rozwiń zwiń
Przemysław

Profil użytkownika: Przemysław

Nie podano miasta Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 7 tygodni temu
30
Przeczytanych
książek
30
Książek
w biblioteczce
5
Opinii
29
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie

Okładka książki Operacja Rafael Marcin Faliński, Marek Kozubal
Ocena 7,6
Operacja Rafael Marcin Faliński, Ma...

Na półkach:

„Operacja Rafael” to szpiegowsko-sensacyjny thriller, który wciąga nie tylko wartką akcją, ale przede wszystkim oryginalnością intrygi, rozpiętej przez autorów na dwóch warstwach czasowych – między współczesną historią szpiegowską a zadziwiającą wojenną epopeją.

Pytania o to, gdzie jest „Portret młodzieńca”, zaginiony podczas II wojny światowej obraz pędzla Rafaela Santiego, padają od chwili, gdy to arcydzieło w 1945 roku znikło z Galerii Czartoryskich w Krakowie. I nic dziwnego, bo to najcenniejsze spośród tych dzieł sztuki, których nigdy nie udało się Polsce odzyskać. Co rusz pojawiają się teorie i domniemania wskazujące miejsce przechowywania tego obrazu i rozbudzające emocje oraz nadzieje. Z jednej strony to dobrze, bo o „Portrecie” trzeba mówić, z drugiej – wydawałby się, że fabularnie niczego nowego w tej kwestii powiedzieć się już nie da, a temat w zasadzie wyczerpał na dłuższy czas „Bezcenny” Zygmunta Miłoszewskiego.

Okazuje się, że nic bardziej mylnego. „Operacja Rafael” pod każdym względem tchnie świeżością, składa się na to wiele elementów.

Po pierwsze powieść to dzieło Marka Kozubala – dziennikarza, zajmującego się m.in. tematyką zaginionych dzieł sztuki oraz Marcina Falińskiego, byłego oficera wywiadu. Takie pisarskie partnerstwo nie musiało oczywiście automatycznie gwarantować sukcesu, ale jednocześnie trudno wyobrazić sobie lepsze biografie dla autorów, którzy rzucają się na taki temat. I nie próbując rozstrzygać tego, na ile opisane tu losy „Portretu” mogą być prawdziwe, trzeba odnotować, że w każdej scenie tej powieści czuć autentyzm miejsc i ludzkich reakcji zakorzenionych w często egzotycznych dla nas kulturach, czuć zapachy i smaki, ale przede wszystkim czuć zaangażowanie, i – być może nawet – osobiste doświadczenie.


Bo, po drugie, duet Faliński-Kozubal postanowił poszukać zaginionego dzieła tam, gdzie dotąd nie zapuszczał się nikt inny: na Bliskim Wschodzie. I jakkolwiek nieprawdopodobnie by to brzmiało, potrafili przekonująco, a przede wszystkim precyzyjnie udokumentować ten trop i go krok po kroku obronić.

Tym bardziej trzeba to docenić, że – i to po trzecie – autorzy porwali się na opowieść niemal epicką, a na pewno napisaną z niebywałym rozmachem. To nie jest li tylko opowieść o poszukiwaniu skarbu, a już na pewno nie przygodowa historia na wzór „Pana Samochodzika”, lecz rozpięta na dwóch warstwach czasowych współczesna historia szpiegowska z jednej strony – skomplikowana, niejednoznaczna, z drugiej zaś – wojenna epopeja niejakiego Mieczysława Kleinera, byłego przemytnika i współpracownika wywiadu II RP. Nie zdradzę wiele, jeśli powiem, że los rzuca go z Krakowa właśnie na Bliski Wschód, gdzie z rozkazu gen. Sikorskiego tworzona była Armia Polska.

Te dwie warstwy, dwa wątki, przeplatają się od początku do samego końca, uzupełniając się fabularnie i jednocześnie dopełniając naszą wiedzę o tym, jak to możliwe, że „Portret młodzieńca” mógł w ogóle znaleźć się tam, gdzie dotąd mało kto go szukał.


