rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nie wiem, czy to dobra interpretacja myśli Nietzschego. Wiem za to, że tak chciałabym go czytać. Łojek przywraca mi wiarę we Fryderyka.

Nie wiem, czy to dobra interpretacja myśli Nietzschego. Wiem za to, że tak chciałabym go czytać. Łojek przywraca mi wiarę we Fryderyka.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Zaprawdę powiadam ci, poetą się jest. Jest się nim żyjąc. Zaś bywa się czasem skrybą, czyli grafomanem. Bywa się nim wtedy, kiedy braknie sił, by dźwigać ciężar swego życia.” [1] – tak Wojaczek, niczym jakiś nowy prorok, rozpoczyna księgę czwartą swojego poematu prozą i tak ja zacząć muszę, bo słowa te stanowią istotę „Sanatorium”.

Nieraz już pojawiały się głosy, że krzywdzące jest ciągłe odczytywanie poezji Wojaczka w kontekście jego biografii. Może jest, ale czy da się inaczej, skoro sam poeta, jeszcze za życia, świadomie starał się tworzyć własną legendę? Skrupulatnie realizował swoje założenie, że poezja powinna być autentyczna – pisał o tym co sam przeżył, a może raczej żył tym o czym pisał, gdyż nigdy nie wiadomo ile w nim z prawdziwego Wojaczka, a ile z autokreacji.

Refleksja o poezji i poetach pojawia się w „Sanatorium” – właściwie całą czwartą księgę Wojaczek poświęca opisowi stosunków, jakie panują w środowisku wrocławskiej bohemy literackiej drugiej połowy lat sześćdziesiątych, wspomina chociażby postaci takie jak Janusz Styczeń (Januszek) czy Edward Stachura (Toruński). Autor snuje rozważania o postawie poety prawdziwego, która u Wojaczka wiąże się ze swoiście pojmowanym bohaterstwem – życiem przeciwko wszystkiemu i wszystkim, nawet sobie: „Pić należy zwłaszcza wtedy, gdy nie ma się ochoty. No bo tylko wtedy jest to heroizm, czyż nie?” [2]

„Sanatorium” jest opowieścią na wskroś autobiograficzną – Wojaczek ukrywa się pod postacią młodego poety Piotra Sobeckiego. Chociaż właściwie, to należy zadać sobie pytanie, czy w ogóle próbuje się ukryć, skoro głównemu bohaterowi daje nazwisko panieńskie swojej matki i wkłada mu w usta własne wiersze, a innym postaciom, żonie czy córce chociażby, nawet nie zmienia imion. Poeta opisuje swoje trudne relacje z ojcem, niechęć starszego brata, jaką żywi do jego osoby, współczucie dla matki – jest krytyczny względem siebie, ma świadomość, że krzywdzi najbliższych i nie stara się usprawiedliwiać. Sam w końcu nieraz nazwie siebie skurwysynem.

Mamy w poemacie prozą wszystko co charakterystyczne u Wojaczka – opisy czynności fizjologicznych, erotyzm, bohaterów przesiadujących w obskurnych barach, lejący się strumieniami alkohol, kałuże rzygowin i kolejne wszczynane przez Piotra Sobeckiego pijackie awantury. Mamy kilka prób samobójczych, ostatecznie zakończonych powodzeniem – a skoro powiodło się Piotrowi, jasne było, że uda się i Rafałowi. Czytelnik „Sanatorium” przygląda się jak poeta z rozmysłem poddaje się autodestrukcji – jest to ukazane na zasadzie rozdwojenia osobowości. Piotr obserwuje, „co ta świnia Sobecki wydziwia” [3] i jest tego świadomy – swoiste rimbaudowskie: „JA – to ktoś inny”. Swoją drogą, zawsze uważałam, że Wojaczek to taki polski Arthur Rimbaud.

O wartości artystycznej dzieła decyduje jednak zazwyczaj warsztat pisarza. I w tym punkcie Wojaczek nie zawodzi – udowadnia, że potrafi w mistrzowski i oryginalny sposób posługiwać się słowem. Uwagę przykuwają niebanalne obrazowanie poety i rozbudowane zdania, które niejednokrotnie zajmują znaczną część strony – poeta posługuje się licznymi wyliczeniami i wtrąceniami. Zwieńczeniem kunsztu pisarskiego Wojaczka jest znakomity, kształtowany na wzór litanii opis portiera: „Męczenniku obowiązku, chwalebny wzorze gorliwego wypełniania powinności...” [4] itd.

„Sanatorium” to z pewnością perełka dla wielbicieli Rafała Wojaczka, zwłaszcza, że książka poszerzona o niepublikowane wcześniej fragmenty ukazała się zaledwie przed rokiem. Tym, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z tym autorem, radzę przedtem wziąć do ręki któryś z tomików jego poezji, bo Wojaczek to jednak przede wszystkim poeta.

