Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Tym razem Anna Kańtoch nie napisała książki o nikim zaginionym, ale gdzieś tam cały czas ten duch wydaje się krążyć po opłotkach, wpływać na klimat i akcję, wrażenia i refleksje.

Początkowo byłam zaskoczona, bo czytam sobie, czytam, a to takie jakby niekańtochowe?...

Niemiło, czy miło zaskoczona? Ani jedno, ani drugie 😜
Niby liczyłam na i oczekiwałam czegoś sprawdzonego i po prostu dobrego, ale też ciekawa byłam czegoś nowego, bo nowego spod ręki autorki, trylogia została wszak zamknięta.
Ostatecznie dostałam to i to :)

A może to tylko sprawka "eksperymentu" z narracją pierwszoosobową, ta dziwność czytania?

Powieść dobrze mi się czytało, tak, jak zawsze, kiedy sięgam po tę autorkę.
Historia nie jest jakaś bardzo oryginalna, ale tak jest dobrze, nie ma dysproporcji, można "wejść" w książkę w całości, a nie skupiać się na jednej kwestii kosztem innych, na wodotryskach.

Rozwiąz(yw)anie intrygi jest tyleż proste, bo gdzieś w połowie już się wie, ale... nie do końca, co pozostawiające pewne niepewności, podejrzenia, wątpliwości i niespodziewaności - dla mnie też w proporcjach w sam raz.

Świetnie uważam oddany został świat "widziany" oczyma niewidomego, podkręciło też efekt właśnie to zastosowanie narracji w pierwszej osobie. Podoba mi się, że nie tylko poznajemy z relacji bohatera fabułę, fajnie też jest zbudowana jego przemiana, od w miarę beztroskiego odnoszącego sukcesy pisarza w poprawnym związku z Alą, po człowieka doświadczonego, dojrzałego, po przejściach, żeby nie powiedzieć złamanego, przygniecionego do gleby. Autorka cały proces oddała bardzo subtelnie, wiarygodnie psychologicznie, bardzo mi się to podoba.

To była dobra i przyjemna lektura, autorka umie opowiadać 👌
A teraz czekam na kolejną książkę Anny Kańtoch :)

(wcześniej tekst opublikowałam na moim IG)

Tym razem Anna Kańtoch nie napisała książki o nikim zaginionym, ale gdzieś tam cały czas ten duch wydaje się krążyć po opłotkach, wpływać na klimat i akcję, wrażenia i refleksje.

Początkowo byłam zaskoczona, bo czytam sobie, czytam, a to takie jakby niekańtochowe?...

Niemiło, czy miło zaskoczona? Ani jedno, ani drugie 😜
Niby liczyłam na i oczekiwałam czegoś sprawdzonego i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Polubiłam Selkis, ale moim ulubionym bohaterem został Lucius Andronicus. To przede wszystkim z powodu tej postaci użyłabym określenia "powieść psychologiczna" opisując książkę Gai Grzegorzewskiej. Dużo tu jego przemyśleń, a nie była mu ta umiejętność naturalna - nie urodził się z nią. Pięknie też jest opisana jego ciągła, nieustająca i nieustępliwa przemiana, radzenie sobie z traumą, dojrzewanie i dojrzewanie do miłości romantycznej - osoby s/krzywdzonej i sponiewieranej na wszelkie możliwe sposoby, dawnego seksrobota, dawnego żołnierza piechoty używanego do pełnej okrucieństwa pacyfikacji buntowników i ich rodzin.

Od początku za to nie polubiłam konsylierki Kruger, choć to postać niejednoznaczna, tak jak Andronicus zresztą, ale inaczej. Ona raczej jest już bytem skończonym - skostniałym, odpornym na wpływy i zmiany, nie rokującym. Pozbawiającym nadziei.

Dlaczego to takie ważne?