Jako się rzekło, w warstwie współczesnej to prawdziwa powieść szpiegowska. Także dlatego, że na przełomie 2011 i 2012 roku wśród pustynnych piasków obrazu poszukuje oficer wywiadu, major Łodyna, znający Irak i realia panujące tam po obaleniu reżimu Saddama Husajna. To zresztą ze strony autorów wybór logiczny – trudno wyobrazić sobie posłanie do pracy w tak niebezpiecznym rejonie, w warunkach stałego zagrożenia życia, osoby do tego nieprzygotowanej, nieprzeszkolonej w wojennym i wywiadowczym rzemiośle. Ale wybór szpiega na bohatera implikuje też inne fabularne rozwiązania. Łodyna trafia bowiem w kocioł wywiadowczych rozgrywek między służbami różnych państw, sam stając się też obiektem ataku – i to niekoniecznie ze strony tych, po których mógłby się tego spodziewać.

Szybko okaże się też, że groźny jest nie tylko Bliski Wschód, jako tło wydarzeń, ale zagrożeniem jest także sam „Portret młodzieńca”, który – nawet nieodnaleziony – budzi demony roszczeń u najmniej spodziewanych postaci tej opowieści. W tle nie zabraknie bowiem międzynarodowych politycznych rozgrywek i rywalizacji na wysokim szczeblu.

„Operacja Rafael” wciąga od pierwszej do ostatniej strony – wiarygodnymi postaciami, utkanym ze szczegółów tłem i niebanalna intrygą. Oraz zakończeniem, które każe spodziewać się dalszego ciągu.

Więcej na zupelnieinaopowiesc.com

„Operacja Rafael” to szpiegowsko-sensacyjny thriller, który wciąga nie tylko wartką akcją, ale przede wszystkim oryginalnością intrygi, rozpiętej przez autorów na dwóch warstwach czasowych – między współczesną historią szpiegowską a zadziwiającą wojenną epopeją.

Pytania o to, gdzie jest „Portret młodzieńca”, zaginiony podczas II wojny światowej obraz pędzla Rafaela...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W znakomitym thrillerze „Niszcz, powiedziała” Piotr Rogoża rysuje studium osaczenia jednostki bezbronnej wobec manipulacji. To proza gęsta, mroczna, bezkompromisowa.

Nie ma sensu zastanawiać się nad tym, jaki gatunek reprezentuje ta powieść. Nazywając go thrillerem idę trochę na łatwiznę, bo tak naprawdę „Niszcz, powiedziała” wymyka się jednoznacznym etykietom, wymyka się schematom. To przede wszystkim książka o bezsilności i jeśli rozpatrywalibyśmy ją na tym poziomie, to opisane w niej szczegóły nie będą miały wielkiego znaczenia. Nieistotne jest więc to, że Szymon, bohater tej powieści, jest copywriterem, zatrudnionym w nowo powstałej agencji, nie ma żadnego znaczenia, że wymyśla chwytliwe reklamowe hasło, które za chwilę przejmą terroryści, odpowiedzialni za zamach w warszawskim metrze. Bo kim by nie był bohater, jego rozterki, zagubienie, utrata wiary we własne zmysły i w zdolność odróżnienia rzeczywistości od tego, co przedstawiane jest jako prawda i brak zaufania do otaczających go ludzi, pozostawałyby takie same. Co więcej, nawet intryga i zamieszane w nią siły, nie będą kluczowe – wypełnieją znakomicie swoją fabularną rolę (świetnie sprawdzą się w potencjalnej serialowej adaptacji, której autorowi życzę), ale są zastępowalne, gdy wyjąć z nich oryginalny pierwiastek bezwzględnego zła.


To właśnie jest siłą powieści Piotra Rogoży, że narysowany przez niego portret psychologiczny Szymona jest w dużym stopniu uniwersalny. Gotowy, by dopasować go do każdego, kto w skutek wszechogarniającej go, a jednocześnie nienamacalnej, niemożliwej do uwodnienia manipulacji zaczyna pogrążać się w chaosie wątpliwości w innych i siebie samego.

Gdy bez śladu znika była dziewczyna bohatera, a on trafia w krąg osób podejrzanych o największe zło, gdy dzieją się wokół niego rzeczy w żaden rozsądny sposób niewytłumaczalne, gdy w pewnej chwili nie wie już, kto mówi prawdę, a kto kłamie, wówczas wykonywany zawód, status społeczny czy miejsce zamieszkania przestają być istotne.


