rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Nie ma porownania na przyklad z "Kandydem", ale za to imponujace, lekkie pioro daje 7.

Nie ma porownania na przyklad z "Kandydem", ale za to imponujace, lekkie pioro daje 7.

Pokaż mimo to


Na półkach:

"Dziwne losy Jane Eyre"... Od czegóż by tu zacząć? Z pewnością od tego, że we współczesnym świecie wcale nie wydają się one aż tak dziwne, jak mogły się jawić w jej własnych czasach.

Choć moja przygoda z powieściami sióstr Bronte rozpoczęła się dość wcześnie, przed sięgnięciem po tę pozycje przez pewien czas silnie się wzdragałam. Przekonał mnie dopiero film z 2011 roku, który (choć część z fanów starej adaptacji być może skaże mnie na mękę ukamienowania) uważam za naprawdę dobry. Szczególnie zaś zachęcili mnie główni bohaterowie. Fassbender w roli pana Rochestera urzekł mnie swoją niesztampowością, zupełną odmiennością od tak kanonicznych postaci, jak niemalże idealny pan Darcy, niespodziewanym podobieństwem dla mojego najdroższego, zdziczałego Heathcliffa, swoją... prawdziwością(!). Zaś kreacja Mii Wasikowskiej, która wydała mi się tak bezczelnie blada (postać ta niemalże jedynie egzystowała w tym filmie nie podejmując żadnej akcji, podobnie jak Christine Daee w "Upiorze w operze" z roku 2004) że zapragnęłam się dowiedzieć czy książkowy oryginał jest równie bezpłciowy.
Muszę przyznać, że nie żałuję tego kroku i serdecznie polecam wzmiankowaną powieść, choć po tylu latach oczywiście trąci ona myszką.
Jest ona, co prawda dość nierówna pod pewymi względami. Postanowiłam zacząć swoją analizę od bohaterów, których uważam za największy jej atut. Dziewiętnastowieczni autorzy mieli zdaje się niezwykły zmysł obserwacji i talent tworzenia skomplikowany, niejasnych charakterów, połączony z jakimś niezwykłym zmysłem mimetycznym, który jako aspirująca pisarka nieodmiennie podziwiam. Na sam początek główna bohaterka: nie porywa. Nie porywa, ale wzbudza sympatię, tkliwość i czułość i zdaje się, że taka właśnie być miała w zamiarze swojej kreatorki. Jane Eyre nie posiada silnego charakteru -wręcz przeciwnie, jest raczej uległa, zdaje się, że w pewnych sytuacjach lubi, gdy ktoś rozsądny uwalnia ją od potrzeby podejmowania decyzji -co ma nie raz (lub prawie ma i z pewnością ci, który książkę zdążyli już przeczytać domyśla się o jaki epizod w jej losach mi chodzi) destrukcyjny wpływ na koleje jej życia. Jane jest niczym ministadium kobiety podatnej na wpływy, a przy tym paradoksalnie wcale inteligentnej, wytrwałej, posiadającej niezwykle silny kręgosłup moralny, który nie omieszkam stwierdzić, cenię w niej szczególnie. Zdaje się być więc zbiorem niekonsekwencji -posłuszna, a jednak twarda w swych postanowieniach, elastyczna choć wytrwała w swych postanowieniach. I to jest w niej właśnie najpiękniejsze i nadaje jej rys prawdy, którego na próżno szukać w zbyt wielu innych pozycjach literackich.
Jeśli zaś chodzi o jej ukochanego -obdarzyłam go miłością niezmierną! Pan Rochester to nie mężczyzna idealny, ale człowiek z krwi i kości (mimo tego, że autorka zbyt często pozwala sobie wkładać mu w usta rozegzaltowane słowa, które nie pasują do ogólnej kreacji lecz do tego powrócę jeszcze w dalszej części ;)). Nie jest przystojny (o niebiosa co za łaska!), co już na wstępie może niektóre wielbicielki męskiej urody rozczarować, i nie można się łudzić, że jest inaczej, a ocenia go tak nieżyczliwe oko. Nie jest nawet miły, podobnie jak jego filmowe wcielenie. Chciałoby się nie raz powiedzieć: co za dupek! Autorytarny i despotyczny, a jednocześnie towarzyski, żywy i aktywny, igra z ludźmi, manipuluje nimi i snuje intrygi godne człowieka realnego, opętanego prawdziwą namiętnością. Idealnie kontrastuje i dopełnia swoją trochę zbyt bladą towarzyszkę. Otacza go tak gruba skorupa, że z początku nie widzimy, nie domyślamy się w nim człowieka, który w zupełnie naturalny sposób wykluwa się z niego wraz z rozwojem akcji. Odkrycie pokładów jego dobroci i czułości, które bez przerwy korespondują z humorzastością, sarkazmem i cynizmem to prawdziwa niespodzianka. Podróż w głąb jego natury, to droga długa i mozolna, zarówno dla Jane, jak i dla nas czytelników -ale jakże przyjemna i satysfakcjonująca (przypomina sposób kreacji postaci Eryka z powieści Susan Kay, która pod tym względem jest naprawdę godna uwagi)! Nie mogę oprzeć się wrażeniu iż jest to jeden z najlepiej zbudowanych męskich charakterów w historii literatury kobiecej (choć wiem, że nie raz autorka w ukazaniu go uderzała w tony zbyt infantylne).
