Advertisement
rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jak zapewnia wydawca “Wzgórze dzikich kwiatów” to “…niezwykła historia tajemnic rodzinnych, zakazanej miłości i dwóch kobiet, które muszą zacząć wszystko od nowa”.
Historia, której akcenty rozłożone są bardzo nierówno. Szablonowe rozdziały książki opisujące losy Emmy przypominają szlachetniejszą wersję Harlequina i stanowią tylko dopełnienie właściwej fabuły – barwniejszej i mocniej poruszającej (bo też bardziej skomplikowane są losy bohaterki) opowieści Beattie Blaxland. Jej przemiana z podlotka w dorosłą, świadomą własnych zalet i słabości osobę to dzieje dojrzewania: do bycia matką, do ofiarowania i przyjęcia prawdziwej miłości; zapis poszukiwania siebie, swojej tożsamości i wewnętrznej siły.
Transformacja Beattie z niedoświadczonej, naiwnej dziewczyny z prowincji w właścicielkę wielkiego majątku nie do końca jest wiarygodna (wyjątkowo łatwo wchodzi ona w rolę „pani na włościach”, co za nic ma konwenanse). Siłą rzeczy powierzchowna, pełna uproszczeń fabuła (Freeman próbuje oddać niuanse długiego, bogatego w doznania życia na zaledwie kilkuset stronach) nie uwierzytelnia tak nagłego zwrotu. Nie całkiem rozumiałam też kroki postaci, gdy przyszło „poświęcić” dziecko (SPOILER: po czasie sadzę, że może wielkość matczynego kochania wyrażała się w rezygnacji – heroiczne pozwoliła małej odejść, aby ta mogła wieść normalny żywot, bez piętna „bękarta” na plecach). Prostota treści ma jednak swój urok. Czy czasem nie potrzebujemy niewyszukanych słów, jasnych podziałów wartości, baśni uczących ponownie ufać w sens podstawowych prawd, wyzwalających wiarę, iż ciężką pracą da się pokonać wszystkie przeszkody, czy że na naszej drodze spotkamy kiedyś bezwarunkowe uczucie. „Wzgórze dzikich kwiatów” jest taką motywującą bajką, którą całkiem miło się czyta

Jak zapewnia wydawca “Wzgórze dzikich kwiatów” to “…niezwykła historia tajemnic rodzinnych, zakazanej miłości i dwóch kobiet, które muszą zacząć wszystko od nowa”.
Historia, której akcenty rozłożone są bardzo nierówno. Szablonowe rozdziały książki opisujące losy Emmy przypominają szlachetniejszą wersję Harlequina i stanowią tylko dopełnienie właściwej fabuły – barwniejszej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Krew na placu lalek" rozczarowuje, choć sam pomysł na powstanie powieści wydawał się intrygujący. Oto pewnego dnia w nieznanym sobie miejscu budzi się kobieta. Wspomnienia z poprzedniej nocy mgliście majaczą się w jej głowie. Nie ma przy sobie dokumentów. Nikt z napotkanych osób bohaterki nie pamięta. Mało tego, każdy po jakimś czasie zapomina (udaje, że zapomniał ?) o istnieniu Marii Chorodeckiej. Rodzą się pytania, czy ktoś prowadzi z kobietą chora grę, czy uda jej się odkryć własną tożsamość, i co, jeśli prawda okaże się zbyt brutalna, by objąć ją rozumem.

Mógłby to być ciekawy kryminał, thriller, doprawiony szczyptą grozy, mistyki. Niestety, czy przez brak zdecydowania autora "Krwi...", nadmierną ambicję lub nieporadność warsztatową, końcowy efekt jego wysiłków odbiega od oczekiwań. K.Kotowski lawiruje między gatunkami próbując czytelnikowi raz zaserwować futurystyczne wariacje, by za chwilę podążyć tropem powieści filozoficznej, co jakiś czas zbaczając z drogi na rzecz horroru, sensacji. Trzeba kunsztu, aby taki patchwork zachwycał. Jednak pisarz nie jest drugim Stanisławem Lemem. Spłodził dzieło za płytkie na metafizyczną przypowieść, a za mało ekscytujące jak na opowiadanie grozy.

