Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Mój pierwszy bal Holly Black, Libba Bray, Rachel Cohn, Dan Ehrenhaft, John Green, David Levithan, E. Lockhart, Sarah Mlynowski, Ned Vizzini, Melissa de la Cruz, Cecily von Ziegesar
Ocena 5,7
Mój pierwszy bal Holly Black, Libba ...

Na półkach: , , , , , ,

Kiedyś nienawidziłam opowiadań. Wydawały mi się nudne, na jedno kopyto i przede wszystkim, zbyt krótkie, żeby cokolwiek w nie wrzucić. Potem jednak zauroczona okładką opowiadań Gaimana, sięgnęłam po "Drażliwe tematy" i wsiąknęłam. Potem przyszedł czas na antologie wakacyjne, świąteczne i kilka innych. Szybko zrozumiałam, że krótkie formy pokazują kunszt autora - lub jego brak. "Mój pierwszy bal" był na TBR liście od jakiegoś czasu, głównie ze względu na obecnego Davida Levithana, który fascynował mnie przez pewien czas. Okazało się jednak, że jego tekst jest jednym z mniej ciekawych, za to zostałam pozytywnie zaskoczona innymi opowiadaniami. Niestety, sporo z nich mnie rozczarowało.

Żeby oddać im sprawiedliwość, zrobię krótką recenzję każdego z dwudziestu opowiadań. Dobrze widzicie, dwudziestu. Tytuł oryginału to "21 proms" i jest w nim dwadzieścia jeden opowiadań. Niestety, z powodu praw autorskich w polskim wydaniu nie znajdziecie "Geechee Girls Dancin', 1955" Jacqueline Woodston. Całościowa ocena antologii jest niczym innym jak średnią całości, co być może jest trochę niesprawiedliwe, bo złe teksty ściągają w dół te dobre.

1. "Jesteś królową balu" Elizabeth Craft 5/10
Zaczęło się dobrze i to chyba najbardziej mnie boli. Zaczęło się od znienawidzenia sukienki i ogólnej niechęci do balu. Potem niestety przeszło w opętańcze myśli o biuście i byciu Tak Inną. Szkoda, bo styl nie jest zły.

2. "Tylko tego chce" Cecily von Ziegesar 1/10
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy - nie wiem czy to wina oryginału, czy tłumaczenia - to zakwalifikowanie Szesnastu świeczek i Klubu winowajców jako serialu. Ummm, nie. To filmy są. Ale mogła być to wina oryginału, bo bohaterka jest skończoną idiotką. Lubi Molly Ringwald i tyle o niej wiemy. Lubi flirtować, chce pocałunków i spełniania scenariusza, który sobie wymyśliła. Styl też nie jest najlepszy, fuszerka.

3. "In vodka veritas" Holly Black 10/10
Jeden z najlepszych tekstów tej antologii. Chłopak musi uratować swoją szkolę przed wpływem demonów chcących obchodzić hucznie Bachanalia. Styl Black jest zabawny, bardzo dobry plot twist i sceny ocierające się o konkretną erotykę. Jako smaczny dodatek, nietypowe przedstawienie grupy kujonów.

4. "Twój wielki wieczór" Sarah Mlynowski 10/10
Początkowe dowcipy z molestowania zdecydowanie nie przypadły mi do gustu, ale reszta tekstu została poprowadzona konsekwentnie, choć to moja pierwsza styczność z narracją drugoosobową. Bohaterka nie jest w stanie wyrwać się z ciągłej zabawy w zrywanie i schodzenie się z chłopakiem, ma też problem ze znalezieniem porządnej randki na bal. Mogło być głupie, ale było bardzo, bardzo mądre i życiowe. Dałabym każdej dorastającej dziewczynie do przeczytania. To z tego opowiadania pochodzi cytat, który najbardziej mnie zachwycił:
"Pragnie cię teraz, bo nie może cię mieć. Nagle coś przychodzi ci do głowy. Może go pragnęłaś, bo nigdy go nie miałaś."

5. "Gorączka przedbalowa" Billy Merrell 7/10
Wyjątkową zaletą tego opowiadania jest jego długość - niecałe dwie strony. Jest intrygująco, daje mnóstwo miejsca na interpretację (moja ulubiona to syreny), jest poetycko. Niestety warsztat bardzo taki sobie, więc dłuższy tekst byłby męczący.

6. "Dzwoniła mama i powiedziała, że musisz iść na bal" Adrienne Maria Vrettos 10/10
Jeśli miałabym wybrać tekst, który z całej antologii był moim ulubionym, to jest właśnie ten. Ciężki temat - siostra i jej starszy, upośledzony brat - został poprowadzony mądrze i dojrzale. Bohaterka, która tak bardzo nie wpisuje się w żadne ramy narzucane jej przez społeczeństwo. Jest naturalna i dzika. Ujmuje.

7. "Lepiej bądź dla mnie dobry" Daniel Ehrenhaft 9/10
Ojciec piszący list do córki o swoim własnym balu. Co prawda wiele z tych elementów mógł sobie darować, ale podoba mi się, że żadna z postaci nie została wybielona. Mocny klimat lat 80-tych, nagromadzenie problemów i konfliktów, a przy tym przyjaźń i zauroczenie. Jest też całkiem dobry gust muzyczny i słowniczek, który szczerze polecam, bo jest wisienką na torcie!

8. "Trzy dary losu" Aimee Friedman 3/10
Zaczęło się dobrze, dowcipnie. Stąd bardzo mnie boli jak szybko stało się oklepane, Mary Sue-iczne, lekko haremowe i po prostu UGH. Przyznam się szczerze, że ostatnie dwie strony przeskoczyłam.

9. "Pytanie. Dramat w jednym akcie" Brent Hartinger 2/10
Najbardziej oklepany motyw literacki jaki powstał. Dwie osoby uczą się tańczyć, bo jedna nie umie. A potem idzie w dalszym kierunku nauki. To, że bohaterami są chłopcy w niczym nie zmienia faktu, że całość jest bez polotu. Dwa punkty daję za pomysł z formą dramatu.

10. "Migawka" Will Leitch 0/10
Przyznam się szczerze, że przestałam czytać antologię na jakiś czas po tym opowiadaniu. Jest najzwyczajniej w świecie niepokojące. Opowiada o życiu ojca i córki po tym jak matka dziewczyny ich zostawia. Zainteresowanie ojca córką, jej ciałem, opisy ich relacji i spojrzeń - to wszystko tak bardzo trąci kazirodztwem, że aż mnie zatkało. Obrzydliwe.

11. "Jak napisałam do Toby'ego" E. Lockhart 4/10
Całość była bez sensu. Brat bohaterki jest na odwyku, miasteczko jest małe, a nikt się nie domyślił? Główny obiekt uczuć okazał się być dupkiem, ale to w sumie nikogo nie dziwi. Chyba najbardziej irytowała mnie martyrologia dziewczyny i jej stękanie i jojczenie przez całe opowiadanie.

12. "Sześciopak piwa, butelka whisky i ja" Melissa de la Cruz 5/10
Zapowiadało się dobrze, na pewno w pełni oddało głupotę nastolatków, ale nie jest specjalnie interesujące. Takie średnie.

13. "Naczelne na balu" Libba Bray 7/10
Chłopak chce zabrać na bal swojego partnera - jednego z Goryli, chociaż ten nie za bardzo ma ochotę. Czytając, cały czas zastanawiałam się czy to jakaś alegoria, czy autorka próbuje coś nam przekazać, czy po prostu miała ochotę na lekkie furry. Wciąż nie jestem pewna. Niemniej całość jest słodka, ale dziwna. O dziwo, całkiem nieźle napisana, chociaż moja dotychczasowa opinia na temat Libby Bray była dość niska.

14. "Przeprosiny #1" Ned Vizzini 3/10
Punkty dostaje jedynie za pomysł przeproszenia rzeczywistej lub fikcyjnej dziewczyny, którą wystawił autor/podmiot w dniu jej balu. Seksizm leje się strumieniami, podobnie jak alkohol, a bohater jest palantem. I tyle.

15. "Zobaczcie mnie" Lisa Ann Sandell 9/10
Bardzo ciekawa bohaterka, która widzi wszystkich, ale inni nie widzą jej. Mocno introwertyczna, niezbyt potrafiąca zwrócić na siebie uwagę. Dobry styl, niespodziewany zwrot akcji i zakończenie, które satysfakcjonuje i pozostawia wrażenie jak po gorącej, słodkiej herbacie.

16. "Bal dla grubasek" Rachel Cohn 0/10
Fat-shaming i mizoginia na całego. Nie wiem co sobie myślała autorka.

17. "Kurczak" Jodi Lynn Anderson 8/10
Styl jest bardzo dobry, czyta się łatwo i przyjemnie. Temat jednak jest trudny, autyzm najlepszego przyjaciela, który podkochuje się w głównej bohaterce. Całość trąci ableizmem, ale jest to ableizm zrozumiały, bo emocje są pogmatwane.

18. "Zastępcza partnerka" Lesie Margolis 10/10
Najzabawniejszy tekst antologii. Uśmiałam się nieziemsko, być może dlatego, że wspominałam swoje pierwsze przygody z alkoholem, które były bardzo podobne. Prawdopodobnie najbardziej sensowny i najsłodszy facet, jakiego spotkacie w tej książce. Zakochałam się.

19. "Zagubiony" David Levithan 6/10
Jak wspominałam we wstępie, chciałam przeczytać ze względu na nazwisko Levithana. Jednak poczułam się oszukana. Całość ocieka seksem, relacja bohaterów jest bardzo płytka i czytanie o niej najprościej w świecie boli. Niby jest szczęśliwe zakończenie, ale ja w nie nie wierzę.

20. "Wielki amerykański antybal" John Green 5/10
Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że Green nie potrafi pisać o kobietach i powinien trzymać się od nich z daleka. Wszystko jest o cyckach, dramach i ogólnie UGH. Nie ma to jak skomplementować dziewczynę porównując ją do jej przyjaciółki, na niekorzyść rzeczonej przyjaciółki. Szarmanckie.

