cytaty z książek autora "Mirosław Wlekły"
Zwyciężaj gniewnego nie gniewem; zwyciężaj niegodziwego dobrocią; zwyciężaj skąpego szczodrością; zwyciężaj kłamcę prawdą.
- Jakie jest najbrzydsze państwo świata?
- Państwo Halikowie.
Izolacja jest luksusem. Im droższa wycieczka, tym mniej kontaktu z realnym światem.
Taksówkarz Aramis, który wiezie mnie przez Santo Domingo, ma dwanaścioro dzieci z dziesięcioma kobietami. Słyszę żal w jego głosie, gdy mówi, że daleko mu do rekordów. W Puerto Plata, skąd pochodzi, jeden facet ma siedemdziesięcioro troje dzieci. Urodziło mu je około trzydziestu kobiet.
Można współżyć z dwunastolatką, ale homoseksualizmu nikt tu nie akceptuje. (...) Homoseksualizm w Dominikanie wciąż jest traktowany jak choroba. Specjaliści mówią w radiu i prasie, że należy leczyć go elektrowstrząsami.
W tym kraju od lat ojcowie masowo opuszczają dzieci. Siedem na dziesięć kobiet samotnie wychowuje potomstwo. Ojcowie odcinają się kompletnie. Najwięcej zawiadomień w prokuraturach składa się z powodu niepłacenia alimentów. Na drugim miejscu są przypadki przemocy w rodzinie. Samotne matki w Dominikanie pochodzą ze wszystkich klas społecznych. Dbają o dom, bieżące naprawy, wychowują dzieci, zarabiają na rodzinę, często na więcej niż na jednym etacie, czasem nawet na trzech. A najgorsze jest to, że większość z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, że coś jest nie tak. Wydaje im się, że tak to wygląda na całym świecie.
- Kiedy w Dominikanie zostajesz księdzem, stajesz się nietykalny, poza kontrolą, niemal jak Bóg - przyznaje ksiądz Rogelio Cruz. - Chyba, że tak jak ja masz inne zdanie niż większość kleru, wtedy próbują wykopać cię na zbitą mordę.
Ksiądz Gerald Fitzgerald, który zajmował się terapią pedofilów, w 1963 roku przestrzegał, że jeśli skandale seksualne z udziałem księży zaczną wychodzić na jaw, świat stwierdzi, że winny jest celibat. Zalecił więc odsunięcie księży pedofilów od służby duszpasterskiej i zakup jakiejś wyspy na Karaibach, by zesłać na nią "te żmije". Pomysł jednak upadł. Wydaje się, że teraz odżył, choć Watykan wcale nie musiał w niego inwestować.
A dlaczego jeśli Dominikanka widzi białego, to zaraz chce mieć z nim dziecko? Właśnie w trosce o to dziecko: żeby było białe, żeby potem żyło mu się łatwiej.
W czasach, gdy taką troskę wykazuje się wobec dzieci nienarodzonych, niewytłumaczalne jest, że Kościół katolicki nie domaga się sprawiedliwości i osądzenia księży wskazanych przez dzieci jako winnych.
Pisze Twój - ZAPRACOWANY - NIEDOSPANY - NIEDOTLENIONY - NIEDOSYCONY - NIEDO... NIEDOKOCHANY TONY, któremu (CHOLERNIE SIĘ PODOBASZ). Taka cholera jest, że nawet w tym pożałowania godnym stanie, al o Tobie myśli, OWSZEM, NAWET CZĘSTO. Filmowałem (naturalnie w wolnych od myślenia o Tobie chwilach) lamy.
Disco, kąpielówki, Matka Boska z Guadalupe, piwo, skoki, Franciszek - latynoski miszmasz.
W drodze do Vilcabamby Elżbietę Dzikowską koń zrzucił z grzbietu. Ciągnął w strzemionach kilkadziesiąt metrów. Halik miał jedno zmartwienie: że tego nie sfilmował.
Pisze Twój - ZAPRACOWANY - NIEDOSPANY - NIEDOTLENIONY - NIEDOSYCONY - NIEDO... NIEDOKOCHANY TONY, któremu (CHOLERNIE SIĘ PODOBASZ). Taka cholera jest, że nawet w tym pożałowania godnym stanie, al o Tobie myśli, OWSZEM, NAWET CZĘSTO. Filmowałem (naturalnie w wolnych od myślenia o Tobie chwilach) lamy.