Główna bohaterka Maria, pozbawiona korzeni, samotna, wykluczona, mogłaby być postacią na miarę antycznej tragedii - cokolwiek nie uczyni, los już zadecydował za nią. Jej dramat, zmaganie z fatum, powinien poruszać, zmuszać do rozważań nad fundamentalnymi kwestiami dotyczącymi sensu egzystencji, celowości dokonywanych wyborów. Jednakże Chorodecka za mało jest wiarygodna, aby wywołać w czytelniku takie refleksje - przebywa długi dystans, by odkryć prawdę, lecz krocząc swoją via dolorosa nie doświadcza przemiany, nie ewoluuje, nie dorasta do własnego przeznaczenia: przypadkowo pomaga rozwiązać śledztwo (pisze pamiętnik w zupełnie innej intencji), nie z własnej woli staje się strażnikiem doli małej dziewczynki. Instynkt życia jest jej motorem napędowym, to owo pragnienie istnienia pcha ją do podejmowania działań.

Psychologiczny portret bohaterki nie jest sugestywny. Kiedy Maria twierdzi, że się lęka, trudno dać temu wiarę, skoro nawet w obliczu śmierci nie traci rezonu, sarkazmu (na przykład w czasie kluczowej rozmowy z Andre). Śmiem wątpić, czy osoba, której świat runął, zdolna byłaby zachować hardość i umiejętność dowcipkowania.
Partnerka Marii, Justysia, jest charakterologicznie równie mało przekonująca. Nawet najbardziej rezolutna ośmiolatka po zgotowanej jej traumie nie byłaby w stanie ironizować w co drugim zdaniu i przywoływać do pionu opiekunkę.

Chyba, żeby mieć szansę błyśnięcia humorem autor wikła bohaterów w polilogi, dialogi, monologi. Postaci mówią do siebie, o sobie, ze sobą, referują uczucia, sprawozdają stany (co jakiś czas oczywiście rzucając kąśliwą uwagę lub sytuacyjny żart). Cierpi na tym dynamika akcji. Ich słowotok apogeum osiąga w epilogu rozłożonym na kilka rozdziałów, gdzie zamiast trzęsienia ziemi czytelnik otrzymuje długą lekcję fizyki.

Z treści powieści trudno wywnioskować dlaczego właśnie Justysi, Marii, Andre w udziale przypadły tragiczne wydarzenia, bez odpowiedzi pozostaje pytanie jaka jest natura istoty, która każe im to wszystko przeżywać, co za wartości kierują siłą kładącą na szali jedno istnienie i marzenia, żeby ocalić drugie. Gdyby chociaż autor wykorzystał świetny pomysł na dreszczowiec. Koncept był przedni, mroczny dworek, małe miasteczko, zmowa (?) milczenia wśród mieszkańców, którzy znają nawzajem swoje wstydliwe sekrety, obcy próbujący wydrzeć tajemnice, atmosfera osaczenia. Przeszłość kobiety tonąca w niedomówieniach, półtonach, rzeczywistość znana, lecz jednocześnie groźna, obca, paranoidalne doświadczenia. Cóż, nie udało się. Przypadek Marii Ch. uleciał z moich myśli równie szybko, co z głowy Dareczka, Chudego i Szuchcika.

