rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Na werandzie stał ciemnowłosy mężczyzna, trzymał ręce na ramionach dziewczyny w moim wieku, która ze śmiechem wtoczyła się do środka. Kiedy odwróciła głowę w moją stronę, zadrżało mi serce.
Z jej prawego policzka wyrastały jaskrawożółte mlecze.
Euforia."

"Serce pełne kwiatów" zaczynamy od poznania Clary Lucas, czyli naszej narratorki, której moc od zawsze była nieokiełznana. Dziewczyna nie potrafiła uspokoić jej siły, a jej zaklęcia kończyły się najczęściej większym rezultatem niż myślała (kępy konwalii wyrastające z podłogi? To tylko produkt uboczny). Nigdy jednak nie zrobiła tym nikomu krzywdy. Do czasu, gdy niechcący rzuciła klątwę na swojego ojca, w którego ciele zagnieździły się kwiaty...

Ja wiedziałam, że już po samym opisie będę kupiona. Brzmi to dość niecodziennie, nietypowo, a sama magia i te klątwy wyróżniają się na tle innych czytanych przede mnie powieści z gatunku. Zatraciłam się w tej nadprzyrodzonej otoczce, a moja ogrodnicza dusza mogła się tutaj w pełni odnaleźć. Symbolika kwiatów towarzyszy naszej bohaterce od pierwszego rozdziału, by w kolejnych jeszcze bardziej ją pogłębiać. Tak samo jak wspomniane klątwy - one wznoszą się na coraz to nowe poziomy. Niestety nie wszystko można tak łatwo okiełznać. Sama Clary zdobyła moją sympatię, choć nie podzielałam jej niektórych wyborów. Autorka postarała się, by dokładnie opisać jej praktyki i próby radzenia sobie z mocą. Do tego dochodzą jeszcze inne czynniki, tj. ponowne spotkanie ze starym przyjacielem czy obawa o rodzica, którego rola w tej książce jest znacząca. Ciekawym elementem, lecz mało rozwiniętym, jest wątek z matką dziewczyny, której na co dzień nie ma w jej życiu. Uważam, że można było z niego wyciągnąć nieco więcej a nawet pokusić się o szerszą konfrontację... Cóż, w świecie magii wszystkie chwyty dozwolone, jak to mówią. Przejdę teraz do pewnego wątku, na który nie powiem, ale bardzo czekam w książkach. Jak to jest, że powrót do dzieciństwa wprowadza do historii tyle emocji, jednocześnie wyrzucając na brzeg wszelkie nieścisłości oraz skrywane w ciszy tajemnice... A musicie wiedzieć, że Xavier ma ich trochę w swoim sercu. Nie wszystkie z nich są dobre, a już na pewno nie są bezpieczne. Nie o wszystkich może też mówić. Jednak widząc Clary od razu rusza jej z pomocą. Ich relacja pokazała, że dawna więź potrafi na nowo rozbudzić pragnienia i uczucia. Mi nieco do tych pragnień zabrakło, ale nie mogę przestać myśleć o tym, jak dobry tworzyli team.

"Serce pełne kwiatów" to przede wszystkim opowieść o pokonywaniu swoich słabości, dążeniu do prawdy i chwytających za serce relacji. Wzruszenie towarzyszyło mi na ostatnim rozdziale, tak jak i magia kwiatów, która nie opuściła do samego końca.

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Young ]

"Na werandzie stał ciemnowłosy mężczyzna, trzymał ręce na ramionach dziewczyny w moim wieku, która ze śmiechem wtoczyła się do środka. Kiedy odwróciła głowę w moją stronę, zadrżało mi serce.
Z jej prawego policzka wyrastały jaskrawożółte mlecze.
Euforia."

"Serce pełne kwiatów" zaczynamy od poznania Clary Lucas, czyli naszej narratorki, której moc od zawsze była...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Czasami, gdy zaglądam do garnka z bulionem, wyobrażam sobie, że życie jest zupą pełną warzyw, których przeznaczenie jest wiadome - zginąć w czeluściach czyjegoś żołądka. Czy to podejrzane, że moja głowa wykształca coraz więcej takich pokręconych gastrycznych myśli?"

"Bliźniaczy płomień" to książka, która mnie na maksa otuliła, zaskoczyła i sprawiła, że nie mogłam przestać się uśmiechać. To historia prowadzona z perspektywy dwóch bohaterów- Daikiego, którego rodzice prowadzą restauracje Ikigai w Paryżu; oraz Aleksa, który idzie przez życie z Hope, suczką rasy border collie. Ich przypadkowe spotkanie doprowadza do szeregu (nie)zwykłych zdarzeń. Czy los im pomoże?

Realizm magiczny połączony z dobrym jedzeniem. Dla mnie już na starcie to zestawienie brzmi jak coś genialnego! I tak również było w przypadku książki Maksa Kuznowicza. Nie zliczę ile to razy burczało mi w brzuchu na myśl o tych wszystkich daniach kuchni azjatyckiej. Aż sama miałam ochotę kilka z nich wypróbować w domu. Poza tym, nie ma to jak opis przygotowywania i serwowania tych smakowitości w rodzinnej ramenowni (prowadzonej z ogromną miłością dodam). To było naprawdę ciekawie opisane. Daiki i Aleks, jako nasi główni bohaterowie zostali wykreowani na prawdziwych ludzi. Przynajmniej w moim przypadku tak ich właśnie odczuwałam. Każdy z nich jest inny, każdy z nich walczy ze swoimi demonami (TW: śmierć bliskiej osoby, stany lękowe, PTSD, queerfobia). Widać, że autor włożył całe swoje serce w procesie tworzenia i dążenia do zmiany niektórych ich nawyków. Widać, że autor włożył całe swoje serce w procesie tworzenia i dążenia do zmiany niektórych ich nawyków. Dodatkowo, mamy tutaj poruszany temat zdrowia psychicznego oraz wizyt u psychologa, co również pozytywnie wpłynęło na moją ocenę tej książki. O takich sprawach należy mówić głośno! Dzięki za to. Przez większość historii śledzimy powoli rozwijającą się relację Aleksa i Daikiego, którzy od nieznajomych, współpracowników, przeszli do dobrych znajomych i... dalej już musicie dowiedzieć się sami! Dla mnie byli oni jedną z fajniejszych książkowych par, których zakończenie potrafiło mnie wzruszyć. Przy okazji bohaterów, nie mogę nie wspomnieć o najsłodszej istocie "Bliźniaczego płomienia", czyli Hope. Wyobrażaliście sobie kiedyś jakby to było rozmawiać ze zwierzętami? Bo ja tak. I tak sobie myślę, że tak by to właśnie wyglądało, jak to przedstawił Maks w swojej powieści. Kto by nie chciał otrzymać porady od swojego czworonożnego przyjaciela? Z taką kompanką można wszystko! Nie raz się uśmiałam!

Czy muszę coś więcej dodawać? Czytajcie "Bliźniaczy płomień".

"Czasami, gdy zaglądam do garnka z bulionem, wyobrażam sobie, że życie jest zupą pełną warzyw, których przeznaczenie jest wiadome - zginąć w czeluściach czyjegoś żołądka. Czy to podejrzane, że moja głowa wykształca coraz więcej takich pokręconych gastrycznych myśli?"

"Bliźniaczy płomień" to książka, która mnie na maksa otuliła, zaskoczyła i sprawiła, że nie mogłam przestać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Wszystko zaczęło się, gdy miała kilka miesięcy i matka oddała ją do domu dziecka. River długo czekała, aż pojawi się jej biologiczny ojciec - Logan Conway. Tylko że z nim przyszli również jego najlepsi kumple: Ray Aston, Vincent Snow oraz Isaak Meyer."

Pisanie o ulubionych książkach jest trudne, ale gdy przychodzi do napisania o historii, która zmieniła coś w Waszym życiu.. staje się jeszcze trudniejsze. "Czterech ojców River Conway" weszło do mojego serca i pozostanie w nim na długo. To jest jedna tych powieści, którą przeżywa się całym sobą. Ja się czułam jakbym znów była nastolatką, przeżywała pierwsze miłosne rozterki i zdobywała nowe przyjaźnie.

River Conway jest jej główną bohaterką. Można powiedzieć, że dziewczyna inna niż wszystkie, jednak nadal jest w niej ten urok i problemy jakie ma każdy nastolatek. Wychowana przez tytułowych czterech ojców, najlepszych kumplów, którzy zaszczepili w niej tą nutę przygody. Gra w piłkę nożną, wymiana koła w samochodzie czy spędzanie dni w domku na drzewie. River jest pełna pasji, pełna chęci zdobywania kolejnych szczytów. Początki nie należą do najłatwiejszych, ale kto by się spodziewał, że już pierwszego dnia w liceum złamie komuś nos? Krótkie rozdziały, lekki styl i zabawne dialogi. Jeśli szukacie książki, która będzie miała w sobie te elementy, to nie musicie szukać. Książka Mileny Grabowskiej ma to wszystko i jeszcze więcej! Potrafi wciągnąć już od pierwszych stron, a czytając o relacji River z jej ojcami nie można przestać się uśmiechać. Ciepło, urok i ten komfort, którego wielu z nas dziś poszukuje. Każdy z bohaterów się czymś wyróżnia, a jednocześnie został przez autorkę naprawdę dobrze wykreowany. Logan i jego opiekuńczość, Ray i jego sekrety, Vincent i jego stanowczość, Isaak i jego niekonwencjonalny humor. Czwórka kompletnie różnych od siebie osób, a których połączyły nastoletnie lata (i pewne nocne akcje). Nie każcie mi wybierać ulubionego, bo nie mam pojęcia jak mogłabym ich rozdzielić, ale mam nadzieję, że ich przeszłość nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Wątek rodzinny buduję tą historię, jednak są także inne, które idealnie dopełniają całą fabułę. River już na starcie zdobyła sympatię rówieśników, szczególnie gdy mowa jest o tym z krzywym nosem. Charlie to przyjaciel jakiego wielu chciałoby mieć - gadatliwy do bólu, ale jak trzeba coś zrobić pierwszy będzie pomagał. W wielu momentach to właśnie on wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Potem przyszła Sally ze swoją zadziornością i dziewczyńskimi radami. A także Liam, który dopełnił ich charaktery. Tacy ludzie to prawdziwy skarb (ostatnie strony tego dowodzą!). Co mi się podobało najbardziej w książce Mileny, to kreacja River. Od pierw­sze­go rozdziału złapałam z nią wspólny język. W wielu momentach widziałam siebie - swoje przemyślenia czy problemy. Cóż, może nie biłam ludzi, ale by bronić swoich bliskich mogłabym posunąć się nawet do tego. Moja relacja z bohaterką była podobna, jak dziewczyny z jej igrzyskowym rywalem, czyli Russellem Bennettem. Ten chłopak to typowy przykład książkowego męża - każda biłaby się o niego (czy ktoś coś mówił o przemocy?). Jego brązowe oczy, w których można utonąć... No rozmarzyłam się, ale to, jak Russell został w tej powieści przedstawiony dowodzi temu, że Milena potrafi w romantyczne relacje. Od rywali..., może slow burn czy jednak przyjaciele? Nic nie zdradzę, ale wiedzcie jedno: gdy Bennett rzuci żartem, będziecie się turlać ze śmiechu.