_______________
[1] R. Wojaczek, Sanatorium, Wrocław 2010, s. 35.
[2] Ibidem, s. 89.
[3] Ibidem, s. 54.
[4] Ibidem, s. 43.

„Zaprawdę powiadam ci, poetą się jest. Jest się nim żyjąc. Zaś bywa się czasem skrybą, czyli grafomanem. Bywa się nim wtedy, kiedy braknie sił, by dźwigać ciężar swego życia.” [1] – tak Wojaczek, niczym jakiś nowy prorok, rozpoczyna księgę czwartą swojego poematu prozą i tak ja zacząć muszę, bo słowa te stanowią istotę „Sanatorium”.

Nieraz już pojawiały się głosy, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Otwieram "Pamiętnik" na stronie z autoportretami Andrzeja Trzebińskiego. Wpatruje się we mnie para dumnych, ciemnych oczu – spojrzenie człowieka, który nigdy nie nauczył się pokory. Rozkładam tę nakreśloną ołówkiem postać na części pierwsze. Oglądam kolejno bujne włosy, surowe rysy, zaciśnięte wargi. W głowie mam jedno zdanie napisane przez Tadeusza Borowskiego – przyjaciela Trzebińskiego z czasów licealnych: "Nigdy nie wiedziałem, co w nim jest z udania, z pozy, a co z prawdy, z żywego człowieka." [1]

Więc jaki był naprawdę ten wieczny dwudziestolatek – poeta, dramatopisarz, publicysta i konspirator? Jaki był naprawdę jeden z grona tych tragicznych redaktorów naczelnych "Sztuki i Narodu"?

Odpowiedzi szukam w "Pamiętniku", na który złożyły się dwa, ocalałe z ognia powstania warszawskiego, zeszyty z dziennikiem poety.

Z pierwszej części (obejmującej okres od 15 grudnia 1941 do 25 listopada 1942 roku) wyłania się obraz młodego człowieka, który stara się za wszelką cenę zaistnieć literacko. Krótkie zapisy wypełniają relacje ze spotkań, przeczytane książki, notatki dotyczące utworów, które tworzy poeta lub pomysły na nowe. To Trzebiński jakiego znamy – ten, który jest pewny siebie, chce uwodzić kobiety, stara się zorganizować sobie życie, tworzy tabele z wynikami swojej pracy, skrupulatnie zapisuje dochody i wydatki. To Trzebiński, który pracuje ponad swoje siły, chodzi "wiecznie głodny i niewyspany" [2], żyje ideą. Wpisy tu są krótkie, zdania urywane, myśli często zapisywane hasłowo – to Trzebiński, który się śpieszy i spala się.

Ale potem następuje druga część [3], w której zapisy są już dłuższe i bardziej refleksyjne. Trzebiński traci najbliższego przyjaciela – Wacława Bojarskiego, próbuje zabić w sobie miłość do Anny. Widzimy jak ten dumny chłopak męczy się, przeżywa swoją samotność, jak szarpią nim sprzeczności. Pojawia się refleksja nad wiarą, samotnością, śmiercią. Z czasem przybiera ona formę modlitwy.

Trzebiński pisze: "Nigdy nie buntowałem się przeciw śmierci. – Ty, wiesz to przecież – ale buntuję się przeciw śmierci bezcelowej. To nie daje nic i niczemu nie służy." [4]

O ironio! Nie zabiła Trzebińskiego działalność konspiracyjna, chociaż był poszukiwany przez gestapo. Zabił go głód – poetę zatrzymano w fabrycznej stołówce, w której nielegalnie jadał obiady. Miał przy sobie fałszywą kenkartę, więc nierozpoznany przez Niemców trzeci redaktor naczelny "Sztuki i Narodu" - Andrzej Trzebiński, został rozstrzelany 12 listopada 1943 roku podczas ulicznej egzekucji na rogu Nowego Światu i do dziś nie doczekał się własnego grobu. Obecnie trochę zapomniany, pozostaje w cieniu nazwisk Baczyńskiego i Gajcego, a szkoda, bo to postać ciekawa i niejednoznaczna.

Według jednej z legend w chwili śmierci miał Trzebiński zagipsowane usta. Ale nie udało się go uciszyć, mówi do nas jego spuścizna, mówią karty jego dziennika.

_______________

[1] Cyt. za: P. Rodak, O Andrzeju Trzebińskim i jego "Pamiętniku", [w:] A. Trzebiński, Pamiętnik, Warszawa 2001, s. 6.
[2] Loc. cit.
[3] Zapisy z drugiego zeszytu nie są datowane, ale można przypuszczać, że pisane są od maja do października 1943 roku.
[4] A. Trzebiński, op. cit., s. 231.

