wastelander

Profil użytkownika: wastelander

Łódź Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 1 rok temu
5
Przeczytanych
książek
5
Książek
w biblioteczce
5
Opinii
52
Polubień
opinii
Łódź Mężczyzna
Dodane| Nie dodano
Wielbiciel marynarek, kaktusów (lodów jak i roślin) oraz postapokalipsy - w grach, filmach no i rzecz jasna w książkach.

Opinie


Na półkach: ,

Jacek Kloss – Ziemia Złych Uroków (Fabryka Słów, 2018)

Jacek Kloss, kolejny debiutant w świecie zwanym Zoną. Nowa krew, to nowe pomysły i nadzieje na to, że coś zaskakującego i niezwykłego urodzi się w głowie i przeleje na papier.

Tym razem fabuła jest całkiem udana i dobrze nakreślona. Kojot, główny protagonista książki, wraca z przesyłką, która została umieszczona gdzieś w Strefie. Przy okazji ginie jego młody kompan, Świetlik, co jest dosyć istotną rzeczą dla książki i będzie się to przewijać przez całą praktycznie historię. Wyrzuty sumienia powodują, że pije na umór i niestety podczas jednego z pijackich wieczorów dochodzi do burdy, podczas której wpada w ręce wojskowych. Zostaje wciągnięty w ich grę – na ich warunkach i wg ich zasad. Nie ma wyboru i musi przystać na ich żądania. Musi znowu wejść do Zony i coś z niej przynieść. Wraz z nim w intrygę zostają wciągnięci Hiszpan oraz Siny. I już na pierwszy rzut oka wiedziałem, że Jacek wymyślił coś innego, od standardowej przygody. Przynajmniej miałem taką nadzieję.

No i ogólnie nie jestem zawiedziony. Główna oś fabularna trzyma się kupy, oczywiście wg mnie mam lekkie wrażenie, że „ALE PRZYPADEK”, ale i tak było to do zaakceptowania.

Książkę czyta się swobodnie, język nie męczy, trochę za dużo jest powtórzeń i tłumaczeń. Nie mam nic do zarzucenia, jest po prostu dobrze.

Jaka jest Zona wg Jacka Klossa? Cóż, dla mnie to było takie poplątanie, gry, Gołkowskiego, Noczkina i Nieściura, chociaż sądzę, że tutaj bardziej jest nastawienie na tę niedostępną, ciężką do przebycia Strefę, aniżeli taką, gdzie można sobie jeździć pojazdami.

Co mi się podobało – całkiem fajny początek, przemyślana intryga i wkopanie w nią bohaterów. Tutaj płynnie przechodzimy od jednego punktu do drugiego. Wielkim plusem tytułu są interakcje między bohaterami. Trzej amigos – Kojot, Hiszpan i Siny są na tyle różni, mają swoje charaktery, przyzwyczajenia, zdania i doświadczenia, że bardzo przyjemnie czytało mi się, kiedy wymieniali się poglądami, dywagowali, kłócili czy współpracowali. Reszta postaci jest dobra, chociaż brakowało mi czegoś więcej, niż tylko ksywki. Kombinowanie postaci, jak wyjść z sytuacji, w jakiej się znaleźli, rozmyślania głównego bohatera, których może i mogło być mniej, ale przynajmniej dokładały jakąś cegiełkę do całości. Sama Zona jest opisana również nieźle, ale zastrzelcie mnie, uczucie dobrze opisanych miejscówek pamiętam, ale co dokładnie, nie byłbym w stanie dokładnie powiedzieć. Bardzo, bardzo podobało mi się pewne wyjaśnienie fabuły i wykorzystanie nietypowej rzeczy do próby przetrwania. Naprawdę na plus, ciekawi mnie, jak będzie dalej wykorzystane. Ogólnie wszelakie epizody są dobrze napisane, nie jest źle, nie jest jakoś pod niebiosa. Otrzymujemy klasyczne, stalkerskie przygody, z ciekawą, nietypową misją główną.

