Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , ,

Tym razem patrzymy na świat Wykluczonych oczami Brooke. Jeden z najlepszych wojowników i Vidów w plemieniu Fal. Jest również dziewczyną, która wciąż żywi uczucia względem Perry’ego mimo, że ten powrócił do plemienia z Arią. „ Brooke” to kolejna krótka historia opisana tym razem z punktu widzenia dziewczyny, która uważała, że Perry należy wyłącznie do niej.

Historia zaczyna się w momencie, gdy Brooke pomaga Molly wyleczyć Osadników z gorączki, na jaką zapadli kilka dni wcześniej po przyjeździe do nowego miejsca plemienia Fal. Widzimy jak Brooke gardzi Kretami, jak wciąż pragnie by Perry do niej wrócił, jak wciąż cierpi po stracie Liv. Jesteśmy świadkami jej przemiany – powoli zdaje sobie sprawę, że Perry nie był jej przeznaczony, przestaje nienawidzić Arię.

Tym razem bohaterowie nieco się zmieniają. Główną bohaterką jest Brooke, ale Aria i Perry również są obecni. Za to nieobecny jest Roar i, co oczywiste, Liv. Na pierwszy plan wysuwają się trzej bracia z Sześciu – Hayden, Hyde i Straggler. Swoją drogą zabawne jak Brooke stara się zapomnieć o Perrym w towarzystwie każdego z trzech braci. Za to Aria jest jedynie kilkakrotnie wspominana i nie bierze czynnego udziału w wydarzeniach – zmaga się z raną postrzałową naprzemiennie budząc się i tracąc świadomość. Rola Perry’ego również została ograniczona do minimum – widzimy go zaledwie kilka razy, gdy jest przy Arii, gdy ta walczy o życie, ale są to ważne momenty, które uświadamiają Brooke znaczenia związku Perry’ego i Arii oraz tego, co było kiedyś między nią i Peregrinem.

Warto przeczytać tą krótką nowelkę zanim zabierzecie się za „Into the Still Blue”. Kilka rzeczy może dezorientować, jeśli nie przeczyta się wcześniej „Brooke”.

Tym razem patrzymy na świat Wykluczonych oczami Brooke. Jeden z najlepszych wojowników i Vidów w plemieniu Fal. Jest również dziewczyną, która wciąż żywi uczucia względem Perry’ego mimo, że ten powrócił do plemienia z Arią. „ Brooke” to kolejna krótka historia opisana tym razem z punktu widzenia dziewczyny, która uważała, że Perry należy wyłącznie do niej.

Historia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Pamiętacie „Przez burze ognia”? Główną bohaterkę Arię, która oszukana i zdradzona stara się przetrwać na terenach, które do tej pory uważała za wymysł wyobraźni? Pamiętacie Perry’ego – Wykluczonego, który zmaga się z trudami życia na obszarach targanych burzami eterowymi i walkami między plemionami? Jeśli ich znacie to świetnie. Jeśli nie – no cóż, radzę się z nimi zapoznać: ich historia jest wciągająca i nie możemy się od nich oderwać.

Dlaczego o tym wspominam? Przypominacie sobie, że Perry miał brata, Wodza Krwi, Vale’a oraz siostrę Liv? W krótkim opowiadaniu „Roar and Liv” mamy wgląd w to, co działo się przed pojawieniem się Arii na terenach Wykluczonych. Po przeczytaniu „Przez burze ognia” i „Przez bezmiar nocy” wiemy, że Roar darzy Liv czymś więcej niż tylko przyjaźnią. Teraz mamy okazję dokładnie przyjrzeć się relacjom Roara, Liv i Perry’ego.

Widzimy jak bardzo trójka głównych bohaterów jest ze sobą zżyta. Dowiadujemy się, dlaczego Vale sprzedaje Liv, jak ona na to reaguje, jakie są reakcje jej młodszego brata oraz, co najważniejsze, jak reaguje na to Roar. Teraz wszystko staje się jasne: wyjaśnia się wspomniana w serii „Przez burze ognia” ucieczka Liv, mamy też świadomość napięcia jakie nastało w plemieniu Fal. Roar odkrywa przed nami swoją przeszłość, a Vale bezczelnie wykorzystuje to przeciwko niemu.

To bardzo krótka historia, która daje światło na wcześniejsze życie Perry’ego i jego rodzeństwa oraz przyjaciół. Tutaj nie uświadczymy Arii za to mamy możliwość przyjrzenia się osobom, które w następnych częściach już nie występują. Czytając najpierw „Przez burze ognia”, następnie „Przez bezmiar nocy” i dopiero „Roar and Liv” wiemy, co stanie się z Liv. I wydaje mi się, że właśnie to przeświadczenie, że Roar i Liv nie mają przed sobą świetlanej przyszłości jest najsmutniejsze. Bo w tej krótkiej nowelce widzimy jak bardzo są sobie oddani. I jak brutalny jest los, z którym zawsze walczymy.

Pamiętacie „Przez burze ognia”? Główną bohaterkę Arię, która oszukana i zdradzona stara się przetrwać na terenach, które do tej pory uważała za wymysł wyobraźni? Pamiętacie Perry’ego – Wykluczonego, który zmaga się z trudami życia na obszarach targanych burzami eterowymi i walkami między plemionami? Jeśli ich znacie to świetnie. Jeśli nie – no cóż, radzę się z nimi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Druga część serii „Coincidence” opowiada dalsze losy Callie i Kaydena. Opowiada o walce, jaką muszą stoczyć główni bohaterowie by po latach udręki i piekła wreszcie odpuścić i zacząć ponownie żyć pełną piersią.

Niełatwo jest zostawić za sobą tragiczną przeszłość i ruszyć do przodu. Szczególnie, gdy uważamy, że nie zasługujemy na szczęście, spokój i miłość drugiej osoby. Gdy sądzimy, że nie jesteśmy warci tej drugiej osoby. Gdy naszym zdaniem ta druga osoba zasługuje na kogoś lepszego od nas. To nigdy nie jest łatwe.

Nie jest proste walczyć o taką osobę. Przekonywanie jej o tym, że wcale nie jest zła, że nie ma się, czego wstydzić, że wystarczy by nieco się otworzyła – to też jest trudne. Bo ludzie, którzy przeżyli piekło nie chcą by inni się o tym dowiedzieli. Z jednej strony pragną by ktoś się nimi zainteresował, a z drugiej chcą to trzymać w tajemnicy, wewnątrz siebie, zakorkowane niczym w butelce. A tłumienie w sobie emocji nigdy nie jest dobre. Bo człowiek w końcu nie wytrzymuje i pęka.

Widzimy jak Callie, Kayden, Seth oraz Luke starają się uciec przed życiem, jakie czeka ich w Afton. Każde z nich ma jakiś sekret, nieprzyjemne wydarzenie z przeszłości, które rzutuje na ich decyzje i zachowanie. Callie i Kayden małymi krokami poznają się nawzajem i coraz bardziej sobie ufają. Jednak Kayden traci zaufanie do kogokolwiek po tym, co ostatnim razem zrobił mu ojciec. Wycofuje się z życia, odwraca się od ludzi, którzy się o niego naprawdę martwią. Callie sama wciąż mierzy się z demonami sprzed 6 lat, jednak nie ma zamiaru zostawić Kaydena samego sobie. Kayden miota się – chce być z Callie, jednak uważa, że ktoś tak pokręcony jak on nie zasługują na nią, próbuje ją od siebie odepchnąć, rani ją, a mimo to wraca do niej, nie potrafi odejść. Nawet, kiedy jest pewien, że chce zostać z główną bohaterką by pomóc jej przejść do końca przez koszmar zgotowany przez innego mężczyznę, nachodzą go wątpliwości i ma ochotę uciec do miejsca, które jego zdaniem jest jedynym gdzie powinien się znajdować.

Nieco wkurzała mnie ta zmienność nastrojów Kaydena, ale być może w ten sposób myśli dziecko, które całe swoje życie było nieustannie bite za byle błahostkę. Jednak w książce jasno powiedziane jest, że to nie fizyczne rany są najgorsze. To te psychiczne baty są czymś, z czym ciężko jest sobie poradzić. Bo uderzenie można przyjąć, ból przetrzymać, a on w końcu minie. To blizny, jakie w głębi duszy pozostawiają pogardliwe, złośliwe, pełne odrazy i nienawiści słowa są tymi, które bolą najbardziej i pozostawiają największy ślad w psychice. Tych słów nie można ot, tak po prostu wyrzucić z pamięci, zapomnieć, udawać, że się ich nie usłyszało.

Sądzę, że celem tej książki było pokazanie jak ciężko żyje się ludziom, którzy zostali skrzywdzeni przez tych, którym zaufali. Nikt nie powinien nigdy być bity przez własnego ojca, nikt nie powinien zostać pozbawiony godności zarówno fizycznej jak i psychicznej. Kayden był bity przez ojca, przymuszany do pracy ponad jego siły, dorównania wygórowanym ambicjom ojca. Callie została pozbawiona niewinności, pewności siebie, godności. Ona również ma wyryte w pamięci słowa swego oprawcy, który nie przebierał w słowach. Ale oboje, Callie i Kayden znajdują wyzwolenie. Oboje przez lata trzymali w tajemnicy to, co było ich udziałem. I oboje zrzucili to brzemię w nagrodę zyskując rzecz, o jakiej zawsze marzyli: wolność. Okazało się, że główni bohaterowie dzięki tej drugiej osobie otworzyli się i dzięki temu zmienili patową sytuację na swoją korzyść.

Jesteśmy świadkami uczucia, jakie rodzi się między dwójką 18latków, którzy nigdy nie sądzili, że coś takiego może ich spotkać. Boją się tego uczucia, czasem nawet próbują się go wyprzeć, wyrzec dla dobra drugiej osoby. Ale to właśnie dzięki temu uczuciu znajdują siłę by przeciwstawić się losowi. To właśnie dzięki miłości odnajdują w sobie dość odwagi by powiedzieć na głos to, czego nikt nie chciał widzieć lub nie dostrzegano.

Po zakończeniu czytania tej książki miałam jeszcze inne przemyślenia. Na przykład: dlaczego ojciec Kaydena był taki bezlitosny, taki agresywny? Dlaczego wyżywał się na własnych dzieciach? Było wspomniane, że jego ojciec czynił tak samo. Mówi się, że jeśli ktoś był, na przykład, bity w dzieciństwie to w dorosłym życiu będzie postępował tak samo, że zostało to zapisane w jego psychice. Ale przecież człowiek może walczyć z takim bestialskim zachowaniem. Drugą rzeczą, jaka mnie niepokoiła: zachowanie matki Kaydena. Na miłość boską, przecież ta kobieta wydała na świat trójkę swoich dzieci. Każdego ze swoich synów nosiła 9 miesięcy pod sercem. Kayden i jego bracia to jej krew. Jak można stawać po stronie ojca dzieci, swego męża, gdy ten znęca się psychicznie i fizycznie nad synami? Matka powinna bronić za wszelką ceną swoich dzieci, a nie odwracać wzrok gdy pas lądował na plecach któregoś z młodych Owensów. A po wypadku, jaki miał miejsce pod koniec pierwszej części „Coincidence” zastanawiałam się, jak mogła w żywe oczy twierdzić, że to, co stało się z Kaydenem to tylko i wyłącznie jego wina? Że powinien być wdzięczny za to, że ma taką rodzinę. Naprawdę robiło mi się niedobrze, gdy czytałam jej słowa. Jak można być tak okrutnym?

Inną sprawą jest nieświadomość rodziny Callie na temat tego, co przeżyła 6 lat temu. Jej oprawca po prostu dobrze się ukrywał, a ona była zbyt wystraszona, zawstydzona i miała zbyt wielkie poczucie winy by się przyznać. Bałam się, że może rodzice Callie będą trzymać stronę człowieka, który ją skrzywdził, ale szczęśliwie się myliłam.

Przez cała serię od czasu do czasu wspominana jest siostra Luke’a. Miałam dziwne, niepokojące wrażenie, że niestety była ona w jakiś sposób powiązana z Callie. Pod koniec „The Redemption of Callie and Kayden” mamy odpowiedź. Odpowiedź, która łamie serce, wywołuje oburzenie i, przynajmniej u mnie, odruch zwrotny. Bo gdy już dotrze do nas skala przestępstwa, jakiego dopuszczał się przyjaciel brata Callie, i to od wielu lat, to jednym z pytań jest: jak to możliwe, że na świecie żyje ktoś tak psychicznie skrzywiony? Jakim cudem krzywdzi tak wiele niewinnych osób i czerpie z tego perwersyjną przyjemność?

Ta historia jest świetnym przekładem tego, co dzieje się na świecie. Przedstawia też sposób na uwolnienie się ze szponów tragedii, która niszczy człowieka od wewnątrz. Warto się choć na chwilę zatrzymać i zastanowić nad naszym życiem. Nad życiem innych ludzi, którzy być może nie mieli tyle szczęścia, co my.

Druga część serii „Coincidence” opowiada dalsze losy Callie i Kaydena. Opowiada o walce, jaką muszą stoczyć główni bohaterowie by po latach udręki i piekła wreszcie odpuścić i zacząć ponownie żyć pełną piersią.

Niełatwo jest zostawić za sobą tragiczną przeszłość i ruszyć do przodu. Szczególnie, gdy uważamy, że nie zasługujemy na szczęście, spokój i miłość drugiej osoby....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Ostatnio mam dziwnego pecha. Albo szczęście. Jak kto woli. Czytałam „Hopeless” Colleen Hoover i gdy już skończyłam, miałam ochotę coś rozbić. Albo pobić. A mój żołądek skręcał się z niepokoju. Myślałam, że to szczyt tego, co mogę przeczytać o nadużywaniu siły wobec dzieci. A jednak się myliłam.

Na „The Coincidence Of Callie And Kayden” natrafiłam przypadkiem przeglądając pewną stronę. Zapowiadał się ciekawie. Mimo to nigdy nie pomyślałabym, że mogę spotkać się z czymś takim.

Główni bohaterowie to Callie Lawrence i Kayden Owens. Od samego początku wiadomo, że ani jedno, ani drugie nie jest normalnym nastolatkiem. A w ich oczach, postawie i zachowaniu jest zbyt wiele smutku i strachu. Oboje borykają się z bardzo trudną przeszłością i wielki ciężarem, którym nie mogą się z nikim podzielić.

Praktycznie na starcie widzimy, że relacje Kaydena z ojcem nie są normalne. W ogóle nie są zdrowe. Są zupełnie nie na miejscu, chore i niewłaściwe. Wyzywany, szturchany, bity i kopany od najmłodszych lat za najmniejsze i najgłupsze przewinienia, które są nieistotne, Kayden zamyka się w sobie i więzi jakiekolwiek emocje wewnątrz siebie. Za to Callie ukrywa przed całym światem sekret, który naznaczył ją na całe życie. Obwinia siebie za to, co stało się sześć lat temu i stara się być jak najmniej widoczna. Z dnia na dzień zachowuje się inaczej, coraz bardziej dziwnie, ubiera się w workowate rzeczy o ciemnych kolorach, obcina włosy, a uśmiech staje się czymś, co można zaliczyć do kategorii „kiedyś”. Również jej zdolność interakcji społecznych spada do zera.