"Krew na placu lalek" rozczarowuje, choć sam pomysł na powstanie powieści wydawał się intrygujący. Oto pewnego dnia w nieznanym sobie miejscu budzi się kobieta. Wspomnienia z poprzedniej nocy mgliście majaczą się w jej głowie. Nie ma przy sobie dokumentów. Nikt z napotkanych osób bohaterki nie pamięta. Mało tego, każdy po jakimś czasie zapomina (udaje, że zapomniał ?) o...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

W „I nie było już nikogo” znajdziemy idealny przepis na powieść kryminalną.
Agatha Christie umieszcza 10 podejrzanych w odizolowanym miejscu, na małej wyspie. Każdy znalazł się tam, gdyż otrzymał zaproszenie od zagadkowego właściciela Wysepki Murzynków. Każdy z gości skrywa głęboko sekret, który obciąża jego sumienie.
Tuż po przybyciu na miejsce pierwszy z nich spotyka się ze swoim przeznaczeniem. Niebawem giną kolejni. Atmosfera gęstnieje z godziny na godzinę, w miarę jak zaproszeni zdają sobie sprawę, że zbrodniarz ukrywa się własnie wśród zebranych. Czy zdążą rozwiązać zagadkę kto i dlaczego łaknie ich śmierci nim tajemniczy morderca zapragnie przeciąć nić następnego życia?

Autorka postarała się, by czytelnik nie mógł wykluczyć żadnej z dwuznacznych postaci z kręgu potencjalnych zabójców. O bohaterach wie on tyle samo, co oni sami o sobie - nic. Szukać rozwiązania łamigłówki musi więc równolegle ze „skazanymi”. Dzięki ograniczeniu czasu, przestrzeni i ilości występujących osób skondensowana akcja toczy się wartko, a odbiorca w pełni koncentruje się dociekaniu, kim będzie następna ofiara i jaka jest tożsamość oprawcy. Książkę wieńczy zaskakujący grande finale, godna puenta intrygi.

W „I nie było już nikogo” znajdziemy idealny przepis na powieść kryminalną.
Agatha Christie umieszcza 10 podejrzanych w odizolowanym miejscu, na małej wyspie. Każdy znalazł się tam, gdyż otrzymał zaproszenie od zagadkowego właściciela Wysepki Murzynków. Każdy z gości skrywa głęboko sekret, który obciąża jego sumienie.
Tuż po przybyciu na miejsce pierwszy z nich spotyka...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dawno temu, przed bez mała 350 laty, gdy wydawało się, że Europa otrząsnęła się z mroków średniowiecza i wkroczyła w nowe czasy, w pewnym bawarskim mieście wydarzyło się coś, co na powrót okryło ciemnością mieszkańców Schongau.

Ginie dziecko, na jego ciele przybyły na miejsce zbrodni medyk odnajduje rany kłute oraz dziwny znak – przypomina on kształtem symbol Wenus i nawiązuje do dalszego życia po śmierci.
Na zgromadzonych wokół zwłok pada strach. Wciąż pamiętają procesy czarownic, które kilka dziesięcioleci wstecz doprowadziły na stos wiele kobiet z Schongau. Czyżby nie wszystkie demony udało się przepędzić? Czy czarne moc wróciły, by polować na niewinne dusze?

Ktoś przypomina sobie, że dzieciak dużo czasu spędzał z akuszerką – ta zna się na ziołach i przyrządza dziwne medykamenty. To wystarczy. Wystraszona zgraja, przytłoczona złem, z którym musiała się zetknąć szuka kozła ofiarnego, aby obarczyć go odpowiedzialnością za potworny czyn. Najprościej przyjąć, że morderstwa dokonała ta „inna”, mądra baba. Inaczej trzeba by uznać rzecz jeszcze straszniejszą niż działalność czarta – że szatan kryje się wśród „normalności”, pomiędzy porządnymi obywatelami miasteczka.

Schongau zmęczone wojną trzydziestoletnią, dżumą, trądem, głodem, bardziej niż SPRAWIEDLIWOŚCI pragnie SPOKOJU. Tym samym los akuszerki zostaje przypieczętowany. Motłoch z pochodniami zmierza do chałupy Marty...

I z pewnością doszłoby do samosądu, gdyby na arenę nie wkroczył główny bohater książki – kat Jakub Kuisl. Ciekawy pomysł, żeby detektywem uczynić osobę parającą się niezwykłą profesją – rzemiosłem katowskim. Autor kryminału miał ku temu osobiste pobudki. Jego rodzina przez wieki trudniła się pozbawianiem życia w imię prawa. Potomek słynnej niegdyś dynastii katowskiej, zafascynowany historią własnego rodu poniekąd oddał hołd swemu praprapradziadowi.