Tl;dr jest to w miarę dobra antologia, pełna sprzecznych tekstów i jak się odfiltruje te złe, to te dobre można czytać i czytać. Zdecydowany plus dla Małgorzaty Żbikowskiej za kawał dobrej roboty z tłumaczeniem, w którym wciąż wyczuwa się charakterystyczny styl każdego z autorów.

Ostateczna ocena to naciągane 6/10

Kiedyś nienawidziłam opowiadań. Wydawały mi się nudne, na jedno kopyto i przede wszystkim, zbyt krótkie, żeby cokolwiek w nie wrzucić. Potem jednak zauroczona okładką opowiadań Gaimana, sięgnęłam po "Drażliwe tematy" i wsiąknęłam. Potem przyszedł czas na antologie wakacyjne, świąteczne i kilka innych. Szybko zrozumiałam, że krótkie formy pokazują kunszt autora - lub jego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

O wyjątkowym stylu Stiefvater mogłabym pisać doktorat, zaraz po tym, jak zrobiłabym magistra z tworzenia postaci wg Maggie. Z wielu, wielu powodów jest moją ulubioną żyjącą autorką. "Opal" jest kwintesencją tego, co w niej kocham.

Opal jest snem Ronana. Jest też istotą myślącą, żyjącą, wrzuconą w rzeczywistość, do której nie do końca pasuje i nie do końca potrafi się odnaleźć. Boi się "zwierzęcości" ale też boi się "snów". Nie jest człowiekiem, nie jest też zwierzęciem. I to bardzo mocno wpływa na jej osobowość.

Tak naprawdę "Opal" może być czytana jako epilog "Przebudzenia króla" i wstęp do trylogii Ronana, który dopiero się pisze. Mamy pewien rodzaj zamknięcia historii - wiemy, co dzieje się z Adamem, co robi Ronan, jak biegnie ich życie i czy pewne elementy są poskładane. Ale mamy też nową zagadkę, nową postać, nowe problemy i pragnienia, które nie zostają rozwiązane w tym opowiadaniu. Dają ogromnego smaka na historię skupioną wokół Ronana.

Sama Opal jest niesamowicie ciekawym tworem i Stiefvater w pełni popisała się pisząc historię z jej perspektywy. Opal jest dzika i to daje się odczuć. Nie rozumie prostych rzeczy, a przywiązuje wagę do mało istotnych. W jednym fragmencie jest bardzo krótko i dosadnie stwierdzone, że Opal nie czuje pożądania, ponieważ taką stworzył ją Ronan i nie czuje też wstydu, bo taką też stworzył ją Ronan. Jednak jej świat kręci się nie tylko wokół Adama i Ronana, ale też wokół małych, niespodziewanych odkryć i tajemnic. Świat Opal różni się zupełnie od tego, który widzieliśmy oczami ludzi w tetralogii - już choćby dlatego, że ona zdaje sobie sprawę z własnej kruchości, tego, co ją czeka, jeśli Ronan umrze, a już samo to jest dużym obciążeniem.

Nie da się czytać "Opal" bez znajomości tetralogii. Jednak jest idealnym uzupełnieniem i - jak sądzę - mostem pomiędzy tetralogią, a nową serią.

Jeśli, tak jak ja, kochacie styl Stiefvater, a już zwłaszcza wtedy, gdy wchodzi w klimaty oniryczne, to będziecie zachwyceni. I tyle w temacie.

O wyjątkowym stylu Stiefvater mogłabym pisać doktorat, zaraz po tym, jak zrobiłabym magistra z tworzenia postaci wg Maggie. Z wielu, wielu powodów jest moją ulubioną żyjącą autorką. "Opal" jest kwintesencją tego, co w niej kocham.

Opal jest snem Ronana. Jest też istotą myślącą, żyjącą, wrzuconą w rzeczywistość, do której nie do końca pasuje i nie do końca potrafi się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Przysięgam, że kiedy sięgałam po tę książkę miała o wiele lepszą okładkę... Niech ktoś zabierze tego faceta stąd.

Największym bólem jest to, że to jest naprawdę dobrze napisane. Język jest przejrzysty, przyjemny i po prostu ładny. Szkoda, że powypisywano nim takie idiotyzmy...

Zaczęło się bardzo ciekawie. Wiedźma spalona na stosie poprzysięga zemstę wszystkim, którzy przyłożyli rękę do jej spalenia i wiąże kontrakt z demonem. 500 lat do przodu, kontrakt prawie się kończy, więc będzie mogła porzucić pracę sekretarki demona i wiać z piekła, gdzie jest spore przeludnienie, brak dobrych wakatów i miejsc do zamieszkania. Tylko że duszyczki, którym poprzysięgła zemstę właśnie zwiały i dostała do pomocy tropiciela, który chyba nie jest zainteresowany niczym, jak znalezieniem ścieżki do jej gaci.

I tu zaczyna się problem. Facet na nią spogląda, a ona już się ślini i już jej sutki twardnieją (KTO WPADA NA TAKIE BZDURY). On oczywiście sypia na prawo i lewo, a ona przez 500 lat nic. Ale do niego jak najbardziej.

UGH. Pomimo dobrego stylu, NIE POLECAM.

Plusy są za styl i ciekawą wizję piekła. I nic więcej.

Przysięgam, że kiedy sięgałam po tę książkę miała o wiele lepszą okładkę... Niech ktoś zabierze tego faceta stąd.

Największym bólem jest to, że to jest naprawdę dobrze napisane. Język jest przejrzysty, przyjemny i po prostu ładny. Szkoda, że powypisywano nim takie idiotyzmy...

Zaczęło się bardzo ciekawie. Wiedźma spalona na stosie poprzysięga zemstę wszystkim, którzy...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , , ,

Zapraszam na tumblr! Z obrazkami: https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/tagged/Narzeczona-księcia

Są takie książki, które czyta się dla formy. Są też takie, które czyta się dla fabuły. Takie, po które sięgamy ze względu na autora. Oraz takie, które koniec końców podbijają nasze serce postaciami.
"Narzeczona księcia" jest wszystkimi naraz, co jest rzadkie, cenne i absolutnie zachwycające.

Przyznam się szczerze, że spodziewałam się, że książka będzie gorsza od filmu. Większa część mojego poczucia humoru może być przypisana wymianie zdań między Inigo a Człowiekiem w Czerni. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy używałam zwrotu "Nazywam się Inigo Montoya. Zabiłeś mego ojca. Szykuj się na śmierć!". Ba! Ile razy pisałam jakieś opowiadanie, a potem z przerażeniem stwierdzałam, że całkowicie nieświadomie zerżnęłam z "Narzeczonej księcia"? Dużo razy. Pewnie dlatego żadnego z nich nie ukończyłam. Pomijając dygresję - kocham film. Ubóstwiam. Wyszłabym za ten film, gdyby to było legalne. Ewentualnie wzięłabym z radością samego Cary'ego Elwesa. W każdym razie, spodziewałam się rozczarowania. Byłam pewna, że będę krzywić się i stękać, kwękać oraz jęczeć.

Tymczasem rżałam. Rżałam jak koń, który właśnie odkrył istnienie kostek cukru. Gdybym mogła, tarzałabym się po ziemi z radochy (nie wypadało, często czytałam w środkach komunikacji miejskiej). Jestem całkiem pewna, że kwestia z gulaszem wejdzie odtąd do mojego słownika wyrażeń na każdy dzień. Będę też idiotycznie rymować. I walić głową o ścianę, że nie wpadłam sama na takie obejście idiotycznych scen, które są potrzebne, ale nie chce mi się ich pisać, bo byłyby kiczowate.

"Narzeczoną księcia" warto przeczytać choćby dla samej formy. Autor daje nam długie wprowadzenie do fabuły, pełne autobiograficznych elementów* (*patrz na BONUS "autorskie ciekawostki", choć będzie to koszmarny spoiler), anegdotek z planu filmowego oraz mnóstwo odautorskich komentarzy w trakcie trwania historii. To, co ludzi zwykle nudzi w książkach fabularnych, staje się jednym z lepszych elementów tej historii. Bo tak naprawdę te autorskie komentarze dają mnóstwo radochy i same są elementem fabuły. Szczyt geniuszu, moim zdaniem.

Styl autora jest zabawny, momentami niepoprawny, bardzo często ociekający ironią, a już na pewno sarkastyczny. Mówiąc prosto - wyborny. Tam, gdzie trzeba wyolbrzymić, hiperbolizuje na całego. Tam, gdzie scena powinna być ponura, nie może powstrzymać się od humorystycznej wstawki. Momentami ma się wrażenie, że czyta się parodię - chociaż parodię czego jest bardzo trudno dookreślić, bo mamy do czynienia z hybrydą gatunkową.
W tym wszystkim jest jednak sporo ukrytej mądrości i życiowych lekcji - być może podawane ze śmiechem łatwiej się przyswajają, bo na pewno nad kilkoma z nich będę jeszcze siedzieć jakiś czas, rozmyślając.

Mamy śliczne, aczkolwiek lekko nierozgarnięte dziewczę, które ma być poślubione królowi. Mamy bohatera, który na początku historii umiera i utrzymuje ten trend. Giganta, który kocha rymy i brak obowiązku podejmowania decyzji. Oraz Hiszpana, który jest mistrzem szpady, a jego życiowym celem jest zabicie sześciopalczastego mordercy ojca. Nie wydawałoby się, że mogą ze sobą współgrać, a jednak taka mieszanka okazała się być idealną. Akcja zaczyna się nie od porwania księżniczki, ale do tego momentu ciężko mówić o fabule, jest to raczej oswojenie nas z realiami świata przedstawionego. Ale od momentu porwania mamy ciągłą akcję - bieganie, skakanie, krzyki, pojedynki! Wszystko! Niech mnie ktoś powachluje!

