rozwiń zwiń

„Minuty“ Stary człowiek i morz(-ż)e

LubimyCzytać LubimyCzytać
21.09.2022

Frankie (Lily Tomlin) czy Grace (Jane Fonda)? Sandy Kominsky (Michael Douglas) czy Norman Newlander (Alan Arkin)? Na którą starość byśmy się skusili? W który model chcielibyśmy się wpisać za kilka, kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat? A może będziemy wtedy już mieć własny?

„Minuty“ Stary człowiek i morz(-ż)e Materiały wydawnictwa

Kiedy pojawia się myśl, że nadchodzi starość? I czy w ogóle się pojawia – czy to bardziej proces, który zdarza się przeoczyć? Albo ignorować?

Dziewięćdziesięciotrzyletnia aktorka Halina Kwiatkowska powiedziała, że była tak bardzo zajęta pracą, że do osiemdziesiątki nie zdążyła zauważyć, że się starzeje. Czym więc jest owo starzenie się, kiedy głowa wciąż pcha do działania i kiedy chcielibyśmy zrobić jeszcze tak wiele – podróżować, zbudować dom, założyć nowy biznes, zakochać się – a musimy liczyć się z ograniczeniami, jakie pojawiają się wraz z wiekiem?

Bohaterowie „Minut”  Izy Klementowskiej, przyglądają się tym momentom z dużą uważnością i zaskoczeniem. Głębsze zmarszczki, ulgi w komunikacji miejskiej czy coraz większa bateria leków. Starość zwykle zbiega się też z brakiem zainteresowania młodych, z którymi coraz trudniej znaleźć wspólny język. Iza Klementowska towarzyszy seniorom na spacerze, w kawiarni, na potańcówkach, odwiedza ich w pustych ogromnych domach i w maleńkich pokojach wykrojonych z mieszkań ich dzieci lub współdzielonych z innymi pensjonariuszami domu spokojnej starości. Słucha o tęsknocie za miłością utraconą zbyt wcześnie, ale też o miłości odnalezionej dopiero w jesieni życia.

Ta książka pomaga oswoić starość, ale pokazuje też, że wbrew pozorom może tętnić życiem bardziej niż za młodu. I że właśnie wtedy można poczuć wolność.

Niedziela.

Dzień u córki. Małe święto. I małe katastrofy: siedemnastoletnia wnuczka cierpi, bo nie może pojechać z chłopakiem na weekend do Krakowa, trzynastoletnia wnuczka cierpi, bo rodzice nie chcą zgodzić się na psa, sześcioletni wnuk cierpi, bo siostry nie chcą się z nim bawić. Zięć cierpi, bo nie ma świętego spokoju, córka, bo mąż jej nie rozumie.

– Czasem naprawdę cieszę się, że to życie mam już powoli za sobą. – Pani Krysia przytula córkę. – To wszystko, cały ten chaos kiedyś minie i zostaniesz wtedy sama. I dopiero zacznie być ci tak smutno, że zaczniesz w końcu robić to, na co całe życie miałaś ochotę, ale uważałaś, że rodzina najpierw. Jak ja.

– A co robisz jutro, mamo?

– Jutro jedziemy z Zosią i Jadzią na Zamek Książ. Wyobraź sobie, że Zośka jeszcze nigdy go nie widziała. Pochodzimy po parku, powozowni, pozwiedzamy, będzie fajnie.

Iza Klementowska, „Minuty. Reportaże o starości”

Pop-kultura, szczególnie amerykańska nie waha się pokazywać innej starości. Przez lata byliśmy przyzwyczajeni, że po przekroczeniu pewnego wieku (60? 70?) już nie wypada pewnych rzeczy robić. I tak postrzegaliśmy najbliższych, którzy się starzeli lub zestarzeli - schowani w domu (lub kościele), już nie poszukujący, skromni i bez zachcianek, jakie zwykle przypisuje się młodym ludziom. Tymczasem Frankie z netflixowego serialu „Frankie i Grace” zdaje się nie zauważać swojego wieku i bez skrępowania flirtuje choćby ze swoim dostawcą słodkich ziemniaków, z których robi lubrykant dla kobiet. Sama zresztą również go używa. Wspólnie z nie do końca na początku chcianą współlokatorką Grace wpadają na pomysł wibratora, który jest łaskawy dla niezbyt młodych już nadgarstków. Frankie pali marihuanę, maluje obrazy po kilkanaście godzin dziennie, śpi do południa lub wtedy, kiedy najdzie ją ochota i nie ważne, że to trzecia w nocy czy popołudniu, objada się lodami i innymi słodyczami, nie zważając zupełnie na poziom cholesterolu we krwi. Frankie w końcu decyduje się rozpocząć nowe życie z dostawcą ziemniaków. A wszystko to w wieku 80 lat. Trochę pod jej właśnie wpływem, nieco skostniała już i kompletnie pozbawiona wigoru Grace nabiera życia, a przede wszystkim ochoty do próbowania wciąż czegoś nowego. Odzywa się w niej jakaś nuta szaleństwa, choć wcześniej uważała, że damie nie wypada nosić choćby top bluzeczek. Jedyne szaleństwo, na jakie sobie pozwalała to wódka-martini w dość sporych ilościach. Mimo iż jest kobietą sukcesu, ponieważ stworzyła od zera markę kosmetyków, która mogłaby rywalizować z największymi, to powaga jednak zjadała ją od środka nie pozwalając jej na – dosłownie i w przenośni – większe obżarstwo, w każdej dziedzinie życia. Przy Frankie odżyła, nie bez wahania czy sceptycyzmu.