Być może wątek prywatny sprawił, że Oliver Potzsch naprawdę zaangażował się w badania nt. ówczesnej epoki (w epilogu dziękuje m.in. konserwatorowi zabytków, muzeum miejskiemu i historii medycyny). To duży plus. Realia życia, praca kata czy schongauczyków odwzorowane są dość dokładnie i dalekie od romantycznych wizji. Poziom higieny w mieście pozostawia wiele do życzenia, brakuje kanalizacji, z okien balkonowych na przechodniów leją się ekskrementy [rety, niegdyś naprawdę trzeba było mieć oczy dookoła głowy], opieka medyczna sprowadza się do upuszczania krwi, a nieświeże oddechy są normą.

Na tym kończy się faktograficzne podobieństwo, bo Jakub Kuisl na pewno nie jest zwykłym miejskim hyclem. Jego postać wyrasta z archetypów mędrca, czarnoksiężnika, szeryfa – samotnego strażnika prawa. W domu kata czuje się „świeży powiew”, posiada uczone księgi i zna się na medycynie lepiej niż lekarz („jego wiedzę otaczała legenda”). Ba, liczy się z nim sam pisarz miejski. Ten wytrzymały fizycznie i psychicznie uczestnik wojen, badacz natury pochodzi jakby z pogranicza, tak często dotyka śmierci, zdaje się, iż jego siła nie pochodzi z tego świata. A moc mu się przyda zważywszy, że będzie się musiał zmierzyć z samym diabłem.

Niestety, mimo barwnego głównego bohatera w „Córce kata” zawodzi to, co najważniejsze – intryga kryminalna. Oliver Potzsch co jakiś czas skutecznie niszczy napięcie, jakie mozolnie buduje we wcześniejszych akapitach.

Powieść zaczyna się z impetem. Mamy zabójstwo dziecka i dziwne znaki na jego ciele. O czary zostaje oskarżona niewinna (?) kobieta. Kat i jego znajomy – uczciwy, młody „prawie” lekarz mają kilka dni na znalezienie prawdziwego winowajcy, inaczej kobieta zginie w nieprawdopodobnych mękach z rąk człowieka, który pragnie jej pomóc.
Zamiast dalej mnożyć tropy pisarz na kolejnych kartach odsłania rąbek tajemnicy opisując spotkanie rzezimieszka z niezidentyfikowanym handlarzem, z którego dowiadujemy się, że dzieciaki posiadają zbyt dużą wiedzę i trzeba coś z tym zrobić. Napięcie we mnie maleje.

Następnego dnia po uwięzieniu Marty najznamienitsi zbierają się na naradzie. Poznajemy kolejne, obok medyka i kata, postaci. Chciwego butmistrza Semera, niepokornego, młodego patrycjusza Schreevogla, głupiego, zabobonnego piekarza-alkoholika, czy wiekowego Augustina, którego ślepe oczy wpatrzone gdzieś w dal jakby przenikały na wskroś przeszłość, przyszłość. Czytelnikowi podsuwane są różne wskazówki: ojciec zamordowanego kilka dni wcześniej sprał woźnicę z innego miasta, akuszerka posiadała ziele czarownic – alraunę – ktoś je jednak zdążył ukraść przed aresztowaniem, w kieszeniach martwego chłopaka Kuisl odkrywa „diabelską” siarkę.
I tu Oliver Potzsch ponownie wykłada kawę na ławę: po co była ta AFERA z dzieciakami [dzieci nie są celem] krzyczy chory starzec (!) i policzkuje rozmówcę [między nimi panuje stosunek bliskości i podległości]. Ponieważ galeria podejrzanych jest zawężona, zaczynam domyślać się KTO maczał palce w zbrodni.

