PaniBook

Profil użytkownika: PaniBook

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 4 lata temu
56
Przeczytanych
książek
57
Książek
w biblioteczce
50
Opinii
312
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| Nie dodano
Bo trzeba coś przeczytać, żeby coś napisać ;)

Opinie


Na półkach:

bookpani.blogspot.com

Poznajcie kraj bez przyszłości. Na szczęście tylko tej gramatycznej, bo mieszkańcy Finlandii, a o niej mowa, nie znają czasu przyszłego. Aleksandra Michta-Juntunen przygląda się państwu słynącemu z Muminków, sauny i największej liczby zespołów metalowych z perspektywy mieszkanki Helsinek i żony Fina. Czy po lekturze książki „Finlandia. Sisu, sauna i salmiakki” spakowałam się i wylądowałam w Helsinkach? Nie. Lektura okazała się jak salmiakki: zapowiadało się słodko, skończyło się słonym posmakiem.

„Finlandia. Sisu, sauna i salmiakki” Aleksandry Michty-Juntunen, autorki bloga Fińskie smaki, to kolejna propozycja Wydawnictwa Poznańskiego po „Szczęśliwy jak łosoś” czy „Rekin i baran”, kiedy to otrzymujemy książkę blogera/blogerów, mającą – w zamyśle – być zgrabną kontaminacją blogowych wpisów a jednocześnie kompendium wiedzy o danym kraju. W przypadku tego typu pozycji zawsze istnieje ryzyko, że to, co się świetnie sprawdza na blogu albo na funpage’u na Facebooku, niekoniecznie będzie miało taką samą siłę oddziaływania, kiedy przyjmie postać książki. I rzeczywiście, to, co zdało egzamin w przypadku publikacji „Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii” Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka, autorów bloga IceStory, nie zadziałało w przypadku „Szczęśliwy jak łosoś” Anny Kurek czy „Rekin i baran” Marty i Adama Biernatów. Jeśli chodzi o książkę „Finlandia. Sisu, sauna i salmiakki” miałam nadzieję, że bliżej jej będzie do pozycji autorstwa Lenard i Mikołajczyka niż powyższych pozycji na temat Norwegii i Islandii. Niestety, ten smacznie zapowiadający się cukierek zazgrzytał solą między zębami.

Dlaczego? Ano dlatego, że jako wielbicielka skandynawskiego chłodu (tak, tak, wiem, że Finowie nie są spokrewnieni pod względem etnograficznym i językowym ze Szwedami, Norwegami czy Duńczykami, ale kulturowo i historycznie już tak) zawsze z wielką przyjemnością sięgam po publikacje na temat krajów Północy, zwłaszcza kiedy pisane są przez osoby przybywające z zewnątrz i konfrontujące się z nimi kulturowo. Czekam na zderzenie z rzeczywistością, owocujące smakowitymi anegdotami, zabawnymi historyjkami i gorzkimi refleksjami. Bardziej niż encyklopedycznych wywodów i słownikowych wyjaśnień spodziewam się opisów autentycznych doświadczeń z ewentualnym odesłaniem do słowniczka na końcu książki. A przede wszystkim domagam się lekkiego pióra, którym autor będzie tak chwalił, jak i rozprawiał się ze stereotypami. Czego możemy się dowiedzieć z książki „Finlandia. Sisu, sauna i salmiakki”? Tego, że imię nowonarodzonego dziecka w Finlandii nie jest ujawniane przez dłuższy czas. Że edukacja fińska jest najlepsza w Europie, ale generalnie sami Finowie nadal szukają dziury w całym i wciąż chcą ją udoskonalać. Jak się zachować w saunie, w której dobrze robi się interesu i ile jest fińskich określeń na śnieg. A także tego, że Finowie nie lubią, kiedy mówi się, że są Skandynawami i gramatyka języka fińskiego jest pozbawiona czasu przyszłego. Zabrakło mi zdecydowanie lżejszego wstępu i mniejszej liczby encyklopedycznych eksplikacji, a także większej liczby anegdot i ciekawostek, których nie znajdziemy raz dwa w Internecie. Od słownikowych wywodów wolałabym dużo więcej przedstawionej w sposób przystępny fińskiej codzienności, w którą uwikłana jest Polka, a właściwie to samą opowieść Polki odnajdującej się w fińskiej rzeczywistości, uzupełnioną słowniczkiem terminologicznym na końcu książki. Tak widzę rozłożenie proporcji w tego typu książkach.