I choć znają się od piaskownicy, dopiero college zbliża ich do siebie. Spędzają ze sobą coraz więcej czasu i nie da się ukryć, że coś ich do siebie ciągnie. Jednak oboje boją się tego, że demony przeszłości nie przestaną ich ścigać i przez to czują brak pewności siebie. Kayden uważa, że Callie zasługuje na kogoś lepszego, natomiast Callie sądzi, że przez to, co przydarzyło jej się kilka lat temu nie jest warta uwagi Kaydena.

W końcu oboje odkrywają przed drugą osobą kawałek horroru, jaki jest ich udziałem i działa to na nich wyzwalająco. Jednak nie wszystko idzie po ich myśli. Kayden traci panowanie nad sobą, gdy dowiaduje się całej prawdy o krzywdzie, jaką wyrządzono Callie i kończy się to dla niego bardzo źle. W dodatku opinia publiczna tak naprawdę nie przejmuje się tym, co mają do powiedzenia Callie i Kayden – w szczególności, gdy żadne z nich nie potrafi wyjawić prawdziwych powodów swojego zachowania.

A teraz czas na najtrudniejszą część. Wydarzenia z przeszłości głównych bohaterów wpłynęły na nich zarówno fizycznie jak i psychicznie. Najsmutniejsze jest to, że nie mają się z tym, do kogo zwrócić. Oboje uważają, że jest już za późno, że takie jest życie, że i tak nic to już nie zmieni, że w jakiś pokręcony sposób sobie na to zasłużyli. Serce się kraje, gdy czyta się ich myśli. Myślałam, że „Hopeless” nie może bardziej mnie wytrzasnąć z mojego życia, że już bardziej nie można potrząsnąć człowiekiem i pokazać mu: „Patrz! Takie rzeczy dzieją się wokół ciebie! Ludzie krzywdzą się nawzajem, nawet najbliżsi, którzy powinni się wspierać powodują fizyczny i mentalny ból i stwarzają piekło na ziemi!”. Po przeczytaniu „The Coincidence Of Callie And Kayden” zmieniłam zdanie – a w zasadzie się w nim utwierdziłam, przy okazji wypalając sobie w mózgu obraz znęcania i molestowania dzieci. Ktoś mógłby powiedzieć, że to przecież tylko książka. Fikcja literacka. Czy jednak nie jest tak, że w każdej formie literackiej – czy to piosenka, czy wiersz, czy też proza – zawarty jest kawałek naszego prawdziwego życia? Tego, co dzieje się wokół nas? Nie zawsze to, co przeżywają główni bohaterowie pewnej książki jest odzwierciedleniem przeżyć autora (autorki). Często pisarze w swoich książkach pokazują nam świat, jaki jest naprawdę, a jakiego nie chcemy widzieć. Często tematy książek są trudne, mówią o rzeczach, które najchętniej zamietlibyśmy pod dywan i udawali, że nie istnieją. Hipokryzja i znieczulica w dzisiejszym świecie są na bardzo wysokim poziomie, a ludzie powoli zamieniają się krwiożercze bestie lub ziemne nieczułe istoty bez serca.

Czytanie o chłopaku, który od małego był bity przez swojego ojca jest tym trudniejsze im bardziej pozwolimy sobie na myśli, że takie rzeczy rzeczywiście się zdarzają – gdzieś na świecie, może w naszym kraju, w naszym mieście, na naszym osiedlu, a może nawet za naszą ścianą? Tak samo rzecz się ma, jeśli chodzi o wykorzystywanie dziewczynek – może domyślamy się, że gdzieś obok nas jest jakieś nieszczęśliwe dziecko, a za wszelką cenę nie chcemy tego dostrzec? Łatwo jest przejść obok, odwrócić głowę, zamknąć uszy i żyć dalej jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Ale teraz pomyślmy przez krótką chwilę – gdyby to nas dotyczył ten problem? Czy nie chcielibyśmy uzyskać pomocy od kogoś? Nie chcielibyśmy zakończyć naszych cierpień? Gdyby to ktoś nam bardzo bliski miał blizny, sińce i rozcięty łuk brwiowy? Nie chcielibyśmy go uratować? Pomóc mu? Gdzie podziały się ludzkie umiejętności społeczne – empatia, sympatia, pocieszenie, troska, opieka? Kto wyciął je z DNA współczesnych ludzi?

Jeszcze trudniej czyta się o sposobach głównych bohaterów na radzenie sobie z ciemnością, jaka ich ogarnęła. Bycie świadkiem jak sami sobie szkodzą tylko po to by sobie ulżyć w cierpieniu jest naprawdę przykre i sprawia, że najchętniej nauczyłabym ich oprawców życia – tak by już nigdy nie zaznali spokoju i żałowali, że w ogóle się urodzili. Jednak to nie to jest najgorsze w tym wszystkim. Najgorsze jest to, kto wyrządził im tą krzywdę, kto pozbawił ich dzieciństwa, godnego życia i zamknął ich w ciemnym pokoju, gdzie potwory spod łóżka są jedyną rzeczą, jaką znają. Nie mogę pojąć jak można podnieść rękę na własne dziecko choćby raz. Na istotę, która jest częścią ojca i częścią matki, krwią z ich krwi i ciałem z ich ciała. Na kogoś, kto jest bezbronny, kogo powinno się chronić, a nie poniżać i pozbawiać szacunku. Nie mogę też zrozumieć jak można wykorzystać seksualnie dziecko. Ile się słyszy o dorosłych kobietach, które padają ofiarą jakiegoś zboczeńca, psychopaty czy innego nienormalnego człowieka? To budzi w nas oburzenie. A co dopiero ma powiedzieć kilkuletnia czy kilkunastoletnia dziewczyna, którą została odarta z niewinności, marzeń i planów? W zamian dostała koszmary, strach, poczucie winy i życie w permanentnym kłamstwie i niepokoju. Czy my też chcielibyśmy tak żyć?

Ostatnio mam dziwnego pecha. Albo szczęście. Jak kto woli. Czytałam „Hopeless” Colleen Hoover i gdy już skończyłam, miałam ochotę coś rozbić. Albo pobić. A mój żołądek skręcał się z niepokoju. Myślałam, że to szczyt tego, co mogę przeczytać o nadużywaniu siły wobec dzieci. A jednak się myliłam.

Na „The Coincidence Of Callie And Kayden” natrafiłam przypadkiem przeglądając...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Każda historia ma dwie strony. Lub więcej. Czytając o tym jak dwoje ludzi poznaje się i staje się sobie bliskim – w tym wypadku zawsze są dwie strony. Tak jak w wypadku historii Willa i Lake. Znamy ich losy opowiedziane z punktu widzenia Layken. Wiemy też, co wydarzyło się później. Teraz nadszedł jednak czas by to Will opowiedział swoją część. Teraz poznajemy jego odczucia, emocje i myśli.

Większość książki opiera się na wspomnieniach i uczuciach Willa względem Lake. Widzimy też, że Will wcale nie był taki święty – Lake powiedziała o ich związku Eddie, a Gavin sam się domyślił, co czuje Will. Jest też kilka dodatkowych scen, które nie zostały zawarte w pierwszej części. Dowiadujemy się, w jakich okolicznościach Vaughn porzuciła Willa, dlaczego Will przysiągł matce Lake, że oboje z Layken wstrzymają się z seksem przez rok, jesteśmy świadkami jak Will dowiaduje się rzeczy, których nie powinien wiedzieć (w zasadzie to się ich domyśla). Wspominamy razem z nim dzień wypadku jego rodziców i Cauldera. Widzimy jego reakcje na najgorszą wiadomość, jaka może otrzymać 19latek, razem z nim przeżywamy żałobę i wszystkie jej stadia.

Akcja książki toczy się dwutorowo. Na jednym torze są wspomnienia i odczucia Willa, na drugim wydarzenia, które mają miejsce w tym momencie. Jest to nieco konfundujące, gdyż musimy mieć podzieloną uwagę – akcja zaczyna się w hotelowym pokoju, gdzie Lake prosi Willa by opowiedział jej o swoich uczuciach, następnie zostajemy przeniesieni w czasie do przeszłości by po chwili znów na krótszy lub dłuższy moment powrócić do teraźniejszości.

Epilog pokazuje nam jak radzą sobie Will i Layken w małżeństwie. Tytuł książki – „This girl” ma swoje wyjaśnienie w wierszach, jakie napisał Will. Jeden, na początku książki, a drugi na końcu, opisują to, co dla głównego bohatera najważniejsze w życiu.

Każda historia ma dwie strony. Lub więcej. Czytając o tym jak dwoje ludzi poznaje się i staje się sobie bliskim – w tym wypadku zawsze są dwie strony. Tak jak w wypadku historii Willa i Lake. Znamy ich losy opowiedziane z punktu widzenia Layken. Wiemy też, co wydarzyło się później. Teraz nadszedł jednak czas by to Will opowiedział swoją część. Teraz poznajemy jego odczucia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Wydawać by się mogło, że Lake i Will po roku oficjalnego spotykania się znają siebie nawzajem na tyle dobrze, że nic nie może stanąć na przeszkodzie ich uczuciu. Razem przeżyli bardzo wiele – zmierzyli się z pracą Willa, która rozdzieliła ich na trzy miesiące, cieszyli się ostatnimi dniami matki Lake, razem też ją opłakiwali, ostatecznie – razem wychowywali swoich młodszych braci.

Pełnoprawna opieka nad młodszym rodzeństwem, gdy ma się 18, 19 lat to wielki ciężar. Ciężar, który starszy brat czy siostra podejmują, bo są rodziną, bo ich bracia to jedyne osoby, jakie pozostały w ich życiach. Niełatwo jest wychowywać młodszych braci, szczególnie, jeśli wkraczają oni w wiek nastoletni. Lake i Will z własnego doświadczenia wiedzą, że najcięższe lata są dopiero przed nimi. Czasem trudno im też odnaleźć się w roli rodzica – przez tyle lat byli tylko starszym rodzeństwem, które wspomagało, pocieszało i czasem wściekało się na młodszego członka rodziny.

Layken i Will starają się jak mogą. Coulder i Kel są szczęśliwi, mają siebie nawzajem i mają swojego jedynego starszego brata i jedyną starszą siostrę. Życie obeszło się z tą czwórką w bardzo okrutny sposób, ale oni wciąż walczą i żyją jak mogą najlepiej. Nie poddają się, bo mają tylko siebie.

W „Point of Retreat” grono naszych bohaterów się powiększa. Oprócz wspomnianych braci Cooper i rodzeństwa Cohen oraz Eddie i Gavina na scenę wkracza Kiersten – rówieśnica Kela i Cauldera – oraz jej matka Sherry. Te dwie nowe postaci są bardzo intrygujące i bardzo…dziwaczne. Wystarczy sam fakt, że gdy Kiersten otwiera usta, słowa, jakie wypowiada zdają się nie należeć do 11latki. Wydaje się być bardzo rozwinięta w aspekcie psychicznym: ma własne zdanie na każdy temat, jest ciekawska, pomysłowa, często to właśnie ona ma najlepsze odpowiedzi na pytania, nad którymi głowią się główni bohaterowie i ich przyjaciele. Na początku wścibstwo Kiersten i jej matki działało mi na nerwy. Jak można wciskać nos w nie swoje sprawy, samemu nie chcąc uchylić rąbka własnej tajemnicy? Jednak z czasem przyzwyczaiłam się do niecodziennego zachowania nowych sąsiadów Lake i Willa.

Lake jest pewna swych uczuć wobec Willa. To samo możemy powiedzieć o jej chłopaku. Jednak, gdy zaczyna się nowy semestr w koledżu pojawia się coś – a raczej ktoś – co spędza sen z powiek Willowi. Na zajęciach musi znosić obecność swojej byłej dziewczyny, która wiele lat temu opuściła go w najgorszym okresie jego życia. Przez chwilę Will zdaje się panować nad wszystkim. Sprawy zaczynają się wymykać spod kontroli, gdy Vaughn nieproszona zjawia się na progu domu Willa, a Lake zastaje ich w dwuznacznej sytuacji. Gwoździem do trumny okazuje się komentarz Vaughn o notatkach, jakie zostawiła Willowi w jego domu. Lake czuje się zdradzona. Daje upust gniewowi i rozczarowaniu. Nie kryje, że zachowanie Willa bardzo ją zabolało. Kto chciałby poruszać się w swoim związku po omacku?

Ta sytuacja staje kością niezgody pomiędzy młodymi. Widzimy jak oboje próbują poskładać w całość to, co już tą całością nie jest. Z drugiej strony dzięki temu mogą wziąć głębszy oddech i zastanowić się nad tym, dlaczego tak naprawdę chcą być razem i na czym polega ich związek. Dzięki temu ich więź się umacnia i pokazują drugiej osobie jak bardzo im na sobie zależy. Słowa słowami, ale najważniejsze są czyny. To one świadczą o człowieku i jego wartości.

W tej części wśród bohaterów nie ma już matki Lake, Julii. Mimo to wciąż mamy poczucie, że jest zarówno z bohaterami jak również z nami. Rzeczy, które po sobie pozostawiła, prezenty dla swej córki i jej ukochanego, słowa mądrości…wszystko to sprawia, że staje się kolejnym bohaterem, mimo, że nie ma jest fizycznie w życiu Lake.

Znów istotną rolę odgrywa slam poetycki. To dzięki wierszom prezentowanym w klubie N9NE Will przekonuje do siebie kobietę, bez której nie może żyć. Kolejny raz piękne slamy z przesłaniem wypełniają książkę aż po brzegi. Czwartkowe spotkania stają się miejscem przebaczenia i radości. Ale radość nie może istnieć bez smutku, strachu i przerażenia. Na świecie zawsze panuje równowaga sił, co dobitnie zostało zademonstrowane w drodze powrotnej naszych bohaterów do Ypsilanti. W jednej chwili świat, w jakim żyje Will i Lake legł w gruzach. Przyznam się, że ja sama byłam zdruzgotana obrotem spraw. Razem z Willem bałam się i wstrzymywałam oddech w nadziei na szczęśliwe rozwiązanie wypadków. Prawdziwym zaskoczeniem było dla mnie zakończenie tej części. Nie żebym narzekała… :)

Nie mogę nie napisać o pewnej bardzo ważnej sprawie, jaką poruszyła Colleen Hoover. Jest to sprawa o tyle ważna, że sama autorka wspomina ją niemal od pierwszych stron powieści i ciągnie aż do końca. Nie wiem jak inni czytelnicy, ale ja jestem niecierpliwym człowiekiem i szybko wpadam w rozdrażnienie, jeśli coś jest zbytnio przeciągane. Tak też było z aspektem seksualnym. Możecie mówić co chcecie, ale takie dokuczanie nieco mnie denerwowało i owszem, nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu Lake i Will będą mieli możliwość spędzenia wspólnej nocy – bez przerywania przez wszelakie osoby powiązane z nimi krwią bądź też nie.

Z niecierpliwością (a jakże) czekałam na 3, ostatnią część tej serii. Kto wie, może skuszę się i na inne książki autorstwa Colleen Hoover? Wszystkie pozycje, jakie do tej pory wpadły mi w ręce zdają się roztaczać wokół siebie nieodparty urok.

