Najnowsze artykuły
- ArtykułyLicho nadal nie śpi, czyli książki z motywami słowiańskimiSonia Miniewicz40
- ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj egzemplarz książki „Dziewczyna o mocnym głosie“LubimyCzytać1
- ArtykułyCzytamy w weekend. 6 września 2024LubimyCzytać335
- Artykuły„U schyłku czasów“ . Weź udział w konkursie, aby wygrać książki!LubimyCzytać9
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Marcin Cielecki
Źródło: http://zeszytypoetyckie.pl/poezja/18-marcin-cielecki
4
7,4/10
Marcin Cielecki publikował na łamach "Undergruntu", "Więzi", "Znaku", "Zeszytów Poetyckich", "W drodze", "Frondzie". Mieszka w Olsztynie. Pracuje jako nauczyciel historii i WOSu w Olsztynku. Urodzony w 1979 roku.
7,4/10średnia ocena książek autora
52 przeczytało książki autora
98 chce przeczytać książki autora
6fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Archipelag Lewiatana Marcin Cielecki
7,5
Dobro i zło. Zbrodnia i kara. Wina i odkupienie. Zemsta i przebaczenie. Wszystko jest względne. Głos Cieleckiego pięknie wpisuje się w tak potrzebną nam dyskusję o znaczeniu relatywizmu awersyjnie odrzuconego na rzecz wszechobecnego fanatyzmu i dogmatyzmu!
„Archipelag Lewiatana” to refleksje filozoficzne i dywagacje egzystencjalne, toczone za grubymi murami klasztoru klauzurowego, gdzie na chwilę krzyżują się życiorysy trojga poszukujących samych siebie (lub schronienia, lecz w istocie to też szukanie stanu równowagi) życiowych wrażliwców. Fabuła oparta na wątku kryminalnym – zbrodni pozornie doskonałej głównego bohatera – odkrywanym sukcesywnie, w tempie i rytmie właściwym dla miejsca, gdzie pory dnia i upływ czasu wyznaczają cykliczne modlitwy, msze święte, lektura brewiarza i regularne posiłki, daje swoiste połączenie konwencji powieściowej z eseistycznymi rozważaniami metafizycznymi.
Medytacyjny, kontemplacyjny ton łamany jest interwałową dramaturgią zdarzeń, które morderca ściągnął na oddychający psalmodią klasztor. „Przyniosłeś ze sobą zamęt. Nie rozstrzygam: słusznie czy niesłusznie. Przyniosłeś zamęt i coś jeszcze…” mówi do przybysza siostra przeorysza w piwnicznej rozmównicy.
Nieco przerysowane erystycznie wywody bohaterów (uderza refleksyjność i niemalże erudycyjna sprawność osiedlowego osiłka) czasem osadzają narrację na mieliznach (dysputy nad słusznością tudzież dopuszczalnością różnych pozycji ciała w modlitwie niech będą tego najostrzejszym przykładem),jednak towarzyszące uniwersalnym rozważaniom filozoficznym krytyczne spojrzenie na zinstytucjonalizowaną wiarę, osadzone właśnie w murach klasztornej ciszy, to zabieg niezwykle ciekawy. Piękny język, uważność spojrzenia, głęboka symbolika pozornie nieistotnych zjawisk dają refleksyjnemu czytelnikowi niekłamaną przyjemność.
Na deser mój ulubiony fragment (ach, mistrzostwo ukrytych znaczeń!):
„Odnóża tańczą w powietrzu, łapiąc równowagę. Pierwsze odnóże tylko muska twarz metalowego Jezusa. Przez chwilę bada odmienną przyczepność drewna i metalu. Podejmuje decyzję. Leniwie przemieszcza odwłok i zaczyna zakrywać sobą oblicze Ukrzyżowanego. Bartek patrzy jak osłupiały. Na krzyżu wisi figurka mężczyzny z ruszającą się naroślą na twarzy. Gładka powierzchnia metalu mocno kontrastuje z włochatym tkaczem. Pająk układa się. Odnóża zaczynają zaciskać się coraz bardziej na twarzy Ukrzyżowanego, zaciskać się mocno, szczelnie, namiętnie. Jeszcze nigdy twarz Jezusa nie wydawała mu się tak bezbronna, niewinna jak teraz, z poruszającą się czarną naroślą. Odnóża na głowie, na policzkach, pod brodą, na szyi. Usadowił się. Trwa nieruchomo, zwisając głową w dół, jakby napawał się swoim wyczynem.” [str. 307-308]
Archipelag Lewiatana Marcin Cielecki
7,5
Sformułowanie „To się nie powinno wydarzyć.”*) pada na kartach „Archipelagu Lewiatana” Marcina Cieleckiego wielokrotnie. A jednak stało się i, co ważne, ma decydujące znaczenie dla bohaterów i ich dalszych losów. Dla każdego z osobna i wszystkich razem.