Teraz słów kilka o tłumaczeniu, bo nawet najlepszą książkę można skopać złym przekładem. Tutaj muszę pokłonić się w pas Paulinie Braiter w podzięce za mistrzowską robotę. Zdarzały się nieliczne literówki oraz jedno czy dwa dziwnie brzmiące zdania, ale jak na książkę liczącą prawie pół tysiąca stron to naprawdę, naprawdę dobry wynik.

Jeśli miałabym mieć jakiekolwiek zastrzeżenie, to jest nim bardzo niewielka rola Buttercup, jej nierozgarnięcie i dość kiepski sposób przedstawienia postaci żeńskich w całości książki. Wyjątkowo jednak jestem w stanie wybaczyć.

Tl;dr WARTO. A zachęcę cytatem:

"Gdybyś był Fezzikiem, wpadłbyś w panikę, bo jeśli Inigo zwariował, znaczyłoby to, że teraz ty jesteś szefem ekspedycji. A Fezzik doskonale zdawał sobie sprawę, że ostatnią rzeczą, do jakiej się nadaje, jest dowodzenie czymkolwiek."

BONUSY:

Super ekipa dziwaków - Buttercup, Człowiek w Czerni, Fezzik, Inigo, Vizzini, Cyryl i jego żona. Dziwni to mało powiedziane. Są super dziwni. I bardzo, bardzo super.

Wielka sztuka&Lekkie pióro - Jestem miłośniczką dziwnych form, eksperymentów oraz niespodziewanych zabiegów artystycznych, a przy tym kocham dobry humor oraz nie-do-końca-poważne prowadzenie. Tutaj mam to wszystko w jednym.

Autorskie ciekawostki - Pamiętacie ten element autobiograficzny, gdzie autor wspomina swoje dzieciństwo, jak ojciec-fryzjer czytał mu książkę Morgensterna itd. Itp.? Łgał wam w żywe oczy xD Trzeba bardzo, bardzo uważać, bo Goldman bardzo dobrze miesza prawdę z kłamstwem. Owszem, pisał Sundance i Kida. Owszem, znał się z Kingiem. Ba! Istnieje szansa, że wszystkie informacje na temat wojska oraz Andre są prawdziwe, jednak trzeba byłoby naprawdę przysiąść nad tym. Morgenstern nie istniał, podobnie jak cały Floren i wszystko z nim związane. Żona Goldmana nie ma na imię Helen, a on sam miał dwie córki, żadnego syna. Jego ojciec nie był fryzjerem. Tak naprawdę większa część autobiograficznych wstawek i informacji jest jedną wielką fikcją. Jestem pod głębokim wrażeniem.

Zapraszam na tumblr! Z obrazkami: https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/tagged/Narzeczona-księcia

Są takie książki, które czyta się dla formy. Są też takie, które czyta się dla fabuły. Takie, po które sięgamy ze względu na autora. Oraz takie, które koniec końców podbijają nasze serce postaciami.
"Narzeczona księcia" jest wszystkimi naraz, co jest rzadkie, cenne i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , , , , , ,

zapraszam na bloga: https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com

Bardzo dobrze, bardzo smutno i bardzo brutalnie opisana pozycja kobiet w patriarchalnym świecie. Do tego suspens, tajemnica i wyzwolenie. Pod koniec płakałam. Piękna.

Nie będę streszczać, bo każde słowo jest tak naprawdę wielkim spoilerem, ale Głos można przeczytać jako osobną książkę - nie jest specjalnie powiązana ze światem Efemery, a na pewno jest o całą klasę wyżej jeśli chodzi o postacie, fabułę oraz styl.

Ujmująca, na dziwny sposób ciepła i przekazująca wiele prawd o świecie oraz tym, jak on działa.

Druga część książki to pierwszy rozdział Innych, ale ominęłam go, bo chcę przeczytać całość. Jeśli jest choć w połowie tak dobry, jak Głos, to będę zachwycona.

BONUSY:

Tajemnica tajemnicy w tajemnicy - Nigdy tak do końca nie dowiadujemy się pewnych rzeczy. Pozostajemy zawieszeni w niepewności, ale jest to zdecydowany plus.

Było sobie życie - Brutalna, patriarchalna rzeczywistość na wsi, w której kobiety istnieją dla radochy mężczyzn i do rodzenia dzieci. Późne średniowiecze, tak na pierwszy rzut oka. Jest boleśnie realne. Ze wszystkimi obrzydlistwami.

Girl power - Tak naprawdę o to właśnie chodzi w Głosie. Piękne przesłanie, cudowna przyjaźń. I wielka, potężna siła.

zapraszam na bloga: https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com

Bardzo dobrze, bardzo smutno i bardzo brutalnie opisana pozycja kobiet w patriarchalnym świecie. Do tego suspens, tajemnica i wyzwolenie. Pod koniec płakałam. Piękna.

Nie będę streszczać, bo każde słowo jest tak naprawdę wielkim spoilerem, ale Głos można przeczytać jako osobną książkę - nie jest specjalnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , , ,

Zapraszam na tumblra, gdzie recenzja jest z obrazkami :)
https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/169193749319/gejsza-nekromantka-w-sam-raz-czyli-the-bone

Problem z literaturą YA jest taki, że większość książek jest powtarzalna, nudna i do bólu kiepska. Żeby dotrzeć do kilku diamentów trzeba przekopać się przez całe tony szlamu. The bone witch potwierdza jednak moją teorię o tym, że całe to babranie się jest tego warte.

Wyobraźcie sobie rzeczywistość, w której każdy człowiek nosi swoje serce na wierzchu - oprawione w metal, wiszące na łańcuszku wokół szyi. Dodajcie do tego fantastyczny odpowiednik Japonii, w którym gejsze - nazywane tutaj asha - szkolone są nie tylko w śpiewie i tańcu, ale także w sztukach walki i runach magicznych. Świat, w którym asha są potężne, poważane i pożądane jako doradczynie, uzdrowicielki i ochroniarze.

I świat, w którym istnieją Czarne asha, zwane bone witch - kościanymi wiedźmami.

O istnieniu których Tea dowiaduje się po tym, gdy w chwili wielkiego smutku ożywia swojego świeżo pochowanego brata i zostaje wciągnięta w magiczny świat asha, jako niezwykle uzdolniona kościana wiedźma.

O istnieniu Rin Chupeco dowiedziałam się przez przypadek, szukając YA, w których bohaterowie nie byliby emowatymi białymi nastolatkami z bliżej nieokreślonej części USA, bohaterka nie miałaby idiotycznie niewyparzonej gęby i dramat nie malowałby stron na czarno smolistymi oparami nieszczęścia wynikającego z równie idiotycznego wątku romantycznego. The bone witch była reklamowana jako historia o młodej badassowej tak-jakby-gejszy, która obraca się w towarzystwie kobiet znacznie silniejszych od siebie.
Nie zostałam okłamana, ale The bone witch jest czymś o wiele, wiele większym.

Nie od dziś powtarzam, że nie czytam książek dla fabuły, a przynajmniej niekoniecznie. Tym, co mnie pociąga, są bohaterowie. Jeśli są dobrze nakreśleni i poprowadzeni, jestem gotowa przebrnąć przez tony nijakości fabularno-fantastycznej. O ile bohaterowie absolutnie mnie nie zawiedli - ale nie będę się nad nimi rozwodzić, bo SPOILERY - to zaskoczona byłam spokojną, ale jednocześnie dynamiczną fabułą.
W The bone witch pozornie nic się nie dzieje, mamy dwa wątki czasowe - jeden przed jakimś zdarzeniem i drugi już po nim, przy czym wzajemnie się uzupełniają i dopełniają. Pomimo mnogości szczegółowych opisów i momentami ciągnacych się scen, nie mogłam doczekać się tego wszystkiego, co zapowiadała część fabuły "po wydarzeniu", którego również nie znamy. I nie zawiodłam się. Oooo ludzie, nie zawiodłam się ani trochę. Przez cały czas kilka wątków nie dawało mi spokoju, ale spychałam je na bok, uznając je za mało istotne, by blisko końca wrzasnąć głośno HA! WIEDZIAŁAM! (nie wiedziałam, bo wypierałam, ale ćśśś...)

Tym jednak co najbardziej wyróżnia The bone witch spośród wszystkich innych historyjek o bohaterkach, anty-bohaterkach i ich niesamowitych przygodach, jest sposób, w jaki całość została podana. Język, jakim posługuje się Rin Chupeco jest absolutnie zachwycający. Jako nie-native speaker nie jestem oczywiście w stanie w pełni oddać sprawiedliwości jej stylowi, ale jako osoba, która przeszła już przez tony anglojęzycznych książek, muszę chylić czoła. Zdania są przepiękne. Cytatogenność wysoka. Opisy barwne i wyraziste. Sceny walk czy tańca chwytają za serce. Cliffhangery niby oczywiste, ale nie rażą i podsycają ciekawość. Piękne, piękne, piękne! Nie pamiętam kiedy ostatnim razem byłam tak oczarowana stylem autora.

Absolutnie polecam każdemu, kto szuka czegoś trochę innego - bez biegania od punktu do punktu, bez niepotrzebnych dramaturgii, za to ze zrównoważoną bohaterką, konkretnymi postaciami kobiecymi, porządnym rozwojem postaci i nienachalnym, bardzo subtelnym romansem. Z ręką na sercu mogę przyznać, że była to jednak z najlepszych książęk, jakie w tym roku czytałam - a może nawet najlepsza.

Bonusy:

Girl Power - Tea jest niesamowicie silną postacią. Jej mentorki mają barwne, kontrastowe wręcz osobowości i możliwości, a jednak żadnej z nich nie można nazwać słabą i wszyscy to widzą. Od dłuższego czasu nie widziałam takiej plejady silnych, bezpretensjonalnych kobiecych postaci. I nie jest istotne czy ktoś jest Tym Dobrym, Tym Złym, czy Kimś Kto Może Stać Się Zły (wiem, ale nie powiem!)