Podobnie sytuacja ma się i z innymi bohaterami -niemal wszyscy przedstawiają jakis charakterystyczny rys którego nie podobna odnaleźć w innej postaci. Charlotte poświęciła im bardzo wiele uwagi, szczególnie analizie psychiki kobiet, które grają tu pierwsze skrzypce dzięki czemu można uznać takie drugoplanowe postaci jak Mary czy Dianę, a nawet zmienną Bessie za niemal namacalne. Autorka postarała się nawet byśmy odnaleźli jakiś rys indywidualności w uczennicach wiejskiej szkoły -choć to prezentuje się raczej jako formalny bunt wobec zastałych zasad ówczesnego świata, gdyż nie poświęciła im tyle uwagi ile wymagałby pełnoprawny opis.
ta staranność i oddanie nie dotyczy to oczywiscie wszystkich; Pani Bronte ucieka się również do sprytnych forteli i uproszczeń, część postaci sprowadzając do odgrywanej przez nie w książce roli. I tak pani Fairfax to spokojna, stara gospodyni o miłym usposobieniu, wdowa (to tyko stanowi o jej charakterze), a Adelka proste, ruchliwe dziecko francuskiej flamy. nie uświadczy się tu indywidualności.
Nim skończę z postaciami, należy jeszcze oddać pani Bronte sprawiedliwość i wspomnieć o pewnej kreaturze, o której teraz będąc bezpośrednio po lekturze tej powieści, nie mogę myśleć spokojnie. St. John to drugi po panu Rochesterze najjaskrawiej odmalowany charakter tej książki, o którym wspomnę, że jet również jedną z najbardziej znienawidzonych przeze mnie postaci literacki. Zimny, nieczuły, swa głuchotą wobec wszystkiego, co nie dotyczy jego wielkich, świetlanych projektów, budzi dziką antypatię. Egoizm, nie znoszenie sprzeciwu i despotyzm, którego nie dzieli z panem Rochesterem, gdyż despotyzm jednego jest okrutny i obrzydliwy, drugiego raczej czuły i dobrotliwy sprawiają, że nie można wierzyć w jego szlachetność i dobroć o których tak często pisze pani Bronte rękami Jane. St. John jest niczym posąg chrystusowego rycerza udającego się na krucjatę. Dla mnie nie jest on wizją religijnego oddania a doskonałym stadium namiętnej, głuchej pasji rodzącej ortodoksję, bezlitosnym posągiem o nieposkromionej ambicji, który depcze wszystko w swojej drodze do celu. Nie walczy o sprawiedliwość, ale o swe miejsce w niebie, o koronę niebieską. Aż ciarki przechodzą. Ale choć nie darzę go sympatią, nie mogę odmówić autorce tego, iż tworząc jego obraz wzleciała na same wyżyny artystycznych umiejetności. Jeśli jednak szukać prawdziwego, dobrego misjonarza radzę prędzej zajrzeć do "Misji" Bolta niż do "Dziwnych losów Jane Eyre".
Skończywszy w ten sposób z postaciami odniosę się do stylistyki powieści, która nie przez chwilę była dla mnie meką. Opisy przyrody równie monumentalne jak u Sienkiewicza, nie zawsze były przyjemne, czasem nawet zdawały sie niewłaściwe wymuszone, ale być może wynika to wyłącznie z moich osobistych upodobań. Nie moge się w tym punkcie oprzeć porównaniu "Dziwny losów..." z powieścią innej siostry Bronte, którą swoją droga uważam za jedną z najlepszych powiesci w ogóle. 'Wichrowe wzgórza" są znacznie krótsze od książki o której mowa, a choć przyroda odgrywa w niej znacznie wiekszą role -zdaje sie bowiem czasem kolejnym bohaterem pasjonującego dramatu -nie ofiarowuje jej się tak sztampowych opisów. Przyroda Wichrowych wzgórz opisana jest ascetyczniej, co czyni ją wyraźniejszą w oczach czytelnika, który nie szuka i moim skromnym zdaniem nie potrzebuje tak obrazowego opisu... Druga sprawa to język, a właściwie jego egzaltacja. Zdaje mi się czasami, że autorka w niektórych miejscach pofolgowała swemu poetyckiemu pragnieniu wkładając w usta swoich bohaterów słowa, które nie tylko są nienaturalne dla ich szczególnych charakterów, odmalowanych tak świetnie ale i dla prawdziwego, realnego świata (nawet tamtych czasów). Uważam to za poważne nie niedociągnięcie, ale niekonskwencje. Przed użyciem egzaltowanych czasem infantylnych słów, które nie raz padały z ust tego doskonałego w swej niedoskonałości Rochestera wzdragałby się nawet Werter! Być może jest to niebezpieczeństwo wielkiej sztuki: wznosząc się na wyżyny w jednej dziedzinie (w tym przypadku są to postaci) sprowadza się na siebie również niebezpieczeństwo zawiedzenia czytelnika w innej kwestii (w tym przypadku dialogów), które nie byłyby się wydały tak nieprzyjemne, gdyby nie kontrastowały ze szczytami?