Bo można nazwać "Selkis" również powieścią feministyczną/ feminizującą, czy podważającą stereotypy, m.in. płciowe i propagującą idee równościowe. Stawiającą pytania o człowieczeństwo, w szczególe i w ogóle, o znaczenie tego wszystkiego współcześnie/obecnie i o przyszłość tych zagadnień (a dodatkowych refleksji i emocji dostarcza nam wkraczająca w nasze życie coraz mocniej sztuczna inteligencja).

Przypomniał mi się serial "Star Trek", bo i w nim było wieloraswo i wielohumanoidalnie. I wszystko działo się wokół relacji międzyludzkich/międzyosobniczych, jak tutaj.

Przeczytałam na okładce, że autorka uwielbia space opery. Mimo że doświadczenie mam w tym gatunku skromne, to uważam, że "Selkis", mimo pewnych typowych zagrań gatunkowych wcale typowa dla gatunku nie jest, jest czymś nowym w rozdaniu tak już wydawałoby się ogranych gadżetów, kostiumów i ról. Według mnie za sprawą pierwiastka żeńskiego, mówiąc w skrócie, a też upraszczając, bo nie wiem jak to inaczej określać? Czy TO, o czym myślę, jest wciąż tylko i typowo "żeńskie"? No właśnie, to też jest dobre pytanie.

Zresztą jest tu wymieszanych wiele gatunków, a każdy pojawia się w trochę nietypowy sposób - powieść psychologiczna więc, thriller, romans, kryminał, horror, choć tu raczej w znaczeniu horroru, który spotyka głównych bohaterkę i bohatera.

Jedyna właściwie akcja w "Selkis" polega na zwrotach akcji, które totalnie odwracają wszystko do góry nogami i czynią wszystko nieprzewidywalnym. A że kibicowałam parze bohaterów i kilku innym bardzo, tym bardziej byłam ciekawa co dalej i chciałam, żeby wszystko dobrze się skończyło. Jak w bajce, jak w romansie...

Jeśli o romans chodzi, to rzadko już trawię tytuły z tego gatunku, dlatego cieszę się, że w przypadku tej książki okazało się, że jednak więcej, niż trawię. Erotyka, opisy zbliżeń zakochanych nie rażą jak to zwykle bywa, opisane są adekwatnie i w przyjemny sposób. Choć być może w obyczajówce byłoby to inaczej odczuwane, mniej znośnie? W takiej oprawie i kostiumie, miłość erotyczna jakoś dobrze mi leżała.

Już nie pamiętam kiedy tak miałam, że nie chciałam kończyć książki, którą akurat czytam, że chciałam ciągle w niej być. Czytając "Selkis" tak właśnie było, mimo że nie wszystko w niej było przyjemne i dobre, wręcz przeciwnie.

TW: gwałt, przemoc, rasizm, bezprawna izolacja.

Podoba mi się jak pisze Gaja Grzegorzewska, zamierzam teraz przeczytać także jej kryminały, ciekawią mnie.

(wcześniej tekst opublikowałam na moim IG)

Polubiłam Selkis, ale moim ulubionym bohaterem został Lucius Andronicus. To przede wszystkim z powodu tej postaci użyłabym określenia "powieść psychologiczna" opisując książkę Gai Grzegorzewskiej. Dużo tu jego przemyśleń, a nie była mu ta umiejętność naturalna - nie urodził się z nią. Pięknie też jest opisana jego ciągła, nieustająca i nieustępliwa przemiana, radzenie sobie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Zauważyłam, że tytuł "Piękna córka kata" trochę odstrasza potencjalnych czytelników, wywołuje konsternację.
A tak idealnie oddaje i symbolizuje to, czym jest proza Angeli Carter, co stanowi jej cechę charakterystyczną i jej charakter. To amalgamat kontrastów - piękna i niewinności z namiętnością, pożądaniem i drapieżnością, wręcz okrucieństwem, oniryczności z turpizmem, tego co zwyczajne i przyziemne z tym, co niezwykłe, dziwaczne, wynaturzone...