Nie mów do mnie Mary Sue - Tea jest być może special snowflakiem, czyli absolutnie wyjątkowym elementem świata stworzonego (choć jej mentorka również się do tego zalicza), ale nie zachowuje się w ten sposób. Nie ma wyłącznie zalet. Nie jest wyjątkowo uzdolniona i piękna. Ludzie nie padają jej do stóp tylko dlatego, że istnieje. I nie każdy napotkany mężczyzna ma ochotę rozpłatać sobie gardło, byleby tylko raczyła na niego spojrzeć. Tea jest naturalna i to w niej kocham.

Wielka sztuka - STYL. STYL RIN CHUPECO. 'nuff said

Jaka to melodia? - Wbrew wszystkim moim zachwytom powyżej The bone witch jest bardzo dobrze odgrzanym i doprawionym niedzielnym obiadem. Niewątpliwie samo umiejscowienie historii oraz Azjatycka główna bohaterka starają się zbić czytelnika z pantałyku, jednak czytając miałam niesamowite wrażenie, że całość jest jedynie ciekawym miksem "Wyznań gejszy", "Claymore", Aes Sedai z "Koła czasu" Roberta Jordana i Mulan. Co nie oznacza, że jest złe. Wręcz przeciwnie - z każdej historii wyciagnięto to, co najlepsze.

Zapraszam na tumblra, gdzie recenzja jest z obrazkami :)
https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/169193749319/gejsza-nekromantka-w-sam-raz-czyli-the-bone

Problem z literaturą YA jest taki, że większość książek jest powtarzalna, nudna i do bólu kiepska. Żeby dotrzeć do kilku diamentów trzeba przekopać się przez całe tony szlamu. The bone witch potwierdza jednak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

Ja... porzuciłam tę książkę, tak. I dałam jej jednocześnie dziesięć gwiazdek. Bo porzuciłam nie ze względu na to, że jest zła, tylko ze względu na mnie samą. Musiałam chronić swoje zdrowie psychiczne. Odłożyłam w momencie, gdy wciąż jeszcze było w miarę dobrze, gdzieś w okolicy 70%, gdy wiedziałam, co nadchodzi i, prawdę powiedziawszy, wystraszyłam się. Inaczej skończyłabym z traumą lub po prostu z depresją.

To piękna książka. Narracja wciąga, jest emocjonalna i tak bardzo LUDZKA. Jest jednak mocno dołująca i pełna niepokojących motywów. Serio, powinna mieć jakieś ostrzeżenie na okładce.

Pokochałam ich wszystkich - Willema, Jude'a, JB, Malcolma, Andy'ego, Harolda, Julię... Są głęboko w moim sercu i nigdy wcześniej nie czułam tak przejmującej bezsilności podczas czytania. Gdy patrzyłam na to, jak wszystko się wali, pali i znikąd pomocy.

SPOILER: jestem miłośniczką happy endów. Zawsze chcę wierzyć w to, że nadejdzie wytchnienie, że po deszczu wyjdzie słońce. Że po życiu pełnym przerażających i trudnych momentów, w końcu można znaleźć wytchnienie, szczęście. W życiu Jude'a były takie momenty, ale były przerażająco krótkie.

Czy książka jest warta czytania? O tak. Styl jest przepiękny, mądry, wciąga i na pewno pokochacie postacie, choćby za ich ułomności. Ale naprawdę - przygotujcie się na trudne tematy. Mnie ta książka pokonała, nie byłam w stanie jej skończyć. Tego wszystkiego było zbyt wiele jak na mnie.

MOCNY SPOILER:
Wszystko złe, co możecie sobie wyobrazić, zdarzyło się w życiu Jude'a. Jako dziecko wielokrotnie był maltretowany, gwałcony, prostytuowany. Od tego momentu zaczął się ciąć, bić, rzucać na ściany/ze schodów, używał też ognia. Jest w ciągłej depresji, niezdolny do wyjścia z niej, a wszystko wali się podwójnie i poczwórnie, gdy wchodzi w krótki związek pełen odrażającej przemocy. Jude jest ekstremalnie zniszczony przez życie - emocjonalnie oraz fizycznie. Nie jest to romantycyzowane, to nie jest byronowskie cierpienie uszlachetniające. Cierpienie Juda jest pokazane w całej palecie przerażających i odrażających kolorów.

Moja jedyna prośba - przed czytaniem NAPRAWDĘ przemyślcie jakie są wasze granice, na ile jesteście w stanie wytrzymać opisy przemocy i bezradności, bo narracja wciąga i wolałabym, żeby nie było za późno.

Ja... porzuciłam tę książkę, tak. I dałam jej jednocześnie dziesięć gwiazdek. Bo porzuciłam nie ze względu na to, że jest zła, tylko ze względu na mnie samą. Musiałam chronić swoje zdrowie psychiczne. Odłożyłam w momencie, gdy wciąż jeszcze było w miarę dobrze, gdzieś w okolicy 70%, gdy wiedziałam, co nadchodzi i, prawdę powiedziawszy, wystraszyłam się. Inaczej skończyłabym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

Zapraszam na tumblr (z obrazkami!)
https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/tagged/niepowszedni-w-potrzasku

Kiedy ostatnim razem widzieliśmy się z naszymi dzielnymi Niepowszednimi byli na dobrej drodze do szczęścia. Złączeni na powrót z rodziną. Bezpieczni. W niektórych przypadkach - zakochani. A gdy spotykamy ich znów, mają być stałymi gośćmi na dworze kniazia. Co mogłoby pójść źle?
Cóż… zacznę może alfabetycznie od końca i podrzucę dwie wskazówki - Z jak zdrada i W jak Weles. A to dopiero początek końca alfabetu.

Pierwszy tom trylogii pozostawił we mnie niedosyt. Niby było dobrze, niby było ciekawie, ale jakoś tak… zabrakło czegoś. Ciężko stwierdzić czego, ale nie byłam zachwycona. Tom drugi zdecydowanie pozwolił mi się odnaleźć. Akcja od razu ruszyła z kopyta, mniej było biegania od punktu do punktu, a więcej strategii, podstępów i zasadzek. Były rozprawy sądowe, próby przekupstwa, nowi przyjaciele i starzy wrogowie, a to wszystko posypane dziecięcą naiwnością i chęcią zrobienia czegoś dobrego, czegoś właściwego.

Jeśli mowa o naiwności to bardzo podobało mi się brutalne zderzenie rzeczywistości świata dorosłych i wciąż niewinnego, dobrodusznego pomimo tylu złych przeżyć, myślenia dziecka. Widzimy zło i dobro starszych ludzi, tych, którzy podejmują właściwe kroki, nawet jeśli nie zawsze tak było i tych, którzy mogą się nauczyć, że czasem warto jest uwierzyć. Jednak widzimy także ludzi zachłannych, podstępnych i nie liczących się z niczym oraz nikim. Prawdopodobnie właśnie ten element był tą iskrą, której zabrakło mi w poprzedniej części - pewne rzeczy są podane subtelniej, mniej przerysowane, bardziej rzeczywiste. Postacie nie kuleją, nabrały charakteru i głębi od poprzedniego tomu. Relacja Sambora oraz Nili stała się dojrzalsza, poruszyła tematy, które rzadko kiedy porusza się w jakiejkolwiek literaturze zawierającej wątek romantyczny, a szkoda. Już za samo to dałabym książce pięć punktów.

Muszę przyznać, że po tym tomie jestem bardzo, bardzo ciekawa tego, jak potoczą się dalsze losy Niepowszednich, zwłaszcza, że zakończenie było mocno kontrowersyjne, gdy wzięło się pod uwagę wiek bohaterów. Pozostawiło mnie w zachwycie i niepewności.

BONUSY:

Taki romans to ja mogę - W tej części zdecydowanie zachwyciła mnie relacja Sambora i Nili. Bardzo dojrzała, poruszająca istotne dla każdego związku elementy i - przede wszystkim - realna. Nie jest to maślane wpatrywanie się sobie w oczy, ale też nie jest to darcie kotów i rzucanie talerzami. Takie w sam raz.

A ci tam z tyłu - Postacie poboczne mocno wychodzą na pierwszy plan w tym tomie. Niektóre z nich - nie będę spoilerować, nie dam się! - chwycą nas za serce swoją odwagą, a inne z kolei zmienią bieg całej historii.

Lekkie pióro - Albo to ja przyzwyczaiłam się do archaicznego stylu Justyny Drzewickiej, albo coś tutaj się poprawiło. W każdym bądź razie, czyta się przyjemnie, szybko i bez większych przeszkód.

Zapraszam na tumblr (z obrazkami!)
https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/tagged/niepowszedni-w-potrzasku

Kiedy ostatnim razem widzieliśmy się z naszymi dzielnymi Niepowszednimi byli na dobrej drodze do szczęścia. Złączeni na powrót z rodziną. Bezpieczni. W niektórych przypadkach - zakochani. A gdy spotykamy ich znów, mają być stałymi gośćmi na dworze kniazia. Co...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Camilla, niezbyt szczupła księżniczka Khoa Le, Carolina Zanotti
Ocena 5,4
Camilla, niezb... Khoa Le, Carolina Z...

Na półkach: , , , , ,

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/tagged/Camilla-niezbyt-szczupła-księżniczka

Z czystym sercem mogę powiedzieć, że to najbardziej obrzydliwa książka dla dzieci, z jaką się spotkałam.

Patrząc na tytuł spodziewałam się czegoś odpowiedniego dla grubszych dziewczynek, czegoś, co pozwoli im odzyskać wiarę w siebie w otaczającym nas reżimie rozmiaru XS, którego wymaga się już od przedszkola.

Czego po literaturze tej książki dowie się taka dziewczynka? A no tego, że będzie wyśmiewana, wyzywana, wyszydzana, nikt w nią nie będzie wierzył, a księżniczką zostanie tylko wtedy, gdy pozostałe panienki wywieje. I, w razie gdyby kiedyś przyszło tornado, może się pocieszyć tym, że jest na tyle ciężka, że jej nie zwieje. Nikt cię nie lubi? Nie martw się! Możesz zostać kotwicą!

To nie jest dowcip - fabuła dosłownie opiera się na tym, że jest sobie książę, jest konkurs na jego żonę i zaczyna się wichura, która zwiewa nie tylko latawce, ale też obie dręczące dziewczynkę zołzy. Hepi end polega chyba na tym, że nikt nie wniósł protestu.