Wydawać by się mogło, że Lake i Will po roku oficjalnego spotykania się znają siebie nawzajem na tyle dobrze, że nic nie może stanąć na przeszkodzie ich uczuciu. Razem przeżyli bardzo wiele – zmierzyli się z pracą Willa, która rozdzieliła ich na trzy miesiące, cieszyli się ostatnimi dniami matki Lake, razem też ją opłakiwali, ostatecznie – razem wychowywali swoich młodszych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Colleen Hoover ma niesamowity dar pisania. Opisuje rzeczy, jakie dzieją się wokół nas z istną perfekcją. Sięga po najtrudniejsze tematy i sprawia, że stają się one jeszcze bardziej ciężkie. „Hopeless” to hit dzisiejszych księgarni. Nie bez kozery. Jednak Colleen Hoover ma na swoim koncie więcej książek, które rozdzierają serce. „Slammed” (czy też „Pułapka uczuć” w wersji polskiej) to jedna z takich serii.

Główna bohaterka to Layken Cohen – 18letnia dziewczyna, która przenosi się z matką i 9letnim bratem do chłodnego Ypsilanti w Michigan z gorącego Teksasu. Niedawno niespodziewanie zostali pozbawieni ojca. Wspomnienie wciąż jest żywe, ale rodzina Cohenów powoli stara się wrócić do normalnego życia.

Will Cooper to młody mieszkaniec Ypsilanti, który pierwszy wyciąga pomocną dłoń, gdy w domu naprzeciwko pojawiają się nowi lokatorzy. Jego młodszy brat łatwo zaprzyjaźnia się z Kelem, bratem Layken.

Dwójka młodych ludzi przypada sobie do gustu. Will korzysta z okazji i zaprasza Lake na randkę. Cieszą się sobą, świetnie bawią się w swoim towarzystwie i oboje przeczuwają, że to, co jest między nimi jest inne niż wszystko, co do tej pory przeżyli.

Ale nagle przychodzi zderzenie z rzeczywistością. Lake zaczyna swój pierwszy tydzień w nowej szkole, znajduje przyjaciółkę i… odkrywa prawdę o Willu.

Książka jest naprawdę świetna, chociaż muszę przyznać, że rozczarował mnie problem, jaki stanął na drodze rodzącemu się uczuciu. I nie chodzi tu o wagę tego, że Will okazuje się być nauczycielem literatury w klasie Layken. Etyka w zawodzie nauczyciela jest bardzo ważna, bez dwóch zdań. Praca Willa jest poważną przeszkodą. Mnie jednak raził sam fakt, że autorka jako barierę między młodymi wybrała właśnie relacje nauczyciel – uczennica. Jestem naprawdę zmęczona tym tematem: co chwila słyszę o nim w telewizji, w mojej szkole, na moim podwórku. Jest to temat tak wyświechtany, tak stary jak świat, że aż zrobiło mi się przykro, gdy poznałam powód, dla którego Lake i Will nie mogą być razem. I wiek Willa – jak to możliwe, że w wieku 21 lat można zostać nauczycielem?

Dość już jednak psioczenia na wybór, jakiego dokonała Colleen Hoover. Przełknęłam gorzką pigułkę i zabrałam się do czytania. Szybko okazało się, że autorka ma nam dużo więcej do zaoferowania. Will pasjonuje się poezją. Przyznam, że książka jest po brzegi wypełniona bardzo dobrymi wierszami. Choć nie jestem wielką fanką poezji muszę powiedzieć, że uzależniłam się od tych kawałków. A fragmenty piosenek grupy The Avett Brothers? Intrygujące posunięcie – każdy z tych fragmentów odpowiada zawartości poszczególnego rozdziału.

„Slammed” pokazuje nam, że nie wszystko jest takie nieskomplikowane. Życie nigdy nie jest prostą drogą usłaną różami. Wielokrotnie musimy ciężko i długo walczyć o nasze szczęście. Często los sypie nam piaskiem po oczach i śmieje się w głos z naszej bezradności. Bo tak jak niektóre rzeczy możemy naprawić, na przykład zepsuty samochód, tak na inne po prostu nie mamy żadnego wpływu. Niektóre rzeczy po prostu mają swoje miejsce i nie można ich powtórzyć, zmienić, wymazać.

Oprócz przyglądania się jak Will i Lake walczą o swoją miłość widzimy też ich walkę o godne życie. Oboje niosą na swoich barkach ogromną odpowiedzialność – Will jest wszystkim, co pozostało jego bratu Caulderowi, Layken wciąż ma mamę i Kela, ale wkrótce ma się to zmienić. Zarówno Will jak i Lake mają podobne przeżycia.

Autorka zwraca uwagę na to jak trudna może być miłość, jak bardzo trudne może być pogodzenie się z nieuniknionymi faktami, jak ciężkiej pracy wymaga opieka nad młodszym rodzeństwem, jak bardzo życie może sprawiać nam ból. Pokazuje, że śmierć jest jedną z rzeczy, która zawsze była, jest i będzie. Jesteśmy świadkami długiej i wyczerpującej walki z życiem, które zsyła na naszą bohaterkę coraz sroższe baty.

Walka o ukochanego, który wydaje się być poza zasięgiem, o każdą uciekająca minutę z osobą, której życie przecieka przez palce, o zachowanie godności, o zapamiętanie osób, które już odeszły… To wszystko zmiksowane w jedno i zrzucone na ramiona jednej osoby jest wielkim ciosem. Dodajmy do tego, że Will sam nie wie jak powinien zachować się w stosunku do Lake, co skutkuje tym, że dziewczyna jest zdezorientowana i nie wie, co myśleć o sąsiedzie z naprzeciwka, który już skradł jej serce.

Piękna poezja opisująca uczucia, z jakimi zmagają się bohaterowie dodaje kolorytu tej pozycji. Jest ona również bardzo miłym dodatkiem. I, chcąc nie chcąc, niesie przesłanie. Wypełnienie książki cytatami, fragmentami tekstów piosenek i wierszami sprawia, że „Slammed” jest utworem, od którego nie sposób się oderwać, nie sposób przejść obojętnie. Dodajmy do tego postacie rezolutnych braci głównych bohaterów i mądrą matkę Lake.

Choć na początku nie byłam przekonana do tego tytułu, teraz moje zdanie uległo zmianie. I nikt nie powie, że Colleen Hoover nie potrafi schwytać naszego serca i ścisnąć aż do bólu. Aż poczujemy dokładnie to samo, co główni bohaterowie.

Colleen Hoover ma niesamowity dar pisania. Opisuje rzeczy, jakie dzieją się wokół nas z istną perfekcją. Sięga po najtrudniejsze tematy i sprawia, że stają się one jeszcze bardziej ciężkie. „Hopeless” to hit dzisiejszych księgarni. Nie bez kozery. Jednak Colleen Hoover ma na swoim koncie więcej książek, które rozdzierają serce. „Slammed” (czy też „Pułapka uczuć” w wersji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Po niektóre książki nie sięgnęłabym nigdy gdyby nie lektura innych. Nie miałabym takiej szansy, bo po prostu nie miałabym o nich bladego pojęcia. Nie wiedziałabym, co tracę, ale moje doświadczenie nie poszerzyłoby się o kolejne świetne pozycje. Tak też było z „Fighting Redemption”.

Pamiętacie „Archer’s Voice”? Naprawdę wartościowa książka. Zakończenie było krótsze niż myślałam, pozostało jeszcze kilkanaście stron, które, jak się domyśliłam, nie dotyczyły tematu „Archer’s Voice”. Jednak cieszę się, że mimo rozczarowania zmusiłam się by je przeczytać. I była to jedna z najlepszych decyzji w moim czytelniczym życiu.

„Fighting Redemption” nie jest powalająca. Nie zachwyca. Nie zapiera tchu w piersi. Nie sprawia, że czujesz się idiotycznie szczęśliwy. Nie angażujesz się w historię. Nie utożsamiasz się z bohaterami.
Nie od razu.

Książka ta jest naprawdę niezwykła. Na początku bohaterowie. Ryan, Jake i Fin. Życie każdego z nich nie było proste. Ryan miał największego pecha. Jake i jego młodsza siostra Finlay szczęścia mieli więcej – mieli siebie i kochających rodziców. Potem do ich rodziny dołączył Ryan. W wieku 10 lat poznał rodzeństwo Tannerów i niemal z każdym dniem spędzał z nimi coraz więcej czasu. Doszło do tego, że spał u nich przez większość czasu. Jednak za tym wszystkim kryje się gorzka prawda. Ciężar, jaki w swojej duszy nosi Ryan jest przytłaczający i zniewala go. Z każdym rokiem coraz bardziej.

Jake i Fin nie pytają o szczegóły. Po prostu biorą z życia to, co mogą i cieszą się towarzystwem Ryana. Jake w końcu odkrywa część prawdy, ale jak to w przyjaźni bywa, lojalnie obiecuje, że nic nikomu nie powie. Fin dowiaduje się dużo później i dla dobra Ryana postępuje dokładnie tak jak starszy brat.

Przychodzi jednak czas rozstania i Finlay czuje się zdradzona i opuszczona. Dwoje najbliższych jej ludzi wyjeżdża do wojska by wstąpić do elitarnej australijskiej jednostki SAS.

Książka jest trudna. Traktuje nie tylko o miłości, przyjaźni, rodzinie, pracy. Jej tematem jest też wojna, jej wpływ na życie żołnierzy i ich najbliższych. Stykamy się także ze śmiercią, poczuciem winy i walką o życie. Wbrew pozorom nie jest łatwo mówić o tych rzeczach. Nie jest łatwo czytać o takich sprawach. To nigdy nie jest proste.

Widzimy jak poczucie winy zżera Ryana od wewnątrz. Jak Fin stara się żyć pomimo rozczarowania zachowaniem najlepszego przyjaciela swojego brata. Widzimy jak oboje starają się zadowolić tą drugą osobę. Widzimy jak im na sobie zależy. Ale serca nie da się oszukać. Los zawsze trzyma w rękawie asa, którego wyciąga w najmniej spodziewanym momencie.

Ryan i Fin starają się stłumić to, co względem siebie czują od lat. Ale Ryan nie może już dłużej się powstrzymywać, a Fin nie chce wodzić za nos Iana. Oboje walczą o swoją przyszłość. Walczą bardzo ciężko. Ale z Ryanem, co chwila wyjeżdżającym na niebezpieczne misje w Afganistanie bardzo trudno jest ułożyć sobie życie. Jednak zdarza się wypadek, który wpływa na wiele osób. I gdy sprawy się spiętrzają, problemy narastają, właśnie wtedy Fin i Ryan odnajdują swoje szczęście.

Pamiętacie słynne słowa „nic nie może wiecznie trwać”? Tak też jest i w tym przypadku. Główni bohaterowie nie cieszą się sobą tyle, ile by chcieli. Tajemnice, ukryte informacje, wszystko to powoduje lawinę wypadków, której nie sposób powstrzymać. Od tej chwili wszystko leci na łeb, na szyję.

Mówiłam, że „Fighting Redemption” nie powala. Ona zwala z nóg. Że nie zachwyca – ona fascynuje. Nie zapiera tchu – sprawia, że serce bije szybciej. Nie jesteś idiotycznie szczęśliwy – jesteś poruszony do głębi. Nie angażujesz się w historię – od pierwszych stron jesteś uzależniony. Nie utożsamiasz się z bohaterami, ponieważ oni już są naszą drugą skórą.

Niełatwo jest pisać o czymś tak bolesnym jak wojna. Trudno jest pisać o śmierci, zwłaszcza tej niepotrzebnej, której można było uniknąć. Niełatwo jest drażnić czytelnika przez całą powieść insynuując pewne rzeczy w prologu. Czytanie, zagłębienie się w takie tematy też nie należy do prostych.

Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi, gdy czytałam opis akcji drużyny Ryana w Afganistanie pod koniec książki. Myślałam, że nie wytrzymam, gdy Fin traci kontrolę nad swoim życiem w niemal tym samym momencie, co Ryan. Ale dałam radę – z sercem niemal łamiącym mi żebra, ale przeżyłam i cieszę się z tego.

Zawsze powtarzam, że trzeba umieć pisać by poruszyć najbardziej delikatne struny w duszy czytelnika. Jeśli czytelnik podczas lektury sięga po chusteczki, nie śpi po nocach czy nawet rzuca książką o ścianę w przypływie frustracji – to bardzo dobrze. To tylko świadczy o tym jak świetną robotę wykonał autor. Takie książki się ceni. I taką książką jest „Fighting Redemption”.

Po niektóre książki nie sięgnęłabym nigdy gdyby nie lektura innych. Nie miałabym takiej szansy, bo po prostu nie miałabym o nich bladego pojęcia. Nie wiedziałabym, co tracę, ale moje doświadczenie nie poszerzyłoby się o kolejne świetne pozycje. Tak też było z „Fighting Redemption”.

Pamiętacie „Archer’s Voice”? Naprawdę wartościowa książka. Zakończenie było krótsze niż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Wyobrażacie sobie życie, w którym nie możecie użyć własnego głosu? Kiedy nie możecie się z nikim porozumieć, śmiać się czy choćby westchnąć? Życie, w którym wszyscy was ignorują i uważają za dziwaków tylko dlatego, że nie możecie mówić? Wyśmiewani przez środowisko, w którym żyjecie, wytykani palcami, słyszycie szepty za swoimi plecami, które są na tyle głośne by dotrzeć do waszych uszu.

Życie osoby, która nie może mówić nie należy do łatwych. Ale nie znaczy to, że ta osoba nie zasługuje na to by żyć. Żyć godnie, a nie być wypchniętym poza margines społeczny z powodu swej niepełnosprawności. Nikt z nas nie chciałby takiego życia.

Archer Hale nie miał szczęścia. Niemy, odrzucony przez lokalne społeczeństwo, zaszył się w swoim domu i prowadził życie samotnika. By się ukryć przed wzrokiem innych zapuścił brodę i długie włosy. Jego umiejętności interakcji społecznej były ograniczone do całkowitego minimum.

Bree Prescott ucieka przed prześladującą ją przeszłością. Stara się odnaleźć swoje miejsce na ziemi, spróbować żyć w miejscu, które pamięta ze swoich dziecięcych lat. Ścigana przez demony tragedii sprzed pół roku, rozpoczyna nowe życie w nowym mieście. Jeszcze nie wie jak dużo łączy ją z najbardziej skrytym i nieśmiałym mieszkańcem miasteczka.

Wydawać by się mogło, że znajomość Bree i Archera nie zaczęła się najlepiej. Właściwie to zaczęła się źle. Wiadomo jaka jest złośliwość rzeczy martwych – w najmniej odpowiednim momencie przytrafiają się najbardziej krępujące sytuacje. Tak też było z Bree i Archerem. Tyle, że Bree sama dolała oliwy do ognia: nie dość, że zakupy wypadły z reklamówki to jeszcze główna bohaterka wyskoczyła na nieznajomego z nieuprzejmym pytaniem czy jej wybawca w ogóle potrafi mówić.