Tytuł książki wydanej właśnie przez Wydawnictwo Czarne jest jednocześnie tytułem jednego z opowiadań autorki. W jednym z udzielonych wywiadów nazwała je swoim pierwszym poważnym opowiadaniem, powiedziała również, że powstało jako rezultat zakładu, kiedy to podjęła się próby udowodnienia, że "można napisać opowiadanie całkowicie statyczne - w którym nic się nie dzieje".

I oto mamy kolejną, wywiedzioną również z "Pięknej córki kata", charakterystyczną cechę krótkich form autorki. W jej opowiadaniach nie ma zwykle zwykłej - typowej fabuły, tu dzieje się bardziej na poziomie języka, tj. to, co się dzieje nie jest opisywane, tylko z opisu wynika, a to według mnie znak rozpoznawczy pisarstwa i literatury na najwyższym poziomie.

To kiedy czytałam opowiadanie "Wszystkie miłości Purpurowej Damy" naszło mnie wspomnienie "Traktatu o manekinach" ze "Sklepów cynamonowych" Schulza i mimo, że skojarzenie pojawiło się za sprawą figury lalki teatralnej, marionetki, to jest w tym coś więcej. Język.

Jest to język inny, niż u Schulza, ale tak samo bogaty, gęsty, mięsisty, a mimo to jednak, niż u Schulza lżejszy. A mimo to, czytanie Carter wymaga maksymalnego skupienia, aby można w pełni odbierać jej głos, smakować, delektować się nim.

Mamy więc język i zaraz za nim/wraz z nim w komplecie wyobraźnię - to kolejna cecha, bezbłędnie rozpoznawalny rys prozy pisarki. Wyobraźnia i to jaka!

Mogę pozostać jeszcze na chwilę przy Schulzu, na szybko odhaczając tych dwojga specyficzne, choć odmienne dla każdego z nich zainteresowanie kobiecą seksualnością - dziką, nieokiełznaną, naturalną, aby stwierdzić, że i Carter stworzyła w swoich książkach, bo nie tylko już w opowiadaniach, swoją własną osobną mitologię, zbiór legend, przekręconych, wykręconych i powykręcanych, baśni utkanych z innych baśni i opowieści, figur zamieszkujących literaturę, sztukę, historię i sny. I nie jest to tylko retelling i rewriting starych odkurzonych tekstów, ani nawet palimpsest. To coś nowego, ale nie dlatego niepokojącego, tylko bo choć nowego, to gdzieś tam w nas głęboko rezonującego.

Ma Carter swoje ulubione elementy, motywy, figury i symbole, do których powraca, ale zawsze potrafi z nich wyczarować coś innego, coś nowego, jak choćby z motywu Pięknej i bestii - raz jest to opowieść zbliżona do oryginału, raz dorzuca do niej trochę Robinsona i Piętaszka, i pod pozorem odwrócenia ról kręci butelką kilka razy, aż role odwracają się znów i znów; innym razem zamienia kostium bestii na kostium Króla Olch, a potem znów kręci - tym razem ruletką - na kogo wypadnie, na tego bęc; innym znów razem dorzuca do tego alembiku trochę Alicji w Krainie Czarów.

Ma więc Carter te swoje ulubione elementy, ale jest ich tyle! Że nawet powtarzane tylko jeszcze bardziej zaciekawiają, przyciągają. Las, jarmark, cyrk, koty i lwy, burdel i prostytutki, długie włosy, róże i zębate, gryzące kwiaty, lalki, marionetki i inne mechaniczne kobiety, wilki i wilkołaki, wilcze dzieci, księżyc, labirynt i lustro, suknia ślubna, dziewictwo, menstruacja, gwałt, kazirodztwo, dom, zamek, pokoje...

I niby nic się nie dzieje, a dzieje.

Przez lata wracając do książek Angeli Carter wracałam do "Magicznego sklepu z zabawkami", "Marianny i barbarzyńców", rzadziej do niektórych opowiadań, prawie wcale do dwóch pozostałych wydanych u nas powieści. Myślę, że powodem było to, że są bardziej wymagające "językowo", niż dość klasyczne w stylu i narracji "Sklep" i "Marianna".

