W pierwszej kolejności obejrzałem serial animowany, który zachęcił mnie do komiksu, także oceniam przez ten pryzmat. Animacja była rewelacyjna, komiks po prostu dobry. W serialu każdy wątek był rozszerzony/wzbogacony względem prostoty oryginału. Domyślam się, że wszystkie te motywy w którymś momencie pojawią się w komiksie, ale w serialu robiło to większe wrażenie i miało większą głębię. Komiks zaczyna się dość standardowo (żeby nie powiedzieć sztampowo),ale dzięki na prawdę szokującym twistom przemienia się w coś znacznie ciekawszego. Kirkman bawi się klasycznym gatunkiem superhero - są typowe motywy z bohaterami w spandexie połączone z teen dramą i poważniejszą obyczajówką, ale nie brakuje też humoru, przełamywania czwartej ściany i autoironii czy pastiszu. Na pewno jest to znacznie lepsze od sztampowej papki od Marvela i DC.
Dawno już nie czytałem komiksu superbohaterskiego, właśnie nadrobiłem. Invincible podchodzi do tematu i na poważnie i pastiszowo jednocześnie. Z jednej strony mamy oklepane do bólu origin story i pierwsze bardzo standardowe przygody naszego supka, z drugiej co chwila wchodzą wstawki, by traktować to wszystko lekko i z przymrużeniem oka (Strażnicy Planety będący wykręconą kopią Ligi Sprawiedliwości to jeden z przykładów),z trzeciej... no właśnie ta trzecia strona jest najbardziej interesująca. To naprawdę niebywała odwaga: przez pierwsze sześć zeszytów prowadzić historię tak banalnie, by w siódmym nieco znudzonego już i przysypiającego widza uderzyć obuchem. Nie będę tu pisał nic o tym POTĘŻNYM twiście fabularnym, ale przyznam, że był dla mnie niczym rażenie gromu. I w tym momencie robi się interesująco, bo przestajesz wierzyć w bardzo wiele rzeczy z fabuły, kolejne kadry traktując ze wzrastającą podejrzliwością. Oby ten potencjał nie został zmarnowany w następnych częściach (druga już czeka na półce).