Ktoś w Schongau poluje na dzieci, pozbywa się następnego. Zmarły ma taki sam znak czarownic jak poprzednia ofiara. Koleżanka nieszczęśnika opowiada o zamaskowanym mężczyźnie z ręką kościotrupa wypytującym o sieroty. Stara zielarka przebąkuje, że zbliża się noc Walpurgii, wiedźmy sfruną się na sabat, by obcować z rogatym.

Autor szafuje wątkiem ponadnaturalnym jakby chciał nas przekonać, że może w gusłach tkwi jakieś ziarno prawdy. Zarazem trzeźwo myślący kat i jego pomocnik stanowczo nie biorą takiej możliwości pod uwagę osłabiając tym samym wiarę odbiorcy.
Nie udaje się też Potzschowi rzucić potwarzy na woźniców z Augsburga. Żaden z flisaków nie doczekał się nakreślenia pogłębionej sylwetki. Czy mamy rozważyć jako podejrzanych stu chłopa? Gdy wyeliminujemy woźniców krąg potencjalnych morderców skurczy się do rozmiarów mikro.

Suspens jest szyty grubymi nićmi, które prują się odsłaniając banał w połowie lektury, gdy starzec wygłasza tyradę o narażeniu na szwank honoru RODZINY, skupieniu się na INTERESACH, zamiast bieganiu za smarkaczami. Cóż za dosadność, wiem już nie tylko KTO ale i DLACZEGO dopuścił się makabrycznych czynów. A dochodzenie, o jakie interesy chodzi nie jest nawet w 1/4 tak fascynujące jak rozwiązywanie kryminalnej łamigłówki.

Kiedy nieopatrzenie zostaje ujawniona tajemnica (kto i dlaczego zabił) sugerowanie magicznej ingerencji nie ma już żadnego sensu. Stało się, co się stać nie powinno, diabeł zwiódł trójkę detektywów, ale nie potrafił zwieść czytelnika.

Powieść nie razi także głębią przemyśleń o naturze ludzkiej, naturze zła, zaś „romans” medyka i córy kata jest tak papierowy jak jednowymiarowi są zakochani młodzi, którzy nie dorastają do postaci charyzmatycznego hycla. Pisarz zmarnował potencjał, jaki krył się w temacie. Kto wie, może jednak kat i jego kompani zrehabilitują się w następnych odsłonach przygód. W Niemczech wydano już trzy kolejne tomy.

Dawno temu, przed bez mała 350 laty, gdy wydawało się, że Europa otrząsnęła się z mroków średniowiecza i wkroczyła w nowe czasy, w pewnym bawarskim mieście wydarzyło się coś, co na powrót okryło ciemnością mieszkańców Schongau.

Ginie dziecko, na jego ciele przybyły na miejsce zbrodni medyk odnajduje rany kłute oraz dziwny znak – przypomina on kształtem symbol Wenus i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dla wielu mieszkańców Azji Południowej Mumbai jest ziemią obiecaną, ta ogromna trzynastomilionowa aglomeracja stanowi miejsce projektów na gigantyczną skalę, staje się centrum światowego biznesu, pięciogwazdkowych hoteli, willi z armią służących i własnymi lądowiskami dla helikopterów.
Mumbai to moloch mamiący obietnicą spełnienia marzeń coraz to nowe rzesze Hindusów, Nepalczyków, Pakistańczyków, rolników, budowlańców, kamieniarzy, młodych dziewcząt wierzących, że zrobią karierę aktorek, modelek, ojców wieloosobowych rodzin, których potomstwo przymiera głodem, gdy susza lub powódź zniszczą plony, wszelkiej maści włóczykijów bez dachu i grosza przy duszy, nie mających nic do stracenia.