Co mi się nie podobało? Powtórzenia, wyjaśnienia, powtórzenia, zwolnienia akcji przez powtórzenia, ciągle te powtórzenia. Coś się dzieje, a dzieje się sporo, a tu nagle spowolnienie akcji. W wielu momentach mamy schemat – zagrożenie, reakcja, głównemu bohaterowi odwala, krzyczenie na siebie „DAWAJ KU*WA!!!111oneoneone” i heroiczne wyjście z sytuacji. Bohaterzy z Zony mają co chwilę jakieś przypadłości, które niby coś tam utrudniają, ale pomimo tego jakoś tam sobie dają radę. Trochę jak natrętna mucha, niby irytuje, ale żyć się da. Na konkretny minus wpływa ilość akcji. Ciągle coś się musi niesamowitego dziać, bohaterowie jadą chyba na jakichś dopalaczach, bo to co się dzieje, jest niewspółmierne do tego, co można przeżyć. Za dużo, za bardzo. Co prawda nie jest to końcówka „Powrotu”, gdzie autor odleciał, ale ilość tego, co spotyka naszych kompanów jest wg mnie przesadzona. MIMO TEGO, finałowa batalia jest poprowadzona udanie. Chociaż jak oni tego dokonali (w sensie, że udało im się), to Zona jedyna wie, najwyraźniej odnawia im się życie. Jedna sytuacja mnie trochę rozbawiła. Katastrofalna sytuacja, wszystko wali się i pali, ale nagła informacja o czymś powoduje, że wszystko, co się dzieje, jest nieważne i schodzi na dalszy plan, stalkerzy gadają o czymś zupełnie innym, tłumacząc coś pozostałym (a właściwie czytelnikowi, po co?). Niezamierzony element humorystyczny, ale mnie nie pasował. Kolejna sprawa, potwory, o ile jeszcze pierwsze starcie z postrachem Zony zrozumiem, to tego drugiego nie pojmę. Jednak przypominam sobie, że w grach, potwory te nie były jakieś niezniszczalne, to jednak jedyne starcie z tym stworem, które mi się podobało w pełni, było w „Ołowianym Świcie”, pod koniec książki. Cała grupa powinna zostać zmieciona, koniec dyskusji, a tutaj obrona Częstochowy. Rambo Terminatorzy, a nie Stalkerzy, gdzie z drugiej strony nie są oni kreowani na superherosów. Przyczepiam się, ale strasznie żałuję. To jednak już czepialstwo, więc nie bierzcie tego jako zupełny minus. I co jeszcze? Hm, chyba musiałem kilka razy się upewniać, spoglądając, kto napisał książkę, że główny bohater, to nie jest Misza, bo jednak trochę z niego wg mojego nieliczącego się zdania ma. Na koniec powiem, że Ci stalkerzy, to mają jednak farta, bo to, co czasami robią, a to, co się ostatecznie dzieje na ich korzyść jest wręcz niezwykłe. Czekam na kogoś, kto odstrzeli jakiegoś, głównego bohatera na początku, bądź w pierwszej głupocie, jaką popełni i obróci wszystko do góry nogami, a nie uratuje go jakąś mocą Zony.

Oczywiście tradycyjnie na koniec zostawiam ilustracje – oczywiście Paweł Zaręba zrobił naprawdę całkiem klimatyczne rysunki, zwłaszcza to z pijawkami bardzo mi się podobało, chociaż nie do końca rozumiem ostatnią ilustrację, co tam, kto tam, jak, co, dlaczego, nie mogłem tego połączyć z tym, co się działo, a przynajmniej nie do końca mi pasowało z opisem samego autora.

Okładka oczywiście jest naprawdę efektowna, ale w którym momencie działo się coś takiego? Umiem sobie umiejscowić tę scenę, ale nie pasuje mi tło, które stanowi miejscówkę oraz strój stalkera, ani jedno ani drugie nie pasuje to opisu z książki. Tak czy owak nadal wygląda efektownie.