"Czterech ojców River Conway" jest wypełniona komfortem, jednak autorka nie stroni od poruszania trudnej tematyki. Utrata bliskiej osoby, przemoc, autodestrukcja, a nawet działalność niezgodna z prawem. Książka dedykowana jest czytelnikom 16+ i ja się z tym w pełni zgadzam. Nawet jeśli pisana jest w taki sposób, że osoby 13 czy 14+ bez problemu by się w niej odnalazły, to z uwagi na powyższe wątki, lepiej z nią poczekać. A na tych bohaterów naprawdę warto. Zakończenie zwiastuje nowy ciekawy temat oraz otwiera drzwi na kolejne, które zamierzam ponownie przeżywać w drugim tomie. Polecam!

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem BeYA ]

"Wszystko zaczęło się, gdy miała kilka miesięcy i matka oddała ją do domu dziecka. River długo czekała, aż pojawi się jej biologiczny ojciec - Logan Conway. Tylko że z nim przyszli również jego najlepsi kumple: Ray Aston, Vincent Snow oraz Isaak Meyer."

Pisanie o ulubionych książkach jest trudne, ale gdy przychodzi do napisania o historii, która zmieniła coś w Waszym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"- O rany - odzywa się. - Należysz do tego rodzaju ludzi?
- To znaczy jakiego rodzaju? - pytam z uśmiechem.
- Ludzi, którzy niepotrzebnie wszystko komplikują.
- Tak. - Chichoczę. - Stanowczo należę do tego rodzaju ludzi."

Historia Tessy jest jedną z tych, obok której nie można przejść obojętnie. Główna bohaterka traci wzrok z powodu powikłań po wyp*dku samochodowym. Nie potrafi odnaleźć się w nowej sytuacji, a wręcz zmienia się jej podejście do świata - nie tworzy poezji, nie spotyka się z przyjaciółkami. Dni spędza w swoim pokoju, a dziadkowie widząc dziewczynę w smutku, postanawiają napisać do lokalnej gazety i poszukać osoby, która będzie "oczami" Tessy. Cóż, możecie się domyślać, że zrobili to bez konsultacji, jednak odwołanie zgłoszenia sprawiło, że... wszystko się zaczęło.

"100 dni słońca" od pierwszych stron wprawiło mnie w melancholijny nastrój. Czytamy o wyp*dku, którego opis przyprawił mnie o ciarki. To, co spotkało Tessę było straszne, a jednocześnie sprawca pozostał bez szwanku. Utrata wzroku to jeden z najgorszych koszmarów, moich w szczególności, dlatego choć w niewielkim stopniu mogłam zrozumieć dziewczynę. Moja wada wzroku jest duża, na szczęście nie postępuje to tak szybko jak w poprzednich latach (i oby już nie postępowało, ja lubię swoje okulary). Początkowo, Dickinson kieruje złość, wściekłość. Czasami bezsilność. To właśnie ten jej charakter sprawił, że była autentyczna, bardziej ludzka niż tylko postacią z kartki. Jej zachowanie było uzasadnione zaistniałą sytuacją, dlatego z wielką ciekawością i czułością śledziłam jej postępy i te tytułowe odliczanie 100 dni. Jest to ciekawy zabieg (trochę jak u Silvery przy "Nasz ostatni dzień"), jednak do samego końca nie możemy przewidzieć czy wszystko powróci do normy. Coś się jednak zmienia... "100 dni słońca" poznajemy z jeszcze drugiej perspektywy, która równie mocno mnie ciekawiła. Weston Ludovico to bohater, którego poznajemy jako syna reportera lokalnej gazety, do którego dziadkowie Tessy piszą ogłoszenie. Jego opowieść jest tak samo przejmująca i szokująca. Dodatkowo, autorka pokusiła się o opisanie jego tajemniczej przeszłości oraz pewnej sytuacji, która doprowadziła do "tego jednego dnia". Od tego momentu Weston chce być traktowany jak normalna osoba i gdy przychodzi do domu Tessy wie, że będzie czuł się jak dawniej. To było piękne. Co ciekawe, chłopak wyróżnia się na tle innych postaci swoją postawą. Idzie przez życie z ogromną dawką sarkazmu (czarny humor też mile widziany), co można dostrzec w wielu dialogach, a po tych tragicznych wydarzeniach jest to wręcz oczyszczające dla niego. Pewnie zauważyliście, że nie pisze Wam o wszystkim, ale taka też jest ta opowieść - nie mówi nam wszystkich szczegółów. To od nas zależy czy będziemy chcieli je poznać. Ona wzrusza, przeraża, a jednocześnie napełnia nadzieją... Szczególnie relacja naszych głównych bohaterów. Początki nie były łatwe, ale dzięki Wesowi i jego misji (albo uporowi), coś się zmieniło. Idziemy z nimi przez wszystkie zmysły: węch, smak, słuch, dotyk, wzrok. A odkrywając kolejne detale otaczającego świata, jeszcze bardziej doceniamy to, co mamy obok. Ostatnie strony tego dowodzą. (Kto nie mógł powstrzymać łez? No ja)

Czytajcie! Przeżywajcie! Pokochajcie!

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Young ]

"- O rany - odzywa się. - Należysz do tego rodzaju ludzi?
- To znaczy jakiego rodzaju? - pytam z uśmiechem.
- Ludzi, którzy niepotrzebnie wszystko komplikują.
- Tak. - Chichoczę. - Stanowczo należę do tego rodzaju ludzi."

Historia Tessy jest jedną z tych, obok której nie można przejść obojętnie. Główna bohaterka traci wzrok z powodu powikłań po wyp*dku samochodowym. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Każda wiedźma i każdy zmiennokształtny potrzebują rodziny, która będzie rozumieć ich magię."

W "Zimowym przesileniu" możemy powrócić nie tylko do naszych postaci, ale również do śnieżnych dni. Za oknem co prawda prawie lato, dlatego przyznam szczerze, że dziwnie czytało mi się tę historię. Zaczynamy od kolejnych nauk magii, by stopniowo przechodzić w coraz to trudniejsze zadania. Ariel - nowa znajoma Astera, próbuje opanować swoje moce, niestety nie do końca jej się to udaje. Dodatkowo, z przesileniem nadchodzi czas Zimowego Festynu, turnieju Jolrun, którego mogą doświadczyć jedynie praktykujący magowie.

Bardzo podoba mi się w tych powieściach to, jak w prosty sposób Ostertag przekazuje całą fabułę. Nie ma w niej zbędnych wydarzeń czy dialogów. Brak również szczegółów (choć te przy niektórych wątkach wołają o więcej). Cała trylogia skierowana jest raczej do młodszych odbiorców, jednak nawet starsi mogą czerpać z niej dużo frajdy. Podoba mi się także jej układ, dzięki którym łatwiej przyswaja się wszelkie informacje. Nie mówiąc już o kresce i tych wyrazistych kolorach, które tylko dopełniają całą opowieść. Od początku ta historia czarowała. Wątek magii, odkrywania swoich umiejętności, mocy czy radzenia sobie w obliczu niebezpieczeństwa. To są aspekty, które wysuwają się tutaj na pierwszym miejscu. Jest miejsce na przyjaźń, nowe znajomości oraz rodzinne zawirowania. Czasami odczuwałam niedosyt jeśli chodzi o ukazanie rodziny Astera, bowiem można z tej książki wyciągnąć dużo więcej, tak jak z samej magii i... turnieju! "Zimowe przesilenie" zabrało mnie w śnieżne zakątki pełne ciepłych pokoi. Pomysł na celebrowanie przesilenia w supermagicznym miejscu był naprawdę ciekawym pomysłem. Same ilustracje obrazujące poszczególne zadania sprawiały, że czułam się jakbym była tam wraz z Asterem. Co jednak wyróżnia ten tom? Przekazanie głosu Ariel, która zagłębia się we własne moce. Jej wątek miał ogromny potencjał, który nie został do końca zrealizowany. Z niego można było tyle wyciągnąć! Poprowadzić relacje z pewną istotą do końca... W tym przypadku chyba się najbardziej rozczarowałam, niemniej jednak nie mogę narzekać - tyle przygód nie było w żadnym innym tomie.

Jeśli jeszcze nie sięgnęliście po tą magiczną trylogię, to ja Was serdecznie zachęcam! To ciepła, wciągająca, niekiedy wzruszająca i zabawna opowieść, która czeka na odkrycie. Bo kto nie lubi odrobiny magii (i śniegu) w swoim życiu?

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Young ]

"Każda wiedźma i każdy zmiennokształtny potrzebują rodziny, która będzie rozumieć ich magię."

W "Zimowym przesileniu" możemy powrócić nie tylko do naszych postaci, ale również do śnieżnych dni. Za oknem co prawda prawie lato, dlatego przyznam szczerze, że dziwnie czytało mi się tę historię. Zaczynamy od kolejnych nauk magii, by stopniowo przechodzić w coraz to trudniejsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"- Chciałbym to pamiętać - powiedział w ciemności. - Chciałbym pamiętać pierwszy raz, kiedy mi to powiedziałaś."