Obrzydliwy fat-shaming jaki wylewa się z tych stron, usłodzony obrazkami dwóch ślicznych dziewczynek i jednej, która otacza się ŚWINIAMI (haha, ale zabawne, prawda?), wali do nas słowami takimi jak - i to jest cytat - "spójrz na tę kulkę tłuszczu, która nie mieści się w t-shircie". Nikt tym dziewczynkom nie powie, że są wrednymi gówniarami. Nie, one są śliczne, lubiane i podziwiane - a potem je zwiewa, ot, pech! Trzy czwarte książki polega na ciągłym obrażaniu i wyszydzaniu Camilli - a na koniec nikt jej nawet nie przeprosi.

Obrzydlistwo i radzę każdemu rodzicowi trzymać dziecko z daleka od tego koszmaru. Wydawnictwo powinno się wstydzić za wydanie czegoś tak okrutnego w czasach, gdy anoreksja i bulimia pojawia się już u dwunastolatek.

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/tagged/Camilla-niezbyt-szczupła-księżniczka

Z czystym sercem mogę powiedzieć, że to najbardziej obrzydliwa książka dla dzieci, z jaką się spotkałam.

Patrząc na tytuł spodziewałam się czegoś odpowiedniego dla grubszych dziewczynek, czegoś, co pozwoli im odzyskać wiarę w siebie w otaczającym nas reżimie rozmiaru XS, którego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

zapraszam na tumblr (z obrazkami!):
https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/165975335339/polscy-x-meni-dla-młodszych-czyli-niepowszedni

Co byś zrobił, gdyby okazało się, że jesteś wyjątkowy? I co, gdyby okazało się, że jesteś na tyle wyjątkowy, że twoją wartość da się określić w monetach?

Przyznam się szczerze, że tym, co zwróciło moją uwagę na tę serię, były okładki. Pięknie nakreślone postacie, wyraziste tła i przede wszystkim niedorzecznie przyjemna dla oka kolorystyka. Jeśli kiedykolwiek cokolwiek wydam chciałabym, żeby to pani Małgorzata Gruszka zajęła się okładką. Poważnie - jest na czym oko zawiesić, i to na długi, długi czas. (Okładkę tomu trzeciego można byłoby zawiesić na ścianie w ramce, przysięgam.)

Problem zaczął się, gdy musiałam przejść od okładki, do zawartości - dzięki uprzejmości Wydawnictwa Jaguar otrzymałam nie jeden, ostatni tom, ale trzy egzemplarze recenzenckie i, szczerze powiedziawszy, lekko mnie zmroziła myśl, że być może lekko się zagalopowałam. Widzicie, unikam polskiej fantastyki jak diabeł święconej wody. Sparzyłam się na dosadności i brutalności Achai (choć fabuła wciągnęła, nie powiem), ułagodziły mnie nieco Kuzynki Pilipiuka, ale ostatecznie dobili Ćwiek i Komuda. Wydawało mi się, że w polskiej fantastyce nie znajdę niczego dla siebie.

Z radością muszę przyznać, że w dużym stopniu się myliłam.

Nila i Alla są siostrami, które dorastały w niewielkiej wiosce, w której czyjaś gorączka była szczytem problemów. Zresztą, nawet gorączka była nie takim znów problemem ze względu na obecność Żniwiarki, która była w stanie leczyć dotykiem. Tą Żniwiarką jest Nila i, jako że najwyraźniej w genach rodzice mieli zapisany swoisty pierwiastek X (wiem, nie ta bajka) również i Alla jest Niepowszednią. A dokładniej Bestiarką i Gwarkiem, co w sumie sprowadza się do tego, że dogada się zarówno ze zwierzęciem, jak i dowolnie wybranym człowiekiem bez względu na to, jakim językiem ten się posługuje.

Niestety, o ile w bardziej cywilizowanych częściach Ferretum Niepowszedni nie mają czego się obawiać, to oddalone od stolicy wioski były narażone na zainteresowanie żądnych złota łowców niewolników. Ci z kolei nie bardzo się krygowali i najprościej w świecie porywali, bili, wrzucali do klatki i wywozili. Co spotkało Nilę, Allę, Wodniczkę i Sambora - czwórkę Niepowszednich z tej samej wioski. W niewoli zaprzyjaźniają się z mało przystępnym Dalko i razem starają się odzyskać wolność z rąk okrutnego Welesa, który pragnie mocy Żniwiarki nawet ponad złoto.

Tym, co w drugiej kolejności - po okładce - kazało mi czytać Niepowszednich, była obijająca się o czaszkę myśl “To są polscy X-Meni, polscy X-Meni!”. W pewnym sensie nie zostałam zawiedziona. Idea ludzi z nadnaturalnymi zdolnościami, których inni się boją, a jednocześnie eksploatują, była zgodna z tym, co najbardziej pociągało mnie w historiach o mutantach. Niepowszedni nie są traktowani jak coś naturalnego - wyraźnie zaznacza się granicę między nimi, a zwykłymi ludźmi. Ich moce mogą służyć zarówno dobru, jak i złu - wszystko zależy od tego, kto ich używa i jakie ma priorytety.

Główna różnica polega jednak na atmosferze. Podczas gdy X-Meni są dość fatalistyczni, Niepowszednich wyróżnia naiwność. Wszystko jest czarno-białe. Źli są źli, dobrzy są dobrzy, nawet jeśli skrzywdzeni przez los. Lojalność jest niepodważalna, a miłość czysta i słodka. Od razu głośno powiem, że nie jest to wadą, wręcz przeciwnie - bardzo łatwo jest dzięki temu wczuć się w losy bohaterów i razem z nimi odkrywać okrucieństwo świata dorosłych wychodzące poza małą, bezpieczną wioskę.

Największym plusem Niepowszednich są postacie - każda z nich ma swoje wady i swoje zalety, silne strony i słabości. W tym wszystkim jednak Justyna Drzewicka uniknęła przesady - nikt tutaj nie jest uświęcony, a dzieci pozostają dziećmi. Relacje między nimi - braterskie, siostrzane, miłosne - chwytają za serce i wzruszają, bez sięgania po patos czy tandetę. Mamy cały przekrój społeczno-wiekowy dużej ilości postaci i choć każda z nich przedstawia sobą konkretny zestaw cech, to nie jest to ostentacyjne, a wręcz uprzyjemnia czytanie.

Problem miałam jednak ze stylem Drzewickiej. Nie jestem fanką archaizmów i choć tutaj są prowadzone konsekwentnie, często zgrzytają i aż proszą się o język współczesny. Widać tutaj też tę naiwność, o której wspomniałam wyżej i nie jestem pewna czy to styl kreuje naiwność fabuły, czy też odwrotnie, ale o ile fabularnie jest to akceptowalne, to w przypadku stylu bywa to męczące.
Irytowała też mnogość wykrzykników. Zdaję sobie sprawę z tego, że kiedyś każde istotniejsze zdanie kończyło się wykrzyknikiem, jednak już od dłuższego czasu odchodzi się od tej maniery, czego autorka chyba nie zauważyła. Efekt, niestety, jest taki, że coś, co mogłoby być naprawdę bardzo dobrym zdaniem niosącym silny ładunek emocjonalny, staje się żenująco egzaltowane.

Czy mimo to poleciłabym Niepowszednich? Zdecydowanie tak! Przede wszystkim młodzieży - tej młodszej części. Dla wielu starszych czytelników książka może wydawać się nudna, zwłaszcza, gdy porówna się ją do innych książek oferowanych dla tej grupy wiekowej, choć może i oni będą chcieli sięgnąć po coś innego.

Mnie samą, w trakcie czytania, dopadła nostalgia. Wspomnienia czasów, gdy Musierowicz, Jurgielewiczowa, Burnett czy “W pustyni i w puszczy” dotrzymywały mi towarzystwa w jesienne wieczory. Stąd wydaje mi się, że także starszy czytelnik może sporo znaleźć w tej historii - fabuła, postaci i nadzieja, która płynie z Niepowszednich, jest powiewem świeżości wśród brutalnej, brudnej i przeerotyzowanej literatury, jaka jest obecnie promowana i hołubiona.

Kończę to pisać i biorę się za drugą część! Coś czuję, że będzie o wiele lepsza!

BONUSY:
Dziwny jest ten świat - Ale za to bogaty! Mamy mnogość Niepowszednich i coś mi mówi, że to dopiero początek. Każda moc ma swoje ograniczenia i możliwości, plusy i minusy. Lubię taki zestaw.

A ci tam z tyłu - Rodzina i przyjaźń mają w tej historii wielkie znaczenie i nierzadko wpływają na wydarzenia. Pojawia się także motyw rodziny jako bliskich tobie ludzi, co rozgrzewa moje serce.

Autorskie ciekawostki - Justyna Drzewicka w jednym z wywiadów stwierdziła, że moce Niepowszednich wzięły się z jej dzieciństwa, z tych mocy, które jako dziecko chciałaby mieć. I to się czuje - przez całość historii przebija dziecięcy entuzjazm i marzenie o supersile.

zapraszam na tumblr (z obrazkami!):
https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/165975335339/polscy-x-meni-dla-młodszych-czyli-niepowszedni

Co byś zrobił, gdyby okazało się, że jesteś wyjątkowy? I co, gdyby okazało się, że jesteś na tyle wyjątkowy, że twoją wartość da się określić w monetach?

Przyznam się szczerze, że tym, co zwróciło moją uwagę na tę serię, były...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

zapraszam na tumblr (z obrazkami!)
https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/164405205154/mendelejew-w-fantastyce-czyli-z-mg%C5%82y-zrodzony

Mendelejew w fantastyce, czyli “Z Mgły Zrodzony” Brandona Sandersona

Opis tej książki to… hmmm, um, to bardzo zbijający z pantałyku skrót wydarzeń i ciężko mi się do niego odnieść bez zbytniej krytyki autora. Nie przepadam za przedramatyzowanymi opisami, zwłaszcza, gdy dramatyzm doprowadza do przekłamania.