Maszyna ruszyła i myślę, że będzie tylko lepiej (mam nadzieję, na wąsy autora) i płynniej, zwiewniej. Zonowaciej.

Książka jest dobra. Nie jest standardowa. Solidnie napisana, natknąłem się jedynie na kilka literówek. No i największy plus – drugi tom daje kolejne szanse oraz porządne rozwinięcie. Nie dostałem tego, co w „Powrocie” Gołkowskiego – rozczarowującego zamknięcia fabuły w kilka stron. Dobrze rozpisane postacie, zwroty akcji, których co prawda dla mnie jest za dużo, ale mają jako tako ręce i nogi. Coś innego, to jest niewątpliwy plus. Komu polecam? No jak zawsze fanom Zony. Jednak czy polecam reszcie? Osobiście, po przeczytaniu tej pozycji miałbym pewne wątpliwości, czy polecać ją jako wstęp do całego uniwersum. Dlaczego?

Końcówka, naprawdę wolałem tego nie czytać. Zepsuła wg mnie całkiem niezłe wrażenie. Na siłę, bo Zona musiała powiedzieć na razie ostatnie słowo, bo przecież napisane, że Kojotowi się szczęście skończyło, to tak musiało być. Nie. Kojot ma mnóstwo szczęścia. Całe fabryki (albo Fabrykę, HUE, HUE) szczęścia. Gdybym nadganiał, nie chciałbym czytać od razu drugiego tomu po tym zakończeniu.

Ale jest, tak czy owak, całkiem nieźle. Czekam, co stanie się dalej i z pewnością przeczytam tom drugi, a to przecież wystarczy za rekomendację tej pozycji, prawda?

Jacek Kloss – Ziemia Złych Uroków (Fabryka Słów, 2018)

Jacek Kloss, kolejny debiutant w świecie zwanym Zoną. Nowa krew, to nowe pomysły i nadzieje na to, że coś zaskakującego i niezwykłego urodzi się w głowie i przeleje na papier.

Tym razem fabuła jest całkiem udana i dobrze nakreślona. Kojot, główny protagonista książki, wraca z przesyłką, która została umieszczona...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Maureen F. McHugh – Po apokalipsie (After the apocalypse) (Replika, 2011)
Jest to zbiór dziewięciu opowiadań, w tym trzech, które zadebiutowały w tej książce.
W zasadzie pierwsze i ostatnie opowiadanie jest klasyczną postapokalipsą. W innych przypadkach apokalipsa nie jest tak do końca, ciężko mi to wytłumaczyć. W pozostałych scenariuszach coś się wydarzyło, co miało wpływ na życie ludzi, ale bardziej autorka skupia się na samych ludziach i ich warstwie psychologicznej i życiu. Sami bohaterowie są naprawdę normalnymi ludźmi jak ja czy Ty, to jest na pewno na plus, prowadzą teoretycznie życie podobne do naszego, mają ludzkie problemy. Nie są bohaterami niczym Artem z Metro 2033 czy Misza ze Stalkera, żyją w świecie porównywalnym do naszego, nie muszą biegać w maskach przeciwgazowych z karabinami w rękach. Podobało mi się to, że scenariusze apokalipsy nie są do końca sztampowe, są różne i niekiedy nie mają wymiaru globalnego, bądź o tym nie wiemy na pewno, jednakże na samych bohaterów miały ogromny wpływ.