A jednak okazuje się, że narysowane przez autora tło nie jest bez znaczenia. Rogoża, sam z doświadczenia copywriter, umieszcza swojego bohatera w rzeczywistości, która dopełnia jego portret psychologiczny – wszak reklama to forma manipulacji, a już na pewno perswazji, czasem na pograniczu przekazu podprogowego. Skojarzenia, sugestie, obietnice, jakie nam daje, może wprawić nas w poczucie osaczenia, wynikającego z niemożności ogarnięcia nie tyle nawet mechanizmów, jakie są wobec nas stosowane, bo nad nimi raczej rzadko się zastanawiamy, co niemożności sprostania wymaganiom, jakie nam stawia.

I dokładnie tak, tyle że w tysiąckrotnie większej skali, czuje się Szymon – od początkowej euforii wynikającej z sugestii, że został przez los wyróżniony, przechodzi przez fazę zdziwienia tym, że nie rozumie wszystkich przekazów, jakimi karni go otoczenie, aż dochodzi do ściany, do tego momentu, gdy być może jest w stanie powiązać wszystkie wątki i pojąć mechanizm manipulacji, ale niewiele jest w stanie z tym zrobić.


Oczywiście i Rogoża trochę nami manipuluje – wybór subiektywnej, pierwszoosobowej narracji nie pozwala nam poznać faktów, a jedynie odczucia. Maskuje prawdę, każąc nam wierzyć tylko w to, co zostało oznajmione, w końcu odbiera nam szansę na jednoznaczne zrozumienie zakończenia – takie, które wydaje się oczywiste, a przecież w tej sytuacji niemożliwe.

„Niszcz, powiedziała” wciąga i osacza także nas, niepokoi i manipuluje, ale przede wszystkim zadziwia – także literacko, bo Rogoża ma niebywały słuch choćby do dialogów. Jeśli to proza gatunkowa, to wysokiej próby.

Więcej na zupelnieinnaopowiesc.com

W znakomitym thrillerze „Niszcz, powiedziała” Piotr Rogoża rysuje studium osaczenia jednostki bezbronnej wobec manipulacji. To proza gęsta, mroczna, bezkompromisowa.

Nie ma sensu zastanawiać się nad tym, jaki gatunek reprezentuje ta powieść. Nazywając go thrillerem idę trochę na łatwiznę, bo tak naprawdę „Niszcz, powiedziała” wymyka się jednoznacznym etykietom, wymyka się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jakub Żulczyk w „Czarnym słońcu” gładko przechodzi od cytowania najgorszego internetowego hejtu, przez odsłanianie struktur dystopijnego państwa teokratyczno-faszyzującego aż po apokaliptyczne wizje. Ale w istocie rzeczy to protest song. Mocny, choć nieobliczalny i nieprzewidywalny.

Odczytywanie „Czarnego słońca” jako doraźnej publicystyki pod płaszczykiem dystopii i owszem jest możliwe – ale tylko do pewnego momentu, do punktu, po przekroczeniu którego wszelkie tego rodzaju łatki przestają być aktualne. Nic dziwnego więc, że i narrator, sam siebie w pewnej chwili utożsamiający z Autorem, kpi z takiego odczytywania powieści. W końcu „Czarne słońce” dystopią jest tylko na jednej z wielu fabularnych warstw i tylko na jednym z wielu poziomów interpretacji tej książki.

Na pewno dystopia jest punktem wyjścia – oto Polska niedalekiej przyszłości, która demokratycznie (78 lub 87 proc. za – jak czytamy) popełniła referendalny Polend czy też Polexit. Na czele państwa stoi Ojciec Premier, ministrowie noszą koloratki, a wszystko, co obce, inne, mogące rozbić monolityczną strukturę owego teokratycznego tworu, jest niszczone. Hołubiony za to jest wszelki ksenofobiczny, antysemicki, islamofobiczny czy homofobiczny hejt. Żulczyk przytacza tu zresztą internetowe wpisy, które brzmią niepokojąco prawdziwe (są prawdziwe?) i aktualnie, ale odwraca ich społeczną recepcję. I co prawda funkcjonują wciąż w świecie „Czarnego słońca” pozory demokracji i wolności słowa, ale po pierwsze są dostępne tylko dla Polaków (nawet jeśli nie do końca „prawdziwych”), a po drugie są w istocie tłamszone – nie oficjalnie co prawda, ale poprzez zakulisowy aparat zastraszania.