Na sam koniec rozmyslnie pozostawiłam fabułę, gdyż nie uważam jej za najwiekszą zaletę, a z pewnością za najbardziej nierówny aspekt tej powieści. Losy Jane Eyre są właściwie podzielonego na cztery okresy; pobyt w domu pani Reed, w Lowood, w Thornfield oraz u Riversów. Losy te z pozoru nie są ciekawe (no może prócz pobytu w domu pana Rochestera który obfituje nie tylko w uniesienia emocjonalne, ale i czasem zapachnie atmosferą gotyckiej powieści), ale ewolucja jej charakteru, ewolucja ludzi, przebywających wokół niej, budowa relacji i ich niszczenie -majstersztyk! po prostu bravo pani Bronte. Prócz tego autorka zbudowała dla nas, czytelnioków XXI wieku, zywy obraz społeczenstwa angielskiego XIX wieku, zaznajamiając nas nie tylko z życiem różnych sfer, jedne traktujac z większą uwaga niż inne, ale dała wyraz uprzedzeniom szczególnie "kastowym", które wbrew pozorom, w takiej czy inne postaci są aktualne do dziś.

Dla mnie jednak najważniejszy jest z perspektywy osobistej głośny krzyk sprzeciwu kobiet, który w niej rozbrzmiewa. Jest to krzyk cichy, rozpaczliwy, szybko uciszony, ale rozbudzony, pierwszy, a od tamtej pory jedynie narastający! Charlotte Bronte dała nam żywy (i niewątpliwie prawdziwy zwracajac uwage na jej biografie) obraz nędzy kobiet, biednych i niechcianych, zmuszonych znaleźć miejsce w świecie, w którym nikt ich nie potrzebował. Kobiet, które musiały pracować w atmosferze wiecznej pogardy, jak guwernantki, kobiet, od których oczekiwano posłuszeństwa i straceńczej wierności, żebraczek a nawet tych zależnych, które tak dotkliwie upokorzono, że często nawet nie zdawały sobie sprawy ze swej zależności.
W książce Bronte kobiety te dalej krzyczą o sprawiedliwość, podobnie jak dzieci, ubodzy, żebracy, wypchnięci na margines...
Wszędzie można ich usłyszeć nawet poprzez głos XIX wiecznej pisarki. Trzeba jedynie nauczyć się słuchać.

"Dziwne losy Jane Eyre"... Od czegóż by tu zacząć? Z pewnością od tego, że we współczesnym świecie wcale nie wydają się one aż tak dziwne, jak mogły się jawić w jej własnych czasach.