Sandy Kominsky z serialu „The Kominsky Method” to inny przypadek. Ponad 70-letni nauczyciel aktorstwa zdaje się nie dopuszczać do siebie myśli o starzeniu i zachowuje się wciąż tak, jak trzydzieści czy czterdzieści lat wcześniej. Podrywa młode kobiety, posługuje młodzieżowym slangiem i ubiera jak wielu jego studentów. Dopiero choroba żony najbliższego przyjaciela, własnego agenta kieruje go w stronę nieuchronności, przed którą tak długo się wzbraniał i nie zauważał. Przez wiele miesięcy nie odwiedzał chorej na raka w ostatnim stadium przyjaciółki, ponieważ śmierć dla niego jako taka nie istniała i wydawała mu się odległa. Jakby bał się zarazić od kobiety śmiertelnością. Gdy przyjaciółka umiera Sandy sam zaczyna się badać i rozumie, że ciało, które tak świetnie mu służyło przez tyle dekad pełne jest już nieodwracalnych zmian. I zaczyna rozumieć, że z czasem zaprowadzą go tam, dokąd wszystkich. Pokornieje i gdy córka wyznaje mu, że jest w związku z mężczyzną w jego wieku łapie się na hipokryctwie. Po latach spotykania się z młodszymi o więcej niż połowę własnych lat kobietami oburzony jest wyborem córki. Uważa, że zniszczy sobie życie. Jego 80-letni przyjaciel-agent, Norman Newlander to z kolei przykład staruszka, któremu nic się już w życiu nie podoba. Narzeka nawet na własne bogactwo, którym mógłby obdzielić mieszkańców wielu biednych krajów i jeszcze by mu zostało. Nie szczędzi nikomu ostrych słów i komentarzy, nie patyczkuje się w słowach, przez co traci znajomych, własną córkę i potencjalne następczynie zmarłej żony. Szorstki jest również dla Sandy’ego, który z cierpliwością znosi jego uszczypliwości. Norman uważa, że każdemu może powiedzieć wszystko, no bo dlaczego nie. Wyśmiewa nawet kelnera ulubionej knajpki, w której jada codziennie od wielu dekad, ponieważ temu – z racji bardzo podeszłego już wieku – trzęsą się ręce. Norman jest po prostu okrutny. Mimo wszystko Sandy wciąż się z nim przyjaźni i nawet przed samym sobą nie potrafi sobie wytłumaczyć, dlaczego spędza z nim większość czasu każdego dnia. Po jego śmierci na Sandy’ego czekają niespodzianki – między innymi to, że Norman załatwił mu rolę w najnowszym filmie Barry’ego Levinsona „Stary człowiek i morze”, która to przynosi mu Oskara. Po wielu latach posuchy i tylko nauczania Sandy, znakomicie zagrany przez Michaela Douglasa, nie potrafi ukryć łez. Sam fakt, że postaci Kominsky’ego gra właśnie Douglas, uchodzący za jednego z większych uwodzicieli Hollywood, który teraz mierzy się właśnie z własną starością można traktować jak pewną celową ironię. Chociaż wymienieni bohaterowie to fikcyjne postaci filmowe, to jednak – podobnie jak w żartach – w każdym z nich jest ziarenko prawdy. Nie da się bowiem zbudować postaci nie mając żyjących pierwowzorów. Można co najwyżej nieco ich fikcyjnie ubarwić.

Bohaterowie „Minut. Reportaży o starości” to postaci z krwi i kości, wiele z nich wciąż jeszcze żyje, których życiorysy wystarczyłyby na wiele filmowych scenariuszy. Bo – jak mawiał klasyk – życie pisze najlepsze scenariusze. Jest samotna kobieta, która praktycznie całe dnie spędza w oknie obserwując świat. Bo innego niestety, w jej własnym domu nie ma. Mąż zmarł, z córką ma jedynie kontakt listowny i to też bardzo sporadycznie, większość korespondencji wraca do niej jako nieprzeczytana. Jedyną osobą, która jest obok niej to opiekunka z MOPS-u. I choć na początku bardzo współczujemy kobiecie, z listów do córki dowiadujemy się, że sporo sama nabałaganiła i swoim zachowaniem odtrąciła, niemalże straciła jedyne dziecko. Inna pani, która spędziła prawie sześćdziesiąt lat w domu na wsi za namową rodziny przenosi się do dużego miasta do domu córki. Już nie ma sił, żeby codziennie wdrapywać się na górkę, na której znajduje się duża posiadłość. Sprzedaje wszystkie zwierzęta – krowy i świnki – i zamieszkuje w eleganckim pokoju na parterze. Jego punktem centralnym jest duży zegar, na którym śledzi biegnące bardzo powoli minuty, upływające jej w samotności. Bo chociaż dom jest pełen ludzi, to nikt nie ma dla niej czasu. Dlatego zaczyna z tego domu uciekać, żeby zwrócić na siebie uwagę. Za którymś razem doprowadza to jej córkę do zawału, z którego ledwo wychodzi.