Jednak los ma swój plan wobec tej dwójki. I wykorzystuje do tego…psa. Psa, który należy do Bree. Pewnego dnia Phoebe (pies Bree) pomknęła wprost na teren należący do Archera. Bree, chcąc nie chcąc, udała się za niesfornym zwierzakiem i spotkała się kolejny raz z człowiekiem, który pomógł jej na parkingu. Od tego momentu Archer i Bree spędzają ze sobą coraz więcej czasu, coraz lepiej się poznając i czując się coraz swobodniej w swoim towarzystwie. Łączy ich język migowy – Archer nauczył się go sam by porozumiewać się z innymi ludźmi, Bree miała głuchego ojca, więc jest to dla niej chleb powszedni.

Bree powoli acz sukcesywnie aklimatyzuje się w Pelion, zdobywa nowych przyjaciół, nawet stara się żyć jak dawniej: wychodzi na imprezy. Jednak w głębi duszy wie, że jest inną dziewczyną, inną niż ta, którą była pół roku wcześniej. Poznaje tajemnice miasteczka i przeżywa chwile zarówno radości jak i niepokoju. Z czasem orientuje się, że Archer nie jest taki jakim opisują go ludzie. Pod powłoką zimnego, obojętnego i nieczułego mężczyzny kryje się miły, troskliwy i żarliwy człowiek, którego odarto z dzieciństwa, zabrano rodzinę i możliwość mowy. Przebywanie z nieco pokręconym wujem też zbytnio nie pomogło. A mimo to Bree odkrywa w Archerze to, co ukrył przed światem, to, co najlepsze. To właśnie dzięki Bree Archer pokonuje własne bariery i słabości. To dzięki Archerowi Bree odzyskuje spokój i może odetchnąć pełną piersią. Oboje odnajdując siebie nawzajem odnaleźli spokój.

Czytając „Archer’s Voice” możemy zobaczyć z jakimi problemami spotyka się osoba, która straciła możliwość mowy. Często to ludzie z otoczenia uprzedzają się do takiego człowieka powodując, że taka osoba się odsuwa, chce stać się niewidoczna. Trudność w porozumieniu się w trywialnych chociażby sprawach jak zakupy, wyjście na miasto czy zwykła rozmowa sprawia, że osoba taka jak opisany tu Archer zamyka się w sobie, izoluje od środowiska w którym żyje. Przez to inni zaczynają ulegać stereotypom (lub nawet sami je tworzą) i nie chcą mieć nic wspólnego z dziwnym, zdziczałym wydawać by się mogło, człowiekiem. Za przykład może tu służyć Victoria Hale – miejscowa bogaczka trzymając a w garści całe miasto. Trzymała również los Archera. Jej nienawiść wobec małego chłopca była tak wielka, że kobieta bez mrugnięcia okiem zniszczyła nadzieje Archera na odzyskanie zdrowia. Nie mogę pojąć jak można być tak przepełnionym jadem i wrogością.

Dzięki lekturze tej książki zauważamy jak ważny jest język migowy. Warto go znać bo nie wiemy czy aby kiedyś nie będzie nam potrzebny. To właśnie dzięki niemu Bree łapie tak świetny kontakt z Archerem. Poprzez naukę migania możemy kontaktować się z ludźmi, którzy nie mają możliwości wypowiedzieć na głos swych myśli, a często okazuje się, że tacy ludzie są o wiele mądrzejsi i ułożeni niż wielu „normalnych” lokatorów tej ziemi. Widzimy, że Archer jest bardzo nieśmiały w kontaktach międzyludzkich. Boi się odtrącenia i wykpienia. Dotyczy to również płci przeciwnej. Za to Bree, popychana niezrozumiałą dla niej samej siłą zdobywa jego zaufanie i uczy jak żyć w społeczeństwie gdzie osoby nieme stanowią mniejszość.

Jesteśmy świadkami walki jaką toczą wewnątrz siebie główni bohaterowie. Archer zmaga się z ciężarem tragedii, która doprowadziła do stanu w którym teraz się znajduje. Obwinia się o to, co się stało. Bree co noc walczy z wspomnieniami, które nie chcą dać jej normalnie żyć i pustoszą ją emocjonalnie. Główni bohaterowie walczą o siebie, jednak nie tylko: walczą również o swoją przyszłość. Szczególnie Archer ma z tym problemy – chce zarabiać na życie by móc utrzymać rodzinę, którą ma zamiar założyć w przyszłości, ale nie wie czy do czegokolwiek się nadaje.

W tej historii kryje się również drugie dno, a raczej – historia Archera i Bree ma swój początek wiele lat wcześniej. Tak naprawdę wszystko zaczęło się od matki Archera i braci Hale. I teraz, gdy Bree przyjeżdża do Pelion, historia zdaje się powtarzać, z niewielkimi zmianami, ale jednak. Na szczęście zakończenie jest zupełnie inne, napawające nadzieją.

Przyznam, że w pewnym momencie gdy akcja przyspiesza i sprawy wymykają się spod kontroli, a Archer ratuje Bree przed szaleńcem z jej przeszłości, serce pękało mi z żalu i bólu. Autorka pozostawia wiele rzeczy niewyjaśnionych. Dopiero gdy zaczytamy się głębiej, zwrócimy uwagę, czeka na nas ulga. Bo naprawdę, kto z nas chciałby – mógłby – rozstać się na zawsze z głównym bohaterem? Ja na pewno nie. Na szczęście Mia Sheridan nie jest tak bezlitosna. Przeżywamy chwile grozy, czujemy ściskanie z dołku, ale koniec końców wszystko kończy się dobrze. By móc odczuwać tak silne emocje jak szczęście, nienawiść, przerażenie, troskę – trzeba umieć czytać nie tylko ze zrozumieniem, ale także z otwartym umysłem i sercem. By wzbudzić takie emocje w czytelniku trzeba umieć pisać. I to pisać nie przeciętnie lecz dobrze – bardzo dobrze. Mia Sheridan jest taką pisarką. Po przeczytaniu „Archer’s Voice” mamy ochotę czytać dalej, pozostać z bohaterami w Pelion, widzieć jak żyją. Niestety musimy zadowolić się tym tomem i żyć dalej – naszym własnym życiem.

Wyobrażacie sobie życie, w którym nie możecie użyć własnego głosu? Kiedy nie możecie się z nikim porozumieć, śmiać się czy choćby westchnąć? Życie, w którym wszyscy was ignorują i uważają za dziwaków tylko dlatego, że nie możecie mówić? Wyśmiewani przez środowisko, w którym żyjecie, wytykani palcami, słyszycie szepty za swoimi plecami, które są na tyle głośne by dotrzeć do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Blaire i Rush są razem, oczekują dziecka i w zasadzie wszystko byłoby w porządku, gdyby nie Nan. Teraz, kiedy wie już kto jest jej ojcem, urządza piekło na ziemi. I oczywiście tym, który musi ratować Kiro Manninga przed jadem jaki sączy się z kłów Nannette jest oczywiście Rush. Jego ojciec, światowej sławy perkusista Dean Finlay przyjeżdża do Rosemary Beach prosić go o pomoc.

Trzecia część serii „O krok za daleko” skupia się na drobnych wydarzeniach, które dzielą i łączą Rusha i Blaire. Najpierw jest to próba uspokojenia Nan, jednak nie wychodzi to najlepiej. Efekt jest taki, że Rush kolejny raz nieświadomie stawia Nannette na pierwszym miejscu, a Blaire pozostawiona sama sobie. Stres związany z osobą Nan źle wpływa na dziecko i Blaire decyduje się odwiedzić ojca, który odzyskał jej zaufanie. Rush kolejny raz musi ścigać swą ukochaną i prosić ją o wybaczenie.

Mamy okazję zobaczyć jak wygląda zwykłe życie w Rosemary. Rush i Blaire przygotowują się do ślubu, Nan odzyskuje siły w Montanie, a Grant stara się wybić ją sobie z głowy. Wątek Granta i Nan zaskoczył mnie. Nigdy nie sądziłam, że ktoś tak mądry jak Grant będzie uganiał się za kimś tak egoistycznym jak Nannette. Ale już w pierwszej części grant dał się poznać jako opiekuńczy chłopak.

Obserwacja wesela Blaire i Rusha a później ich codziennego życia była czymś interesującym. Szczególnie, że autorka wplotła kilka rozdziałów opowiedzianych z punktu widzenia Granta i Harlow. To tylko podsyciło mój apetyt i niecierpliwość. Z pewnością Abbi Glines nie była na tyle bezczelna by oddać głos przyszywanemu bratu Rusha i córce Kiro Manninga tylko po to by podrażnić się z czytelnikami.

Rush do tej pory co chwila popełniał błąd, stawiając Blaire i swego nienarodzonego syna na drugim miejscu. Teraz, kiedy Blaire nosi takie samo nazwisko jak on, błędy przestały się pojawiać (na szczęście). Więcej, Rush stara się zrobić wszystko, co w jego mocy by Blaire i dziecko mieli to, co najlepsze.

Muszę przyznać, że moment gdy Blaire dostała kolejne prezenty od Rusha tuż przed ślubem był doprawdy wzruszający. Albo raczej notatki, które zostawił przy każdej z rzeczy odnoszących się do tradycji: „coś starego, coś nowego, coś nowego, coś pożyczonego i coś niebieskiego” – tak to była wzruszające. Jak również chwila w której Rush chwycił za gitarę i zaśpiewał piosenkę specjalnie napisaną dla Blaire. Tak, te momenty były naprawdę świetne.

Czytając tę książkę możemy wywnioskować, że posiadanie dziecka to najlepsza rzecz na świecie. Człowiek zdaje sobie sprawę, że jest odpowiedzialny już nie tylko za siebie, ale i za tę istotę, którą powołał do życia. Potem obserwuje jego rozwój zanim jeszcze mały człowiek przyjdzie na świat – słyszeć bicie serca kogoś kogo nie możemy dotknąć czy trzymać w rękach… zaiste rozczulające. A gdy czujesz pierwsze kopnięcie – wtedy uświadamiasz sobie, że wewnątrz rzeczywiście jest nowe życie. Kto z nas nie chciałby czuć tak obezwładniających i rozpierających emocji? Mogłoby się wydawać, że ludzie, którzy tego doświadczają, rosną kilkakrotnie z dumy. Ale nie można zapomnieć także o życiu jakie czeka rodziców po narodzinach potomka. Jeśli przedtem szala szczęścia i bezmiernej radości wystrzeliła ku górze, teraz nieprzespane noce, płacz i rosnące wydatki ustabilizowały ją na poziomie neutralnym.

Z przyjemnością czyta się całą serię o Blaire i Rushu. Może nie jest to seria sięgająca pisarskich wyżyn, jednak przyciąga uwagę i wzbudza emocje, o które nigdy byśmy siebie nie podejrzewali. W dodatku kiedy już poznamy ich losy będziemy chcieli wiedzieć jak radzą sobie ich przyjaciele. A to bardzo dużo książek, które zapewnią długie godziny w ulubionym fotelu, z kawą w ręce i przyćmionym światłem stwarzającym atmosferę bliskości. Na co więc czekać? Abbi Glines czeka. :)

Blaire i Rush są razem, oczekują dziecka i w zasadzie wszystko byłoby w porządku, gdyby nie Nan. Teraz, kiedy wie już kto jest jej ojcem, urządza piekło na ziemi. I oczywiście tym, który musi ratować Kiro Manninga przed jadem jaki sączy się z kłów Nannette jest oczywiście Rush. Jego ojciec, światowej sławy perkusista Dean Finlay przyjeżdża do Rosemary Beach prosić go o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Czy zastanawialiście się jak Rush Finlay postrzegał przyjazd Blaire do Rosemary Beach? Co działo się z nim gdy przebywał blisko niej? Jeśli nie to teraz macie szansę spojrzeć w duszę syna Deana Finlaya.

Z jednej strony książka może się nam wydać przewidywalna i nudna. Przecież będziemy świadkami dokładnie tej samej historii. Tak, to prawda, ale tym razem będziemy ją przeżywać razem z Rushem. To on jest narratorem tej powieści. To jego emocje i odczucia będą na widoku. I skoro to z punktu widzenia Rusha jest prowadzona ta opowieść to możemy być pewni, że będzie kilka scen, których nie uświadczyliśmy w „O krok za daleko” (czy jak kto woli „Fallen too far”).

Widzimy dlaczego Rush na początku zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak. Po prostu starał się zdystansować od Blaire, gdyż od samego początku wiedział kim ona jest. Na dodatek przyciągała uwagę i Rush nie mógł wyprzeć jej ze swych myśli. Blaire całkowicie zawładnęła jego umysłem, a później także i sercem, choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy.

Rush przez cały czas stara się pamiętać o tym, co zrobił i z każdym kolejnym dniem ciężar jego decyzji sprzed kilku lat coraz bardziej mu przeszkadza. Gdy dowiaduje się z czym musiała zmierzyć się Blaire po odejściu jej ojca, czuje się największym dupkiem. Jego serce pęka na samą myśl przez jakie piekło przeszła bez niczyjej pomocy. Rush nigdy nie był fanem ojca Blaire, ale gdy usłyszał w jaki sposób Abe Wynn zachował się po śmierci Valerie, bliźniaczej siostry Blaire, zagotowała się w nim krew. Miał ochotę sam wymierzyć sprawiedliwość za wszystkie krzywdy, które spowodował Abraham.

Jak miłym dla oka jest doświadczenie uczuć jakie odczuł Rush… Im bardziej poznaje Blaire, tym bardziej żałuje tego, co zrobił 5 lat wcześniej. Zauważa, że Blaire jest zupełnie inna niż jej ojciec. Niewinna, słodka, niezależna i sumienna, jest kompletnym przeciwieństwem człowieka, który ją stworzył i wychowywał przez 14 lat. Rush walczy z pragnieniem zbliżenia się do niej, jednak gdy Blaire sama wyznaje mu swe uczucia, nie potrafi się już powstrzymać. Serce kraje się na widok cierpienia zarówno Blaire, jak również Rusha, który z każdą upływającą minutą uświadamia sobie, że zakochał się w dziewczynie, której życie zniszczył lata temu i która cierpi właśnie przez niego. Młody Finlay ma coraz mniej czasu by wytłumaczyć swoje dawne postępowanie i wyjawić tajemnicę Nan. Tajemnicę, która w dużo większym stopniu dotyczy Blaire.

Blaire od samego początku była dla Rusha kimś więcej niż tylko przelotnym romansem, chwilowym pożądaniem czy jednonocną przygodą. Działała na niego niczym narkotyk od którego nie mógł się uwolnić. Pragnął ją chronić, opiekować się nią i być przy niej. Myśl o tym, że ktoś inny mógłby chociażby spojrzeć na nią sprawiała, że tracił głowę. Doszło nawet do tego, że Nannette – jego mała siostrzyczka, którą zajmował się odkąd tylko pamiętał, która miała tylko jego i której potrzeby były na pierwszym miejscu przez całe jego życie – spadła na drugie miejsce. Co doprowadziło do jeszcze większej katastrofy.

Teraz, czytając „Rush too far” mogliśmy zobaczyć rozmowę Rusha z jego matką i ojcem Blaire. Strach, jaki Rush odczuwał myśląc o wyjawieniu Blaire prawdy o jej rodzicach i Nan był niczym w porównaniu z paniką jak go ogarnęła, gdy Blaire wkroczyła do salonu wściekła na każdą osobę obecną w domu Rusha. Wpadła w gniew, a pustka i chłód jakie Rush zobaczył w jej oczach były tym, co przeraziło go najbardziej. Uświadomił sobie, że właśnie w tamtej chwili zaczął tracić najważniejszą osobę na całym świecie.