Otwieram "Pamiętnik" na stronie z autoportretami Andrzeja Trzebińskiego. Wpatruje się we mnie para dumnych, ciemnych oczu – spojrzenie człowieka, który nigdy nie nauczył się pokory. Rozkładam tę nakreśloną ołówkiem postać na części pierwsze. Oglądam kolejno bujne włosy, surowe rysy, zaciśnięte wargi. W głowie mam jedno zdanie napisane przez Tadeusza Borowskiego –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jan Potocki to bez wątpienia postać barwna – pisarz, podróżnik, historyk. Z jednej strony jawi się jako nieodrodny syn swojej epoki – starannie wykształcony za granicą, robiący karierę w armii i angażujący się w politykę arystokrata, a z drugiej jako wybitny indywidualista, który niejednokrotnie udowodnił, że wykracza poza ramy nakreślone przez jemu współczesnych.

Życie i twórczość Potockiego obrosło w szereg legend. Jedna z nich dotyczy genezy jego najsłynniejszego działa – „Rękopisu znalezionego w Saragossie”. Miał on być tworzony na bieżąco przy łóżku chorej żony, którą autor zabawiał kolejnymi wymyślanymi przez siebie historiami. O ile to prawda, pani Potocka na nudę narzekać nie mogła, gdyż powieść urzeka do dziś.

Autor, tworząc swoje dzieło, wykorzystał znane z literatury europejskiej formy, takie jak proza podróżnicza, powiastka filozoficzna czy romans grozy. Czerpał też garściami z motywów charakterystycznych dla piśmiennictwa orientalnego – stąd szkatułkowa kompozycja „Rękopisu...” i jego egzotyczny pejzaż. Potocki w umiejętny sposób wyeksponował estetyczne walory dzieła, tak by pierwszy kontakt z książką dostarczał czytelnikowi przede wszystkim rozrywki. Jednak „Rękopis...” kryje w sobie o wiele więcej...

Osią fabularną powieści uczynił autor spisek Gomelezów, mający skłonić Alfonsa van Wordena do przejścia na mahometanizm. Młody oficer armii walońskiej – gorliwy katolik – w czasie trwającej sześćdziesiąt sześć dni podróży, spotyka szereg osób o odmiennych poglądach, wysłuchuje po drodze licznych opowieści, obcuje ze zjawiskami irracjonalnymi.

Potocki pod barwną warstwą fabularną prezentuje przemyślenia zgodne z duchem epoki oświecenia: krytykuje feudalną kulturę honoru, porusza typowe dla libertynizmu problemy związane z genezą wierzeń, postawami ateistyczną i deistyczną czy tolerancją. Nie jest jednak zniewolony przez oświeceniowy sposób myślenia – „Rękopis...” jest przede wszystkim wyrazem osobistych rozterek autora, próbą odkrycia prawdy. Którą postawę przyjąć? Która jest słuszna?

Sam Potocki nie jest pewien, skoro rozdziela swoje cechy między dwóch, poświęcających swoje życie nauce, bohaterów powieści – deistę Velasqueza, który dostał sławne roztargnienie autora „Rękopisu...” i odznaczającego się pracowitością ateistę Hervasa. Z tym drugim łączą Potockiego także okoliczności śmierci – obydwaj, rozczarowani życiem popełniają samobójstwo. I tu pojawia się kolejna legenda, jakoby Potocki wysłał przed śmiercią kulę, którą zamierzał się zabić (podobno srebrną, odpiłowywaną od cukiernicy systematycznie przez kilka lat), księdzu do pobłogosławienia. Czyżby chciał zapewnić sobie szczęście w świecie pozagrobowym? O ile istnieje... Potocki w powieści wskazuje możliwe drogi, stawia szereg pytań, ale na żadne nie udziela jednoznacznej odpowiedzi. To od czytelnika zależy, którą ścieżkę uzna za słuszną.

Niektórzy twierdzą, że niemożliwością jest odnaleźć się w labiryncie licznych, na pozór nie mających ze sobą związku, opowieści snutych przez kolejnych bohaterów powieści. Po pewnym czasie okazuje się jednak, że wszystko układa się w sensowną całość. Tę książkę można odkrywać bez końca. Ja jestem „Rękopisem znalezionym w Saragossie” oczarowana i polecam go szczerze każdemu. Naprawdę warto!

Jan Potocki to bez wątpienia postać barwna – pisarz, podróżnik, historyk. Z jednej strony jawi się jako nieodrodny syn swojej epoki – starannie wykształcony za granicą, robiący karierę w armii i angażujący się w politykę arystokrata, a z drugiej jako wybitny indywidualista, który niejednokrotnie udowodnił, że wykracza poza ramy nakreślone przez jemu współczesnych.

Życie i...

więcej Pokaż mimo to