„Finlandia. Sisu, sauna i salmiakki” to pozycja doskonała dla tych, którzy nie mają zielonego pojęcia o Finlandii albo chcą pomóc dziecku napisać o niej wypracowanie. Z pewnością książka Aleksandry Michty-Juntunen jest takim kompendium wiedzy na temat ojczyzny Muminków, które czyta się przyjemniej niż przewodnik Pascala, ale jednak nie tak dobrze jak książkę „Co Finowie mają w głowie: o jednym takim, co poślubił Finkę”, przypominającą zabawny pamiętnik pewnego Niemca zagubionego w fińskiej rzeczywistości. Obeszłam się smakiem.

PS Czekam na Agnieszkę Kamińską (której blog I’m not Swiss czytam z wypiekami na twarzy) i jej książkę o Polce w Szwajcarii. Wierzę, że będzie świetna!

bookpani.blogspot.com

Poznajcie kraj bez przyszłości. Na szczęście tylko tej gramatycznej, bo mieszkańcy Finlandii, a o niej mowa, nie znają czasu przyszłego. Aleksandra Michta-Juntunen przygląda się państwu słynącemu z Muminków, sauny i największej liczby zespołów metalowych z perspektywy mieszkanki Helsinek i żony Fina. Czy po lekturze książki „Finlandia. Sisu, sauna i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

bookpani.blogspot.com

Wyobraźcie sobie świat, w którym nie ma książek, a istnieją jedynie: telewizja i douszne radyjka. Nie ma edukacji, tylko zapamiętywanie danych. Religia sprowadza się do sloganów reklamujących pastę do zębów. Wszystkie zaś rozmowy polegają na krótkiej wymianie nic nieznaczących kurtuazyjnych zdań. Nie, to nie obrazek, który widzicie codziennie po wyjściu z domu, ale świat, jaki wyłania się z książki Raya Bradbury’ego „Fahrenheit 451”. Przerażające, prawda?

Fahrenheit 451 to temperatura, w jakiej pali się papier. Ogień jest ważnym bohaterem powieści Bradbury’ego. Zaraz po nim jest Guy Montag – strażak, który nie gasi, a… wznieca pożary. Zwłaszcza tam, gdzie pojawiają się zakazane książki. Ale w świecie Montaga każda książka jest zakazana, bo książki sprawiają, że ludzie za dużo myślą, w związku z czym są nieszczęśliwi. A telewizja, wypełniająca (i to dosłownie!) ich domy za sprawą wielkich na całą długość i szerokość ściany ekranów oraz nadające 24 godziny na dobę radio w postaci dousznej słuchawki, zapewniają im poczucie szczęścia. Pewnego dnia Montag spotyka swoją sąsiadkę, lubiącą spacery przy świetle księżyca i picie deszczu nastoletnią Clarissę, która zadaje mu proste pytanie: czy jesteś szczęśliwy? Oczywiście – odpowiada Montag. Ale to pytanie, a raczej odpowiedź na nie, nie daje mu spokoju. Bo w świecie Montaga, w którym wszyscy są szczęśliwi, zachodzi obawa, że nikt szczęśliwy nie jest. Montag zaczyna zadawać pytania. I to go gubi. Popełnia tym samym pierwszy błąd. Kolejnym jest ukrywanie książek przed spaleniem. Wreszcie pokazanie ich żonie, która donosi na niego, co kończy się doszczętnym spaleniem ich domu. Montag wie, że nie ma już odwrotu, więc rozpoczyna szaleńczą ucieczkę przez miasto, a po drodze dołącza do rebeliantów, którzy ocalają książki, czytając je i ucząc się ich na pamięć. W pogoni za nimi udaje się siejący zniszczenie ośmionogi Mechaniczny Pies...