Jeśli po pierwszym tomie czuliście niedosyt, to po tym będziecie w pełni usatysfakcjonowani. Kontynuujemy w nim losy naszej Fortuny, czyli Rosalind Lang, której tożsamość zostaje ujawniona. Koczujący pod jej domem dziennikarze, to ostatnie zmartwienie na jej liście. Jednak gdy tylko pojawia się okazja do opuszczenia miasta, dziewczyna nie waha się ani chwili. Musi uratować swojego ukochanego, nawet jeśli ceną jest jej własne życie.

"Nikczemny Myśliwy" był dla mnie przeprawą. Długą, czasami monotonną, której pojedyncze jednostki ratowały coraz to trudniejsze sytuacje. Nie była to zła książka, tego nie można o niej powiedzieć, ale musicie się nastawić na dość angażującą i wymagającą lekturę. Chociaż jest to fikcja literacka, to autorka zaczerpnęła wiele wydarzeń czy postaci z historii chińskich/ japońskich rejonów. Nie opowiem Wam o nich, bo są to naprawdę szczegółowe informacje, ale na końcu znajdziecie posłowie, które w pełni wszystko tłumaczy. Chloe Gong, jesteś wielka. Ten tom jest idealnym zwieńczeniem całego uniwersum szanghajskich inwazji. Zaczynając od "Gwałtownych pasji", czyli opowieści o Romie i Juliette, a kończąc na historii Rosalind i Oriona. Każda z nich jest bardzo dopracowana, co wielokrotnie przejawia się zarówno w fabule, jak i postaciach. Momentami nie mogłam oderwać się od książki, przez coraz to nowe, niespodziewane wydarzenia, a innym razem wręcz odkładałam by przetrawić rozwijające się tam wątki. To nie jest historia, którą można przeczytać na jednym posiedzeniu. Nią należy się delektować, odkładać w czasie, by móc pozostać z Szanghajem na dłużej. "Nikczemna Fortuna" zaskoczyła mnie kreacją postaci - szpiedzy, ukrywający się pod fałszywym nazwiskiem, grający szczęśliwe małżeństwo. To na nich opierała się ta część, której zakończenie wbiło mnie w fotel. "Foul Heart Huntsman" opowiada przede wszystkim o Rosalind i Orionie, ale na początek wysuwa się inna para bohaterów, która mnie absolutnie zauroczyła. Celia i Oliver tworzą tak genialny duet! Ich troska o bliskich, o siebie nawzajem była widoczna w wielu ich działaniach. Choć najczęściej musieli ukrywać pewne fakty z misji, to zawsze działali w imię dobra. Tak samo jak Alisa, Phoebe, Silas... każda z tych osób działała w pewnym celu, nie zawsze widocznego dla oka czytelnika. Autorka dała szansę na pokazanie ich perspektyw, co dało szersze spojrzenie na całą fabułę. Dla takich historii żyję! Była Fortuna, jest Myśliwy. Nikczemność tej dylogii polega na zdradzie, planach oraz próbach ratowania bliskich. Gdy kraj opanowują wrogie siły, a receptura na bycie nieśmiertelnym wpada w niepowołane ręce, cel jest tylko jeden: trzeba zadzwonić po starych znajomych. Nic więcej nie zdradzam, ale Ci, którzy śledzą na bieżąco całe uniwersum, pewnie domyślają się o kim jest mowa. Nie powiem, ale momenty tej całej gromady wywoływały uśmiech i ciarki na całym ciele. Uwielbiam ich wspólne akcje oraz próby tworzenia rodziny (motyw found family). Chociaż momentami autorka tworzyła takie elementy, które sprawiały, że moje serce się zatrzymywało, to włożyła w to naprawdę wiele pasji i miłości.

Co tu więcej dodawać? Zakończenie piękne, wzruszyłam się na ostatnich stronach, a postacie, które towarzyszyły mi przez ostatnie miesiące zostaną ze mną na długo. 我建議!

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Jaguar ]

"- Chciałbym to pamiętać - powiedział w ciemności. - Chciałbym pamiętać pierwszy raz, kiedy mi to powiedziałaś."

Jeśli po pierwszym tomie czuliście niedosyt, to po tym będziecie w pełni usatysfakcjonowani. Kontynuujemy w nim losy naszej Fortuny, czyli Rosalind Lang, której tożsamość zostaje ujawniona. Koczujący pod jej domem dziennikarze, to ostatnie zmartwienie na jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"W tym roku nauczę się filtrować moje myśli i słowa. Jeśli będę chciała coś powiedzieć, zachowam to dla swojego dziennika. Wcielę się w uroczą, zabawną i nieśmiałą przyjaciółkę. Główną rolę zostawię innym. Przyzwyczaiłam się już zresztą do grania postaci drugoplanowych."

"Jessie K. chce czegoś więcej" to nastoletnia opowieść, pełna szkolnych problemów, stawiania nowych celów i miłosnych rozterek. Pełna rodzinnych chwil. Główna bohaterka otrzymała diagnozę, która wywróciła jej świat do góry nogami. Z jednej strony poczuła się zrozumiana, a z drugiej czuła, że musi się ukrywać i wpasować w licealne życie. W jej scenariuszu nie było jednak tylu niespodzianek.

O tej historii można mówić bardzo dużo i bardzo głośno. Jest to wartościowa pozycja, pełna humoru, uroczych scen oraz zrozumienia. Moja sympatia do Jessie Kassis wzrastała z każdą stroną. Jest to ten typ bohaterki, z którą chętnie wybrałabym się w podróż lub przegadała pół dnia. Bardzo, ale to bardzo podobała mi się jej kreacja - naturalność, prostota, a jednocześnie jej wyjątkowość. Nic w niej nie było przerysowane, a jej kulturowe korzenie (jest Palestynką) jeszcze bardziej wyróżniały ją na tle innych postaci. Książka pisana jest w pierwszej osobie, dlatego tak łatwo było mi wciągnąć się w lekturę. Do tego, większość fabuły kręci się wokół listy zadań, które wyznacza sobie główna bohaterka, jak i dążenia do wystąpienia na muzycz- teatralnej scenie. Albo o prostu celów, które co rusz skreśla. Khalilieh oczarowała mnie swoim stylem. Ta lekkość w opowiadanej historii oraz przekaz ukryty między wierszami, to dwa aspekty, które cenię w młodzieżówkach. Ważne jest byśmy wynieśli z tej książki jak najwięcej i... dobrze się przy niej bawili! U mnie tak właśnie się stało. Nie byłoby zwyczajnie, gdyby nie wątek romantyczny, a właściwie jego zalążek. Od początku śledzimy poczynania Jessie w nowej szkole. To jak zawiązuje przyjaźnie; te dobre bądź rozczarowujące. To jak odnajduje na licealnych korytarzach kolejne obiekty westchnień. Na jednym, a właściwie dwóch, takich obiektach opiera się część historii. Poznajemy tu długowłosego Leviego, którego błękitne oczy potrafią hipnotyzować, oraz zabawnego Griffina, którego teksty doprowadzały do śmiechu. Relację tej trójki przeżywałam tak, jakbym to ja była na miejscu Jessie K. i musiała wybierać (czy na pewno?). Do końca historii nie wiedziałam, który z bohaterów bardziej mnie przyciąga, jednak pewne momenty doprowadziły do jednego wyboru. Ale, ale! Nic nie zdradzam.

"Jessie K. chce czegoś więcej" to literacki debiut Jackie Khalilieh, o którym mogliście posłuchać na pewnym lajwie z autorką "Lepiej niż w filmach". Już od tamtego momentu wyczekiwałam polskiego wydania, bo wiedziałam, że ta opowieść będzie miała dla mnie znaczenie. Nawet nie wiecie jak się cieszę, że w końcu ją przeczytałam! Urzekła mnie od pierw­sze­go rozdziału (scena z łazienki? hit), pierwszych rodzinnych chwil, pierwszych licealnych relacji. Dzięki niej poczułam, że znów mam te naście lat i poruszam się szkolnymi korytarzami w poszukiwaniu znanych twarzy.

Polecam z całego serca! Mam nadzieję, że przeczytacie.

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Young ]

"W tym roku nauczę się filtrować moje myśli i słowa. Jeśli będę chciała coś powiedzieć, zachowam to dla swojego dziennika. Wcielę się w uroczą, zabawną i nieśmiałą przyjaciółkę. Główną rolę zostawię innym. Przyzwyczaiłam się już zresztą do grania postaci drugoplanowych."

"Jessie K. chce czegoś więcej" to nastoletnia opowieść, pełna szkolnych problemów, stawiania nowych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"- To ważne, aby pozostać realistą. Życie jest jak pociąg stopniowo nabierający prędkości. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie."

Trzydziestoletnia Cassie wiedzie spokojne życie pracując w nowojorskiej księgarni. W otoczeniu książek czuje, że żyje, a jej codzienność uzupełniają odwiedziny starszego pana Webbera, który umila jej czas rozmową o swoim dawnym życiu. Pewnego dnia, pozostawia na blacie niezwykłą książkę, dzięki której kobieta zaczyna swoją przygodę z magicznymi światami.