W tej części serii „O krok za daleko” byliśmy świadkami przemiany jaka zaszła w Rushu Finlayu w ciągu trzech tygodni lata w Rosemary Beach. Razem z nim przeżyliśmy chwile szczęścia oraz przełknęliśmy łzy rozpaczy. Razem z nim baliśmy się tego, co przyniesie przyszłość i żałowaliśmy przeszłości. Teraz mamy pełen obraz tego, co wydarzyło się pomiędzy Rushem Finlayem a Blaire Wynn.

Czy zastanawialiście się jak Rush Finlay postrzegał przyjazd Blaire do Rosemary Beach? Co działo się z nim gdy przebywał blisko niej? Jeśli nie to teraz macie szansę spojrzeć w duszę syna Deana Finlaya.

Z jednej strony książka może się nam wydać przewidywalna i nudna. Przecież będziemy świadkami dokładnie tej samej historii. Tak, to prawda, ale tym razem będziemy ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Nareszcie mamy wgląd w życie Granta i Harlow. Od kiedy byłam świadkiem spotkania Granta i Harlow na przyjęciu przedślubnym nie mogłam doczekać się aż autorka zlituje się nade mną i opisze losy tej dwójki. Kiedy dowiedziałam się o nowej serii – „Chances” – byłam w siódmym niebie. Nie będę ukrywać, że zarówno Grant jak i Harlow skradli moje serce. Grant – swym rycerskim zachowaniem wobec Blaire gdy pierwszy raz przyjechała do Rosemary oraz chęcią naprawy wszystkiego, co nie działa właściwie. Harlow – swoim cichym, bezkonfliktowym usposobieniem i miłością do książek.

Na samym początku od razu oświadczam: najlepiej przeczytać najpierw trylogię o Blaire i Rushu, następnie opowieść o Woodsie i Delli (pierwsza część serii „Perfection” ma miejsce między 2 a 3 tomem „O krok za daleko),a dopiero na końcu zabrać się za „Take a Chance”. Muszę przyznać, że Abbi Glines potrafi sprawić bym zapomniała jak się liczy. Ilość bohaterów, mnogość miniserii w dużej serii, porządek czytania poszczególnych pozycji… To może przyprawić o zawrót głowy i trzeba wciąż mieć się na baczności.

Powiedzmy sobie otwarcie: Grant to świetny chłopak, ale w pewnym momencie pogubił się i wylądował w szponach Nan. Szczerze mówiąc, nie wiem, co go opętało. Nan to trucizna. Nie wiem czy kiedykolwiek zrozumiem tę bohaterkę. A Grant jest w samym środku katastrofy: szczerze zainteresowany Harlow, sypia z Nannette. Przyznam, gość nie mógł trafić gorzej – znalazł się między przyrodnimi siostrami, które są jak woda i ogień. Nan jest zgorzkniała, histeryczna i złośliwa, podczas gdy Harlow jest spokojna, nieśmiała i niemal nie pokazuje emocji. Nie pozostaje nam nic innego jak życzyć chłopakowi szczęścia.

Wszystko zaczyna się od tego, że Kiro wysyła Harlow do Rosemary Beach by mieszkała razem z Nan w czasie jego trasy koncertowej. Nie, jednak ta historia zaczęła się nieco wcześniej. Jakieś 3 miesiące wcześniej. A teraz Harlow z samego rana spotyka w swoim domu… Granta. Możemy sobie wyobrazić jaki szok przeżyła. Szok i rozczarowanie. Grant zepsuł to, co między nimi kiedykolwiek było w sposób iście koncertowy.

Ostatecznie Grant uzyskuje przebaczenie Harlow, ale uświadamia sobie, że pragnie czegoś więcej. I mimo strachu, że miłość uczyni go słabym i bezbronnym postanawia walczyć o ukochaną córkę Kiro Manninga. Wszystko idzie coraz lepiej, Harlow zaufała Grantowi, ale jest coś co powstrzymuje ją przed wyznaniem swych uczuć. Gdy świat Harlow obraca się o 180 stopni to właśnie Grant jest przy niej. Jednak gdy media dokopują się do skrzętnie skrywanych tajemnic gwiazdy rocka, życie Harlow po raz drugi rozpada się na tysiąc kawałków. Najgorsze jest to, że gdy w końcu główna bohaterka zdecydowała się powiedzieć o sobie prawdę Grantowi, ten zdążył się dowiedzieć o tym z najgorszego źródła: telewizji. Żal, ból i rozgoryczenie sprawiają, że Harlow postanawia zakończyć to, co było między nią i Grantem.

Bardzo cieszyłam się na myśl o możliwości przeczytania losów Granta i Harlow. Autorka jak zwykle zaskoczyła nas obrotem spraw pod koniec książki. W sumie nie tylko pod koniec książki. Przyznam, że moment w którym Harlow dowiaduje się prawdy o swojej matce zrobił na mnie porażające wrażenie. Większe niż jej tajemnica, którą trzymała ukrytą przed Grantem do samego końca. Rzecz, która wkurzała mnie najbardziej (oprócz Nan oczywiście) to niepewność dwójki głównych bohaterów względem siebie. Z jednej strony widać, że nie potrafią bez siebie żyć, z drugiej jednak panicznie boją się wyznać, co do siebie czują. I ta drażniąca pewność, że druga osoba „na pewno” nie jest zakochana… Bardzo denerwujące.

Nannette…Tak, Nannette znów jest centrum opowieści. Znów mam, znajome już, wrażenie, że w większości seria „Rosemary Beach” dotyczy siostry Rusha. Tylko jakoś kulawo się do niej zabrano. Bo opowiadać czyjąś historię z punktu widzenia trzeciej osoby nie jest łatwo. A tak się czułam w pewnych momentach serii „O krok za daleko” i „Chances”. Być może doczekamy się osobnej serii, której główną bohaterką będzie Nannette? Być może dowiemy się, że Nan jednak ma serce i potrafi (lub nauczy się) z niego korzystać w dobrej wierze, a nie dla własnych pokrętnych celów? Byłoby to bardzo interesujące. Na razie czekam jednak z niecierpliwością na drugi tom historii Harlow i Granta. Pisarka zakończyła pierwszą część w miejscu, które pozostawia nam bardzo duży wachlarz możliwości. Abbi Glines doskonale wie, jak sprawić by czytelnicy po przeczytaniu książki błagali o więcej. Mam tylko nadzieję, że wrzesień nadejdzie szybko. :)

Nareszcie mamy wgląd w życie Granta i Harlow. Od kiedy byłam świadkiem spotkania Granta i Harlow na przyjęciu przedślubnym nie mogłam doczekać się aż autorka zlituje się nade mną i opisze losy tej dwójki. Kiedy dowiedziałam się o nowej serii – „Chances” – byłam w siódmym niebie. Nie będę ukrywać, że zarówno Grant jak i Harlow skradli moje serce. Grant – swym rycerskim...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Historia Woodsa i Delli jeszcze się nie skończyła… Zmagają się wciąż z przeszkodami jakie życie stawia przed nimi, ale nie poddają się. Woods stał się właścicielem klubu golfowego po nagłej śmierci swego ojca, a Della stara się pokonać ścigające ją demony przeszłości, by nie być ciężarem dla Woodsa.

Książkę można podzielić w zasadzie na trzy części: pierwsza to ta, gdzie widzimy, że Woods tak bardzo martwi się o Dellę iż niemal nie daje jej miejsca na oddech – kontroluje jej pracę, co chwila sprawdza jej samopoczucie, nie chce zostawić jej choć na moment samą w obawie, że będzie miała epizod, a jego nie będzie przy niej. Powoli, z każdym dniem Woods tłamsi Dellę. Prawdopodobnie robi to nieświadomie, z powodu jej wcześniejszych przeżyć i po prostu się o nią martwi. Jednak Della zaczyna się dusić w tym związku. A gdy przypadkiem podsłuchuje kawałek wyrwanej z kontekstu rozmowy, której temat może przypisać do siebie uznaje, że osiągnęła swój limit. Decyduje się opuścić Woodsa w nadziei, że tego pragnie młody Kerrington.

Tutaj zaczyna się druga część: rozstanie Woodsa i Delli. Ona zostawia go jedynie ze skrawkiem papieru, a on praktycznie szaleje z rozpaczy. Ta część książki jest bardzo dziwna (przynajmniej dla mnie). Woods miota się pomiędzy wyruszeniem za Dellą, a skupieniem się na pracy w klubie. Della wyruszyła w podróż z Trippem, który okazał się przyjacielem za każdą okazję. Na szczęście Tripp nie do końca wierzy dziewczynie, która mówi, że między nią a Woodsem wszystko skończone. Woods co dzień dostaje wiadomości dotyczące Delli i to jest jedyna rzecz jaka wydaje się trzymać go przy życiu. W końcu Della przezwycięża swoje lęki i wraca do Rosemary. I to z jaką mocą! Odkryła w sobie siłę i ma zamiar z niej korzystać. Miło było zobaczyć jak z zastraszonej, niepewnej dziewczyny przeistacza się w pewną siebie, silną kobietę, która wpada do domu Woodsa by żądać tego, co należy do niej.

Trzecią część wyznacza tragiczny wypadek na plaży. Ognisko wyprawione na zakończenie sezonu letniego miało być zwieńczeniem ciężkiej pracy i czasem odpoczynku. Nieświadomie (bo po pijaku) Bethy zamienia go w koszmar, którego długo nikt nie zapomni. Utrata Jace’a, jednego z paczki przyjaciół jest wielkim ciosem dla Woodsa, Rusha, Thada jak również dla nieobecnego Granta. Gdy czytałam ten urywek moje serce naprawdę krajało się z żalu i bólu. A Bethy… Cóż, jej położenie było naprawdę nie do pozazdroszczenia. Nie dość, że przyjaciele Jace’a nie mogli na nią patrzeć, to ona sama do końca życia będzie żałować swego zachowania. Życie od tej pory będzie dla niej wystarczającą karą. Czy moglibyście sobie wyobrazić życie po śmierci ukochanej osoby? Śmierci do której się przyczyniliście? Wspomnienie tego wypadku już zawsze będzie prześladować Bethy.

Pod koniec dowiadujemy się kilku bardzo interesujących informacji na temat Bethy i Trippa, a także Granta. Każde z nich zmaga się z przeszłością i decyzjami, które wpłynęły na życie wielu osób. Przyznam, że czytając o tej trójce byłam zaintrygowana. Bethy i Tripp mają wspólną przeszłość dzięki której żadne z nich nie było takie samo. Grant wplątał się w niezłe bagno. Próbując się z tego wyplątać tylko się pogrążył (choć jego drugi wybór był o niebo lepszy, tylko nieco zbyt późno się na niego zdecydował).

Autorka kolejny raz zaskoczyła nas koligacjami rodzinnymi. Della nareszcie może odetchnąć pełną piersią i zacząć cieszyć się życiem. Nie tylko ma Woodsa lecz również dużą rodzinę. Teraz może spokojnie myśleć o założeniu własnej. Bez strachu, za to z nadzieją, patrzy w przyszłość.

Zapewne drugi tom serii „Perfection” jest również ostatnim, jednak ja (jak to ja) chciałabym zobaczyć co będzie dalej. :) Prawdopodobnie moje życzenie się spełni i dalsze losy Woodsa i Delli zobaczę w kolejnych seriach traktujących o kolejnych przyjaciołach Rusha i Woodsa. Mam taką cichą nadzieję.

Historia Woodsa i Delli jeszcze się nie skończyła… Zmagają się wciąż z przeszkodami jakie życie stawia przed nimi, ale nie poddają się. Woods stał się właścicielem klubu golfowego po nagłej śmierci swego ojca, a Della stara się pokonać ścigające ją demony przeszłości, by nie być ciężarem dla Woodsa.

Książkę można podzielić w zasadzie na trzy części: pierwsza to ta, gdzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Pamiętacie serię „O krok za daleko” i jej głównych bohaterów, Rusha i Blaire? Jeśli tak, to pamiętacie również Woodsa – przyjaciela Rusha z dawien dawna. W trakcie czytania historii Blaire poznaliśmy co nieco życie, jakie prowadzi Woods. Jednak teraz to on jest głównym bohaterem opowieści.

W pierwszej części nowej serii „Twisted Perfection” widzimy, że Woods zmaga się z kontrolującym jego życie ojcem. By choć na chwilę uciec od codziennych problemów wybiera się na przejażdżkę. I od tej pory nic nie będzie już takie samo.

Główna bohaterka, którą poznajemy w tej książce wydaje się być silna i samowystarczalna, bez trosk i problemów. Wraz z rozwojem fabuły zauważamy, że życie jej nie oszczędzało od samego początku. Della Sloane nie jest taka jaką ją widzimy na zewnątrz – wręcz przeciwnie: jest krucha i delikatna, prześladowana przez demony przeszłości.

Drogi Woodsa i Delli krzyżują się na lokalnej stacji benzynowej niedaleko Rosemary. Della wyruszyła w podróż by poznać świat i odkryć siebie. Nie przypuszczała, że jej przygoda może stanąć pod znakiem zapytania z powodu braku paliwa. A ściślej rzecz ujmując, Della nie ma zielonego pojęcia jak zatankować benzynę. I to właśnie ta trywialna zdawać by się mogło sprawa połączy losy dziewczyny z Georgii i bogatego syna właściciela klubu golfowego.

Było to jednorazowe spotkanie zakończone kolacją i hotelem. Każde z nich następnego ranka ruszyło w swoją stronę i nie sądziło, że kiedykolwiek spotkają się jeszcze raz. Della kilka miesięcy później zatrzymała się w Dallas i niestety sprawy wymknęły się jej nieco spod kontroli. Znajomy barman pomógł jej i zaoferował puste mieszkanie z widokiem na ocean. W ten sposób Della Sloane znajduje pracę w klubie którym zarządza Woods. Jakież jest ich wzajemne zdziwienie gdy dowiadują się, że będą pracować w tym samym miejscu…

Przekonujemy się, że zarówno Woods jak i Della nie zapomnieli swego krótkiego i intensywnego spotkania sprzed kilku miesięcy. Co tylko utrudnia ich relacje. Woods, przyciśnięty do ściany, ma oświadczyć się Angelinie, której nie znosi, by zadowolić swego wymagającego ojca, a Della zmaga się z własnymi wspomnieniami mrożącymi krew w żyłach. W miarę rozwoju akcji widzimy jak Woods stara się zdystansować od Delli, co oczywiście przynosi odwrotny skutek. Koniec końców młody Kerrington zrywa zaręczyny i stawia się ojcu. Z każdym dniem coraz bliżej poznaje historię Delli i uświadamia sobie, że wsiąknął. Nie potrafił nie myśleć o niej i przyglądać się z daleka, chciał brać czynny udział w jej życiu.

Della Sloane nie miała łatwego startu w dorosłe życie. Obfitowało ono w wiele nieprzyjemnych przeżyć, ba, przeszła więcej niż niejeden z nas mógłby znieść. Zamknięta całe swoje życie w czterech ścianach z tracącą rozum matką, tłamszona i bita za coś, co normalny człowiek miał na co dzień, w końcu wyrusza na spotkanie przeznaczenia. Boryka się z atakami paniki, nocnymi koszmarami, które sprawiają, że budzi się z rozdzierającym krzykiem i płaczem. Nie ma jednak zamiaru obnosić się ze swoim bólem.

