Bardzo ciężko mi się tę książkę czytało. Nie że względu na formę, ale na treść. Na początku chłonęłam ją jak gąbka wodę, ale gdzieś po połowie musiałam zrobić sobie przerwę, bo nie potrafiłam tego udźwignąć.
Dla mnie osobiście najbardziej bolesny był jej początek i koniec. Bo oba te rozdziały najbardziej skupiają się na życiu Wojtyły. Dokładnie opisują jego decyzje i stawiają konkretne wnioski. Owszem, przez całą jej treść wspominany jest w różnych opowieściach, ale bardziej w kontekście działań innych księży, a początek to taki cios prosto w moje serce, a koniec to nie pozostawiające złudzeń wnioski.
Gdy Karol Wojtyła umierał, miałam niespełna jedenaście lat. Więc wtedy w tamtym czasie, czy jeszcze pod koniec jego panowania, nie wiedziałam nic o tym co się działo za jego pontyfikatu, nie słyszałam o tych wszystkich aferach, o krzywdzeniu dzieci przez księży i absolutnie o jakimkolwiek udziale papieża, w tuszowaniu tych spraw.
Byłam beztroskim dzieckiem, które zostało wychowane w katolickiej rodzinie. Które żyło w otoczeniu ludzi, którzy już za życia uważali go za świętego. Którzy go kochali i podziwiali. Tak więc i ja miałam dla tego człowieka ogromny szacunek, choć nigdy nie miałam okazji aby spotkać go osobiście, podziwiałam go, bardzo szanowałam i na swój sposób kochałam. A jego śmierć, jeszcze jako dziecko, bardzo przeżyłam. Do dnia dzisiejszego pamiętam, transmisje w telewizji z informacją o jego śmierci, później z uroczystości pogrzebowych, i towarzyszący temu wszechobecny przybijający nastrój.
A dziś, niespełna osiemnaście lat, od tamtych wydarzeń, gdy zaczęłam czytać tą książkę, płakałam. Siedziałam i płakałam, bo czułam się oszukana, jak pewnie wiele z nas. Wychowali mnie w kulcie pobożności, prawości, dobroci tego człowieka, w ogromnym szacunku i przekonaniu, że On się nie myli, że On jest dobry, że przecież nigdy nikogo by nie skrzywdził.
I może osobiście nie skrzywdził, ale przykładał rękę do tego, aby tym którzy krzywdzili umożliwić to nadal.
Opinie są bardzo podzielone. Jedni uważają, że nie wiedział, inni że na pewno musiał wiedzieć.
Moje serce bardzo chciałoby go bronić i szczerze przyznać, że na pewno nie wiedział, ale nie potrafię. Chcę być szczera przede wszystkim sama przed sobą i dlatego muszę głośno powiedzieć, że jestem pewna, że Jan Paweł II wiedzial o tym co się dzieje w kościele. Był jego głową, nie mógł nie wiedzieć, to jest niemożliwe. I to łamie mi serce, bo dziś mając prawie trzydzieści lat, czuję się oszukana i upokorzona.
Bo podziwiałam człowieka, który jednak nie był tak nieskazitelny jak sądziłam. A to boli, bo mimo tego żalu jaki mam, mimo złości na całą instytucje kościoła i "wstrętu" do niej, nadal mam mnóstwo ciepłych uczuć dla niego. I szarpie się sama ze sobą, nie potrafiąc odpowiedzieć sobie na pytanie czy był czy nie był tym zły człowiekiem. Czy jego wszelką dobroć, miłość do ludzi, pomoc i zaangażowanie w szerzenie dobra i kontakt z ludźmi, choć w maleńkim stopniu zamazuje jego winę, że jednak wiedział, że dzieci cierpią ale nie zrobił nic. Czy ta doza dobroci i zła w jednej osobie, w ogóle się równoważy?
Myślę, że na te pytania każdy sam powinien sobie odpowiedzieć, we własnym sumieniu.
Bez względu na to jakie będą odpowiedzi, myślę, że tę książkę powinni przeczytać wszyscy, żeby zobaczyć jak bardzo zepsuty od środka mamy kościół, jak bardzo jest przepełniony kłamstwem, obłudą i hipokryzja.
Sądzę, że gdyby Jan Paweł II, wyszedł do ludzi i szczerze przyznał, że w kościele jest problem, to zjednałby sobie więcej ludzi, a dziś byłby wspominany jako człowiek, który walczył z pedofilią w kościele, a nie ją tuszował.
Bardzo ciężko mi się tę książkę czytało. Nie że względu na formę, ale na treść. Na początku chłonęłam ją jak gąbka wodę, ale gdzieś po połowie musiałam zrobić sobie przerwę, bo nie potrafiłam tego udźwignąć.
Dla mnie osobiście najbardziej bolesny był jej początek i koniec. Bo oba te rozdziały najbardziej skupiają się na życiu Wojtyły. Dokładnie opisują jego decyzje i...