Najważniejsze jest to, że każde opowiadanie wywoływało we mnie pewien niepokój. To zasługuje u mnie na spory plus. Życie jest pozornie takie samo, jak obecnie, a jednak te niuanse powodują diametralną różnicę (mówię tutaj o opowiadaniach oprócz pierwszego i ostatniego, które bardziej już pasują pod klasyczną postapokalipsę). Mój odbiór tej książki jest trochę dla mnie samego niejasny. Napisane jest, bowiem, że np. „akcja książki rozgrywa się w świecie, który uległ zagładzie”. Jak napisałem powyżej jest to trochę nadużycie, bo np. bomba, która wybuchła w jednym miasteczku miała wpływ na to miasteczko i okolice, ale nie na cały świat. Autorka wie, o czym pisze, zagadnienia z psychologii, informatyki, medycyny czy procesu wyrabiania przedmiotów są wiarygodne i nie ma się wrażenia, że są sztuczne, wręcz interesują na swój sposób. Pisarka nie owija w bawełnę i książka nie jest cukierkowa (ani bawełniania, ha!), szczególnie końcówka ostatniego opowiadania mi się naprawdę spodobała, była mocna i dosadna.
Niektóre opowiadania są lepsze od innych, dlatego mam mieszane uczucia, co do oceny całości.

Kilka literówek, powtórzenia wyrazów się zdarzyły.

Czy polecam? Ciężko powiedzieć, niby było w porządku, ale wolałbym jakąś jedną, dłuższą opowieść.

Aha, jeszcze jedno – napisane jest na okładce „zdobywczyni nagród: Hugo i Locus. Owszem, ale chodzi o „The Lincoln Train” z 1995, za „Po apokalipsie” autorka otrzymała nagrodę Tiptree. Trochę to mylące, przynajmniej mnie na początku zmyliło, bowiem myślałem, że to ta książka (w sensie autorka) zdobyła te nagrody. Nie.

Maureen F. McHugh – Po apokalipsie (After the apocalypse) (Replika, 2011)
Jest to zbiór dziewięciu opowiadań, w tym trzech, które zadebiutowały w tej książce.
W zasadzie pierwsze i ostatnie opowiadanie jest klasyczną postapokalipsą. W innych przypadkach apokalipsa nie jest tak do końca, ciężko mi to wytłumaczyć. W pozostałych scenariuszach coś się wydarzyło, co miało wpływ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Michał Gołkowski – Powrót (Fabryka Słów, 2018)

Michał Gołkowski to „ojciec” polskiego Stalkera, jego „Ołowiany Świt” to naprawdę fajna książka i wciąż jest jedną z najlepszych z polskiej frakcji Stalkera. Na pewno najlepszą od Pana Michała. Czemu to piszę? Ano temu, gdyż „Powrót” takowym tytułem nie jest. Dla mnie oczywiście.

Minęły cztery lata odkąd Misza wraz z Nastią opuścili Zonę. Osiedlili się na Ukrainie, prowadzą legalny biznes. Nagle w ich firmie dochodzi od niespodziewanej „wizytacji”, a niedługo potem w progu jego domu staje stary druh z Zony, który ledwo dycha. Co się stało? O co chodzi? Odpowiedzi na pytania wydają się mieć odpowiedź w głębi Zony, toteż Misza postanawia do niej wrócić, aby odkryć tajemnicę.

Właśnie ta tajemnica była dla mnie głównym motorem napędowym, aby przeczytać jak najszybciej ten tytuł.

W „Powrocie” jest kilka ciekawych kwestii.

Pierwszą nich jest konfrontacja głównego bohatera z nową Zoną, ponieważ świat poszedł podczas jego nieobecności do przodu. Nowe technologie, nieznane mutanty, kolejni „gracze” na rynku, inne procedery, które rządzą światem Zony. Misza musi się z tym wszystkim zmierzyć. Nowa stara Zona jest fajnym pomysłem, szkoda, że nie zostało to bardziej rozwinięte.

Kolejnym fajnym aspektem jest sama relacja Miszy z Zoną, która tutaj jest przedstawiona jako żywy organizm. Dywagacje głównego bohatera nad istotą, działaniem, budową Strefy są i były zawsze ciekawe i to Panu Michałowi wychodziło. Jest to właśnie ten aspekt, który wyróżnia jego książki od powieści innych autorów.