Elementem, trybikiem tego aparatu jest Gruz – tyleż silny, co bezrefleksyjny. Brutalny egzekutor, wypierający zarówno wszelką wrażliwość na krzywdę jak i prawdę o sobie. To on – teoretycznie, w jednej z warstw – opowiada nam tę historię. Chwali się stosowaną przemocą, przekonuje do swoich racji, tłumaczy tak dla niego racjonalną, oczywistą nienawiść wobec Obcych. Ale to jemu przyjdzie w pewnym momencie wypełnić misję, która będzie od niego wymagała przynajmniej częściowego przewartościowania dotychczasowego pojmowania świata.


To jednak tylko jeden z możliwych sposobów odczytywania „Czarnego słońca”. Jakub Żulczyk napisał bowiem powieść o manipulacji, używając środków, które stają się manipulacją z narracyjnego punktu widzenia. Na gruncie opowieści sensu stricte widzimy oczywiście manipulację, jakiej poddane zostaje społeczeństwo, odpowiednio programowane do właściwych z punktu widzenia władzy zachowań, widzimy też tę manipulację, jakiej poddawany zostaje Gruz. Ale i tę, jakiej próbuje on poddać nas jako narrator powieści, opowiadając nam swoją, niekoniecznie prawdziwą, wersję wydarzeń.

I tu właśnie wkraczamy na inny poziom odbioru książki. Pisarz porzuca bowiem komfortową rolę autora schowanego za narracją i bohaterami, postanawiając mówić do nas wprost. Dzięki temu Gruz zyskuje narracyjnego adwersarza. I tak jedyna, propagandowa wersja opowieści zaczyna pękać. Od drobnych rys, po wielkie wyrwy, w których alternatywny głos słychać przez wiele akapitów.

Więc choć bohater wydaje się być owym pierwszoosobowym narratorem, to w istocie ważniejszym okazuje się Autor (ale niekoniecznie – mimo częściowo fizycznych podobieństw – autor Jakub Żulczyk, tylko Autor jako istota wyłaniająca się zza kulis przedstawionego świata, siła sprawcza, twórca, demiurg, stwórca). Wchodzi on z Gruzem w dialog, najczęściej poddając go krytyce, wręcz hejtując, ale i próbując zmieniać.

To istotnie dopełnia odbiór książki, która niezależnie od poziomu jej odczytywania, jest protest songiem skierowanym przeciw bezkrytycznemu przyjmowaniu tego, co widzimy i słyszymy, przeciw biernemu poddawaniu się wszelkiej ideologii, budowanej na nienawiści. Jest też zachętą do stawiania oporu przeciw wszelkim objawom hejtu, oporu, który zacząć się musi od poddawania krytycznemu oglądowi obrazu zdarzeń.

Istotne, że Żulczyk używa do stworzenia tego przekazu niestandardowych narzędzi. W tym spektakularnych, popowych, przegiętych, campowych, zahaczających o zgrywę. Używa groteski i to w wielu jej odcieniach – od śmiechu, przez przerysowanie, po fantastykę i grozę. A jednocześnie wprowadza nastrój wręcz mistyczny, religijny, w końcu eschatologiczny. Opisując państwo teokratyczne Żulczyk musiał bowiem zagrać kartą chrześcijańskiej tradycji, poddać w wątpliwość jej – przeinaczone wszak przez wieki, zmanipulowane – fundamenty, jednocześnie tworząc zręby nowej „wiary”, niekoniecznie opartej na nadstawianiu drugiego policzka.

Nie ma znaczenia czy potraktujemy „Czarne słońce” jako dystopię, groteskę lub moralitet. Ważne, żeby przejąć się tym, co wyziera z każdego niemal zdania – autentycznym „wkurwem”, niezgodą, protestem i oporem wobec nienawiści we wszelkiej postaci. Zanim może być za późno.

Jakub Żulczyk w „Czarnym słońcu” gładko przechodzi od cytowania najgorszego internetowego hejtu, przez odsłanianie struktur dystopijnego państwa teokratyczno-faszyzującego aż po apokaliptyczne wizje. Ale w istocie rzeczy to protest song. Mocny, choć nieobliczalny i nieprzewidywalny.

Odczytywanie „Czarnego słońca” jako doraźnej publicystyki pod płaszczykiem dystopii i...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Przemysław Poznański

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
30
książek
Średnio w roku
przeczytane
3
książki
Opinie były
pomocne
29
razy
W sumie
wystawione
29
ocen ze średnią 9,8

Spędzone
na czytaniu
179
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
3
minuty
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]