Bardzo ciężko mi się tę książkę czytało. Nie że względu na formę, ale na treść. Na początku chłonęłam ją jak gąbka wodę, ale gdzieś po połowie musiałam zrobić sobie przerwę, bo nie potrafiłam tego udźwignąć.
Dla mnie osobiście najbardziej bolesny był jej początek i koniec. Bo oba te rozdziały najbardziej skupiają się na życiu Wojtyły. Dokładnie opisują jego decyzje i stawiają konkretne wnioski. Owszem, przez całą jej treść wspominany jest w różnych opowieściach, ale bardziej w kontekście działań innych księży, a początek to taki cios prosto w moje serce, a koniec to nie pozostawiające złudzeń wnioski.
Gdy Karol Wojtyła umierał, miałam niespełna jedenaście lat. Więc wtedy w tamtym czasie, czy jeszcze pod koniec jego panowania, nie wiedziałam nic o tym co się działo za jego pontyfikatu, nie słyszałam o tych wszystkich aferach, o krzywdzeniu dzieci przez księży i absolutnie o jakimkolwiek udziale papieża, w tuszowaniu tych spraw.
Byłam beztroskim dzieckiem, które zostało wychowane w katolickiej rodzinie. Które żyło w otoczeniu ludzi, którzy już za życia uważali go za świętego. Którzy go kochali i podziwiali. Tak więc i ja miałam dla tego człowieka ogromny szacunek, choć nigdy nie miałam okazji aby spotkać go osobiście, podziwiałam go, bardzo szanowałam i na swój sposób kochałam. A jego śmierć, jeszcze jako dziecko, bardzo przeżyłam. Do dnia dzisiejszego pamiętam, transmisje w telewizji z informacją o jego śmierci, później z uroczystości pogrzebowych, i towarzyszący temu wszechobecny przybijający nastrój.
A dziś, niespełna osiemnaście lat, od tamtych wydarzeń, gdy zaczęłam czytać tą książkę, płakałam. Siedziałam i płakałam, bo czułam się oszukana, jak pewnie wiele z nas. Wychowali mnie w kulcie pobożności, prawości, dobroci tego człowieka, w ogromnym szacunku i przekonaniu, że On się nie myli, że On jest dobry, że przecież nigdy nikogo by nie skrzywdził.
I może osobiście nie skrzywdził, ale przykładał rękę do tego, aby tym którzy krzywdzili umożliwić to nadal.
Opinie są bardzo podzielone. Jedni uważają, że nie wiedział, inni że na pewno musiał wiedzieć.
Moje serce bardzo chciałoby go bronić i szczerze przyznać, że na pewno nie wiedział, ale nie potrafię. Chcę być szczera przede wszystkim sama przed sobą i dlatego muszę głośno powiedzieć, że jestem pewna, że Jan Paweł II wiedzial o tym co się dzieje w kościele. Był jego głową, nie mógł nie wiedzieć, to jest niemożliwe. I to łamie mi serce, bo dziś mając prawie trzydzieści lat, czuję się oszukana i upokorzona.
Bo podziwiałam człowieka, który jednak nie był tak nieskazitelny jak sądziłam. A to boli, bo mimo tego żalu jaki mam, mimo złości na całą instytucje kościoła i "wstrętu" do niej, nadal mam mnóstwo ciepłych uczuć dla niego. I szarpie się sama ze sobą, nie potrafiąc odpowiedzieć sobie na pytanie czy był czy nie był tym zły człowiekiem. Czy jego wszelką dobroć, miłość do ludzi, pomoc i zaangażowanie w szerzenie dobra i kontakt z ludźmi, choć w maleńkim stopniu zamazuje jego winę, że jednak wiedział, że dzieci cierpią ale nie zrobił nic. Czy ta doza dobroci i zła w jednej osobie, w ogóle się równoważy?
Myślę, że na te pytania każdy sam powinien sobie odpowiedzieć, we własnym sumieniu.
Bez względu na to jakie będą odpowiedzi, myślę, że tę książkę powinni przeczytać wszyscy, żeby zobaczyć jak bardzo zepsuty od środka mamy kościół, jak bardzo jest przepełniony kłamstwem, obłudą i hipokryzja.
Sądzę, że gdyby Jan Paweł II, wyszedł do ludzi i szczerze przyznał, że w kościele jest problem, to zjednałby sobie więcej ludzi, a dziś byłby wspominany jako człowiek, który walczył z pedofilią w kościele, a nie ją tuszował.
Bardzo ciężko mi się tę książkę czytało. Nie że względu na formę, ale na treść. Na początku chłonęłam ją jak gąbka wodę, ale gdzieś po połowie musiałam zrobić sobie przerwę, bo nie potrafiłam tego udźwignąć.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDla mnie osobiście najbardziej bolesny był jej początek i koniec. Bo oba te rozdziały najbardziej skupiają się na życiu Wojtyły. Dokładnie opisują jego decyzje i...