadu niemieckiego, jest opisana tu jako proces długotrwały, tkany misternie i subtelnie przez osobę, w której porusza przede wszystkim oparty na sile spokoju profesjonalizm. Skarbek-Granville u Severskiego jest nie tylko mocną kobietą. Tym, co decyduje o jej wyjątkowości jest umiejętność panowania nad emocjami, a więc nie tylko ich ukrywania, ale i wzbudzania ich w sobie w taki sposób, że wydawały się szczere. Skarbek więc nie tyle gra, co wciela się w role i nigdy z nich nie wychodzi przed czasem.

To tym trudniejsze, że przecież jej matka, Stefania Goldfeder, choć była Żydówką, to nie trafiła do getta i choć ostatecznie zginęła na Pawiaku, to nigdy nie nosiła opaski z gwiazdą Dawidą. Czy to właśnie dzięki Skarbek, która – będąc lojalną agentką brytyjskiego SOE – potrafiła udawać romans z Abwehrą?

Krystyna Skarbek to jedna z tych osób, której nazwisko znamy, ale tak naprawdę niewiele o niej wiemy, a w każdym razie najczęściej nie wiemy wiele więcej ponad to, co krąży o niej w obiegowych, często krzywdzących opiniach. Severski daje nam tymczasem Christine nie jako kochankę Iana Fleminga (ani nikogo innego) i pierwowzór Vesper Lynd z „Casino Royale”, ale jako postać z krwi i kości, poświęcającą się bez reszty swojej misji, a przecież nie wolną od rozterek czy obaw. Przy tym jednak w budowaniu postaci nie szarżuje, nie zmyśla ponad miarę. Daje nam bohaterkę, która staje się na tyle prawdziwa, na ile pozwala pisarska uczciwość i rzetelność, na ile możliwe jest to, gdy trzeba balansować między historyczną prawdą o Skarbek a wyobrażeniem jej roli jaką odegrała w Belgradzie. I tylko żal, że – przynajmniej na razie – „Christine” nie jest oficjalnie zapowiedzią nowej szpiegowskiej serii autora „Nielegalnych” i „Odwetu”.

Więcej na zupelnieinnaopowiesc.com

„Christine” Vincenta V. Severskiego to kameralna opowieść o sile, inteligencji i niebywałej odwadze, wyłuskana misternie z wielkiego historycznego tła. A zarazem jest to istotny epizod z epickiej opowieści o ludziach, których drobne z pozoru czyny decydują o losach świata.

Można powiedzieć, że historia zawarta w „Christine” to kwintesencja pracy szpiegów. To prawda, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Levante” podsuwa nam do rozstrzygnięcia ważny dylemat: co zrobić, gdy w jednej chwili nasze plany, marzenia, poczucie stabilizacji okazują się tylko ułudą? Poddać się czy walczyć? A jeśli walczyć, to czy za wszelką cenę?
Tytulowy levante to wiatr, który przyprawia o szaleństwo, rodzi wizje, sieje spustoszenie. Dla Alicji, bohaterki książki oznacza to nadchodzące zniszczenie, któremu – podobnie jak huraganowi – nie można się przeciwstawić. Przed tym znanym mieszkańcom Andaluzji wiatrem lepiej schronić się w czterech ścianach. Tyle że Alicja nie ma swoich czterech ścian. Wszystko, na czym budowała swoją życiową stabilność, poczucie spełnienia i plany na przyszłość, w pewnym momencie, zupełnie bez jej woli obraca się w pył. W to miejsce wkrada się pustka.
W przeciwieństwie do Anieli, bohaterki „Kosowa” Edyty Niewińskiej, Alicja nie wydaje się miotaną przez życie marionetką, niezdolną do wykonania z własnej woli choćby jednego gestu – wręcz przeciwnie, to kobieta przebojowa, brylująca na politycznych salonach, a w biurze budzi na równi podziw jak i lęk. A jednak gdy dotychczasowe życie przestaje być ważne, przebojowość Alicji okazuje się tylko paniczną próbą pozbierania gruzów i budowania na nich choćby ułudy nowego życia. Nic z tych nieco chaotycznych zabiegów nie wynika, bo pustka, która nosi w sobie bohaterka wypełniona może być tylko prawdą, a nie ułudą, za którą goni Alicja.
http://zupelnieinnaopowiesc.com/2015/05/19/rozwiane-marzenia-edyta-niewinska-davila-levante/

„Levante” podsuwa nam do rozstrzygnięcia ważny dylemat: co zrobić, gdy w jednej chwili nasze plany, marzenia, poczucie stabilizacji okazują się tylko ułudą? Poddać się czy walczyć? A jeśli walczyć, to czy za wszelką cenę?
Tytulowy levante to wiatr, który przyprawia o szaleństwo, rodzi wizje, sieje spustoszenie. Dla Alicji, bohaterki książki oznacza to nadchodzące...

więcej Pokaż mimo to