"A jeśli nie wszystkie drzwi powinny zostać otwarte?"
Taki cytat możecie znaleźć na okładce książki Browna i myślę, że trafnie opisuje całą fabułę. Odczuwam dużą trudność w opowiadaniu o tej historii bez przywoływania faktów na temat pewnych postaci, dlatego postaram się Wam ją przedstawić bezspoilerowo. Bo oprócz tego, że jest to historia o tajemniczych księgach jest to także powieść o przemijaniu, radzeniu sobie z tra○mą czy brutaln•ści. Autor stworzył prawdziwie rozbudowaną, pełną magii opowieść, której każdy element jest jak dodatkowy puzzel do naszej układanki. Początkowo trudno mi było brnąć przez fabułę, bo zarówno długie rozdziały, jak i ilość tekstu na stronie do tego nie zachęcały. Ale! Styl autora oraz sam pomysł sprawiły, że nie szło się od niej oderwać. Podzielona na siedem części historia ukazuje losy wielu, naprawdę wielu bohaterów, którzy stanowią ważną część "Księgi drzwi". Cassie to tylko początek, bo poznacie tu również Izzy, Drummonda, Lily, Azakiego, Lunda, Hugona... Poznacie Kobietę, z którą nie chcielibyście zadzierać - ona stanowi tutaj tę brut•lną część, a opisy przy jej perspektywie nieraz wywoływały we mnie zniesmaczenie. Tak jak główną bohaterkę, tak polubiłam jej przyjaciółkę Izzy. Ile to razy jej teksty doprowadzały mnie do wybuchów śmiechu! Jest bardzo zabawną postacią (teksty o sikaniu? poproszę), stąpającą twardo po ziemi, analizującą każdy element. Dobrze radzi sobie w sytuacjach zagrożenia, co wielokrotnie ukazywała na przestrzeni lektury. Jej umiejętności, a właściwie przypadkowe zmiany, sprawiły, że zyskała w moich oczach. Jeśli chodzi o system magiczny, to, o rany, trzeba się nad nim dłużej pochylić (a i tak nie starczyłoby mi miejsca do jego opisania). Jak na debiut, ta historia broni się każdym kawałkiem. Zaczynając od rozbudowanego świata, jego zasad, a kończąc na wszystkich porachunkach, które mieli do wyjaśnienia bohaterowie. Chyba jeszcze nigdy nie czytałam takiej historii. Bardzo zaskoczyła mnie swoim stylem, klimatem oraz tymi intrygującymi księgami, której jedna część tworzy tytuł powieści. Nie będę Wam pisać żadnych szczegółów, bo znakomicie zrobiła to Paulina (na ig: @bezsenneczytanie), dlatego odsyłam Was tutaj do niej. Ja za to mogę Was zapewnić, że nie będziecie mogli oderwać się od poznawania każdego aspektu "Księgi drzwi" - realizm magiczny, podróże w czasie, tajemnicze miejsca... To trzeba samemu przeżyć, by móc w pełni poczuć to "coś". Kończąc tą historię, nie mogłam wyjść z podziwu tego, co stworzył autor. Momentami głowa mi parowała od nadmiaru kolejnych nieprawdopodobnych zdarzeń. Tak powiązanych ze sobą dni, godzin, minut. Tych ciągłych podróży czy ucieczek od niebezpiecznej Kobiety. Swoją bibliotekę trzeba chronić i myślę, że tym bohaterom udało się to w idealnym tego słowa znaczeniu.

Dajcie szansę Cassie, księgom, Drummondowi. Zapewniam, że uda się im Was oczarować!

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Uroboros ]

"- To ważne, aby pozostać realistą. Życie jest jak pociąg stopniowo nabierający prędkości. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie."

Trzydziestoletnia Cassie wiedzie spokojne życie pracując w nowojorskiej księgarni. W otoczeniu książek czuje, że żyje, a jej codzienność uzupełniają odwiedziny starszego pana Webbera, który umila jej czas rozmową o swoim dawnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Ludzie byli żałośni. Gonili za czymś, choć ich życie było tak kruche. Adam przeżył już z dziesięć takich ludzkich żyć, widział bardzo wiele, doświadczył rzeczy, których większość mieszkańców tego miasteczka nigdy nie doświadczy."

Kolejny debiut za mną, lecz niestety nie jest to kolejny zachwyt. To także nie jest historia o wampirach. To historia o poszukiwaniu siebie, bliźniaczej więzi i żądzy. "Krew nas połączy" Łukasza Damaziaka zabrała mnie w podróż do osiemnastowiecznej Irlandii (na tę brut•lną sekundę) oraz Nowego Jorku z 2012 roku. Chadzałam ulicami wielkich miast, widziałam niejedną śm¡erć i poznałam wielu... adoratorów. Zawsze żądnych krw¡.

Nicolas żyje pięćset lat i większość swojego czasu spędza na bezowocnych poszukiwaniach swojego brata bliźniaka, Adama.
Taylor pracuje w kawiarni na nowojorskich przedmieściach. Jego spokojne życie się kończy, gdy na jej progu spotyka nieśmiertelnego.

"Krew nas połączy" zaciekawiła mnie klimatem wiecznego życia. Do wampirów mi daleko, krótko mówiąc, nie przepadam za nimi, ale w tej historii zostały one ukazane nad wyraz dobrze. Cały system magiczny zyskuje w oczach, dzięki krw•wym, dynamicznym opisom. Oprócz wampirów natkniecie się tu również na wilkołaki, nieśmiertelnych i innych "obdartusów". Książka pisana jest z dwóch, czasami trzech perspektyw, co daje możliwość poznania każdego z bohaterów. Poznania ich punku widzenia, ich uczuć a co najważniejsze, pozwala nam wejść do ich głowy i poczuć cały zamęt, który rozgrywa się na kartach powieści. Niestety nie mogłam się przestawić na ten typ narracji. Od początku sprawiała mi kłopoty, co prowadziło do mylenia postaci. Rzadko mi się to zdarza, a tutaj autentycznie musiałam wracać na początek historii, by zapamiętać głównych bohaterów. Przechodzą do dalszych wad KNP, to jej długość. Ta książka jest po prostu za krótka! Dzieje się w niej wiele, a cały czas czułam, że wszystkie wątki są traktowane po łebkach. Nie mogłam się w pełni zaangażować w życie postaci. Kolejną sprawą są bohaterowie, a właściwie dwójka z nich, którzy niestety nie zyskali mojej sympatii. Byli całkowicie różni od siebie, co stanowiło ciekawy kontrast między ich dotychczasowymi rutynami, jednak ich relacja była według mnie nie na tym torze, gdzie potrzeba. Na stopniu przyjaźni widziałabym ich w dalszych tomach, bo to jak udawało się im w kolejnych rozdziałach dogadywać było fajne (scena nauki Taylora? Nowe moce? Ja chcę tego więcej!). Poza tym... Ile w tej historii jest er•tyzmu! Nie spodziewałam się jak na powieść dla młodzieży (tylko czy na pewno nią jest?), że sceny intymne będą się tak często pojawiać. Owszem, wydawnictwo zadbało o oznaczenie wiekowe oraz ostrzeżenia, które możecie znaleźć na początku książki. Doceniam to bardzo. Jednakże nie za bardzo pasowało mi to do tej historii... Choć wampiry kojarzą się już z wielokrotnie przywoływaną przeze mnie żądzą, jednak ta dotyczy bardziej krw¡ niż łóżka. Momentami byłam zdumiona.

"Krew nas połączy" połączyła mnie za to z jedną z postaci, która bezapelacyjnie ratowała całą opowieść. Adam, brat bliźniak Nicolasa. Ja nie wiem jak to się dzieje, ale zawsze Ci źli zdobywają moje serce. Nie chcielibyście z nim zadrzeć, oj nie. Ten nie mający skrupułów nieśmiertelny potrafi jednym słowem sprawić, by cały świat stanął w płomieniach. Nie boi się niczego, nawet spotkania z najniebezpieczniejszym gangiem w Ameryce. I to dla niego przeczytam kolejne tomy. Czy będzie równie krw•wo? Mam nadzieję!

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem BeYA ]

"Ludzie byli żałośni. Gonili za czymś, choć ich życie było tak kruche. Adam przeżył już z dziesięć takich ludzkich żyć, widział bardzo wiele, doświadczył rzeczy, których większość mieszkańców tego miasteczka nigdy nie doświadczy."

Kolejny debiut za mną, lecz niestety nie jest to kolejny zachwyt. To także nie jest historia o wampirach. To historia o poszukiwaniu siebie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Jeśli jest coś gorszego od braku podejrzanych, to ich zdecydowany nadmiar."

"Zła krew" jest debiutancką powieścią Macieja Rożena. Kryminał, który od pierwszych stron mrozi krew w żyłach i sprawia, że czytelnik czuję się jak w filmie. Akcja rozgrywa się w małej miejscowości Topice, na początku roku 1998. Ktoś znajduje zwłoki nastoletniej dziewczyny z rozdziobioną przez ptaki twarzą. Ofiarą okazuje się córka znanego i krytykowanego przedsiębiorcy, który utrzymuje całe miasto. Rybi zapach wydobywający się z zakładów chemicznych to najmniejszy z problemów Stanisława Grabowskiego. Sprawą zajmuje się podkomisarz Ada Heldisz, której przeszłość nie daje o sobie zapomnieć.