Bardzo, bardzo podobała mi się jedna z postaci, którą Misza spotyka na swojej drodze. Ciekawa z charakteru, odważna kreacja, wyniszczona przez życie, która próbuje odnaleźć się w świecie za Kordonem, idealnie wpasowuje się do tej nowej Zony. Jednak samo spotkanie się bohaterów i takie po prostu zaakceptowanie się było dla mnie trochę naciągane. Chociaż między postaciami dochodzi do spięć, co jest na plus i czyni tę relację wiarygodniejszą. Szkoda, że ta postać z całym wachlarzem sprzętu i umiejętności zostaje pod koniec zminimalizowana do zera, ale o tym później.

Niezwykle podobał mi się pierwsza część książki. Zima, tajemnica, nowa Zona, przejście przez nowy, zrujnowany już Instytut z grupą świerzaków (he, he, he) jest naprawdę, naprawdę fajnym pomysłem. Jest akcja, napięcie, walka, tragedia, jest po prostu Zona.

Pod względem technicznym, językowym czy stylistycznym książka jest bardzo dobra, chce się czytać, autor operuje językiem w swój, charakterystyczny sposób. Żywiołowy opis tego, co się dzieje połączony, poprzeplatany z kontemplacjami na temat Strefy budują fajną atmosferę i klimat.

Przeczytałem książkę i pomimo początkowych emocji, nie jestem do końca zadowolony. Kurz opadł, zacząłem analizować.

„Powrót” to typowa, stalkerska przygoda. Pozornie typowa, bo finał mnie rozczarował, nie tego się spodziewałem, nie w takim stylu.
Po naprawdę udanym początku książka zwalnia, ale w sumie to normalne, po wkroczeniu to prawdziwej Zony, zmieniają się warunki „gry”, trzeba ochłonąć, skupić się. Akcja jednak leci łeb na szyję. Niby coś się dzieje, ale brakowało mi rozwinięcia jednych wątków i skompresowania innych. Dla mnie np. za dużo było chodzenia z miejsca na miejsce. Po prostu. Są ciekawe fragmenty podczas tej wędrówki, ale szczerze powiedziawszy to takie demo poprzednich części, tam było to zdecydowanie lepsze. Oczywiście fragmenty jak przeprawa przez rzekę czy zasadzka mutantów (która pokazuje, że żadnej technologii nie można do końca ufać, a tym bardziej nie można być pewnym czegoś na 100%) były tym, co
lubię w Stalkerze.

Niestety dla mnie rozmywanie tempa akcji, przez brak innych, wyraźnych epizodów, które dodałyby czegoś, jak to było chociażby w „Ołowianym Świcie”, jest minusem. Trzy czwarte książki coś się niby dzieje, niby bohater brnie do przodu, ale to nic takiego istotnego. Nagle dostajemy kilka stron, w których wszystko zostaje wyjaśnione, finał, koniec. Zabrakło mi wyraźnego rozwinięcia.

Miałem deja vu – kontemplacje, nauka stalkerstwa kolejnej osoby, radość z przeżywania Zony itd. itp. To już było, samo w sobie jest fajne, ale czemu aż tyle temu poświęcono miejsca w książce.

Finał to z dużej chmury mały deszcz i wybuchy. Co to znaczy? Tajemnica zostaje rozwiązana raz dwa, banalnie szybko, banalnie łatwo w sposób najbanalniejszy, jak tylko można. Misza odnajduje innego bohatera, o którego życie się obawia, a on po prostu siedzi sobie spokojnie w pewnym miejscu i ma się dobrze. Całe napięcie, co się stało, gdzie jest ta osoba, co jej grozi, w jakie wpadła tarapaty opada w jednej chwili, a raczej skacze przez okno i wali w ziemię. Pomijam fakt, że łamigłówka, gdzie się znajduje była tak prosta, że boli mnie głowa i chyba źle świadczy o przeciwnikach bohaterów. Z drugiej strony nie zawsze trzeba wybić pół bazy wroga (oj... na pewno?), wymyślić mega plan ratunkowy, żeby kogoś odnaleźć i ocalić. Pomimo tego byłem zawiedziony.