Opowiadania to jeszcze inna historia.

Kiedyś najlepiej mi było czytać te bardziej "typowe" (jak na Carter) retellingi, dziś odnajduję się na nowo i pełniej w opowiadaniach spod znaku "Pamiątki z Japonii", "Ciała i lustra" (poprzednio wydany wybór, w serii Nike), "Czarnej Wenus", "Szycia patchworku". Są mniej tradycyjne, bardziej płynne w narracji, takie mini-niby-eseje ;) Są też i uwielbiam je - te retellingi mniej typowe, jak "Król Olch", "Do serca puszczy", "Wilkalicja" i są one też dla mnie nowe, teraz dopiero wydane, w nowym zbiorze.

Obecnego wyboru i przekładu dokonała Magda Heydel. Nie jestem w stanie, nie śmiałabym i nie chcę porównywać jej przekładu i wcześniejszego przekładu Aleksandry Ambros niektórych opowiadań. Wiem tylko i to powiem, że czyta się to tak samo dobrze i jest to czytanie tak samo wymagające 👌👍

Mamy kontrasty, zaskakujące zestawienia słów, gęsty, barokowy język i ciekawą narrację, która jest płynna, mimo że czasem połamana i np. przeskakuje z pierwszoosobowej w narrację wszechwiedzącą i to w zdaniu tuż obok. Albo narrator zwraca się do nas jak do widza, nie czytelnika, a właśnie widza, towarzysza podróży, ale wirtualnego i oboje o tym wiemy, on i my/ja. Czasem powtarzają się frazy jak refren. No i są średniki! Ja też je lubię i będę ich częściej używać ;) (a wydaje mi się, że prawie nikt nigdy nie używa średnika).

Jeszcze kilka słów o języku. W "Królu Olch" pada np. fraza, że rozbieranie kobiety z ubrania jest w wykonaniu tego bożka, fauna jak obdzieranie królika ze skóry, skórowanie. Rozbieranie tuszy. Niezłe. A zapewne 90% takich myków nie wychwyciłam, nie zauważyłam...

"Śnieżynka" i "Do wnętrza lasu" - w jednym i drugim opowiadaniu pojawia się motyw żarłocznego, mięsożernego kwiatu, który gryzie. Chwilę mi zajęło, żeby zrozumieć, że to już nie pocałunek złożony na ustach Śnieżki, albo jej wcześniejsze wgryzienie się w owoc symbolizuje utratę niewinności, a krwawe ukąszenie przez kwiat (i inne zdarzenia). W "Do wnętrza lasu", gdzie motyw Jasia i Małgosi miesza się udanie z motywem Adama i Ewy, (a przypomina "Magiczny sklep z zabawkami"), też nie owoc, tylko kwiat - robi i znaczy to samo.

Nie za bardzo trafione było moim zdaniem rozpoczęcie zbioru opowiadaniem "Człowiek, który kochał kontrabas". Jest takie... zwyczajne. Jakby je napisała Olga Tokarczuk, albo ktokolwiek bez swojego stylu w opowiadaniach ;) Trochę mnie to przykro zaskoczyło i usztywniło, ale to tylko przy tym opowiadaniu. A może to miało tak być, że otwarcie będzie bardziej przystępne, żeby się oswoić? A potem im dalej w, nomen omen, las, tym więcej drzew?

Okładka mi się podoba, bo podobała mi się zawsze twarz autorki, a tu jej wyraz - trochę rozmarzony, nieobecny, trochę szalony, trochę melancholijny. Byłam jednak też ciekawa czegoś innego, zaskakującego. Angielskie wydania Carter mają niesamowite okładki.

W wydaniu Czytelnika ("Czarna Wenus", seria Nike) podobały mi się krótkie notki po każdym opowiadaniu, np. z jakąś ciekawostką plus informacją z jakiego zbioru pochodzi tekst itp.