Jest brytyjska para, która pomimo zamożności i emerytury na hiszpańskim wybrzeżu nie potrafi odnaleźć szczęścia i radości, za to pani mieszkająca w ciasnym pokoju w Domu Spokojnej Starości odnajduje kolejne pasje i czasu jej nie starcza na wszystkie.

Jest również lekarz, który w jesieni życia spotkał miłość, młodszą o ponad trzydzieści lat i chociaż wiele osób odradzało mu związek z młodszą kobietą, on walczył o uczucie i oboje wygrali z kpiącym nastawieniem znajomych oraz rodziny.

Jest i para prawie dziewięćdziesięciolatków, która wciąż widzi w sobie dwudziestolatków. Jest aktorka, która nie zauważyła, kiedy się zestarzała. Jest wiele osób, które dopiero na emeryturze postanowiły zająć się tym, co sprawia im tylko radość i spełnienie. Jest wojskowy, który w wieku osiemdziesięciu lat zaczął jeździć na rowerze, tańczyć i chodzić po górach, ponieważ wcześniej uważał, że poważnemu mężczyźnie zwyczajnie nie wypada tego robić. Jest i pan, który zaczyna prowadzić potańcówki dla rówieśników, zmuszając ich niejako do zmiany spojrzenia na własną starość oraz emeryturę.

Kalendarz pani Krystyny mieści się w kieszeni spodni. Powolnym ruchem odkłada słuchawkę telefonu na widełki, sięga do prawej kieszonki i wyjmuje pękatą książeczkę z ceratową, granatową okładką. Otwiera ją na literze G. Chwilę patrzy, jakby nie rozumiała, po co zajrzała do środka, i nie poznawała zapisanych nazwisk. Ręka zawisa nad jednym z nich. Drży. Wreszcie stawia u jego boku krzyżyk. Na stronie z literą G na dziesięć zapisanych nazwisk sześć uzbrojonych jest już w krzyż. Na kartkach z pozostałymi literami jest podobnie. Ma siedemdziesiąt dwa lata.

– Niby normalne, że starszy człowiek prędzej czy później umiera, ale z każdym kolejnym krzyżykiem w kalendarzu coraz bardziej chce mi się żyć. Jakbym goniła czas i chciała go wyprzedzić. Już wystarczająco dużo go zmarnowałam. Zaczęło mi się nagle spieszyć, choć większość życia wszystko robiłam powoli. Najchętniej to spałam albo wylegiwałam się na kanapie.

(…)

Kalendarz pani Barbary znów nie ma pustych miejsc.

– Byłam bardziej zmęczona, kiedy siedziałam sama w domu. Owszem, zdarzają się dni, kiedy czuję się gorzej. Wtedy odwołuję wszystkie spotkania i ładuję akumulatory. Ale to zaledwie kilka dni w miesiącu. Teraz przynajmniej nie mam poczucia, że marnuję czas, jak to było na początku emerytury. I czuję się komuś potrzebna. To najważniejsze. Pani Barbara ma siedemdziesiąt cztery lata.

Iza Klementowska, „Minuty. Reportaże o starości”

„Stary człowiek i może”. Przechrzciliśmy tytuł książki Ernesta Hemingwaya, używając go w momentach, kiedy wydawałoby się, że już w pewnym wieku czemuś nie podołamy. W nie do końca poważny sposób. Sandy Kominsky przyjmuje propozycję zagrania roli w filmie jako ironię losu, która wskazuje mu, że po latach zabiegania o pozycję zawodową, w wieku, którego miał nadzieję nigdy nie przeżyć, spełniło się marzenie jego młodości. I wtedy nachodzi go refleksja, że być może właśnie teraz jest jego czas, że być może dopiero zaczyna życie i karierę, na której mu zależało. I tak też widzą własną starość niektórzy bohaterowie „Minut”, jako czas wielu możliwości, na które wcześniej nie starczało czasu lub odwagi.

Przeczytaj fragment książki „Minuty”:

Książka „Minuty” jest dostępna w sprzedaży.

Artykuł sponsorowany


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać 21.09.2022 14:30
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post