Dzikowska i Halik to więksi odkrywcy Meksyku niż Kolumb, Kortem i Humboldt razem wzięci.
W lipcu 1894 roku (...) zorganizowano we Lwowie pierwszy w dziejach ziem polskich mecz piłkarski. Trwał sześć minut i oglądało go trzy tysiące widzów (...). Władze (...) nie traktowały tego na serio, widzowie zupełnie się na tej grze nie znali, a sami gracze mieli pojęcie tylko o tym, iż za wszelką cenę trzeba piłkę strzelić między chorągiewkami przeciwnika (...). Jedyną bramkę strzelił szesnastolatek Włodzimierz Chomicki. Mecz zakończył się zaraz po golu, bo następnie, jako gwóźdź programu, planowano pokaz ćwiczeń artystycznych.
Jak w czasie meczu siadał na ławce, to ludzie się dziwili, czemu on nic nie mówi. Inni trenerzy krzyczeli, biegali, a ten tylko siedział i patrzył. Na przerwie schodził do szatni. Jak było źle, to mówił tym swoim głosem: "Źle się dzieje". Inni dokładnie omawiali mecz, a on ogólnikowo. Ale wracaliśmy na boisko i wygrywaliśmy.
Wcześniej i później byli różni filozofowie. A przecież piłka nożna jest prostą grą. Pan Kazimierz ciągle nam powtarzał: "Im dłużej my przy piłce, tym krócej oni". I od razu wiedzieliśmy, co robić.
[Grzegorz Lato]: Jacek Gmoch dał mi walkie-talkie, a sam z drugim poszedł na dach stadionu. (...) Twierdził, że stamtąd lepiej widać. Ja miałem odbierać komunikaty i przekazywać panu Górskiemu. Słychać szum, po czym głos Jacka: "Nie kryją!". Mówię więc trenerowi, że nie kryją. Po jakimś czasie to samo. Trener niewzruszony. Mija chwila, a Jacek znowu: "Powtórz, proszę, że nie kryją". Przekazuję po raz kolejny, a trener na to: "Przecież, kurwa, widzę, że nie kryją!". I Jacek za chwilę wrócił na ławkę.
[Marek Bieńczyk]: Aby mit Górskiego powstał, musiały znaleźć się w nim powszechnie rozpoznawane i akceptowane elementy charakteru narodowego: coś z Kargula i Pawlaka, coś ludowego, nie intelektualnego, tautologicznie swojskiego, ale obdarzonego klasą. Porywającego mądrością, do której się dochodzi na chłopski rozum, przez własne doświadczenie, instynktownym wniknięciem w materię życia. Górski był dla nas tym, czym góral dla księdza Tischnera, skarbnicą wiedzy bezpośredniej, tyle że z większym wkładem śmieszności. Z Górskiego śmialiśmy się wszyscy, nigdy złośliwie. Miał odpuszczone, z góry, od razu, z powodu sukcesów rzecz jasna, ale też z jednego, prostego względu: nie kombinował.
Całe życie staram się zdobywać przyjaciół", powiedział kiedyś Halik. I zażartował: by wymienić ich nazwiska, musiałby napisać książkę telefoniczną. Ale umówił się z urzędem telekomunikacji, że oni nie będą pisać książek przygodowych, a on - telefonicznych.
Dlaczego konfabulował?
Bo kochał.
Bo chciał być w Polsce.
Bo chciał być lubiany i podziwiany.
Bo tworzył, nie tylko pisząc, ale i mówiąc.
Bo nudziło mu się powtarzanie tych samych opowieści.
Bo lubił imponować.
Bo nie mógł pogodzić się z tragedią swoich rodziców.
Bo wstydził się swojej wojennej historii, a nie miał pojęcia, że podobną miały tysiące Polaków.
Bo może chciał też wykreować drugiego siebie, superreportera i superpodróżnika, super-Tony'ego, jak nazywają go do dzisiaj w Argentynie, człowieka zdolnego pokonać wszelkie przeciwności.
Być może tak bardzo zajął się tą kreacją i nie zauważył, że naprawdę taki właśnie był. Że był postacią ciekawszą niż ta z jego opowieści. Że jego prawdziwa historia przerosła najbardziej wyrafinowaną fikcję.