Jest ona brutalna, to trzeba przyznać. Wielokrotnie przerywałam czytanie, by przetrawić rozwijające się w niej kolejne ofiary. Tak, tak, na jednej się nie kończy. Jest to opowieść, od której nie będziecie mogli się oderwać, bo tak bardzo pochłonie Was znalezienie rozwiązania. Ja co prawda czekałam z jej lekturą miesiąc, ale będę szczera, marzec nie był dla mnie najlepszym miesiącem. Za to kilka ostatnich dni spędziłam właśnie w Topicach. I co to była za przygoda!! Moja miłoś- nie, moja obsesja wokół tej książki rosła z każdą stroną. Nawet nie przeszkadzały mi jej długie rozdziały, za którymi zazwyczaj nie przepadam. Pochłonęła mnie, po prostu. Gdy dowiedziałam się, że "Zła krew" to debiut, nie mogłam w to uwierzyć. Widać w niej ogromny research i serce wlane w każdą z postaci. Najbardziej zachwycił mnie właśnie ten policyjny, kryminalny, świat, które elementy od zawsze mnie intrygowały. Postępowanie w śledztwie, kolejne kroki w akcji i ta słynna dyscyplina. Za każdym razem, gdy czytałam o miejscach zbrodni, w mojej głowie przewijały się kadry z serialu "Rojst" (może dlatego, ze ostatnio nadrobiłam kolejny sezon?). To jest tak dobrze napisane, że autentycznie poczułam się jak w tej produkcji. Klimat lat dziewięćdziesiątych, stare budynki... przyjaciele na służbie. Ten ostatni aspekt najbardziej odznaczył się w mojej pamięci. Ada Heldisz zdobyła moją sympatię już na starcie. Demony przeszłości przypominają jej o sobie na każdym kroku i choć kobieta emocjonalnie nie radzi sobie najlepiej, to w chwilach zagrożenia, potrafi chwytać się ostatniej deski ratunku. Polubiłam ją za jej upór, ambicje i niekonwencjonalny tok myślenia. Ona na tej komendzie jest jedna, ale potrafi gadać za dwóch i nie daje sobą pomiatać. Na swojej drodze spotyka wielu zwyrodnialców, jednak to, co pojawia się w tej zimowej aurze, zapamięta do końca życia. Nasza Calineczka wiele przeszła, a los dalej jej nie oszczędza. Autor stworzył naprawdę twardą postać, której do samego końca mocno kibicowałam. Ile to razy w serialach czy filmach widzi się policyjne przyjaźnie czy relacje z różnymi benefitami. W książce Rożena liczy się nie tylko przyjaźń, ale przede wszystkim dobra współpraca i czas, dzięki którym możliwe jest szybkie odnalezienie sprawcy. Nie zdradzę Wam czy to się naszym bohaterom udało, natomiast zaznaczę jedno: mimo wielu bezczelnych typów, można tu jeszcze znaleźć lojalne osoby. Co do tego drugiego... wiecie, każdy ma chwilę słabości, a na potrzeby śledztwa, to i w łóżku znajdzie się czas.

"Zła krew" zachwyciła mnie swoim małomiasteczkowym klimatem lat 90. Zabrała na nocne poszukiwania sprawcy, interwencje, a nawet niebezpieczne działania pod przykrywką. Zdobyła moje serce główną bohaterką, której historia nadal mnie intryguje. Zasada jest jedna, a w niej każdy jest podejrzany, nawet jeśli to ktoś, komu mogłaś w pełni zaufać. Zakończenie przewidziałam gdzieś po drugiej części, ale jak możecie się domyślać, nie zabrało mi to przyjemności z czytania i poznawania motywów działania tej osoby. O rany... CZYTAJCIE❤

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Znak ]

"Jeśli jest coś gorszego od braku podejrzanych, to ich zdecydowany nadmiar."

"Zła krew" jest debiutancką powieścią Macieja Rożena. Kryminał, który od pierwszych stron mrozi krew w żyłach i sprawia, że czytelnik czuję się jak w filmie. Akcja rozgrywa się w małej miejscowości Topice, na początku roku 1998. Ktoś znajduje zwłoki nastoletniej dziewczyny z rozdziobioną przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"– Wiesz, co mówią o bezkofeinowej? Ze jest dla niej czas i miejsce: nigdy i w ściekach."

Są takie historie, które zapisują się w moim umyśle na dłużej niż kilka dni. Pamiętam je nawet po tych kilku latach, gdy powracam myślami do ulubionych autorów i autorek. Trwają do kolejnych rereadów, które na nowo rozdrapują stare rany. Ponowne czytanie "Serca za szkła" Emmy Scott było dla mnie takim przeżyciem. Poznałam tą historię w 2018 roku, gdy przechadzając się alejkami miejskiej biblioteki szukałam lektury na najbliższe dni. Przyciągnął mnie zarówno tytuł, jak i ta jeszcze błękitna okładka. Nie spodziewałam się, że rozbije moje serce na milion kawałków, a zrobiła to nawet i za drugim razem.

🎸Kacey jest gitarzystą znanego zespołu Rapid Confession, którego popularność wzrasta z każdą płytą. Ich trasa koncertowa to fenomen, jednak dziewczyna każdą imprezę spędza upojona alk0holem i gęstym klubowym klimatem.
💎Jonah idzie przez życie z rozwagą i uważnością. Nie dla niego spontaniczne wypady czy niebezpieczne rozrywki. Jego dzień zajmuje określona rutyna, na którą składają się leki, pozbawione smaku pokarmy, praca nad szkłem oraz nocne jazdy limuzyną.

Tej dwójki nie łączy zupełnie nic, lecz gdy na zmianę Jonaha przypada zespół Kacey, ich losy bezpowrotnie się splatają i żadne z nich nie spodziewa się tego, co przyniesie.

Wrzucając na relację zdjęcie mojej opłakanej twarzy mogłoby stanowić idealną recenzję powieści Scott. Jednak te postacie mają o wiele więcej do powiedzenia. To, co mnie przyciągnęło jeszcze bardziej do tej historii to wątek związany z tytułowym szkłem. Nie wiem czy to profesja autorki czy kogoś z rodziny, znajomych, ale to, jak opisała cały proces tworzenia i wypalania tych pięknych delikatnych rzeczy był dla mnie czymś zachwycającym. Nie znam się na tym, dlatego chłonęłam wszystko tak, jak zostało napisane. A musicie wiedzieć, że opisy w tej książce potrafią oczarować. Bardzo lubię muzyczne nawiązania, jednak nieco zabrakło mi tego zaplecza branżowego i szerszego poznania samego zespołu Rapid Confession. Poza kilkoma scenami z afteru czy wzmianek o błędach (yup!) podczas różnych koncertów było tego naprawdę malutko. Sama Kacey przeżywa ten czas jakby jutra miało nie być, i dlatego w tych momentach bardziej skupiamy się na jej emocjach, odczuciach i doznaniach niż samej karierze rockmenki. Swoją drogą, po raz kolejny doceniam autorkę za poruszanie tematów dotyczących nie tylko pozytywnych aspektów sławy. "Serce ze szkła" nie mogło być sercem, gdyby nie wątek romantyczny. Jest on zarówno ciekawie, jak i oryginalnie poprowadzony. Niestety do czasu. Nie chcę jednak pisać Wam o sprawach, które mi się nie spodobały, bo nie o to w tej książce chodzi. Scott opisała historię ludzi, których przypadkowa noc do siebie zbliżyła. I chociaż spanie na kanapie nie należało do najlepszych, a budzenie się na kacu przy dźwiękach blendera do najmilszych, to jak później sami mówią - ta noc coś zmieniła ("- Każda decyzja, którą podjąłem, odkąd cię poznałem, była dobra."). Bardzo wpłynęli na siebie, na swoje decyzje i co najważniejsze, swoje uczucia. Ich relacja to było coś, co każde z nich potrzebowało w tamtej chwili. Zaznaczam jednak, że autorka nie stroniła od opisywania ich zbliżeń, jak i samych scen er0tycznych, także miejcie na uwadze także ten aspekt.

Wszystko pięknie, magicznie i pozytywnie. Znów: do czasu.
Nie wiem, nie potrafię wytłumaczyć tego, co ta historia ze mną zrobiła. Rozbiła moje serce na kawałki, których przez ostatnie dwadzieścia stron nie mogłam posklejać. Naprawdę nie pamiętam żebym tak płakała na jakiejś książce. Owszem, już od połowy, jak nie początku, można się domyślać jej zakończenia. Jednak można też po prostu mieć nadzieję. Na lepsze jutro, na lepszą przyszłość. Ja mam, ponieważ historia pewnej postaci nie dobiegła jeszcze końca, a ja znając już jej koniec, nie mogę się powstrzymać od uśmiechania. Po każdej burzy wychodzi słońce? Dla niej będzie pięknie świeciło. Czekam na "Tatuaż z motylem".

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Must Read ]

"– Wiesz, co mówią o bezkofeinowej? Ze jest dla niej czas i miejsce: nigdy i w ściekach."

Są takie historie, które zapisują się w moim umyśle na dłużej niż kilka dni. Pamiętam je nawet po tych kilku latach, gdy powracam myślami do ulubionych autorów i autorek. Trwają do kolejnych rereadów, które na nowo rozdrapują stare rany. Ponowne czytanie "Serca za szkła" Emmy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Była już północ, kiedy wszystkie pudła znalazły się w magazynie, a cały sklep został dokładnie sprawdzony. Teraz trzeba było porozkładać nowy towar na półkach. Pani Yeom chodziła więc w tę i we w tę jak wiewiórka, przenosząc produkty między półkami. Kiedy skończyła, była czwarta nad ranem. Oparła się o ladę, przymknęła oczy i ziewnęła. Cieszyła się, że przynajmniej nie było klientów i nikt nie widział jej w takim stanie. Ale czy takie nastawienie nie wróżyło sklepowi źle?"

Moja przygoda ze wschodnioazjatyckimi dziełami zaczęła się od obejrzenia "Czarodziejki z księżyca" i przeczytania "Ukochane równanie profesora". Bardzo lubię się z samą literaturą azjatycką, a nawet powiedziałabym, że jest to jedna z moich ulubionych typów prozy. Nie tylko te krwawe czy brutalne historie goszczą w moim sercu, ale właśnie te ciepłe i otulające swoim nastrojem. Dziś prezentuję Wam jedną z takich opowieści.

Powinnam zaznaczyć, że "Nietuzinkowy sklep całodobowy" nie jest jedną opowieścią, a zbiorem historii różnych osób, które dzieją się wokół tytułowego sklepu. Mamy właścicielkę, emerytowaną nauczycielkę, której losy krzyżują się z pewnym tajemniczym bezdomnym. Poznajemy ich rutynę, niekiedy rodzinę oraz małe zaplecze przedsiębiorczości, jakim jest praca w Always. Czy coś więcej można tu znaleźć? Owszem! Zbuntowanego syna, który tylko czyha by przejąć nieruchomość. Pełną ambicji dramaturżkę, której inspiracją staje się nietuzinkowość przytaczanego przeze mnie sklepu. Historii jest osiem i choć po ich tytułach nie można wiele wywnioskować, to ich wspólnym mianownikiem zdecydowanie jest osiedlowy sklep. Zaczynam wątpić, czy uda mi się nie powtarzać tego słowa zbyt często w tej recenzji.