W tej krótkiej dystopii, która pokazuje, że Bradbury podejmuje zasiane przez Orwella ziarno niepokoju i lęk o przyszłość, dynamiczny rozwój technologii i zmechanizowanie stosunków międzyludzkich, widzimy odbicie współczesnego świata. Książka napisana 60 lat temu idealnie oddaje to, co dziś możemy zobaczyć na własne oczy. Wystarczy wyjść na ulice, wsiąść do metra, zajrzeć do kawiarni i obejrzeć ludzi żywcem wyjętych z historii Bradbury’ego. Słuchawki w uszach, oczy wlepione w wyświetlacze telefonów, do tego zdawkowe rozmowy i nieodłączny uśmiech. W końcu każdy jest szczęśliwy, prawda? „Fahrenheit 451” nie cechuje drobiazgowość opisu futurystycznej wizji świata, jak ma to miejsce w „Roku 1984” George’a Orwella, to raczej nieco poetycka przypowieść o świecie, który stanął w ogniu, a który ugasić może jedynie inny ogień – rozpalenie w ludziach tego, co czyni ich ludźmi – emocji, pasji, twórczego myślenia. Bradbury snuje opowieść, która niesie w sobie obawy Orwella, że technologia zawładnie światem, a człowiek nie będzie umiał z niej rozsądnie korzystać, co sprawi, że zamienimy się w społeczeństwo ignorantów, zarówno intelektualnych, jak i emocjonalnych.

Książki, kolejny obok ognia i Montaga bohater powieści, symbolizują niezależność myślenia i odczuwania, indywidualizm i zwycięstwo humanizmu nad bezmyślną technologizacją życia. Nadzieja, z którą zostawia nas dzięki końcowym scenom Bradbury, że rebelianci przy pomocy zapamiętanych książek odbudują ignoranckie i pozbawione uczuć społeczeństwo, jest tak naprawdę nadzieją autora „Fahrenheita 451”, że jego powieść roznieci w czytelnikach ten sam pożar, który zapłonął w strażaku, niechcącym podpalać książki, a ludzkiego ducha.

bookpani.blogspot.com

Wyobraźcie sobie świat, w którym nie ma książek, a istnieją jedynie: telewizja i douszne radyjka. Nie ma edukacji, tylko zapamiętywanie danych. Religia sprowadza się do sloganów reklamujących pastę do zębów. Wszystkie zaś rozmowy polegają na krótkiej wymianie nic nieznaczących kurtuazyjnych zdań. Nie, to nie obrazek, który widzicie codziennie po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

bookpani.blogspot.com

„Najlepiej dla wszystkich” jest wszystkim tym, czego nie chcecie: solą w oku, wrzodem na tyłku i kulą u nogi. Jest wszystkim tym, czym dobra książka być powinna. Będzie was boleć, będzie was uwierać, będzie wam ciążyć, i to długo po przeczytaniu. Bo Petra Soukupová wali prawdę prosto w oczy. Boli, ale warto.

Poznajcie dziesięcioletniego Viktora, jego mamę Hanę i babkę Evę. Hana jest aktorką, raczej przeciętną, nie taką z pierwszych stron gazet, no chyba że tych lokalnych, która nie radzi sobie jako samotna matka. Kiedy tylko pojawia się okazja (a okazją są zdjęcia do popularnego serialu), podrzuca Vikiego swojej mieszkającej na prowincji matce, która piecze strudle, robi knedle i całkiem niedawno pochowała męża. Bo tak będzie najlepiej dla wszystkich. Ale że, jak wiadomo, „tylko w sejmie i w kościele recepty na udane czują się zawsze wyśmienicie*, bardzo szybko okazuje się, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Dlatego ta, wydawać by się mogło, słuszna decyzja zamienia życie całej trójki w piekło.