Zacznijmy od tego, że Ostatni Imperator nie jest niezwyciężony jak bóg - on jest bogiem. Teokracja ma się świetnie i kwitnie, szlachta chleje i baluje, a grupą uciskaną są ludzie zwani skaa. Niewolnicy, którzy istnieją tylko po to, by wysoko urodzeni nie musieli brudzić sobie rąk popiołem. Traktowani okrutnie, nieludzko, są jednocześnie pozbawieni silnej woli oraz nadziei, że ich życie mogłoby być inne.

Kelsier, wyżej wymieniony "pokryty bliznami pół-skaa ze złamanym sercem” nie jest głównym bohaterem jak sugeruje opis. Jego nienawiść do systemu oraz samego Ostatniego Imperatora jest siłą napędową, owszem, ale główną bohaterką jest Vin, dziewczyna ze slumsów, która z dnia na dzień zostaje wplątana w intrygę mającą na celu wyzwolenie skaa. Vin, która nie jest w stanie nikomu zaufać, powoli uczy się życia w zgodzie z innymi i dzięki nim powoli poznaje siebie oraz to, na co ją stać. A stać ją na bardzo, bardzo wiele.


Gdy mowa jest o Brandonie Sandersonie, za każdym razem muszę przyznać, że tym, co go wyróżnia na tle innych autorów fantasy, jest jego ogromna wyobraźnia oraz zdolność kreowania niespotykanych wcześniej systemów magicznych. W “Rozjemcy” mieliśmy magię czerpaną z kolorów. W świecie “Zrodzonego z mgły” siła czerpana jest z dziesięciu metali - oraz z jedenastego, legendarnego. Połykasz metal i jeśli jesteś kimś, kto może go spalać, czerpiesz z niego określone korzyści. Cyna z ołowiem wzmacnia twoje ciało i dodaje sił. Brąz pozwala ci ukryć się przed innymi, którzy spalają metale. Stal odpycha metale. Każdy człowiek obdarzony tak zwaną Allomancją - czyli zdolnością spalania metali - może spalać jedynie jeden typ. Poza Zrodzonymi z Mgły, którzy mogą spalać je wszystkie i odpowiednio dobierając metale, a także stosując się do ograniczeń i zasad, wykorzystują je, by być idealnymi wojownikami lub szpiegami.

W systemie magicznym pełnym obostrzeń oraz regulaminów bardzo łatwo można się pogubić. Czytając pierwszą część bezustannie zerkałam na legendę z tyłu książki, by upewnić się który metal za co odpowiada. Sanderson zebrał to wszystko w piękną całość i nie znalazłam ani jednej niespójności logicznej w pojedynkach, w których pełno było przyciągania i odpychania metali.

Zwykle sceny walki pisane są tak, jakby autor tworzył jeden piękny gobelin, delikatnie wszywając kilka typów nici w konkretne miejsca. Sceny walk w “Zrodzonym z mgły” są jak kilka gobelinów tkanych jednocześnie przy użyciu jedynie dwóch rąk, za to z setką nici, które mogą łatwo się poplątać. Za to należą mu się ogromne brawa.


Interesująca jest sama postać Vin, a także historie postaci pobocznych, o których dowiadujemy się z czasem coraz więcej. Istniało ryzyko stworzenia Vin jako typowej bohaterki literatury young adult - wyjątkowej, docenianej przez wszystkich, która z brzydkiego kaczątka rozkwita w pięknego łabędzia i szybko jej głowę zaprząta nie konflikt polityczny, a różnorakie miłostki. Na szczęście oszczędzono nam kolejnej Mary Sue. Vin przez większą część czasu jest niepewna, nieufna, wycofana, a jednocześnie ciekawa i bardzo, bardzo twarda. Ten typ siły ducha powstał na wskutek ciężkiego dzieciństwa w slumsach, gdzie bardzo łatwo można stracić życie i sam fakt, że przeżyła tak długo, dużo o niej mówi.

Kelsier jest postacią, którą można łatwo polubić, choć ma się co do niego mnóstwo wątpliwości. Jego wiara w ludzi - całkowite przeciwieństwo postawy Vin - jest tym, co trzyma czytelnika w niepewności, bo jak bardzo można ufać innym? Skoro do porażki - a w konsekwencji śmierci wielu skaa - wystarczy jedna osoba, a zaangażowane jest kilka, jak daleko sięga zaufanie?

Przez pierwszy tom sagi przewija się mnóstwo interesujących postaci pobocznych - filozofujący Ham, spokojny Dox, tajemniczy Marsh, ponury Clubs, jowialny Breeze (mój absolutny faworyt) a także idealista Elend, jedna z niewielu pozytywnych postaci ze szlacheckiej kasty, który powoduje, że Vin odkrywa w sobie element osobowości, o który nigdy wcześniej siebie nie podejrzewała.



Jednak pomimo dużej ilości ciekawych postaci, a także nieprawdopodobnej złożoności świata przedstawionego, przeczytanie “Z Mgły Zrodzonego” zajęło mi prawie tydzień. Całość ogromnie się dłużyła, wszystkie narady, spotkania, rozmowy… To wszystko być może było potrzebne z fabularnego punktu widzenia, ale ogromnie nużyło. Postacie poboczne zostały potraktowane po macoszemu, w wielu przypadkach był to najzwyczajniej w świecie zmarnowany potencjał. Sceny akcji były wartkie i interesujące, wciągały, ale po nich następowały przydługie rozmowy o strategii, życiu, filozofii, religii i swoim miejscu w świecie.

Już same te rozmowy są powodem, dla którego tak ciężko szło mi czytanie. Nie lubię mieć opinii i teorii serwowanych na talerzu, pod sam nos. Uwielbiam, gdy kąski światopoglądowe przewijają się przez fabułę, przez postacie i wynikają z ogólnej złożoności świata. W chwili, gdy dwie lub więce osoby siadają i dyskutują nad istotą religii w życiu lub zastanawiają się jaki jest sens istnienia oraz czy istnienie bez bliskich relacji z innymi jest w ogóle istnieniem… W takiej chwili mam ochotę walnąć książką o ścianę, bo to jest droga na skróty, za którą nie przepadam.

Nie mogę jednak odmówić mądrości przedstawianym poglądom. Wiele z komentarzy bohaterów można łatwo przenieść na naszą rzeczywistość - obecnie targaną konfliktami natury religijnej - i przyznać im rację. Z wieloma innymi można się nie zgodzić i zrzucić je na karb filozofii świata przedstawionego, która sama w sobie jest intrygująca, ale nie na tyle, by się nad nią głębiej pochylać. Jednak jeśli nawet się nie zgadzamy - jest to wysokiej klasy dysputa teologiczno-ontologiczna i samo czytanie jej może przynieść radość, w zależności od gustu.



Gdyby nie fakt, że po “Zrodzonym z Mgły” następują kolejne tomy, byłaby to kolejna pozycja na liście zatytułowanej “takie se, może być”. Jednak teraz - po przeczytaniu następnych dwóch części - muszę przyznać, że “Zrodzony z Mgły” ma wiele ukrytych wątków, które ciągną się długo, długo, aż do trzeciego tomu. Tak dobrze zaplanowana fabuła, wybiegająca myślą setki stron wprzód, to majstersztyk i coś, co jest moim literackim fetyszem.

Wartkie sceny akcji, bardzo mocna bohaterka i świat przedstawiony są wystarczającym powodem, by sięgnąć po “Zrodzonego z Mgły”, nawet jeśli nieco się dłuży.

Przy pierwszym czytaniu ocena była 4/10. Teraz daję jej spokojne 6/10.

BONUSY:

Dziwny jest ten świat - Ale jak złożony! Mamy wcześniej nie spotykany system magiczny, zasady i warunki, nowe kasty społeczne oraz rasy i gatunki. Samo poznanie idei spalania metali powinno być wystarczającym powodem, by zacząć czytać.

Nie mów do mnie Mary Sue - Nawet nie próbuj. Vin nie jest kolejną och-jakże-potężną łamagą, która sama twierdzi, że jest twardą wojowniczką, ale przy pierwszej okazji zabicia kogoś płacze w rękaw i ślini się na widok najbliżej położonego przedstawiciela płci przeciwnej. Jest twarda, konkretna i niejednym cię zaskoczy.

Mam wszystkie puzzle! - Nie brakuje ani jednego kawałka. W tak złożonym systemie magicznym bardzo łatwo można przeoczyć logikę i narobić tylu dziur, że ser szwajcarski poczułby się zazdrosny. Sanderson wykonał kawał naprawdę dobrej roboty, wszystko trzyma się kupy i nie bierze się znikąd. Wierzcie mi, nawet jeśli wydaje się inaczej.

Gratka dla nerdów - Filozoficznych. “Z Mgły Zrodzony” ma od groma rozważań nad sensem życia, istnienia, religii oraz relacji międzyludzkich. Można by pomyśleć, że Sanderson pisał tę książkę z myślą o zrobieniu kopiuj-wklej na doktorat z filozofii. Mądre i przekonujące.

zapraszam na tumblr (z obrazkami!)
https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/164405205154/mendelejew-w-fantastyce-czyli-z-mg%C5%82y-zrodzony

Mendelejew w fantastyce, czyli “Z Mgły Zrodzony” Brandona Sandersona

Opis tej książki to… hmmm, um, to bardzo zbijający z pantałyku skrót wydarzeń i ciężko mi się do niego odnieść bez zbytniej krytyki autora. Nie przepadam za...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Seraph of the End - Serafin Dni Ostatnich #6 Takaya Kagami, Yamato Yamamoto
Ocena 7,3
Seraph of the ... Takaya Kagami, Yama...

Na półkach: , , , , , ,

Opinia o całej serii:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3667902/seraph-of-the-end---serafin-dni-osta...

oraz:

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/163557885714/przysz%C5%82y-wampiry-i-wszystko-popsu%C5%82y-a-potem

(tumblr fajniejszy, z obrazkami i przyjemną szatą graficzną!)