Początkowo, ta książka nie zapowiadała się na lekturę, którą można uznać za ulubieńca. Aż przyszedł rozdział drugi i nauka obsługi kasy fiskalnej. Może to dla Was wydać się dziwne, ale ja uwielbiam znajdować takie smaczki, z którymi mogę powiązać własne doświadczenia. Jak pewnie wiecie niedawno zaczęłam pracę w sieci znanych księgarni i czytając o początkach Dokka, czułam się jakbym to ja zaczynała swoją pierwszą zmianę. W tej powieści wielokrotnie przewija się temat usług, relacji klient-sprzedawca czy rozkładania towaru. Te aspekty budują Always! Bardzo podobały mi się zarówno nawiązania do innych branży, jak i sama praca w handlu.

Całodobowe sklepy w Korei są bardzo powszechnym zjawiskiem. To coś na wzór naszej zielonej żabci. Ciekawy był dla mnie fragment, gdzie jedna z bohaterek nie mogąc zasnąć wybiera się do takiego sklepu, by zaspokoić głód. W Polsce niestety by nam się to nie udało, ale ich popularność staje się znacząca (nie mówię tu o alko, takich sklepów powinno nie być). Dzięki Kim Ho-Yeon mogłam zatracić się w tej kulturze i poczuć magię tego nietuzinkowego miejsca. Wspomniałam o alkoholu i stety, niestety, ale jest go w tej powieści bardzo dużo (aż się wylewa ze stron). Problem jest istotny i choć nie podobało mi się jego nadużycie, to został on przedstawiony w naprawdę przyzwoity sposób. Niejedna postać jest tu uzależniona, ale pod wpływem odpowiedniej osoby zdołała pokonać (lub nie) ten wstrętny nawyk. Niektórzy sięgali po niego przy każdej okazji, czy to obiad czy odpoczynek po ciężkim dniu w pracy. Niektórzy topili w nim swoje smutki. Autor wprowadził do tej powieści dużo nostalgii i rozpadu, ale ujął to w taki sposób, który do głębi mnie poruszył.

"Nietuzinkowy sklep całodobowy" otacza się wokół tytułowego sklepu. Postaci mamy kilka, a i tematyka nie dotyczy jednej branży. Jednak jest tutaj coś, ktoś, kto ukazywał się w każdym rozdziale. Dokko, czyli tajemniczy bezdomny. Powiedzieć, że jego historia mnie urzekła, to jak nie powiedzieć nic. Naprawdę zżyłam się z tym postawnym mężczyzną, którego serdeczność i uczynność nieraz mi imponowała. Przez niektórych nazywany również niedźwiedziem. Nie zdradzę Wam jego pełnej historii, bo tę najlepiej odkryć samemu. Strona po stronie, produkt po produkcie. Mam nadzieję, że znajdziecie w tej książce dużo ciepła!

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Znak Literanova ]

"Była już północ, kiedy wszystkie pudła znalazły się w magazynie, a cały sklep został dokładnie sprawdzony. Teraz trzeba było porozkładać nowy towar na półkach. Pani Yeom chodziła więc w tę i we w tę jak wiewiórka, przenosząc produkty między półkami. Kiedy skończyła, była czwarta nad ranem. Oparła się o ladę, przymknęła oczy i ziewnęła. Cieszyła się, że przynajmniej nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Księżniczkę uwięziono w wieży.
Ale to nie jest jej historia."

Książki T. Kingfisher mają w sobie mnóstwo magii. Twórczość autorki poznałam przy okazji "Pokrzywy i kości", która mnie zauroczyła. "Wypieki defensywne" oczarowały mnie nieco mniej, ale te małe powiązania do wielkiego Ciastka były fantastyczne. Teraz przyszła kolej na historię osadzoną w mrocznym, skrywającym tajemnice lesie. Na historię, której pewna Ropuszka będzie jej główną bohaterką.

"Cierń" to iście klimatyczna opowieść! Ma zaledwie sto sześćdziesiąt stron, ale czytać ją można jak prawdziwą cegiełkę. Nie wiem czy to kwestia tematyki, stylu autorki czy nadmiaru moich obowiązków, ale naprawdę długo zajęło mi jej przeczytanie. Ktoś kiedyś powiedział, że krótkie książki czasami czyta się dłużej niż te objętościowo większe... I ja się z tym w pełni zgadzam! Nie była zła, ale z drugiej strony nie myślałam o powrocie do niej zbyt często. Baśniowość stoi tutaj na pierwszym miejscu. Autorka zadbała o to, byśmy poczuli się jak w iście mistycznym świecie Ropuszki, gdzie klątwy i zaklęcia są na porządku dziennym. Bardzo polubiłam się z postacią tej uroczej strażniczki. Pilnuje wieży jak oczka w głowie, a każdego nieproszonego gościa słowem odprawia. Jednak ten rytuał kiedyś się kończy, bowiem na jej drodze pojawia się rycerz, Halim, którego teksty nieraz doprowadzały mnie do śmiechu. Za to księżniczka... "no, tu jest gorzej". Jest to istota, której w pełni nie zrozumiałam, a jej czyny potrafiły niekiedy zszokować. Kingfisher przywiązuje tutaj bardzo dużą rolę do religii i różnych wierzeń, nie tylko chrześcijaństwa (scena z księdzem? niepoookojąca). Był to ciekawy aspekt w obliczu magii, z którą spotykamy się od początku. Cała historia podzielona jest na dwa "światy". W równoległym czasie śledzimy losy teraźniejszej Ropuszki, która strzeże wieży księżniczki oraz broni od niechcianych gości, a także przeszłość, w której to bohaterka dorasta i zostaje matką chrzestną księżniczki. Trochę zabrakło mi tutaj takiego podziału, który wyróżniłby te dwie perspektywy.

"Wróżka miała zielonkawą skórę w burym odcieniu nóżki grzyba, która – podobnie jak u niego – siniała na czarno-granatowo. Szeroką, żabią twarz okalały wodorostowe włosy. Nie była ani piękna, ani straszna, jak to zwykle mawia się o istotach z Magicznego Ludu."

"Cierń" to słodko-gorzka opowieść, która zabierze Was w niezwykły świat. I jak skacząca żabka na dole kartek, tak i ja wskoczyłam w tą opowieść. Mam nadzieję, że Wy równie mocno zatracicie się w Ropuszce.

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem SQN ]

"Księżniczkę uwięziono w wieży.
Ale to nie jest jej historia."

Książki T. Kingfisher mają w sobie mnóstwo magii. Twórczość autorki poznałam przy okazji "Pokrzywy i kości", która mnie zauroczyła. "Wypieki defensywne" oczarowały mnie nieco mniej, ale te małe powiązania do wielkiego Ciastka były fantastyczne. Teraz przyszła kolej na historię osadzoną w mrocznym, skrywającym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Jak wszystko mogło się tak rozsypać?"

To pytanie zadawałam sobie wielokrotnie podczas lektury książki Celeste Ng, tak samo jak jej bohaterka. Do tego cały czas w głowie miałam piosenkę Taylor Swift "no body, no crime".

Trzecioosobowa narracja nie zawsze pasuje do opowiadanej historii, jednak do "Wszystko, czego Wam nie powiedziałam" jest stworzona. To wielowątkowa, pełna tajemniczości i dramatów powieść, która z pewnością zachwyci wielu z Was. Wszystko zaczyna się od zaginięcia Lydii, której ciało policja odnajduje w pobliskim jeziorze. Każdego zastanawia powód całego zajścia, jak i przyczyna, a relacje w rodzinie Lee zostają poddane próbie. Główną postacią... nie, postacią wokół której toczy się ta opowieść jest Lydia. Szesnastoletnia dziewczyna, pracowita uczennica, zapowiadająca się na dzielną doktorkę. Córka idealna, przyjaciółka, siostra. Taki ideał widzą inni. Tak widzi ją rodzina. Jednak nikt tak naprawdę nie dał szansy na poznanie tej dziewczyny. Może prócz Jacka, którego rola w tej historii będzie miała znaczenie później. Początkowo nic nie zapowiadało takiej kulminacji wydarzeń, ale to, czego doświadczyłam podczas lektury pozostało ze mną do tej chwili. Pamiętam ile bólu, ile złości przeżyły te postacie. Ile tragedii czy tych niespełnionych marzeń. O tej książce trudno jest mówić bez spoilerów, ponieważ tak wiele się tutaj dzieje przy jednoczesnym poznawaniu szczegółów z życia rodziny Lee. Dużą rolę odgrywa tu także przeszłość matki Lydii - jej nastoletnie lata, studia czy małżeństwo z Jamesem, ojcem bohaterki.

"Wszystko, czego Wam nie powiedziałam" pokazuje nam różne ścieżki, lecz to od nas zależy, której z nich uwierzymy. To, co z początku będzie wydawać się prawdą, pod koniec okaże się jedynie wierutnym kłamstwem. Autorka porusza wiele czułych strun. Mówi o rzeczach ważnych, trudnych. Mówi o tym, czego bohaterowie najbardziej się boją. Wszystko to roztacza się pod wspólnym mianownikiem: Lydia Lee. Bardzo bym chciała żebyście poznali tą historię. Miejscami może się ona wydawać ciężka do przebrnięcia, ale warto dać jej szansę. To tak jak z wodami jeziora - pierwsze kroki są trudne, ale im dalej tym tafla wody ponosi nas ku rozwiązaniu zagadki.

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Relacja ]

"Jak wszystko mogło się tak rozsypać?"

To pytanie zadawałam sobie wielokrotnie podczas lektury książki Celeste Ng, tak samo jak jej bohaterka. Do tego cały czas w głowie miałam piosenkę Taylor Swift "no body, no crime".

Trzecioosobowa narracja nie zawsze pasuje do opowiadanej historii, jednak do "Wszystko, czego Wam nie powiedziałam" jest stworzona. To wielowątkowa, pełna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Istnieje powód, dla którego magia jest przekazywana w rodzinach. Uczymy siebie nawzajem, obserwujemy, opiekujemy się naszymi. Każda rodzina ma inne tradycje i szanujemy to."