Woods Kerrington od najmłodszych lat był wychowywany na przyszłego właściciela klubu golfowego. Od samego początku był również podporządkowany rodzicom dążącym za wszelką cenę do jak największego majątku. Miał być posłusznym chłopcem gotowym wykonać każdy rozkaz ojca. Nie istniało dla niego pojęcie miłości. Na szczęście w jego życiu byli również dziadkowie, którzy pokazali mu, co tak naprawdę liczy się na świecie. Choć Woods dawno zapomniał ich naukę, teraz nadszedł czas by przypomnieć sobie sposób życia jego dziadków. I to właśnie Della wyzwoliła te wspomnienia.

Przyznam, że nie podejrzewałam iż autorka tak bardzo zniszczy życie głównej bohaterki. Trzeba przyznać, że Abbi Glines włożyła na barki Delli ogromny ciężar psychiczny. Czytając losy Delii naprawdę było mi jej żal. Ba, nie wiem czy dałabym sobie radę tak jak poradziła sobie Della. Biorąc pod uwagę wszystko, czego była świadkiem i czego doświadczyła, miałam ochotę powiedzieć: gratulacje Della, świetnie sobie dałaś radę, a to, że w Twojej psychice zostały jakieś ślady, nie znaczy, że jesteś szalona. Wydarzenia z jej przeszłości zostawiłyby ślad w mentalności każdego człowieka.

Niesamowite jak bardzo zmienił się Woods pod wpływem Delli. Nawet nie pod jej wpływem, bo jedyne co zrobiła Della to po prostu pojawiła się powtórnie w jego życiu. Dzięki niej Woods odkrył czego tak naprawdę chce od życia, mógł w końcu sklasyfikować swoje marzenia i potrzeby. Do tej pory dziewczyny były dla niego tylko miłą rozrywką. Nie bawił się w związki. Kiedy pojawiła się Della Woods poczuł, że ta dziewczyna nie jest taka jak inne. Nie miał pojęcia z czym zmaga się Della a mimo to postanowił ją poznać i zostać z nią. Jego system wartości zmienił się o 180 stopni.

Mogliśmy też zobaczyć drugą stronę bogatego życia ludzi Florydy. Ojciec Woodsa jak również jego matka czy niedoszła żona Woodsa potrafią pokazać pazury. Nie liczą się z nikim i niczym, do celu idą po trupach i sądzą, że pieniądze mogą załatwić każdą sprawę. Według nich świat kręci się wokół interesów i forsy. Jeśli nie mogą zdobyć jednej rzeczy w dany sposób nie boją się uciec do bardziej radykalnych środków. Byleby tylko całość szła po ich myśli.

Zauważyłam jeden minus – no, może nazwijmy to mankamentem. Woods z biegiem czasu staje się bardzo zaborczy względem Delli. Nie przeszkadzało mi to, miło było zobaczyć, że Woods tak bardzo się o kogoś troszczy. Jednak muszę przyznać, że kiedy o tym czytałam na myśl przyszedł mi wcześniejszy bohater Abbi Glines: Rush Finlay. On również stał się słodko zaborczy o Blaire. Zachowanie Woodsa było niemal identyczne (sytuacje były inne, ale mimo wszystko).

Ktoś może marudzić, że autorka wplotła dużą ilość scen erotycznych. Że wokół tego kręci się cała opowieść. Ja jednak muszę się z tym nie zgodzić. Tutaj sceny seksu są dodatkiem, sprawiają, że możemy odetchnąć od innych tematów podejmowanych w tej książce. I przyznajmy się bez bicia – nikt z nas nie jest nieczuły na seks. :D

Podsumowując, uważam, że pierwszy tom serii spełnił swoją rolę: przyciągnął uwagę, zaintrygował i zwrócił uwagę na ważny problem jakim bez wątpienia jest choroba psychiczna, życie w zamknięciu czy samobójstwo. Pokazany został skutek takiego życia, sposób radzenia sobie z tymi kłopotami. Mogliśmy zobaczyć jak łatwo człowiek może zostać złamany, lecz z drugiej strony widzieliśmy walkę jaką toczy Della by żyć normalnie. Wielki plus za to. Choć muszę przyznać, że na początku było to trochę straszne. Ale warte zachodu. :) Jeśli tylko macie czas, szczerze i serdecznie zapraszam do lektury całej serii „Perfection”.

Pamiętacie serię „O krok za daleko” i jej głównych bohaterów, Rusha i Blaire? Jeśli tak, to pamiętacie również Woodsa – przyjaciela Rusha z dawien dawna. W trakcie czytania historii Blaire poznaliśmy co nieco życie, jakie prowadzi Woods. Jednak teraz to on jest głównym bohaterem opowieści.

W pierwszej części nowej serii „Twisted Perfection” widzimy, że Woods zmaga się z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Jak wiele możesz znieść, gdy cały świat rozpada się na tysiąc kawałków? Gdy słowa takie jak „dom” i „rodzina” właściwie nie istnieją? Gdy ci, którym ufasz okazują się zdrajcami? Gdy jedna wiadomość zmienia Twój dotychczasowy światopogląd i sposób życia?

Z takimi pytaniami musi zmierzyć się Blaire Wynn, główna bohaterka drugiego tomu serii „O krok za daleko” – „Spróbujmy jeszcze raz”. Ja czytałam ją w angielskim oryginale, jednak odczucia nie powinny wiele się różnić.

Blaire wróciła do miejsca z którego wyruszyła na początku pierwszego tomu – do Summit w Alabamie. Zdradzona przez tych, których uważała za rodzinę uciekła w jedyne miejsce jakie zna. Niestety, powrót nie jest łatwy. Nie mając gdzie się podziać pomieszkuje kątem u babci Caina, przyjaciela i byłego chłopaka zakochanego w niej do szaleństwa. Stara się zrozumieć i przetworzyć rzeczy, których dowiedziała się w Rosemary. Świat w którym do tej pory żyła okazał się kłamstwem i Blaire zerwała wszelkie kontakty z ludźmi, którzy wyjawili jej prawdę. Najgorsze było rozstanie z Rushem – czasami miłość nie wystarczy by móc żyć z ukochaną osobą.

Los potrafi jednak być nieprzewidywalny – gdy Blaire myśli, że ciężar przeżyć nie może być większy, czeka ją kolejna porcja wiadomości, które wstrząsają jej i tak zaburzonym już porządkiem świata.

Teraz nie jest tylko 19letnią porzuconą i zdradzoną dziewczyną, której świat obrócił się w proch. Teraz jest 19letnią samotną dziewczyną w ciąży. I od teraz musi myśleć także o życiu jakie w sobie nosi.

W tej części obserwujemy powrót Blaire do Rosemary a Rush stara się wykorzystać ten czas by naprawić wszystko, co jego rodzina zniszczyła. Wie, że Blaire straciła do niego zaufanie, ale nie poddaje się, walczy o nią. Sama Blaire miota się między wyjawieniem mu prawdy o dziecku a zatajeniem tego faktu. Wraz z rozwojem fabuły widzimy, że zarówno Blaire jak i Rush wciąż nie potrafią o sobie zapomnieć. Choć główna bohaterka stara się wprowadzić dystans pomiędzy nich nie przynosi to pożądanych skutków. Im bardziej starają się dać sobie czas, tym bardziej zbliżają się do siebie. W chwili słabości Blaire mówi Rushowi o dziecku. Od tej pory jesteśmy świadkami walki jaką toczy wewnątrz siebie Rush – musi wybrać kogo stawia na pierwszym miejscu: swą młodszą siostrę Nannette czy może ukochaną kobietę i nienarodzonego potomka.

W tej części wszystko kręci się wokół Blaire, jej ciąży i Rusha. Blaire postanowiła wyjechać z Rosemary, ale jej przeznaczeniem było powrócić do Rusha. I choć ich wspólna przyszłość wciąż jest niepewna postanowili dać sobie szansę. Gdy czytałam tę część po raz pierwszy (tak, czytałam ją więcej niż jeden raz) wydawało mi się, że zanim Rush do wiedział się o swoim ojcostwie minęło bardzo dużo czasu. Dopiero za drugim razem zauważyłam, że Blaire powiedziała mu o swej ciąży kilka dni po przyjeździe. Ucieszyłam się bo nie mogłam znieść dłużej niewiedzy Rusha na tak ważny przecież temat. W końcu dziecko zmienia cały Twój świat prawda?

Autorka zrzuciła na barki Rusha wszelkie możliwe przewinienia, co jest w sumie bardzo interesujące i w jakiś sposób zabawne. Z jednej strony było mi trochę żal Rusha – co chwila popełniał jakiś błąd i wydawać by się mogło, że jego życie ma polegać na naprawianiu tego, co spartaczył. Z drugiej strony tak to już jest jeśli chce się złapać dwie sroki za ogon – Rush w końcu musi zdecydować która z kobiet jest dla niego ważniejsza, szczególnie, że Nan jest tak wymagająca i ocieka jadem, a Blaire jest na uprzywilejowanej pozycji ze względy na jej błogosławiony stan.

Jedną z wielu rzeczy jakie podobały mi się w tej książce była sprawa dziecka. Po pierwsze: Abbi Glines w interesujący sposób powiedziała nam, że Blaire jest w ciąży. Wiemy, że kupiła testy, wiemy również, że je wykonała. Dopiero potem tak jakby mimochodem dowiadujemy się, że owszem, test wyszedł pozytywnie. Kolejna sprawa związana z dzieckiem: Blaire od samego początku bierze pod uwagę dziecko myśląc o przyszłości – ani razu w jej głowie nie postała myśl by usunąć ciążę. Uważam, że jest to świetny przykład dojrzałej odpowiedzialności, a pamiętajmy, że nasza bohaterka ma tylko 19 lat. Również postawa Rusha zasługuje na pochwałę: gdy już dowiedział się, że zostanie ojcem stanął na wysokości zadania i przyjął to do wiadomości. Nie pozostaje nic innego jak pogratulować autorce pomysłu.

Jak zwykle Nan wkurzała samą swoją obecnością, nie wspominając już o momentach gdy otwierała swe wymuskane usta. Za każdym razem wydobywały się z nich słowa obraźliwe lub przeinaczające rzeczywistość. I wciąż nie mogę zrozumieć dlaczego Nannette jest tak złośliwa i pełna nienawiści wobec Blaire. Rozumiem, że nie miała ojca oraz że Georgianna została matką raczej z przypadku niż z własnej chęci, ale to wciąż mnie nie przekonuje. Jest tak wiele sposobów by poradzić sobie z tym – bądź co bądź wielkim – problemem.

Jeśli już jesteśmy przy temacie Nan… Było powiedziane, że Grant i Nan od zawsze się nie lubili, zawsze ze sobą walczyli. Nagle Grant stał się tak niesamowicie opiekuńczy wobec Nannette, że coś mi tu zdecydowanie nie pasowało. Coś było na rzeczy, ale nie chcę nawet mówić, co gdyż Nan i grant to zły pomysł. Szczególnie, że wszyscy w Rosemary wiedzą jak jadowita potrafi być młodsza siostra Rusha – zapragnie czyjejś uwagi, a później obróci się na pięcie nie zawracając sobie głowy tym, co było.

Była też jeszcze jedna rzecz, która mnie wkurzała. Rush i jego rozdarcie między Blaire i Nan. Tu oświadcza, że Blaire i dziecko zawsze będą przed jego rodziną, ale gdy nadchodzi czas próby Rush biegnie do cierpiącej Nan (co jest w zupełności zrozumiałe) i nie potrafi zmusić się do jednego telefonu by uspokoić swoją kobietę, co do sytuacji jak zaistniała (co jest kompletną bzdurą jak dla mnie).

Jeśli jednak mam podsumować całościowo drugi tom serii to jestem jak najbardziej za. Podoba mi się temat jaki poruszyła Abbi Glines, jak również sposób w jaki Blaire i Rush wracają do siebie i podejmują wysiłek stworzenia nowej rodziny. Podobają mi się postaci, ich postawy wobec następujących wydarzeń. Bardzo zaskoczył mnie kawałek w którym ojciec Blaire wyznaje, co tak naprawdę zdarzyło się wiele lat temu. Dzięki temu bohaterowie (jak i ja) mogą odetchnąć – jeden kłopot mniej. Sytuacja została wyjaśniona. Kolejna ciekawa rzecz – jesteśmy świadkami rozwoju nowego życia (może być interesujące, choć nie dla każdego oczywiście). Czyż obserwacja cudu jakim jest powstanie nowego człowieka nie jest niesamowita?

Z wielką przyjemnością sięgam po tom trzeci. Teraz mogę szczerze polecić tę serię każdemu, kto pragnie zatracić się w skomplikowanych relacjach społecznych i rodzinnych mieszkańców Rosemary Beach. Po pewnym czasie czujemy się związani z bohaterami jakich wykreowała autorka. Nie można przejść obok nich obojętnie. I, co najlepsze dla książkoholików, przed nami wiele, wiele historii do przeczytania. Abbi Glines jest zaskakująco płodną pisarką. Tak więc, do roboty! :D

Jak wiele możesz znieść, gdy cały świat rozpada się na tysiąc kawałków? Gdy słowa takie jak „dom” i „rodzina” właściwie nie istnieją? Gdy ci, którym ufasz okazują się zdrajcami? Gdy jedna wiadomość zmienia Twój dotychczasowy światopogląd i sposób życia?

Z takimi pytaniami musi zmierzyć się Blaire Wynn, główna bohaterka drugiego tomu serii „O krok za daleko” – „Spróbujmy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Niesamowite jest to w jaki sposób odkrywamy pewne książki. „O krok za daleko” to pierwsza część trylogii o tym samym tytule. Pamiętam jak będąc któryś raz w Empiku zwróciłam na nią uwagę. Dokładniej na trzecią część tej serii. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam kilka kartek. Uznałam, że jest niezła. Potem przez wiele dni przypominałam sobie o niej i starałam się wyszukać jakiekolwiek informacje o tej pozycji i jej autorce. Co dzień odwiedzałam Empik w nadziei, że znajdę wcześniejsze tomy. Stało się to niemal moją obsesją. W końcu przypomniałam sobie nazwisko autorki, znalazłam jej dorobek w Internecie i wpadłam po uszy.

Pierwsza część trylogii opowiada o Blaire, której życie nie oszczędzało. Brutalnie pozbawiona siostry bliźniaczki, porzucona przez ojca, przez wiele lat musiała opiekować się chorą matką i bezradnie patrzeć jak uchodzi z niej życie. Na koniec los podziękował jej doprowadzając do długów i przymusu sprzedania wszystkiego, co do tej pory posiadała. Jedyne rzeczy jakie jej pozostały to stary pikap, walizka z ubraniami i pistolet ukryty pod siedzeniem samochodu.

Poznajemy ją gdy, postawiona pod ścianą, zwraca się z prośbą o dach nad głową do znienawidzonego ojca. Ten zaprasza ją do swego domu na Florydzie. Koniec końców, Blaire zjawia się w Rosemary, a ojciec wystawia ją do wiatru, pozostawiając samą przeciwko rezydencji pełnej obcych ludzi w nieznanym miejscu.