Trzy pokolenia, trzy postaci, trzy różne głosy. A co za tym idzie, trzy naprzemienne (i nieprzerwane ani niewyróżnione cudzysłowem albo myślnikiem) narracje, które nie wchodzą sobie w paradę, a doskonale realizują zamysł autorki, by pokazać rzeczywistość z kilku różnych perspektyw przy jednoczesnym wyraźnym zaznaczeniu, że każdy z narratorów uważa, że jego racja jest największa. Soukupová jest genialna, jeśli chodzi o prowadzenie narracji: potrafi wypowiedzieć się zarówno z perspektywy dorosłego, jak i dziecka i robi to tak dobrze, że w tym drugim przypadku nie widać ani cienia fałszu. Każdy z bohaterów prowadzi swój monolog wewnętrzny, ale bliżej temu do behawioralnej techniki narracyjnej aniżeli do psychologicznej analizy. U Soukupovej wszystko kryje się w półsłówkach, lakonicznych zdaniach i języku stylizowanym na potoczny. Bez wątpienia ma autorka doskonałe ucho, co owocuje soczystymi dialogami (ma też bardzo dobrą tłumaczkę, dzięki której potrafią one równie znakomicie wybrzmieć**), które porażają autentyzmem a jednocześnie jest w nich mnóstwo miejsca na dowcip i ironię. Równocześnie pozornie banalne sytuacje czy dialogi kryją pod podszewką wulkan emocji, gotowy w każdej chwili do erupcji. To, jak autorka opisuje zwyczajną rzeczywistość, to absolutny majstersztyk. Trudnym rozmowom towarzyszą naleśniki albo knedle, co raz po raz rozbija narastające napięcie i pokazuje, że hamletyzowanie przystoi nie tylko bohaterowi Szekspira, ale i gospodyni domowej.

Sytuacja rodzinna Viktora, Hany i Evy, bo to oni i ich skomplikowane relacje są - mimo pojawienie się postaci drugoplanowych - główną osią fabuły, to festiwal wzajemnych oczekiwań, pretensji, a przede prób uszczęśliwienia drugiej osoby na siłę. Tutaj każdy wie, co jest najlepsze dla drugiego – Hana wie, czego potrzebuje Viktor, Eva, co potrzebuje Hana, a dzieci Evy, co potrzebuje ona sama – ale nikt nie żyje według rad, które daje innym. Świetnie sportretowane pełnokrwiste postaci, z których żadnej nie jesteśmy ani polubić, ani znielubić do końca, a także relacje interpersonalne i międzypokoleniowe to niewątpliwy atut tej książki. Ośmielę się stwierdzić, że już dawno nie spotkałam się w żadnej prozie z tak pełnowymiarowo skonstruowanymi postaciami. Tym bardziej, że po mistrzowsku przedstawia Soukupová relacje między nimi, gdzie punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Zagląda tym samym do głowy nie tylko swoich bohaterów, ale i naszej. Wymiata wszystko to, co zostało zamiecione pod dywan i każe nam się przypatrzeć temu w świetle dziennym. Za sprawą ich dylematów i rozterek zadaje nam samym pytania o nasze relacje i postawy życiowe. Przejrzeć się w bohaterach Soukupová to nie lada wyzwanie. Ale warto się go podjąć.

Skąd możemy wiedzieć, co jest najlepsze dla innych, skoro nie wiemy, co jest najlepsze dla nas samych? Z tym pytanie zostawia nas Petra Soukupová na koniec książki. Co jest najlepsze dla jej bohaterów? Nie wiadomo. Kto wyszedł najlepiej na decyzji, która zawiązuje akcje książki? Trudno powiedzieć. Jedno jest pewne: najlepiej wychodzi na tym wszystkim czytelnik.

bookpani.blogspot.com

„Najlepiej dla wszystkich” jest wszystkim tym, czego nie chcecie: solą w oku, wrzodem na tyłku i kulą u nogi. Jest wszystkim tym, czym dobra książka być powinna. Będzie was boleć, będzie was uwierać, będzie wam ciążyć, i to długo po przeczytaniu. Bo Petra Soukupová wali prawdę prosto w oczy. Boli, ale warto.

Poznajcie dziesięcioletniego Viktora, jego...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika PaniBook

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [2]

Martin McDonagh
Ocena książek:
8,1 / 10
5 książek
1 cykl
3 fanów
Johan Theorin
Ocena książek:
6,8 / 10
6 książek
1 cykl
Pisze książki z:
88 fanów

statystyki

W sumie
przeczytano
56
książek
Średnio w roku
przeczytane
5
książek
Opinie były
pomocne
312
razy
W sumie
wystawione
56
ocen ze średnią 8,0

Spędzone
na czytaniu
260
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
4
minuty
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]

Znajomi [ 1 ]