Choć moja przygoda z powieściami sióstr Bronte rozpoczęła się dość wcześnie, przed sięgnięciem po tę pozycje przez pewien czas silnie się wzdragałam. Przekonał mnie dopiero film z 2011 roku,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zanim zabrałam się za jej pierwszą książkę, o pani Tokarczuk słyszałam już bardzo dużo. Może to właśnie spowodowało, że po jej powieści spodziewałam się czegoś naprawdę niezwykłego... i niestety nie dostałam tego.
Lektura "Prawieku..." nie była przyjemnym wyzwaniem. Szczególnie pierwsze dwieście stron. Rozumiem pozytywne reakcje pozostałych czytelników i nie mam zamiaru z nimi dyskutować -przecież w sztuce chodzi właśnie oto, by postrzegać ją na różne sposoby i je ze sobą konfrontować. Mi powieść pani Tokarczuk przypomniała o pytaniu pewnego starszego pana, które miałam okazję słyszeć. Przed amputacją nogi zapytał księdza czy w niebie oddadzą mu tę nogę czy nie. To proste zagadnienie, wydaje się być fascynujące i właśnie je przypomina mi "Prawiek...". Tyle że ubrana w prostotę filozofia rozsmarowana na 300 stron przestaje tracić sens, staje się rozwleczona, przeinterpretowana... Świat Prawieku nie jest dla mnie. Przerasta mnie jego tendencyjność, schematyczność i przewidywalność -czuję, że są to zabiegi, które autorka wykorzystuje celowo, ale moim osobistym pragnieniem jest odnajdywać w literaturze coś zupełnie innego. Nie odpowiada mi kreacja kobiecości i jej świata, niski poziom psychologizacji postaci oraz filozofowanie, które przywodzi mi na myśl późnego Coelho.
Nie znaczy to jednak, że uważam tę powieść za kompletnie pozbawioną zalet. Podoba mi się mitologizacja świata ,odwoływanie się do znajomości mitów, przewijające się wpływy filozofii platońskiej i chrześcijańskiej, stylizacja biblijna niektórych fragmentów oraz, szczególnie, rozdziały, w których dziedzic Popielski zajmuje się swoją grą.
Muszę również dodać, że moim zdaniem powieść jest nierówna. Ostatnie sto stron jest nieporównywalnie lepsze od reszty. Wreszcie coś zaczyna się dziać, a zdarzenia zaczynają łączyć się ze sobą. Powiedziałabym, że historia zaczyna nabierać sensu, ale nie wiem czy nie zostanę posądzona o niezrozumienie pozostałej części.

Nie wiem, czy kiedyś jeszcze sięgnę po jakąś książkę pani Tokarczuk, ale uważam, że każdy powinien znać choć jedną jej powieść, by wiedzieć o kim dyskutuje. "Prawieku..." nie będę polecać ani odradzać nikomu, pragnę jedynie wyrzucić z siebie swoje osobiste refleksje.

Zanim zabrałam się za jej pierwszą książkę, o pani Tokarczuk słyszałam już bardzo dużo. Może to właśnie spowodowało, że po jej powieści spodziewałam się czegoś naprawdę niezwykłego... i niestety nie dostałam tego.
Lektura "Prawieku..." nie była przyjemnym wyzwaniem. Szczególnie pierwsze dwieście stron. Rozumiem pozytywne reakcje pozostałych czytelników i nie mam zamiaru z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka bardzo ciekawa napisana w przystępny sposób. Czytanie to czysta przyjemność. Osobiście najbardziej podobał mi się pierwszy rozdział o historii map.

Książka bardzo ciekawa napisana w przystępny sposób. Czytanie to czysta przyjemność. Osobiście najbardziej podobał mi się pierwszy rozdział o historii map.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Decyzja o ocenieniu tak nisko powieści jednej z moich ulubionych autorek bolała mnie naprawdę bardzo. Muszę jednak przyznać, że poziomem daleko odbiega od pozostałych jej sztandarowych już powieści takich jak chociażby "Duma i uprzedzenie". Lektura Northanger Abbey ciągnęła się dla mnie w nieskończoność i myślałam, że nie dotrwam, ale dotrwałam. Wstyd byłoby przerwać tuż przed zakończeniem. Jako parodia wypada całkiem nieźle, ale brakuje jej jakiegokolwiek napięcia, a akcja wlecze się w nieskończoność...

Decyzja o ocenieniu tak nisko powieści jednej z moich ulubionych autorek bolała mnie naprawdę bardzo. Muszę jednak przyznać, że poziomem daleko odbiega od pozostałych jej sztandarowych już powieści takich jak chociażby "Duma i uprzedzenie". Lektura Northanger Abbey ciągnęła się dla mnie w nieskończoność i myślałam, że nie dotrwam, ale dotrwałam. Wstyd byłoby przerwać tuż...

więcej Pokaż mimo to