No i już na zawsze Kopciuszek będzie dla mnie Popieluchą :)

(wcześniej tekst opublikowałam na moim IG)

Zauważyłam, że tytuł "Piękna córka kata" trochę odstrasza potencjalnych czytelników, wywołuje konsternację.
A tak idealnie oddaje i symbolizuje to, czym jest proza Angeli Carter, co stanowi jej cechę charakterystyczną i jej charakter. To amalgamat kontrastów - piękna i niewinności z namiętnością, pożądaniem i drapieżnością, wręcz okrucieństwem, oniryczności z turpizmem,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Sięgnęłam po "Ostatni dom na zapomnianej ulicy" Catriony Ward z powodu tytułu, który skojarzył mi się z tytułem pewnego trzymającego w napięciu filmu z Jennifer Lawrence. Nazwisko Kinga i "Zaginiona dziewczyna" na okładce, to już słabszy wabik, ale wciąż skuteczny. I okładka - brzozy zawsze kojarzą mi się źle, mrocznie i smutno, a to miał być thriller.

Miau być, bo czytam sobie i nagle wchodzi rozdział, w którym mówi do mnie... kot. Już-już się rozczarowałam i zniechęciłam, myśląc sobie "co jest grane?", ale tu mnie oświeciło, że no właśnie, coś tu musi być grane, gadające koty nie występują wszak w realistycznych gatunkach literackich!

Słusznie. Ale żeby nie zdradzić niczego z fabuły lepiej na tym poprzestanę.

Słusznie też napisano w blurbie, co wg mnie nie jest częste, że w opowieści tej nic nie jest takie, jak się wydaje. I znów, tyleż banalne, okrągłe słówka, co w tym przypadku naprawdę oddające ducha książki.

Książkę dobrze się czyta, intryga nie tyle wciąga, bo wydaje się dość oczywista, co - ten kot, kot robi tu wszystko, dźwięczy w ciszy i mroku jak studnia gdzieś na pustyni i tylko czekałam cały czas kiedy karty zostaną odkryte, ale tak naprawdę odkryte, to był ten dreszcz emocji.

I tu nastąpiło rozczarowanie, nie, nie rozwiązaniem intrygi i zakończeniem, bo jest dobre i ciekawie to wszystko autorka wymyśliła oraz posplatała, tylko tym, że tak to wyłożyła jak kawę na ławę, jak gdyby inaczej czytelnik tego nie dał rady zrozumieć. Szkoda, bo podoba mi się styl oraz język tej prozy, wznoszą ją poziom wyżej i robią z niej całkiem niezłą powieść psychologiczną. Gdyby tylko nie ten kontrast w zakończeniu.

Jestem ciekawa kolejnej książki autorki.

Sięgnęłam po "Ostatni dom na zapomnianej ulicy" Catriony Ward z powodu tytułu, który skojarzył mi się z tytułem pewnego trzymającego w napięciu filmu z Jennifer Lawrence. Nazwisko Kinga i "Zaginiona dziewczyna" na okładce, to już słabszy wabik, ale wciąż skuteczny. I okładka - brzozy zawsze kojarzą mi się źle, mrocznie i smutno, a to miał być thriller.

Miau być, bo czytam...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest to ten rodzaj narracji, kiedy już na początku dowiadujemy się jak się ona zakończy. W niczym to nie przeszkadza, być może nawet bardziej pozwala skupić się na tym, co pomiędzy, na tym jak to się wszystko stało, jak do tego doszło.
Właśnie, poznajemy zakończenie, a tymczasem okazuje się, że jest tam coś jeszcze, jest jakieś "potem".

Początkowo błądziłam po omacku, miałam średnio przyjemne, bo ostatecznie nieadekwatne w przypadku tej książki, skojarzenia z "Szukając Alaski", a później z "Wichrowymi Wzgórzami", nie tyle dlatego, że "Tam, gdzie rozmawiają umarli" opowiada o skomplikowanej relacji dwojga młodych ludzi i o dojrzewaniu w ogóle, a o dorastaniu w rodzinie zastępczej, ale z powodu tego jaka to jest dziwna i niepokojąca relacja, jakie dojrzewanie bez dzieciństwa i młodości.