Obserwujemy jak radzi sobie w nowej społeczności i odważnie stawia czoła przeciwnościom. Mieszka w wielkim domu Rusha Finlaya, syna gwiazdy rocka. Wytrzymuje jego kaprysy i zmienne nastroje. Znajduje pracę dzięki której może się sama utrzymywać (no, prawie sama). Jednak gdyby życie było takie proste… Blaire wie, jak ciężko możemy zostać potraktowani przez los. Dlatego przyjmuje wszystko na klatę, idzie przed siebie z podniesioną głową. Nie spodziewała się, że humorzasty gospodarz tak bardzo wejdzie jej w krew…

Wszystko dzieje się tutaj szybko – główna bohaterka praktycznie od ręki dostaje pracę, Rush po paru dąsach zgadza się na jej pomieszkiwanie w jego domu i z każdym dniem, z każdą stroną wzajemne przyciąganie głównych bohaterów jest coraz silniejsze. Wprowadzono też ciekawą i złożoną paletę postaci drugoplanowych. Jest też ktoś, kto napsuje krwi przez te trzy tomy.

Wydawać by się mogło, że czytamy o losach Blaire Wynn i Rusha Finlaya. Nic bardziej mylnego. Owszem, to oni są głównymi bohaterami, jednak ich życie jest bardzo ściśle powiązane z Nannette. Jest to młodsza siostra Rusha, dziewczyna znana w Rosemary i z lektury dowiadujemy się, że nie jest zbyt lubiana przez towarzystwo. To właśnie Nan jest spoiwem łączącym Blaire, jej ojca oraz Rusha. Można do tego dołożyć Georgiannę – matkę Rusha i Nannette.

Czytając „O krok za daleko” miałam dziwne wrażenie. Im bardziej zagłębiałam się w świat bogatych klubowiczów Florydy tym większa była moja złość i rozdrażnienie. Powodem była oczywiście postać Nan. Mogę zrozumieć potrzebę posiadania ojca – każdy z nas powinien wychowywać się w pełnej, kochającej się rodzinie. Mogę też zrozumieć potrzebę ochrony młodszego rodzeństwa. Jednak nieważne ile razy będę czytać losy siostry Rusha nigdy do końca nie zrozumiem jej zachowania. Jest tysiące ludzi, którzy zostali pozbawieni ojca i Nan nie jest tutaj wyjątkiem. Mimo to zachowuje się jak gdyby wciąż miała 5 lat. A przecież jest dorosłą kobietą – z prawem do noszenia broni, głosowania jak również do spożywania alkoholu. Korzysta z życia pełnymi garściami, nie ogląda się za siebie.

W tej części postać Nan występuje zaledwie kilka razy, jednak zawsze gdy się pojawia nie przepuszcza okazji by dopiec Blaire. Nigdy w swoim czytelniczym życiu nie spotkałam bohatera, który tak bardzo działałby mi na nerwy (włączając w to Dolores Umbridge z Harry’ego). Wygląda to tak jakby Nannette miała w sobie całe pokłady jadu, który musi gdzieś spożytkować i za ofiarę obrała sobie główną bohaterkę. A na dodatek Rush obchodzi się z nią jak z jajkiem, co jest o tyle niedorzeczne, że z jednej strony stara się chronić siostrę i jej sekrety, a z drugiej nie ma ochoty w ogóle rozmawiać na jej temat z nikim i najmniejsza wzmianka o Nan wprawia go w podły nastrój.

Najlepsza jest bomba, jaką funduje nam autorka pod koniec opowieści. Wiedziałam, że coś jest na rzeczy, ale Abbi Glines sprawiła, że musiałam się porządnie zastanowić nad tym, co przeczytałam. Złożoność relacji mieszkańców Rosemary jest doprawdy niezwykła. Wydawać by się mogło, że pisarka osiągnęła mistrzostwo w komplikowaniu życia bohaterów swych historii. Jest to wielki, wielki plus dla niej.

Jeśli chodzi o bohaterów… Blaire od początku jest opisana jako dziewczyna, która przeszła więcej niż niejeden człowiek. Ma silną osobowość, życie ją zahartowało najpierw głaszcząc po głowie, później wysuwając jej dywan spod nóg i to nie jeden raz. Wygląda na młodszą niż jest w rzeczywistości a kolor włosów (jasnoblond) może zmylić wiele osób. Zaprzeczeniem tego jest fakt, iż Blaire posiada broń i potrafi posługiwać się nią lepiej niż wielu policjantów. Można pomyśleć, że Blaire świetnie sobie radzi. Jednak ma tylko 19 lat i tak jak każdy z nas potrzebuje odrobiny miłości, uwagi i poczucia bezpieczeństwa.

Rush Finlay to syn słynnego perkusisty Slacker Demon, zespołu rockowego znanego w całej Ameryce. Młody, przystojny, bierze to czego zapragnie i ma w nosie innych. Aż do momentu kiedy spotyka Blaire. Widzimy jak na naszych oczach Rush walczy ze sobą. Stara się ignorować nową lokatorkę, zepchnąć myśli o niej w najciemniejszy kąt. Widzimy jak zmienia się jego stosunek do przyszywanej siostry, jak uczucie, którego nigdy wcześniej nie zaznał zaczyna nim rządzić.

Jest też Woods oraz Grant. Pierwszy to syn właściciela klubu w którym pracuje Blaire i do którego należą inni bohaterowie. Na początku konkuruje nieświadomie z Rushem. Drugi to przyszywany brat Rusha i jeden z jego najlepszych przyjaciół. Grant również jako pierwszy wyciągnął przyjazną dłoń do głównej bohaterki. Widzimy jak wielu chłopaków kręci się wokół niej, a ona nie zdaje sobie z tego nawet sprawy.

Jest też Bethy, pierwsza przyjaciółka płci żeńskiej. Jej styl życia pozostawia wiele do życzenia, ale możemy się przekonać, że spotkanie z Blaire przyniesie tylko same pozytywne zmiany w jej życiu. Jest ona nieco zwariowana i rozrywkowa, co stanowi przeciwieństwo Blaire, jednak jak wiemy, przeciwieństwa się przyciągają.

Ogólnie rzecz biorąc jestem bardzo zadowolona z tej pozycji. Autorka odwaliła kawał dobrej roboty, stworzyła prawdziwe postaci z krwi i kości, główni bohaterowie niosą na swych barkach ciężki bagaż przeszłości. Nic nie wydaje się przesadzone – może za wyjątkiem postaci Nan (a może to tylko ja nie potrafię jej zrozumieć) – książkę czyta się łatwo i przyjemnie a wplecione sytuacje erotyczne dodają koloru opowieści. Nie skłamię mówiąc, że po przeczytaniu tej części z radością zabrałam się za drugi tom, który zapowiada się bardzo interesująco. Tak jak Blaire jest uzależniająca dla Rusha, tak i ja uzależniłam się od tej pozycji i z niecierpliwością zagłębię się w kolejne części.

Niesamowite jest to w jaki sposób odkrywamy pewne książki. „O krok za daleko” to pierwsza część trylogii o tym samym tytule. Pamiętam jak będąc któryś raz w Empiku zwróciłam na nią uwagę. Dokładniej na trzecią część tej serii. Wzięłam ją do ręki i przeczytałam kilka kartek. Uznałam, że jest niezła. Potem przez wiele dni przypominałam sobie o niej i starałam się wyszukać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Właśnie dziś zakończyłam lekturę „Dziecioodpornej”. Jest to pierwsza książka Emily Giffin w mojej kolekcji, a przede mną w kolejce są następne. Dużo słyszałam o najnowszej pozycji Giffin, ‘Tym jedynym’. Postanowiłam, że spróbuję. Na pierwszy rzut poszła właśnie „Dziecioodporna”. Wydawało mi się, że temat jest… może nie lekki, ale ciekawy.

Przyznaję, że książkę czyta się łatwo, szybko, nie miałam problemu z zaangażowaniem się w historię Claudii i Bena. Czytało mi się przyjemnie, był ten wewnętrzny przymus by przeczytać kolejne strony, przekonać się jak to się zakończy. Jednak czegoś mi tutaj brakowało. Nie wciągnęło mnie to tak jak w przypadku innych lektur. Nie było tego uczucia, że bohaterowie stali się niemal Twoją drugą skórą, nie czułam tego przyciągania. Owszem ich historia była zajmująca, jednak nie zaprzątała mi głowy tak bardzo jak książki, które czytałam wcześniej. Nie rozmyślałam na ten temat dniami i nocami.

Przeczytałam niezłą książkę, której tematem było pytanie: co z moim życiem i czy dzieci są integralną częścią tego życia?

Książka jest po prostu niezła, dobra, ale nie wywołuje dreszczy podniecenia.

Przeczytałam recenzję i pomyślałam: ‘Może być ciekawie, zobaczę”. Pierwsze co mnie uderzyło: jak szybko Claudia i Ben się poddali. Coś się zmieniło, pokłócili się o to kilka razy, trochę pomilczeli i postanowili uciąć sprawę. Nie zagłębili się w problem, po prostu nie zgadzali się w pewnej rzeczy i odpuścili na starcie. Również postawa Bena nieco mnie zawiodła: najzwyczajniej w świecie spełnił prośbę Claudii bez protestów, nie walczył o nią.

Postawa Claudii po tym gdy już zdecydowali się na nieodwracalny krok też była dziwna. Tęskniła, cierpiała, ale sama nie chciała się do tego przyznać. Postanowiła, że jej decyzja była właściwa. A jej związek z Richardem… Nie jestem pewna w jakich kategoriach można to ująć. Zresztą jeśli naprawdę się kogoś kocha, wierzy się, że to on jest tym jedynym, tym właściwym, to chyba nie tak łatwo jest o tym tak po prostu zapomnieć i rzucić się w ramiona kogoś innego? Czy w takiej sytuacji nie powinno się walczyć? Aż doprowadzi się do całkowitego porozumienia, aż wyjaśni się na czym polegają nasze problemy, jakie są nasze lęki i przed czym odczuwamy strach? W dodatku co miało znaczyć stwierdzenie, że ‘to Ben zostawił Claudię’? O ile dobrze pamiętam to Claudia wyprowadziła się z ich mieszkania i zamieszkała z Jess. To ona przysłała Benowi papiery rozwodowe. A to, że Ben nie starał się jej odzyskać to inna sprawa…

Autorka dotknęła tematu posiadania dzieci. Główna bohaterka nie chciała ich nigdy mieć. Znalazła mężczyznę, który myślał identycznie jak ona. Wszystko było wspaniale, niestety w pewnym momencie Benowi się odwidziało i zapragnął być ojcem. Claudia nadal nie miała na to najmniejszej ochoty. Teraz chciałabym dowiedzieć się dlaczego główna bohaterka nie chce mieć dzieci? Po prostu chciałabym mieć jakiś powód dla którego Claudia uważa, że dziecko nie jest priorytetem. A w mojej opinii autorka udziela nam jedynie mglistych wyjaśnień delikatnie sięgających dzieciństwa Claudii. Oczywiście rozumiem, że nie każda kobieta może chcieć posiadać dziecko. Kobiety mogą mieć przeróżne powody. Mają uraz z dzieciństwa, nie chcą być takie jak ich matki, nie lubią dzieci, nie chcą się bawić w pieluchy, nieprzespane noce, chcą spełniać się zawodowo, chcą być wolne na wszelaki sposób, chcą mieć mężczyznę tylko dla siebie, a może po prostu nie mają genu macierzyństwa (bo i takie kobiety się trafiają). A teraz gdyby to było wytłumaczone w tej książce, byłabym naprawdę bardzo zadowolona. Lubię wiedzieć na czym stoję.

Natomiast Emily Giffin przedstawia nam rodzinę Claudii: jej dwie starsze siostry: Maurę, która ma trójkę dzieci i niewdzięcznego, nielojalnego męża oraz Daphne, której mąż jest świetną partią za to oni sami nie mogą wystarać się o dziecko. Przedstawiając siostry autorka zaserwowała nam trzy punkty widzenia: Maura, która chce mieć dzieci i je ma, ale z niewłaściwym facetem, Daphne, która tak bardzo chce mieć dziecko, że staje się to niemal jej obsesją, oraz Claudia, która może mieć dzieci, ale nie ma na to najmniejszej ochoty. Cieszę się, że zostało to zawarte w książce. Pokazuje różne podejścia do sprawy potomstwa.

Jest jeszcze poczciwy ojciec Claudii oraz jej rozwiązła matka. Jest też Jess, która tak bardzo pragnie miłości, że wplątuje się w karkołomne, toksyczne związki, skutkujące złamanym sercem. Bardziej pragnie dziecka niż właściwego mężczyzny. A w środku tego miszmaszu jest Claudia, która może mieć dzieci, miała wspaniałego męża, ale nie chciała mieć potomka.

Wydaje mi się, że temat jest naprawdę bardzo interesujący, ale nie w pełni został wykorzystany. No i drażnił mnie też związek Claudii z Richardem. Skoro poróżniło ich dziecko, a właściwie jego brak i niemożność znalezienia rozwiązania, to dlaczego tak łatwo się poddali? Rozwód nie jest najlepszym wyjściem. A tym bardziej uważam, że jeśli kogoś naprawdę się kocha to nie wskoczy się innemu do łóżka ledwie kilka tygodni po rozwodzie.

Tak więc, podsumowując: lubię tą autorkę, lubię jej styl, sposób w jaki opisuje wydarzenia z życia bohaterów, jednak czegoś mi tu brakuje. Nie wiem jak to nazwać, ale czuję niedosyt. Niestety, to nie jest niedosyt po książce świetnej, gdzie chce się krzyczeć: ‘Więcej!!!’, a musi się czekać pół roku na kontynuację. To jest niedosyt, który mówi o tym, że temat i jego poprowadzenie było dobre, ale powierzchowne. Że można było z tego wycisnąć trochę więcej. Jednak muszę przyznać autorce jedno: umiała wzbudzić we mnie niecierpliwość i rozdrażnienie. Niecierpliwość, gdyż nie mogłam się doczekać jak zakończy się krucjata Claudii w sprawie dziecka, a rozdrażnienie, ponieważ denerwowały mnie niektóre wybory jakich dokonywała Claudia.

Z drugiej strony z chęcią zobaczyłabym dalsze losy bohaterów „Dziecioodpornej” – czy Claudia i Ben w końcu zdecydowali się na dziecko? Jak radzą sobie Jess i Michael? Problem dzietności w małżeństwie Daphne i Tony’ego wydaje się być rozwiązany, a Maura twardą ręką rządzi swym domem i mężem Scottem. Ojciec Claudii prawdopodobnie nigdy nie wyleczy się z miłości do jej matki, mimo tego, że go zdradzała. Jej matka jest szczęśliwa z Dwightem. Richard to stary podrywacz i ogier liczący na dobrą zabawę bez zobowiązań.