Po wydarzeniach z pierwszego tomu wraz z Aster przenosimy się do kolejnych ciepłych dni. Nauka magii jest bardziej skomplikowana niż chłopak myślał, że będzie. Jednak nie ustaje w jej nauce! Ma obok siebie rodzinę i przyjaciół, którzy wspierają go na każdym kroku, pomagają w trudnościach. Tutaj poznaliśmy Charlie, czyli nową nie-magiczną przyjaciółkę głównego bohatera. Poznaliśmy tajniki magii, zmiennokształtnych i poczuliśmy skutki działania roślinnych naparów. To tutaj odkryliśmy sekrety Babci, której rola na nowo ukazuje jej postać w coraz to innym świetle. Jest jeszcze brat, którego klątwa nie odpuszcza. W drugim tomie te wszystkie wątki są ze sobą mocno związane i następuje ogromna kulminacja emocji, która pod koniec.. wybucha. Oczywiście nowe elementy również się pojawiają! Poznajemy Ariel, mroczną i pełną tajemnic koleżankę z klasy Charlie. Jak to mówią, za każdym chodzi jakiś cień, natomiast w tej historii nabiera to drugiego znaczenia. Zaintrygowała mnie ta postać i myślę, że ma jeszcze dużo do powiedzenia w tej kwestii. Choć jej działania z początku były podszyte zazdrością, to w głębi duszy jest to po prostu zagubiona i samotna osoba. Niekiedy trzeba spojrzeć głębiej. Tak jak w pierwszym tomie mieliśmy drzewo genealogiczne na początku książki, tak w drugim autorka zadbała o to byśmy poznali okolice domu Aster, dzięki pięknej i kolorowej mapce. Bardzo doceniam takie elementy! Poza tym, znów mamy podział akcji na dzień i noc co tylko wzbogaciło lekturę tej iście magicznej historii.

"Wiedźmag. W ukryciu" jest komiksem dla miłośników nadprzyrodzonych istot, magicznych zdolności oraz przygód. Choć treści jest tutaj niewiele, to te ilustracje, jak i samą opowieść przeżywa się jak pełną powieść. Teraz pozostaje mi tylko czekać na ostatni tom, który mam nadzieję, że nie będzie zwiastował zimy w kwietniu.

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Young ]

"Istnieje powód, dla którego magia jest przekazywana w rodzinach. Uczymy siebie nawzajem, obserwujemy, opiekujemy się naszymi. Każda rodzina ma inne tradycje i szanujemy to."

Po wydarzeniach z pierwszego tomu wraz z Aster przenosimy się do kolejnych ciepłych dni. Nauka magii jest bardziej skomplikowana niż chłopak myślał, że będzie. Jednak nie ustaje w jej nauce! Ma obok...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"- To ja byłam zawsze tą mądrą i odpowiedzialną - powiedziała w końcu Freya. - Kiedy zamieniliśmy się rolami?"

Na początku zaznaczę, że całą tą serię możecie czytać bez znajomości poprzednich tomów, bo każdy z nich opowiada o innej parze bohaterów. Osobiście uważam, że warto znać ich wszystkich, by nie przegapić kilku nawiązań sytuacyjnych. Polecam jeszcze zajrzeć na Wattpada autorki, tam też są fajne opowiadania. Swoją drogą, te krótkie formy podobają mi się o wiele bardziej niż właściwe powieści.

"Twoje serce będzie kiedyś czerwone" opowiada historię z dwóch perspektyw: Freyi Dąbrowskiej - szkolnej prymuski, miłośniczki książek i założycielki bookstagrama o trafnej nazwie Bogini Freya; oraz Agacie Pieprzu - jednego z członków grupy JK, pasjonacie ogrodnictwa, których mogliśmy poznać w pierwszym tomie. Ta dwójka przyjaźniła się w dzieciństwie, lecz ich drogi przez lata się rozeszły. Skąd nagle ich współpraca?

Dużym plusem jest to, że styl Magdaleny Pioruńskiej, jak i język w jakim opowiadana jest historia, uległ małej zmianie. Nie odczułam przesytu młodzieżowego slangu (s€ks i wulgaryzmy zostały) czy niezrozumiałych dla mnie nawiązań. Nie było żadnych dziwnych zwrotów, którymi posługiwali się czy przezywali bohaterowie poprzedniej części. Choć nadal mamy długie rozdziały, to podczas czytania w ogóle tego nie czuć. Przez tą książkę się płynie! Lubię takie historie, które odrywają mnie od rzeczywistości i przenoszą w fikcyjny świat. Zaznaczę, że polski, warszawski świat. Szkolne czasy już za mną, ale nadal lubię czytać i poznawać ich nowe zasady. Tutaj mamy do czynienia z elitą, bogatymi dzieciakami oraz tymi, którzy jeszcze chcą zawalczyć o swoją pozycję. Tutaj mamy do czynienia z elitą, bogatymi dzieciakami oraz tymi, którzy jeszcze chcą zawalczyć o swoją pozycję. Jednak pod maską obfitości i szczęścia kryją się osoby, które ciężko przeżywają ten okres. Nie chcę Wam za wiele zdradzać, ale autorka porusza w tej historii masę trudnych tematów, jak np. cancel culture, uzal€żnienia, nark0tyki, próba sam0bójcza, cyberbullying.

Osadzenie w głównej roli Freyi było znakomite! Zaczynając od jej literackiego sznytu, prowadzenia bookstagrama, a kończąc na niestety bolesnym wypadku i jego konsekwencjach. Jest to bardzo ciekawa postać, a patrząc na nią z perspektywy czasu, ulegająca dużej przemianie. Czasami bardziej przypominała tych wszystkich lekkomyślnych dzieciaków niż samą siebie. Winę ponoszą za to zazdrosne koleżanki, ale dzięki temu mogła znów zbliżyć się do przyjaciela z dzieciństwa. Agat jest skomplikowaną postacią ukazaną w naprawdę szerokiej perspektywie. Członek grupy internetowych influenserów, a nawet użytkownik 0nlyFans. Już nie mówiąc o jego romansie ze starszą od siebie kobietą. Z drugiej strony, ma on ogromne zamiłowanie do roślin i ogrodnictwa, które sprawiło, że dał się polubić. Jednak... To, co widzimy na pierwszy rzut oka, okazuje się być czymś zupełnie innym. Jego relacja z Freyą była jak taka mała nadzieja na to, że wyrwie się z tego "idealnego" życia. Od przyjaciół do kochanków jak to mówią, jednak Magdalena Pioruńska nieco zaskoczyła mnie ich relacją. Nie są oni typowi, to trzeba przyznać, nawet jeśli ich zachowania czasami wołają o pomoc. Często nie zgadzałam się z ich decyzjami, które niestety prowadziły do najgorszych działań. Skutkowało to kłótniami, kłamstwem a nawet zawodem w oczach rodziców. Po raz kolejny nie chcę zdradzać szczegółów, ale wiedzcie, że pod koniec dzieją się takie rzeczy, że moje serce na chwilę stanęło!

Liczyłam na to, że "Twoje serce będzie kiedyś czerwone" oczaruje moje serce i pomaluje je w najpiękniejszy odcień. Niestety tak się nie stało. To dobra książka, lecz czułam niedosyt podczas lektury, jak i również odczułam go po jej skończeniu. Nie poczułam również tej chemii między Freyą i Agatem. Jako przyjaciele (od pomocy w trudnych chwilach, po wspólne wypady do ogrodu) zdają się mieć więcej magii niż jako para. Końcowy fragment zwiastujący nową historię znów mnie zaintrygował, także będę wyczekiwać opowieści Reginy.

[ Współpraca reklamowa z Znak Literanova/ Perseidy ]

"- To ja byłam zawsze tą mądrą i odpowiedzialną - powiedziała w końcu Freya. - Kiedy zamieniliśmy się rolami?"

Na początku zaznaczę, że całą tą serię możecie czytać bez znajomości poprzednich tomów, bo każdy z nich opowiada o innej parze bohaterów. Osobiście uważam, że warto znać ich wszystkich, by nie przegapić kilku nawiązań sytuacyjnych. Polecam jeszcze zajrzeć na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:



Na półkach: ,

"Nigdy o tym nie rozmawiałam, nawet z mamą, która nauczyła mnie wszystkiego, czego mogła mnie nauczyć. Patrzyłam na ludzi jak na zagadki. Łatwe układanki, skomplikowane puzzle, krzyżówki, łamigłówki, sudoku. Każdą z nich dało się rozwiązać, a ja nie ustawałam w wysiłkach, żeby to osiągnąć."

"Genialne umysły" to opowieść o grupie nadzwyczajnie uzdolnionych osób, tajnym projekcie i (nie)rozwiązanych m0rderstwach. Patrzymy na to wszystko z perspektywy jednej z osób bohaterskich, siedemnastoletniej Cassandry Hobbes, która ma zdolność profilowania. Potrafi zgadnąć, co dana osoba zrobi bądź jaki będzie jej następny wybór. Umiejętność dość rzadka, lecz niewykluczona w naszym świecie. Dziewczyna dzięki swojej dedukcji zostaje wcielona do tajnego programu FBI. Jako nowoprzybyła nie zna ani zasad panujących w tym środowisku ani nie widzi żadnych znajomych twarzy. To co tak właściwie sprawia, że zostaje zaangażowana w dochodzenie m0rderstwa własnej matki?