Opinia o całej serii:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3667902/seraph-of-the-end---serafin-dni-osta...

oraz:

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/163557885714/przysz%C5%82y-wampiry-i-wszystko-popsu%C5%82y-a-potem

(tumblr fajniejszy, z obrazkami i przyjemną szatą graficzną!)

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Seraph of the End - Serafin Dni Ostatnich #5 Takaya Kagami, Yamato Yamamoto
Ocena 7,2
Seraph of the ... Takaya Kagami, Yama...

Na półkach: , , , , , , ,

Opinia o całej serii:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3667902/seraph-of-the-end---serafin-dni-osta...

oraz:

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/163557885714/przysz%C5%82y-wampiry-i-wszystko-popsu%C5%82y-a-potem

(tumblr fajniejszy, z obrazkami i przyjemną szatą graficzną!)

Opinia o całej serii:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3667902/seraph-of-the-end---serafin-dni-osta...

oraz:

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/163557885714/przysz%C5%82y-wampiry-i-wszystko-popsu%C5%82y-a-potem

(tumblr fajniejszy, z obrazkami i przyjemną szatą graficzną!)

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Seraph of the End - Serafin Dni Ostatnich #4 Takaya Kagami, Yamato Yamamoto
Ocena 7,4
Seraph of the ... Takaya Kagami, Yama...

Na półkach: , , , , , ,

Opinia o całej serii:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3667902/seraph-of-the-end---serafin-dni-osta...

oraz:

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/163557885714/przysz%C5%82y-wampiry-i-wszystko-popsu%C5%82y-a-potem

(tumblr fajniejszy, z obrazkami i przyjemną szatą graficzną!)

Opinia o całej serii:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3667902/seraph-of-the-end---serafin-dni-osta...

oraz:

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/163557885714/przysz%C5%82y-wampiry-i-wszystko-popsu%C5%82y-a-potem

(tumblr fajniejszy, z obrazkami i przyjemną szatą graficzną!)

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Seraph of the End - Serafin Dni Ostatnich #2 Takaya Kagami, Yamato Yamamoto
Ocena 7,3
Seraph of the ... Takaya Kagami, Yama...

Na półkach: , , , , , , , , ,

Opinia o całej serii:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3667902/seraph-of-the-end---serafin-dni-osta...

oraz:

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/163557885714/przysz%C5%82y-wampiry-i-wszystko-popsu%C5%82y-a-potem

(tumblr fajniejszy, z obrazkami i przyjemną szatą graficzną!)

Opinia o całej serii:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/3667902/seraph-of-the-end---serafin-dni-osta...

oraz:

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/163557885714/przysz%C5%82y-wampiry-i-wszystko-popsu%C5%82y-a-potem

(tumblr fajniejszy, z obrazkami i przyjemną szatą graficzną!)

Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Seraph of the End - Serafin Dni Ostatnich #1 Takaya Kagami, Yamato Yamamoto
Ocena 7,5
Seraph of the ... Takaya Kagami, Yama...

Na półkach: , , , , , , , , ,

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/163557885714/przysz%C5%82y-wampiry-i-wszystko-popsu%C5%82y-a-potem

^odwiedzajcie tumblra, fajniejsza oprawa i obrazki!

Przyszły wampiry i wszystko popsuły, a potem zwalają to na ludzi... czyli “Serafin Dni Ostatnich” Takaya Kagami i Yamato Yamamoto

"Na skutek nieznanego wirusa ludzkość uległa zagładzie. Jedynymi ocalałymi są dzieci, które zostały uwięzione przez wampiry w ich podziemnych miastach. Dzięki poświęceniu swoich przyjaciół jednej osobie udaje się uciec. Chłopak poprzysięga zemstę na dawnych oprawcach… Co czeka na niego w kompletnie zmienionym świecie?"

Nic specjalnie strasznego. Będzie sobie chodził do szkoły, pozna nowych przyjaciół, zdobędzie fajną broń, bagaż emocjonalny prędzej czy później zaniknie, by wrócić z nawiązką i… I tak właściwie jedynym moim problemem z “Serafinem Dni Ostatnich” jest brak psychologicznych podstaw zachowania głównego bohatera. Bo, poza tym dość sporym niedopatrzeniem, całość można uznać za bardzo interesującą i wciągającą, a przy tym przyjemną dla oka.

Od dłuższego czasu uznaję Wydawnictwo Waneko za najlepsze na polskim rynku mangowym. Mają ogromny wybór pozycji - od mocnych erotyków, poprzez yaoi, yuri, shoujo, komedie, sportówki, shouneny, aż po seineny, od których włos na głowie się jeży. Trochę zgodnie z zasadą każdemu jego porno, a trochę z czystej chęci trafienia do jak najszerszego grona odbiorców (kapitalizm, co poradzisz?). Sięgają po pozycje niszowe i po mega popularne. Ich tłumaczeniom przydałaby się większa korekta, bo niektóre zdania powodują zażenowanie, ale trzymają wysoki poziom, który przegrywa wyłącznie z Wydawnictwem Yumegari, absolutnym zwycięzcą pod względem publikowanych tekstów. Unikają przykrych dla oczu spolszczeń i tłumaczenia nazw własnych, które spokojnie mogą zostać w oryginale (patrzę na was, JPF). Sam “Serafin Dni Ostatnich” drukowany jest na przyjemnym papierze, dokładnie i bez ucinania kadrów, choć mogliby nieco częściej drukować kolorowe strony na początku rozdziałów, zamiast wbijać je w szarości, co powoduje niezbyt wyraźny druk, ale to mój ogólny problem z wydawnictwami w Polsce, więc nie odstają. Grzbiety są mocne, nie puszczają po kilkukrotnym czytaniu i przyjemnie trzyma się je w dłoniach. Obwoluty mają bardzo ładne kolory i są miłe w dotyku. Absolutnym plusem są kolorowe mini-plakaty na początku każdego tomu i choć nie wiem czy to decyzja Waneko, czy tak jest również we wszystkich innych wydaniach, na pewno doceniam.

Yuu trafia do domu dziecka po tym, jak jego ojciec próbował go zabić, co spowodowało, że stał się nieufny wobec absolutnie wszystkich. Dzieci, które wyciągają do niego rękę - a zwłaszcza jedno z nich, Mikę - odpycha, bojąc się jakiegokolwiek zaangażowania. Nie ma jednak czasu na to, by wszystkich posłać do diabła, bo kilka minut po okrzykach godnych dorastającego Harry’ego Pottera, opiekunka dostaje krwotoku i pada na ziemię. A razem z nią wszyscy powyżej trzynastego roku życia, co powoduje kompletny chaos i być może skończyłoby się to jatką na miarę “Gone” Michaela Granta (polecam jedynie osobom z mocnymi nerwami, bo to ostry seinen wśród YA) gdyby na scenę nie wkroczyły znikąd wampiry, chcące zrobić z nich żywy inwentarz. Kilka lat później, jeden z nich postanowi zagrać z nimi w makabryczną grę, z której żywcem ujdzie jedynie Yuu i na dzień dobry wpadnie na członka Japońskiej Cesarskiej Armii Demonów, który zaoferuje mu zemstę.

Po czym wyśle go do szkoły.

To jest dość mocny element rozczarowujący, ponieważ życie Yuu w szkole nie różni się prawie niczym od typowo szkolnych shounenów - bohater poznaje nowych przyjaciół, zdobywa skille oraz wyposażenie, po czym idzie na misję. Lekki RPG i być może całość byłaby nieznośna, gdyby nie to, że zostało to podane ze smakiem i dużą dozą tajemnic, które zdobywają kolejne warstwy im dalej idziemy.

Tym, co mnie zachwyciło najbardziej, jest fakt, że świat przedstawiony nie jest czarno-biały. Otrzymujemy całą skalę szarości w postaciach drugoplanowych oraz epizodycznych, a ich motywy nierzadko wypływają dopiero o wiele później, gdy człowiek już jest przyzwyczajony do pewnego rodzaju wizerunku. A tu nagle klops, okazuje się, że postacie, które łatwo się lubiło, są w zasadzie bliżej czarnej strony skali szarości, a te, z którymi nie chcielibyśmy mieć nic do czynienia i czekamy, aż ich głowy zostaną nabite na pal, zaczynamy wspierać (poza nieszczęsnym Yuu, który jest przykrym przykładem męskiej Mary Sue, więc pozostaje Silny i Dobry).

Nie należy jednak wymagać głębi psychologicznej od większości relacji. Są one proste, typowe dla shounenów i jedynie kilka z nich można nazwać skomplikowanymi. Jak już mówiłam na wstępie - brak psychologicznej konsekwencji trochę boli. Wiele spraw zostało albo ułagodzonych, albo spłyconych i nie wiem na ile jest to kwestia problemu przeniesienia nowelki na mangę, a na ile oryginalnego tekstu. Nie ukrywam, że bardzo chętnie przeczytałabym nowelki, a przynajmniej wiele wyjaśniający prequel o Gurenie (teraz patrzę na was, Waneko, wyczekująco).

Fabularnie możemy jednak rozsiąść się w fotelu i radośnie popijać herbatkę, bo jest co śledzić i nad czym się zastanawiać. Nie ma zbyt wielu dziur logicznych, co chwali się autorowi, a nawet jeśli są, to później okazuje się, że jednak wcale nimi nie były. Świat polityki, wojska oraz struktur społecznych jest rozwijany z każdym tomem, a walki, których nie brakuje, zadowolą fanów mordobicia, choć na prawdziwie wciągające starcia trzeba będzie trochę poczekać.