Główny bohater, który sam nam opowiada o sobie i o tym co się wydarzyło kiedy trafił do rodziny zastępczej, to nastoletni Sequoyah pochodzący z plemienia Czirokezów. Rodzina pełni już pieczę zastępczą nad chłopcem i dziewczyną, Rosemary, także Czirokezką. Rosemary chadza własnymi ścieżkami, z własnymi demonami (jak to się pięknie mówi, co mi zawsze zgrzyta w opisach np. książek, ale niestety? jest skrótem myślowym/epitetem tu idealnym).

Rzecz dzieje się w latach 80. XX wieku, w Oklahomie, historia ta jednak, przeniesiona przez autora tak sugestywnie do naszych niespokojnych czasów, staje się ponadczasowa a bardzo dziś aktualna.
Jest to przejmujące do głębi studium poszukiwania i budowania własnej tożsamości przez jednostkę. Chodzi o tożsamość w każdym jej aspekcie, psychiczną, osobistą, a z tego, że bohater jest Indianinem nie czyni autor czegoś szczególnego, choć i nie drugorzędnego. Na pewno mocno podkreśla w ten sposób wpływ jaki na kształtowanie się tożsamości, naszego kompletnego i zdrowego "ja" ma wykorzenienie, takie, czy inne.

I to właśnie takie podłoże ma pragnienie Sequoyah, aby scalić się, stopić w jedno z Rosemary, nie erotyczne, jak by się mogło momentami wydawać.

Jaki jest koniec tej historii, bo że tragiczny to wiadomo? I co będzie "potem"?

Jest to ten rodzaj narracji, kiedy już na początku dowiadujemy się jak się ona zakończy. W niczym to nie przeszkadza, być może nawet bardziej pozwala skupić się na tym, co pomiędzy, na tym jak to się wszystko stało, jak do tego doszło.
Właśnie, poznajemy zakończenie, a tymczasem okazuje się, że jest tam coś jeszcze, jest jakieś "potem".

Początkowo błądziłam po omacku,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo lubię ten cykl. Przyjemnie się czyta, narracja jest spokojna, nadaje wszystkiemu optymistyczny i ciepły, trochę nostalgiczny wymiar. Taki niekryminalny kryminał, ale w dobrym tego słowa znaczeniu – bohaterowie spotykają się towarzysko, jedzą w dobrych restauracjach, piją dobre wina, żyją na poziomie, ale i na luzie, niespiesznie. Kryminał jest gdzieś na marginesie. W słońcu, w cieple, ale nie na plaży, raczej w winnicy, w zabytkowej willi, w biurze nieruchomości w bogatej dzielnicy itp.

I w tym tomie wszystko to też jest, a jednak po raz pierwszy jest to niewypał. Wszystko jakby na siłę, np. opisy potraw z karty restauracyjnej, takie schematyczne i... zupełnie nieliterackie aż. Sztuczne, wtórne, jakby wrzucone jakimś automatem na koniec napisanej szkicowo fabuły i bum, jest książka. Brakuje w tym zwykłej temu cyklowi niezobowiązującej lekkości, bezpretensjonalności, naturalności.
Umęczyłam się tym razem czytając. Duże rozczarowanie.

Bardzo lubię ten cykl. Przyjemnie się czyta, narracja jest spokojna, nadaje wszystkiemu optymistyczny i ciepły, trochę nostalgiczny wymiar. Taki niekryminalny kryminał, ale w dobrym tego słowa znaczeniu – bohaterowie spotykają się towarzysko, jedzą w dobrych restauracjach, piją dobre wina, żyją na poziomie, ale i na luzie, niespiesznie. Kryminał jest gdzieś na marginesie. W...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to