Po tym już i tak zbyt długim wstępie pragnę zaznaczyć, że dla mnie ta książka jest jak powrót do dzieciństwa (albo chociaż do gimnazjum). Może w tym wieku nie widziałam jej wad czy nie zawsze odpowiednich zachowań, ale wciągnęłam się w tą historię jak nigdy. W wieku 23 lat te zaangażowanie pozostało, zmieniło się jedynie podejście. Nadal darzę ją ogromnym uczuciem, nadal potrafiła mnie zaskoczyć (choć sprawcę znałam), ale to, co mnie najbardziej w niej ujęło to wątek przyjaźni, a właściwie found family, który w dalszych częściach będzie jeszcze bardziej rozwijany. Moja miłość do tej książki nie bierze się jedynie z postaci, a musicie wiedzieć, że to one tutaj odgrywają największą rolę. Cassie, Lia, Sloane, Dean, Michael - piątka kompletnie różnych od siebie dzieciaków, z różnych rodzin, środowisk i jeszcze bardziej zawiłych umysłów. Oprócz narratorki, najbardziej odznaczyli się w mojej pamięci Lia ze swoim ciętym językiem oraz Dean... Ci co czytali, pewnie się domyślają powodu. A jeśli są tu na sali osoby, które czekają na mały wątek romantyczny to mówię TAK, coś się tutaj pojawia. Coś zaczyna. A czy Was zaskoczy? Tego już musicie dowiedzieć się sami. Wszystko zaczyna się tu od wątku kryminalnego. M0rderstwa, sam0bójstwa, ukryci sprawcy. Bardzo lubię czytać i jednocześnie angażować się w śledztw0 wraz z bohaterami; tutaj dodatkowo mamy sekcję szkoleniową! Poznajemy tajniki pracy w FBI, (nie)rozwiązane sprawy i tą ciągłą presję nakładaną na przełożonych, by znaleźli rozwiązania. Chociaż autorka nie wykłada wszystkich kart w pierwszym tomie, przez co dla niektórych może stać się on nieco nużący, to uwierzcie, że z każdą stroną jest tylko lepiej (nie mówiąc już o następnych tomach😌). Co więcej, między niektórymi rozdziałami Barnes dodała monologi z perspektywy samego zł0czyńcy... Nie wiem jak Wam, ale mnie aż przeszły ciarki.

"Genialne umysły" naprawdę mogą uchodzić za genialną historię, która jest jak wprowadzeniem do tematu Naturalsów. Dla tych, którzy tak jak ja przepadli w tym uniwersum przybijam piątkę i mam nadzieję, że dalej będziemy podzielać ten m0rderczy entuzjazm. A tym, dla których pierwszy tom zostawił z niedosytem życzę tego, by kolejne go wypełniły. Nadchodzi "Mroczna strona" mocy🖤💜

"- Jeśli chcesz wejść do czyjejś głowy - powiedział szorstko - używaj zaimka „ja"."

[ Współpraca z Wydawnictwem Must Read ]

"Nigdy o tym nie rozmawiałam, nawet z mamą, która nauczyła mnie wszystkiego, czego mogła mnie nauczyć. Patrzyłam na ludzi jak na zagadki. Łatwe układanki, skomplikowane puzzle, krzyżówki, łamigłówki, sudoku. Każdą z nich dało się rozwiązać, a ja nie ustawałam w wysiłkach, żeby to osiągnąć."

"Genialne umysły" to opowieść o grupie nadzwyczajnie uzdolnionych osób, tajnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"(...) szybko zajął sąsiedni stolik. Przyglądał się, jak Hallie chowa torebkę pod niewielkim stolikiem, odgarnia włosy i się prostuje. Kiedy brała głęboki oddech, sprawiała wrażenie zdenerwowanej, a on nie miał pojęcia, dlaczego ma ochotę uspokajająco uścisnąć jej dłoń."

Ja tą autorkę poznałam dzięki jej przezabawnej historii w "Pan Zły Numer". Później wpadłam na spotkanie organizowane przez Young podczas Krakowskich Targów Książki, gdzie mogłam posłuchać o jej twórczości. W tym roku sięgnęłam po "Chcesz się założyć?", czyli opowieść Hallie oraz Jacka, których los ze sobą połączył albo... weselna katastrofa.

W romansach największą uwagę zwracam na relację bohaterów oraz jej prowadzenie przez całą fabułę. Ważny jest dla mnie również humor. Powieść Lynn Painter dostarczyła mi mnóstwa rozrywki! Zabawna, angażująca i choć momentami żenująca, to potrafiła się wybronić uroczymi scenami. Poznajemy tu Hallie, która zakończyła swój związek, i która ma plan, by zakochać się w drugiej osobie. Znaleźć miłość. Czy w aplikacji randkowej można ją znaleźć? Kobieta przypadkiem odkrywa tam mężczyznę, z którym dała się ponieść podczas pewnego weselnego wieczoru. Ich układ staje się dość prosty - wygra ten, kto pierwszy się zakocha.

"W tym zakładzie stawką jest miłość."

Autorka w lekki i przyjemny sposób przedstawiła nam relację tej dwójki. Zaczynamy od przyjaciół, rywali, a kończymy na... Na przestrzeni lektury obserwujemy ich miłosne zmagania podczas wieczorów szybkich randek czy codzienne rozmowy, gdzie wymieniają swoje spostrzeżenia i dzielą się anegdotkami ze spotkań. Bardzo podobała mi się forma przedstawienia całego założenia - nieprzewidywanie przewidywalny ciąg zdarzeń, który prowadzi do pogłębienia relacji Hallie oraz Jacka. Motyw udawanego związku jest stary jak świat, a jednak ucieszyłam się, gdy autorka wplotła go do fabuły. Czy czułam lekki przesyt? Czasami tak, jednak nie odebrało mi to przyjemności z czytania. Bardzo podobał mi się fragment z lotniska, gdzie między głównymi bohaterami doszło do pierwszego "prawdziwego" zdarzenia oraz ten z wesela siostry Hallie, na którym... znów dużo się działo! I było przezabawnie. Narracja trzecioosobowa, podwójna perspektywa i krótkie rozdziały. Tego możecie się spodziewać w "Chcesz się założyć?". A czego nie przewidzicie? Tego jak ta historia Was wciągnie! Gdy zaczniecie ją czytać, zapomnicie o rzeczywistości i otaczającym Was świecie. Ta książka sprawi, że będziecie uśmiechać się przez całą fabułę, a nawiązania do "Dumy i uprzedzenia" czy Taylor Swift tylko rozgrzeją Wasze serca (ahh!).

"Podniosła głowę i zobaczyła, że prosto w stronę baru zmierza Jack. Miał poważną minę, wokół szyi dyndała mu rozwiązana mucha, a jego oczy były utkwione w Hallie."

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Kobiecym ]

"(...) szybko zajął sąsiedni stolik. Przyglądał się, jak Hallie chowa torebkę pod niewielkim stolikiem, odgarnia włosy i się prostuje. Kiedy brała głęboki oddech, sprawiała wrażenie zdenerwowanej, a on nie miał pojęcia, dlaczego ma ochotę uspokajająco uścisnąć jej dłoń."

Ja tą autorkę poznałam dzięki jej przezabawnej historii w "Pan Zły Numer". Później wpadłam na spotkanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"W towarzystwie koleżanek ze szkoły byłam nudna. Byłam cichą, nudną kujonką.
Przy Aledzie byłam inna."

"Radio Silence" to kolejna książka Alice Oseman, która zdobyła moje serce. Słyszałam o tym tytule już od dobrych kilku lat, ale nigdy nie miałam okazji go przeczytać. Aż do tego miesiąca. To, co mnie najbardziej urzekło to jego uniwersalność oraz poruszane przez osobę autorską tematy.

Mamy tutaj szkolną opowieść o nastolatkach, którzy wstępują w progi dorosłości. Takie coming of age story. Narratorką jest Frances Janvier, która uczy się jak szalona, by dostać się na wymarzone studia. Jest prymuską pełną ambicji, które wielokrotnie pokazuje na łamach historii. Z drugiej strony trapią ją myśli o dawnej przyjaciółce, osobie z którą dzieliła miejsce w pociągu. Często łapałam się na tym, że wraz z Frances myślałam o Carys, o tym gdzie może się teraz znajdować. Lubię takie nawiązania i lubię takie bohaterki, w których mogę znaleźć jakąś cząstkę siebie. Przechodząc do kolejnego punktu Radia, nie mogę nie wspomnieć o jego kluczowym elemencie, czyli tytułowym podcaście. Od pewnego czasu te formy przekazu informacji (w sensie wiecie, słucham osób mówiących o książkach) zajmują część mojego życia. Lubię czasami zatopić się w ich świecie i poznać perspektywę. Tak samo jest w przypadku Universe City. Oseman pokusiła się o to, by wplatać miedzy rozdziałami kilka transkrypcji z podcastu. Zamysł ciekawy, a i forma przypadła mi do gustu. Cała otoczka dotyczy jednak jednej osoby, która tej tajemnicy wolałaby nie zdradzać. Pamiętacie serię "Heartstopper"? Pojawia się tam pewna osoba, której rola w tej powieści jest niezwykle znacząca. Aled Last - twórca internetowy pod osłoną nocy, cichy i spokojny chłopak za dnia. Bardzo zaskoczyła mnie ta postać! Nie spodziewałam się, że jego emocje i doświadczenia wprawią mnie w takie osłupienie. Przeżywałam każdą chwilę z Aledem, każdą se­kun­dę, od których momentami łamało mi się serce💔 Ile w tej historii jest bólu, ile cierpienia, ile niemego krzyku. Osoba autorska połączyła fikcję ze szkolną rzeczywistością. Między wierszami znajdziecie odpowiedzi na pytania, których w tej powieści jest tak wiele. Relacja Aleda z Frances była czymś, co każde z nich potrzebowało. Przyjaciela, który zrozumie.

"Radio Silence" jest pełne niespodziewanych sytuacji i wątków, które tylko podbiły moją miłość do niej. To historia o odkrywaniu własnej tożsamości, o nowych i starych przyjaźniach. To opowieść o relacjach, które sprawiają, że uśmiech nie schodzi z twarzy, ale i o tych, które zawodzą na całej linii. To w końcu książka o podcaście, sławie i późniejszych konsekwencjach tajemnicy...

"Wsłuchaj się w swój własny głos."

[ Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Jaguar ]

"W towarzystwie koleżanek ze szkoły byłam nudna. Byłam cichą, nudną kujonką.
Przy Aledzie byłam inna."

"Radio Silence" to kolejna książka Alice Oseman, która zdobyła moje serce. Słyszałam o tym tytule już od dobrych kilku lat, ale nigdy nie miałam okazji go przeczytać. Aż do tego miesiąca. To, co mnie najbardziej urzekło to jego uniwersalność oraz poruszane przez osobę...

więcej Pokaż mimo to