Tu właśnie żyje Abdul, Sunil, Metha, Kalu, Raul i inni bohaterowie książki Katerine Boo "Zawsze piękne". Przez prawie cztery lata autorka śledziła losy kilku rodzin w dzielnicy slumsów Annawadi. Osiedle zostało zbudowane nielegalnie (choć zbudowane to może zle słowo - sklecone z dykty, folii, brezentu, blachy, odpadów wyrzucanych przez miasto) przez robotników pracujących przy powstawaniu lotniska Indyjskiej metropolii. Z jednej strony otoczeni przez brud, skrajną biedę, ludzie z Annawadi mogą jednocześnie obserwować przepych i bogactwo wydające się być tuż na wyciągniecie ręki, bo za odgradzającym ich murem z reklamą włoskich kafelków "zawsze pięknych", na terenie międzynarodowego portu lotniczego.

Ale bliskość szczęścia jest złudzeniem, uśmiechy fortuny są ściśle reglamentowane. Przypadają w udziale nielicznym - najczęściej powiązanym siatką zależności biznesmenom, politykom, urzędnikom. Jeśli nie stać cię na łapówkę, nie znasz odpowiednich ludzi, nie stoi za tobą siła organizacji międzynarodowych, politycznych, czy przestępczych, wówczas jesteś nikim, podczłowiekiem. Pewnego razu boleśnie o tych prawach przypomina sobie Abdul, młody śmieciarz...

Książka, która może poruszyć sumienia. Nie doszukamy się w niej jednak taniego wzruszenia, ubóstwo bohaterów nie czyni ich świętymi. Boo demitologizuje obrazki, jakie znaleźć można w kolorowych przewodnikach turystycznych. Ale odbrązawiając portrety postaci, których losy śledzi, paradoksalnie czyni je bardziej LUDŹMI - to humanistyczne przesłanie "Zawsze pięknych".

Benedyktyńska praca autorki, jej poświęcenie w próbie dotarcia do serc i dusz mieszkańców Annawadi przynosi efekty. Lektura porywa czytelnika w egzotyczne rejony innego świata, gdzie każdy dzień bywa walką, a dobro tylko snem, lecz mimo wszystkich przeciwności w ludziach tak wiele jest woli życia, hartu i godności, pod maską rozgoryczenia wciąż tli się wiara.
Przez kilkaset stron, dzięki zdolnościom pisarskim Katherine Boo, jędrnemu językowi fabuły, trafności psychologicznych oraz socjologicznych obserwacji znikają bariery: czasu, przestrzeni, kultury. Stajemy się członkami społeczności Annawadi - i dochodzi do nas: po prostu członkami ludzkiej wspólnoty. Co się stanie, gdy zamkniemy już okładkę?

Dla wielu mieszkańców Azji Południowej Mumbai jest ziemią obiecaną, ta ogromna trzynastomilionowa aglomeracja stanowi miejsce projektów na gigantyczną skalę, staje się centrum światowego biznesu, pięciogwazdkowych hoteli, willi z armią służących i własnymi lądowiskami dla helikopterów.
Mumbai to moloch mamiący obietnicą spełnienia marzeń coraz to nowe rzesze Hindusów,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Wbrew zapewnieniom "Dom sióstr" to nie mrożący krew w żyłach kryminał. A tego się spodziewałam i na to liczyłam kupując książkę. Zbyt wiele naprowadzających tropów sprawiło, że domyśliłam się zarysu intrygi i nie byłam zaskoczona, gdy w zimowy wieczór do Westhill do samotnej Barbary zapukał właśnie Fernand, z kolei śmierć Victorii nie wzbudziła we mnie żadnych emocji, pewnie dlatego, że przez większość stron lektury autorka próbowała obrzydzić tę postać, by usprawiedliwić finałowe działanie Frances.