Yamato Yamamoto, autor graficznej strony “Serafina Dni Ostatnich”, ma bardzo przyjemny styl. Postacie są wyraziste, różnią się od siebie i choć kobiety mogłyby być nieco bardziej zróżnicowane (zdecydowanie większość z nich wizerunkowo idzie w kierunku moe lub loli) to ciężko mi przypomnieć sobie postać, na którą nie byłoby przyjemnie spojrzeć. Mają wyrazistą mimikę i nawet niewielkie zmiany od razu są widoczne i odczuwane. O ile w pierwszych tomach twarze oraz ruchy są nieco kanciaste, to w późniejszych widać wyraźnie, że ręka Yamamoto przyzwyczaiła się do nich i nabierają przyjemnej miękkości. Tła niestety bywają puste i mało skomplikowane - poza rzadkimi panoramami - ale dobór gry światłocieni dobrze oddaje nastrój oraz wagę chwili. Krótko mówiąc - nie wali po oczach i można pozachwycać się niektórymi scenami (ja ślinię się nad absolutnie każdym kadrem zawierającym Shinyę - jego twarz sama w sobie jest w stanie przykuć mój wzrok na długie minuty).

Jeśli macie ochotę na niewymagającą, ciekawą historię z ładną grafiką i w miarę spójnym światem, to jest dokładnie to, czego szukacie. A jeśli, tak jak ja, macie przy tym słabość do ciekawych postaci pobocznych, jesteście w dobrym miejscu.


7/10

Bonusy:

Ci tam z tyłu - Dużym plusem jest cała zgraja postaci pobocznych. Sam Yuu jest mało interesujący i gdyby manga była tylko o nim, zapewne bym jej nie ruszyła. Nie wszyscy są przyjaciółmi, ba!, niektórzy zdecydowanie nimi nie są, ale są wyraziści, interesujący i czasami czytasz tylko po to, by ponownie zobaczyć jednego z nich.

Dziwny jest ten świat - Ale na szczęście spójny. Wampiry, zaraza, demony uwięzione w broni, anioły i ludzie, którzy wcale nie są tutaj tymi dobrymi. Miszmasz, z którego mogło wyjść coś paskudnego, ale na szczęście autor ma głowę na karku.

Wielka sztuka - Grafika jest bardzo przyjemna dla oka. Warto przyjrzeć się niektórym kadrom, bo detale potrafią zawrócić w głowie. O ile nie bardzo jeśli chodzi o tła, to zdecydowanie w przypadku postaci. A już na pewno strojów.

Autorskie ciekawostki - Takaya Kagami nosił się z zamiarem napisania “Serafina Dni Ostatnich” przez ponad szesnaście lat. Strzelił sobie lekko w stopę podsuwając wydawcy w tym samym czasie pomysł na tę nowelkę oraz na Legend of the Legendary Heroes. Herosi byli bardziej na fali w tamtym czasie.

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/163557885714/przysz%C5%82y-wampiry-i-wszystko-popsu%C5%82y-a-potem

^odwiedzajcie tumblra, fajniejsza oprawa i obrazki!

Przyszły wampiry i wszystko popsuły, a potem zwalają to na ludzi... czyli “Serafin Dni Ostatnich” Takaya Kagami i Yamato Yamamoto

"Na skutek nieznanego wirusa ludzkość uległa zagładzie. Jedynymi ocalałymi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/tagged/Dziecioodporna
^ zapraszam na tumblra, ma obrazki i fajną szatę graficzną!

Jak (nie)mieć dzieci i nie zwariować... czyli “Dziecioodporna” Emily Giffin

Zwykle nie przepadam za streszczeniami zdradzającymi sedno konfliktu w powieści, ale po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że nie można inaczej było tego streścić i jednocześnie zachęcić do czytania. Także duży plus dla osoby tworzącej ten opis.

Claudia i Ben są szczęśliwą parą od wielu lat i Claudia nie może sobie wyobrazić bardziej perfekcyjnego mężczyzny, niż Ben, który, tak jak ona, nie chce mieć dzieci i jest w pełni zadowolony ze stylu życia, jaki prowadzą. Chwilę po tych zachwytach spada na nich nieszczęście. No, nie tak dokładnie na nich, tylko na ich przyjaciół. I nie nieszczęście, tylko takie duże, wrzeszczące, smarkające, srające i rzygające szczęście. Które w tajemniczy sposób zmienia Bena w osobę, która pojawiała się w młodzieńczych koszmarach Claudii - w mężczyznę pragnącego dziecka.

Co zrobić w momencie, gdy osoba, z którą chcesz spędzić resztę swojego życia zmienia się w kogoś, kogo unikałaś jak opryszczki? Co, jeśli jest to tak dotkliwa różnica, że nie wyobrażasz sobie dalszego życia w ten sposób? I - przede wszystkim - co jeśli ta osoba jest idealna pod absolutnie każdym względem za wyjątkiem tego jednego?

Temat niechęci do posiadania dzieci jest ostatnimi czasy dość gorący i - co dziwi mnie za każdym razem gdy chodzi o całkowicie nieszkodliwe decyzje natury osobistej - kontrowersyjny. Istnieje jakiś społeczny przymus posiadania dzieci, o ile masz działającą macicę i jesteś w mniej więcej akceptowalnym wieku rozrodczym (jak rozmnażasz się za wcześnie jesteś puszczalska, jak za późno, wariatka). To tak, jakbyśmy wciąż tkwili jednym butem w Średniowieczu, gdzie jak w małżeństwie nie masz dziecka, to jest z tobą coś nie tak. A jak nie chcesz mieć dzieci “bo nie”, to jesteś egoistyczna, narcystyczna i w ogóle nie myślisz o umierającej Ziemi, która ginie z powodu przeludnienia i na stos z tobą. Ale o tym broń Boże nie wspominaj, bo zostaniesz zakrzyczana, że postępujesz nie po chrześcijańsku (choć przysięgam, że nie pamiętam, by w Biblii kazano nam się rozmnażać w tempie wprost proporcjonalnym do zasobów naturalnych).

Claudia od kiedy tylko pamięta nie chce mieć dzieci. Może być ciotką na pełny etat, ale czuje się lepiej, gdy pod koniec dnia odstawia dzieci do ich rodziców i może swobonie rozwalić się na kanapie i robić wielkie NIC. Może sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby Ben nie wiedział, że ona nie chce mieć dzieci, ale tak nie było - pisał się na to, ba!, był zadowolony. Tylko potem przyszły mu hormony i ups, co teraz? Dziecka mu się chce, cholera.

Wybaczcie ciężki sarkazm, ale tak po prawdzie - ile razy słyszeliście jak to kobieta złapała faceta na dziecko? Albo wymusza na nim dziecko? Albo nagle jej się zachciało a on biedny nie chce? W drugą stronę, kiedy to mężczyźnie zachce się potomka, kobieta staje się potworem, który broni swoich praw reproduktywnych niczym smok białogłowę z wieży, a ten biedny rycerzyk, heroiczny i altruistyczy, cierpiący nieludzkie męki, może jedynie czekać, aż smok łaskawie machnie ogonem i pójdzie w cholerę, bo mu umowa ochroniarska się skończyła.

Nie jestem wielką fanką Giffin pod względem fabularnym i charakterologicznym. O ile jej styl jest łatwy i przyjemny, to jej postacie zwykle drażnią mnie, a fabuła trąca telenowelą. W tym jednak przypadku byłam zachwycona. Zamiast prześmiewczego podejścia do tematu rodzicielstwa i hormonów, bądź ignoranckich prób zrzucenia “winy” na Claudię i zrobienia z niej samolubnego potwora (i podobnie z Benem), mamy przedstawienie argumentów “za” i “przeciw”. Opinie oraz głosy postaci pobocznych również się różnią i ten zabieg literacki pozostawia książkę neutralną, a czytelnik jest w stanie sam podjąć decyzję, po której ze stron się opowiada - jeśli w ogóle.

Kreacja Claudii jest bezprecedensowa - kobieta, która wie, czego chce, jest gotowa tego bronić, a jednocześnie zmaga się z konfliktem tego, czego chce, a silnym uczuciem do męża, który jest też jej najlepszym przyjacielem. Sam Ben ma swoje wady i zalety, a jego pragnienie zostania ojcem nie jest przedstawione w sposób ani śmieszny, ani wchodzący w przesadę Mamy tu realny dramat ludzi wplątanych w coś, czego się nie spodziewali, a co ich przerosło.

Warto tu zaznaczyć, że pomimo ciężkiego tematu całość podana jest w łapiący za serce sposób. Pod sam koniec mocno-mocno przytuliłam książkę, niczym Emilka z Animaniaków swoje zwierzątka i szczerzyłam się jak głupia. To była bardzo dobra lektura, podnosząca na duchu i pozostawiająca wrażenie ciepłego, pluszowego kocyka w mroźny dzień.

10/10

Bonusy:

Było sobie życie - Bardzo często widać książki o kobietach, które dzieci chcą mieć, ale nie mogą. Rzadko kiedy w drugą stronę. Tymczasem takie istnieją i mają się średnio dobrze, bo presja na nich wywierana jest ogromna i zewsząd są atakowane. “Dziecioodporna” nie pomija tego aspektu. Z kolei najbardziej widoczna postać poboczna boryka się z problemem zdrady.

Taki romans to ja mogę - Chwyta za serce i boli - ale jest to dobry ból. Jest tam miłość i jest ona wielka, ale nie wszechogarniająca. Jest bliskość, ale nie ma przywiązania łańcuchami. Jest piękna i nie ma w tym żadnego ale.

Mężczyzna doskonały - Ben. Zakochałam się. Ostrzegam, że jest to zaraźliwe. Jest dobry. Jest miły. Jest najlepszym przyjacielem i powiernikiem. Dużo rozumie i dużo czuje. Nie naciska, nie jest świnią, w żaden sposób nie można go nazwać bydlakiem. A przy tym przystojny jak wszyscy diabli. Chcę go.

Autorskie ciekawostki - Wbrew tytułowi, Giffin zaszła w ciążę pisząc “Dziecioodporną”. Ach, ta ironia.

https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/tagged/Dziecioodporna
^ zapraszam na tumblra, ma obrazki i fajną szatę graficzną!

Jak (nie)mieć dzieci i nie zwariować... czyli “Dziecioodporna” Emily Giffin

Zwykle nie przepadam za streszczeniami zdradzającymi sedno konfliktu w powieści, ale po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że nie można inaczej było tego streścić...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to