Jeszcze bardziej byłem zawiedziony, że postać, do której odnalezienia dąży Misza
oraz postać, która mu towarzyszyła, zostają zepchnięte na boczny tor całkowicie pod koniec
historii. Po prostu ich nie ma. Główny bohater za to wpada na genialny plan i postanawia go sam zrealizować. Trochę akcji i wyjaśnienie kolejnej intrygi. Boli mnie głowa, jak sobie o
tym pomyślę.

No i na końcu grande finale, dostajemy istne Call of Duty Painkiller Serious Sam. Misza Bay dokonuje czynów niczym Rambo Terminator, mamy niemalże szpital z Czystego Nieba, jego przeciwnicy to banda debili, a samo niedostępne miejsce okazuje się placem zabaw, do którego każdy można wejść, wystarczy efekt Silent Hill. Żadnego kombinowania, planu, pomocy innych bohaterów, nic. Najlepszy plan, to spontan, pamiętajcie. Nie kupuję jednak czegoś takiego. Jedyne, co mi się podobało w całym tym chaosie, to nieoczekiwana pomoc od samej Zony, to było serio świetnym pomysłem i szkoda, że całość nie została lepiej poprowadzona.

Bum, bohater wygrywa, flaga Ukrainy, płaczące niewiasty, szczęśliwe zakończenie (które daje pole do kolejnej przygody), napisy, the end.

Może za dużo oczekiwałem? Może moje odczucia i zarzuty są niesłuszne? Może, ale dla mnie zabrakło czegoś w tej historii. Zbyt wiele rzeczy nie zostało wyjaśnionych. Co się stało z rannym stalkerem, kim byli główni przeciwnicy, co dokładnie zawierały tajne dane. Może nie musiało być wyjaśnione, ale wg mnie, lepiej byłoby, gdyby jednak zostały.

W pewnych momentach książka mnie porywała, chciałem odkryć tajemnicę, otrzymałem jednak rozczarowujący finał. Pewnych rzeczy było za dużo, inne nie zostały rozwinięte, a finał pod względem pomysłu i realizacji mi się nie podobał. Działał przypadek, chociaż bronił się tym, że wcale nim nie był, bo to Zona. Mam mieszane uczucia, bo przecież przeczytałem tę książkę, chciałem ją czytać wszędzie i to było super.

Nie wystawię mega złej oceny, bo to byłoby mocno krzywdzące, książka sama w sobie jest w porządku. Kocham naszą wschodnio-słowiańską Perłę, Twór stworzony w sercach i umysłach tysięcy graczy i czytelników. Lubię Pana Michała za to, jakim jest człowiekiem, pisarzem i jak traktuje fanów. „Powrót” to jednak na tle innych książek tylko poprawna pozycja. Więcej, lepiej, bardziej zwarto było w poprzednich częściach. Nadal to jednak poprawna pozycja, fani Fabrycznej Zony powinni ją przeczytać, ale dla mnie w ogólnym rozrachunku, to co najwyżej można. Może to dlatego, że nie jestem prawdziwym stalkerem (bo jestem wastelanderem, tego nie da się ukryć ;]) i nie poczułem tym razem tego Zewu we właściwy sposób?

Michał Gołkowski – Powrót (Fabryka Słów, 2018)

Michał Gołkowski to „ojciec” polskiego Stalkera, jego „Ołowiany Świt” to naprawdę fajna książka i wciąż jest jedną z najlepszych z polskiej frakcji Stalkera. Na pewno najlepszą od Pana Michała. Czemu to piszę? Ano temu, gdyż „Powrót” takowym tytułem nie jest. Dla mnie oczywiście.

Minęły cztery lata odkąd Misza wraz z Nastią...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika wastelander

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
5
książek
Średnio w roku
przeczytane
1
książka
Opinie były
pomocne
52
razy
W sumie
wystawione
5
ocen ze średnią 5,6

Spędzone
na czytaniu
30
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
1
minuta
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]