Na początku atutem wydała się konstrukcja bohaterów, ich zdawałoby się wielowymiarowe osobowości, złożone motywacje, kolorowe życiorysy. Im głębiej w lasy, tym jednak ciemniej. Frances jest niezmiennie wspaniałą, dzielną kobietą i mimo drobnych wad, które w zamierzeniu mają dodać jej prawdziwości, uroku np. brak idealnej figury, skłonność do alkoholu, pewna szorstkość w obyciu, pozostaje postacią heroiczną. Nie zdołałam jednak się z nią utożsamić. W imię swoich celów, co z tego że Charotte Link podkreśla - szczytnych - potrafiła zabić. Jakby, schematycznie kreślona ręką Link, Victoria nie była słaba, płaczliwa, irytująca, tak nie zasługiwała na śmierć. Ta, mająca stanowić kontrast dla siły Frances, gorsza siostra musiała znieść życie u boku brutalnego cynicznego męża, w zimnym domu, ze świadomością że jej najskrytsze pragnienie bycia matką nigdy się nie spełni, a partner kocha inną, w dodatku Victorii najbliższą, bo połączoną więzami krwi, osobę. Jeśli nawet Frances zabiła w afekcie, to jak ocenić wieloletnie psucie związku siostry poprzez bycie tą trzecią (usprawiedliwienie, że John jest miłością życia z dziecięcych lat uważam za niedostateczne), jak ocenić pokątne poddanie się namiętnościom, by potem kilkakrotnie usunąć poczęty w trakcie schadzek problem. Zaiste imponujący brak skrupułów. Tu Frances okazuje się niezwykłą egoistką, choć trzeba przyznać, że charyzmatyczną, z werwą i pazurem.

Wspomniałam, że jak na powieść kryminalną, akcji brakuje przyspieszenia, napięcia, suspensu. Wynagradza nam to barwnie przedstawiona panorama Anglii w czasie burzliwych przemian obyczajowych i wojennych wichrów, gdzie umiera stary porządek, a dawne tradycje odchodzą w zapomnienie. W głowie pozostają też obrazy na poły nie okiełznanej przyrody, surowych wrzosowisk Yorkshire i wiktoriańskiego domu na wzgórzu wraz z jego tajemnicami.

Wbrew zapewnieniom "Dom sióstr" to nie mrożący krew w żyłach kryminał. A tego się spodziewałam i na to liczyłam kupując książkę. Zbyt wiele naprowadzających tropów sprawiło, że domyśliłam się zarysu intrygi i nie byłam zaskoczona, gdy w zimowy wieczór do Westhill do samotnej Barbary zapukał właśnie Fernand, z kolei śmierć Victorii nie wzbudziła we mnie żadnych emocji,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Tak wiele jest historii do opowiedzenia, historii które pragną być usłyszane. Dramatyczne wydarzenia z przeszłości, zatarte w ludzkiej pamięci, wryte jednak w każdą deskę i każdy kamień, z którego powstało gospodarstwo w Aludden.

Uciekając przed bolesną przeszłością schronienia w wiejskiej posiadłości, pełnej szeptów zmarłych, a może jedynie zawodzenia wiatru, szuka Joakim Westin wraz z rodziną. Nie dane jest im cieszyć się wytchnieniem. Dwie stare latarnie morskie wzniesione u brzegów Olandii, gdzie spoczywa Aludden, są niemym świadkiem kolejnej tragedii.

Napięcie akcji wzmaga się niczym wicher na wyspie Joakima w miarę upływu jesiennych dni, by kulminacyjną falę osiągnąć w czasie śnieżnej zawieruchy w noc wigilijną, gdy dusze nieżywych błąkają się po świecie szukając swoich domów.

Autor książki zmyślnie prowadzi równolegle kilka narracji, początkowe porwane, poboczne wątki finalnie splatają się w dopełniającą główną historię całość, a trafnie, wyraziście, czasem w kilku słowach, sportretowane sylwetki postaci pomagają zanurzyć się w wyczarowany przez Theorina świat z pogranicza - istniejący na granicy ludzkiego poznania/zrozumienia oraz na granicy gatunków, bo to trochę opowiadanie o duchach, ale też/przede wszystkim dobry kryminał i dramat.

Gdzie leży prawda? Pisarz pozostawia czytelnikowi otwarte możliwości interpretacji. Czy to opowieść umarłych, czy tęskniących za tymi, którzy odeszli, żywych - odpowiedzi musimy poszukać sami.