Wszystko najwyraźniej znalazło swe wyjaśnienie, przynajmniej jak na razie. Być może ostatnio za dużo czytam serii i stąd wzięło się moje pragnienie by ujrzeć kontynuację tej pozycji, ale cóż mogę na to poradzić? Koniec końców „Dziecioodporna” jest miłą rozrywką na letnie wieczory przy lampce wina lub butelce ulubionego piwa. :D

Właśnie dziś zakończyłam lekturę „Dziecioodpornej”. Jest to pierwsza książka Emily Giffin w mojej kolekcji, a przede mną w kolejce są następne. Dużo słyszałam o najnowszej pozycji Giffin, ‘Tym jedynym’. Postanowiłam, że spróbuję. Na pierwszy rzut poszła właśnie „Dziecioodporna”. Wydawało mi się, że temat jest… może nie lekki, ale ciekawy.

Przyznaję, że książkę czyta się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wow. Po prostu. Nic więcej. Nie wiem czy tylko ja tak mam. Ale ta książka…no cóż, to było coś.

Przyciągnęła moją uwagę, gdy zrobił się o niej taki wielki szum. Ludzie niemal rozpływali się nad nią, a najlepsze było to, że tak naprawdę to nie wiadomo, o co chodzi w tej książce. Nie, żeby była taka maślana. Nie, po prostu recenzje nie liznęły nawet czubka tematu tego tytułu. Teraz, gdy jestem po lekturze, wielbię niebiosa, że nie znalazł się nikt tak milusi by zdradzić choć cal tego, co się tam dzieje. Bo nawet najmniejsza dawka sedna „Hopeless” i pozycja byłaby stracona.

Zastanawiałam się, dlaczego tytuł książki został w oryginale. Teraz już doskonale to rozumiem. Świetne posunięcie, brawa dla tłumacza.

To, co dzieje się na kartkach tej książki…no cóż, zaczyna się niewinnie (chyba jednak nie…) i rzekłabym – trochę lamersko. Ale potem akcja się rozwija, nabiera powoli rumieńców. Mamy dwójkę nastolatków, których reputacja już prześcignęła i to nawet nie o sznurówki, ale o całe susy w butach siedmiomilowych. Sky i Holder poznają się bliżej, spędzają ze sobą coraz więcej czasu. Nie można przeoczyć wzajemnego przyciągania, jakie względem siebie czują. Wręcz wylewa się ono ze stron.

I w zasadzie na tym skupia się fabuła – Sky stara się zrozumieć Deana, wytrzymać jego zmienne nastroje i poznać jego historię dogłębniej. Aż tu nagle BUUUUM!!!

Taka bomba. Serio? Na początku myślałam, że ta historia z opisów przypomina mi nieco serię, w którą ostatnio wsiąkłam – „O krok za daleko”. Jakże daleka byłam prawdy. Nigdy, przenigdy nie pomyślałabym o czymś TAKIM. A im dalej w las, tym robiło się ciekawiej. No może nie ciekawiej, ale…nie mogłam się powstrzymać by odłożyć tę książkę. Była jak magnes. Wydarzenia z życia Sky robią piorunujące wrażenie. Bałam się, że być może to będzie się kręcić wokół Holdera, że to on coś zmaścił, na szczęście nie miałam racji. Ale gdy przekonałam się, jaka jest prawda, to w pewnym momencie poczułam się…hmmm, dziwnie, i wcale nie było to przyjemne uczucie. Aż serce się ściskało od nadmiaru wrażeń. Ba, ono nawet pękało.

No, bo naprawdę, jak tak można?

I to jeszcze zdradziła Cię osoba, której ufało się bezwarunkowo. I do jasnej cholery, po przeczytaniu czegoś takiego nie macie ochoty wykrzyczeć, że ludzie to bestie? Już zwierzęta zachowują się tysiąc razy lepiej. Ostatnio ludziom naprawdę coś się dzieje. Czyżby wciąż czegoś im brakowało?

Bo ta książka pokazuje, że niektórym ludziom czegoś brakuje. Piątej klepki.

Wow. Po prostu. Nic więcej. Nie wiem czy tylko ja tak mam. Ale ta książka…no cóż, to było coś.

Przyciągnęła moją uwagę, gdy zrobił się o niej taki wielki szum. Ludzie niemal rozpływali się nad nią, a najlepsze było to, że tak naprawdę to nie wiadomo, o co chodzi w tej książce. Nie, żeby była taka maślana. Nie, po prostu recenzje nie liznęły nawet czubka tematu tego tytułu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Przed nami druga część opowieści o Lucy i Jeremiahu. Burdel, który powstał pod koniec tomu pierwszego trwa w najlepsze, można nawet rzec, że zaczyna żyć własnym życiem. Na pierwszy plan wysuwa się postać starszego brata Jeremiaha, Lucasa. W ogóle w tej książce razem z bohaterami zwiedzamy kawał świata: od zatęchłych kajut na podupadłych karaibskich łajbach, poprzez piaski Dubaju aż po deszcze Londynu. W końcu wyjaśnia się, kto polował na Hamiltona i pannę Delacourt. Jesteśmy świadkami wyboru jakiego dokonuje nasza mała Lucy. Widzimy jak wybór dokonany na statku Lucasa rozdziera ją od wewnątrz.

W tej części jest dużo więcej akcji, suspensu, przestępczych rozgrywek, zagadek. Nie można nikomu ufać. Z jednej strony – to dobrze. Z drugiej – przynajmniej w moim wypadku – nie ma tu silnego punktu zaczepienia, dokładniej chodzi mi o to „coś”, co przyciągnęłoby czytelników i nie pozwoliło im się oderwać aż do ostatniej strony. Tutaj czegoś takiego moim skromnym zdaniem nie ma.
Na początku jest trochę zamieszania wywołanego przez Lucasa, ale potem trójkąt Jeremiah – Lucy – Lucas odchodzi nieco na drugi plan. Wciąż tam jest i tak naprawdę to tez ma znaczenie, jednak nie jest tak mocno zaznaczony.

Podobało mi się, że Lucy jest pozostawiona w oku cyklonu – a to wszystko w zasadzie odbywało się bez jej przyzwolenia. Wkurzała mnie postawa Jeremiaha: raz taki czuły i milusi, a za chwilę zimny i kompletnie wyzuty z emocji. Za to Lucas po prostu się ulatnia. Może nie dosłownie, gdyż później dołącza do głównych bohaterów, ale tak naprawdę sam stwierdził, że to co zaszło między nim a Lucy „to nie jego problem”.

Po wielu perypetiach zagrożenie udaje się zlikwidować, ale zostało to okupione wielką ceną i poświęceniem. Zarówno Jeremiah jak i Lucy wychodzą z tego starcia z wieloma bliznami i ranami, nie tylko fizycznymi. Ale najlepsze, co zrobiła autorka to wątek metafizyczny pod sam koniec książki. Szczerze: nie spodziewałam się czegoś takiego i nie wiem co na ten temat myśleć.

A teraz napiszę o minusach. Choć zależnie z jakiego punktu na to spojrzeć to nie muszą być wady. Może tylko mi się to nie spodobało? Otóż chodzi mi o wątek tego, co się wydarzyło pomiędzy Lucy i braćmi Hamilton. Jeremiah pod koniec pierwszej części wypiął się na Lucy. Ta została porwana przez Lucasa. A potem można się domyślić co się działo… Wszystko w porządku, tylko ja mam jedno pytanie: dlaczego, jak było już po wszystkim, to cała wina spadła na Lucy? Lucas umył ręce, a Jeremiah wkurzył się na maksa. Biedna Lucy przeżywała to w środku, a starszy Hamilton zrzucił na jej barki cały ciężar tego co między nimi się wydarzyło.

Gdy tak to czytałam, zaczęłam się zastanawiać: dlaczego to zawsze kobieta na koniec okazuje się tą złą, tą, która jest winna danej sytuacji? Zdrada nigdy nie jest jednostronna. Nigdy nie można kogoś zdradzić z samym sobą, prawda? Do tego potrzeba drugiej osoby.
Po drugie: kobieta porzucona przez ukochanego czuje się odrzucona, odepchnięta. Normalnym odruchem jest zarówno cierpienie po odejściu ukochanego jak również potrzeba ciepła i bezpieczeństwa. A że często wtedy na horyzoncie pokazuje się ktoś chętny pomóc (i nie zawsze ma niecne zamiary)…No cóż, życie. Tak czasem bywa. Nie można całej winy zrzucać na kobietę. To jest po ludzku niesprawiedliwe.

Książka ciekawa, jednak wszystko zależy od Waszego gustu i odpowiedniego wyważenia składników: seksu, akcji, pościgów, romansu, dramatu. Może gdyby napisać nieco więcej na ten temat, lektura byłaby jeszcze ciekawsza? Mimo wszystko nie odstręczam – można się rozerwać.

Przed nami druga część opowieści o Lucy i Jeremiahu. Burdel, który powstał pod koniec tomu pierwszego trwa w najlepsze, można nawet rzec, że zaczyna żyć własnym życiem. Na pierwszy plan wysuwa się postać starszego brata Jeremiaha, Lucasa. W ogóle w tej książce razem z bohaterami zwiedzamy kawał świata: od zatęchłych kajut na podupadłych karaibskich łajbach, poprzez piaski...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pierwsza część nowelek autorstwa Sary Fawkes rzeczywiście rusza z kopyta. Z kopyta tak mocnego, że widzimy jedynie kurz i pył. Nie ma to, tamto. Główna bohaterka, Lucy Delacourt, to dorosła kobieta pracująca w jednej z wielu wieżowców Nowego Jorku. Od pierwszego rozdziału przechodzimy do sedna sprawy. Nie ma gry słów, podchodów, wyczekiwania. Lucy wplątuje się w… właśnie, w co? Tych kilka razów z nieznajomym nie można przecież nazwać romansem, tym bardziej związkiem, spotykaniem się… tak więc, co to właściwie jest? W dodatku Lucy zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że postępuje zupełnie inaczej niż ma w zwyczaju. Przygodny seks nie jest przecież jej domeną.

Nie muszę i nie będę zbytnio rozwodzić się nad dalszym rozwojem wypadków. Jak możemy się domyślić, zabójczo przystojny nieznajomy jest tak naprawdę prezesem firmy w której pracuje główna bohaterka. Stawia Lucy pod ścianą, oferując propozycję nie tyle nie do odrzucenia, co raczej nieprzyzwoitą w zawoalowanym sensie. Reszta toczy się bardzo szybko, zważywszy na objętość książki, która pozostawiła mnie niezadowoloną. Prawdziwe książki zaczynają się od co najmniej 400 stron:D.

Ktoś mógłby powiedzieć, że seria „Na każde jego żądanie” powstała na fali sukcesu „50 twarzy Greya”. Do momentu wydania „50 odcieni” świat żył swoim ustatkowanym życiem, a literatura zawierająca elementy erotyczne - swoim. Pokłosie przygód Christiana i Any osiąga doprawdy niepowtarzalne rozmiary, jednak nie każda pozycja jest dobra, nie każda zasługuje na uwagę. Niektóre książki z zabarwieniem seksualnym są lepsze, inne gorsze. „Na każde jego żądanie” według mnie znajduje się pośrodku. Nie jest cudem erotyki, ale nie jest też badziewiem.
Na okładce widnieje napis: „Więcej akcji, więcej erotyki niż w „Pięćdziesięciu twarzach Greya””. Przyznam, akcji jest zdecydowanie więcej i jest dużo bardziej rozbudowana niż w książce E. L. James. Jeśli zaś chodzi o erotykę…cóż jeśli wyznacznikiem ilości seksu jest szybkość z jaką główni bohaterowie lądują w swoich ramionach… Ja tego nie łykam. Więcej seksu to więcej seksu-po prostu. Zwykłego, niezwykłego, z zabawkami, gadżetami czy też bez dodatków. Różne formy, w różnych miejscach, w różnych sytuacjach-jak najbardziej. Jednak trzeba pamiętać aby nie przedobrzyć-co za dużo to niezdrowo. I moim skromnym zdaniem o seksie trzeba umieć pisać.

Dobrze, poznęcałam się nad stroną erotyczną, teraz reszta. Pomijam atmosferę i napięcie jakie panuje między Lucy a Jeremiahem. To nie powinno ulec zmianie. Bez przyciągania nie ma niczego. Zdziwiło mnie, że Lucy jest taka samotna. W książce nie ma słowa o jej znajomych, a tym bardziej przyjaciołach. Mimochodem wrzucono zdanie o jej koleżance u której mieszka kątem. Panna Delacourt jest niczym samotna wyspa, zamknięta w sobie. Znajdujemy wyjaśnienie dlaczego tak jest, jednak mimo wszystko…wygląda to dziwnie.
Po drugie- Jeremiah i jego mocno dysfunkcyjna rodzina. Starszy brat i ambiwalentna matka. Widmo surowego ojca…i przymus jakim został obarczony młodszy z Hamiltonów. Wszystko składa się na trudne dzieciństwo i nieciekawe relacje pomiędzy krewnymi. Całkiem nieźle autorka się do tego zabrała, jednak czegoś mi tu brakowało (sama nie wiem czego).
Postać właśnie Lucasa, starszego brata. Mam mieszane uczucia wobec niego. A to w jaki sposób ciało Lucy reaguje na niego…naprawdę nie można było czegoś innego wymyślić? No i jego charakterek…
I jeszcze Anya… dziewczyna lawirująca między braćmi Hamilton…

Szczerze powiedziawszy cieszyłam się lekturą. No i zawarto w tej części coś, co tygrysy lubią najbardziej ( czyli ja xD): Lucy w pewnym momencie nie jest bierną uczestniczką wydarzeń, staje się celem pewnych ludzi. No i skoro nie tylko siedzi i ładnie wygląda to musi się z nią coś dziać poważnego prawda? Czytelnicy pierwszej części „Na każde jego żądanie” powinni pamiętać by być pewnym szampana, który się pije xD. Jednak mówiąc ogólnie klimat tej opowieści jest zupełnie inny od reszty książek tego typu. Być może jest tak ze względu na małą liczbę stron - ledwo coś się zaczęło, a już się skończyło - sama nie wiem.

Generalnie rzecz biorąc – jestem na tak, ale na wiele rzeczy mam inne spojrzenie niż Sara Fawkes. Och i zapomniałabym o jeszcze jednej ważnej sprawie. Jeremiah czasem sięga po narzędzia z zakresu BDSM. Nie, nie przeszkadza mi to, jednak daje dziwne wrażenie. Lucy również częstokroć musiała zwracać się do niego formułą, która nierozerwalnie wiąże się z wspomnianym już stylem życia. Najśmieszniejsze jest to, że ani Jeremiah ani Lucy tak naprawdę nie są ze sobą w relacji Pan – Uległa. Żadne z nich nawet się nie zająknęło na ten temat. I właśnie to pozostawia podejrzane wrażenia – ni to tak, ni to siak…

Kończąc, książka niezła, z chęcią sięgnęłam po drugą część, jednak bywały lepsze pozycje w podobnej tematyce. Mimo to jeśli słyszeliście o niej – śmiało czytajcie. :D

Pierwsza część nowelek autorstwa Sary Fawkes rzeczywiście rusza z kopyta. Z kopyta tak mocnego, że widzimy jedynie kurz i pył. Nie ma to, tamto. Główna bohaterka, Lucy Delacourt, to dorosła kobieta pracująca w jednej z wielu wieżowców Nowego Jorku. Od pierwszego rozdziału przechodzimy do sedna sprawy. Nie ma gry słów, podchodów, wyczekiwania. Lucy wplątuje się w… właśnie, w...

więcej Pokaż mimo to