Tak wiele jest historii do opowiedzenia, historii które pragną być usłyszane. Dramatyczne wydarzenia z przeszłości, zatarte w ludzkiej pamięci, wryte jednak w każdą deskę i każdy kamień, z którego powstało gospodarstwo w Aludden.

Uciekając przed bolesną przeszłością schronienia w wiejskiej posiadłości, pełnej szeptów zmarłych, a może jedynie zawodzenia wiatru, szuka...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Rozpalone ulice małego miasta, zmęczonego słońcem i lepkiego od kurzu, a w nim niby uwięziony, dręczony skwarem i niewytłumaczalnymi zjawiskami student. Narastająca schizofreniczna atmosfera NIEPOJĘTEGO. Do końca zagadką pozostaje z czym (lub z kim) miał do czynienia bohater. Kafkowski klimat osaczenia połączony z ironią oraz humorem.

Rozpalone ulice małego miasta, zmęczonego słońcem i lepkiego od kurzu, a w nim niby uwięziony, dręczony skwarem i niewytłumaczalnymi zjawiskami student. Narastająca schizofreniczna atmosfera NIEPOJĘTEGO. Do końca zagadką pozostaje z czym (lub z kim) miał do czynienia bohater. Kafkowski klimat osaczenia połączony z ironią oraz humorem.

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Zaczyna się jak rasowa powieść z dreszczykiem, jest wiekowy dom ze swoimi tajemnicami, posępny ogród, nieprzyjazny, zdeformowany krajobraz. I odizolowana w nim para staruszków musząca stawić czoła niepojętemu. Czy przeżycia jakich doświadczają to jedynie wynik halucynacji, szaleństwa, a może jedno z nich zdołało unieść „zasłonę niewiarygodności, która zaślepia umysł”. Horror bohatera nie tylko budzi w czytelniku napięcie. W pewnym momencie wywołuje wręcz egzystencjalne, metafizyczne pytania: kim jesteśmy, dokąd zmierzamy, kto i po co nas stworzył, jaka przyszłość czeka świat, wszechświat. Niektóre rozdziały przywodziły mi na myśl „2001: Odyseję Kosmiczną”. Nie dla niecierpliwych wielbicieli szybkich zwrotów akcji.

Zaczyna się jak rasowa powieść z dreszczykiem, jest wiekowy dom ze swoimi tajemnicami, posępny ogród, nieprzyjazny, zdeformowany krajobraz. I odizolowana w nim para staruszków musząca stawić czoła niepojętemu. Czy przeżycia jakich doświadczają to jedynie wynik halucynacji, szaleństwa, a może jedno z nich zdołało unieść „zasłonę niewiarygodności, która zaślepia umysł”....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Różne są oblicza miłości. Nie zawsze wybiera najłatwiejsze drogi. Bywa, że od początku jest skazana na porażkę, ale wyrzec się jej człowiek nie potrafi. Janek, syn młynarza i Wiktoria, córka pana we dworze mieszkają blisko siebie, a jednak dzieli ich dystans nie do przebycia. Na przekór różnicom zaczyna w nich kiełkować wzajemna fascynacja. Byłam świadkiem ich lęków i nadziei, tęsknych wypatrywań i rozpaczliwych prób maskowania szybkiego bicia serca, byle tylko się nie zdradzić i nie zostać zranionym. Trafna psychologicznie i poruszająca w swej niewinności krótka historia jednego uczucia.

Różne są oblicza miłości. Nie zawsze wybiera najłatwiejsze drogi. Bywa, że od początku jest skazana na porażkę, ale wyrzec się jej człowiek nie potrafi. Janek, syn młynarza i Wiktoria, córka pana we dworze mieszkają blisko siebie, a jednak dzieli ich dystans nie do przebycia. Na przekór różnicom zaczyna w nich kiełkować wzajemna fascynacja. Byłam świadkiem ich lęków i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to