Cielecki otwiera powieść mocnym akcentem. Bartek Ostrowski – główny bohater – zabija. Zbrodni dokonuje w piwnicy, a do akcji jest drobiazgowo przygotowany. Wszystko wyliczył, przemyślał, ma pod ręką niezbędne narzędzia. Precyzyjnie wbija nóż w szyję ofiary, która osuwa się na ziemię i wykrwawia, bo zaatakowana od tyłu nie ma nawet szans się bronić. Po wszystkim Bartek odwraca się, wychodzi. Bez emocji. Bez skrupułów. Na zimno.
Cielecki dopracował tę scenę w każdym szczególe. Czujemy coraz szybszy oddech, napięcie mięśni, czujemy krew pulsującą w skroniach, czujemy, jak echem dudni serce. Sekunda po sekundzie, minuta po minucie zbliżamy się do kulminacyjnego momentu. Paradoksalnie zbrodnia przynosi… ulgę. Dokonało się…
W „Archipelagu Lewiatana” Cielecki panuje nad słowem, panuje nad czasem, w którym chwila obecna nabrzmiewa do rozmiarów XXL i trwa w nieskończoność. Jakby w mechanizmie zegara zamontowano ogromne ciężary spowalniające ruch wskazówek. Tyk… Przerwa… Tyk… Przerwa… W efekcie czytelnik tkwi głęboko osadzony w teraźniejszości rozpiętej niczym pajęcza sieć na filarach między naznaczoną czynem przeszłością, wybrzmiewającą w fabule niczym echo kuranta, a mozolnie nadchodzącą, ale pozostającą pod znakiem zapytania przyszłością. Zabiegi z czasem to jeden z ulubionych tricków autora, który zdaje się znalazł patent na zatrzymanie i utrwalenie chwili, biorąc sobie do serca słowa Herlinga-Grudzińskiego (nomen omen „Dziennik pisany nocą” stanowi w „Archipelagu Lewiatana” jeden z drogowskazów),iż o teraźniejszości myślimy „bez daru uwagi”*). Otóż Cielecki postanowił, iż z teraźniejszości uczyni atut, wysunie ją na pierwszy plan, wyciągnie z ukrycia na światło dzienne i nada należną jej oprawę. Skondensowana scena otwierająca to zaledwie preludium w stosunku do tego, co Cielecki uczyni z czasem za murami klasztoru. Dopiero tu naprawdę zagęści czwarty wymiar. Standardowa jednostka czasu zostanie zastąpiona klasztornym rytmem liturgii godzin, który wyznaczy upływ stężałych cząstek dnia. Czas wytraci prędkość, wręcz zastygnie w miejscu, niemal się zatrzyma, pokrywając się dodatkowo ciężkimi kroplami upału, który będzie potęgował wrażenie rozciągania się napiętej niczym struna chwili.
Zadziwiające, ale spowolnienie czasu nie oznacza wyciszenia fabuły, tu wręcz toczy się wojna. Czy o duszę grzesznika? To zależy, jak odczytamy znaki, ale o tym za moment. Czego może szukać morderca w klasztorze? Bo Bartek właśnie tam się udaje, by – w ciszy i odosobnieniu – przeczekać pierwsze dni po dokonanej zbrodni. Przystań spokoju ma się stać areną walk? Brzmi jak kolejny paradoks. „Archipelag Lewiatana” usiany jest zbitkami przeciwieństw, a legendarny Lewiatan – symbol nieposkromionego i wynaturzonego zła – łamie wszelkie reguły: klasztorne, prawne, przyzwoitości czy choćby zasady rządzące sztukami walki, które z taką pasją celebruje główny bohater. Można postawić pytanie, czy zło w ogóle rządzi się jakimiś regułami? Czy walka z nim podlega prawom? Czy dyscyplina narzucona ciału i rozumowi wystarczy, by przeciwstawić się złu? Bartek niczym inny książkowy bohater, lord Jim, nie potrafił zareagować w sytuacji, gdy działa się krzywda, dlatego teraz ustanawiając własne reguły, próbuje rozprawić się z przeszłością i żyć wg własnych zasad. Stara rzymska paremia głosi, iż czego nie zabrania prawo, zabrania wstyd. W przypadku Bartka wstyd stał się motorem napędowym do wymierzania sprawiedliwości i naprawiania kulejącego świata. Renegat wyznający Hobbsowską zasadę, że życie to wojna wszystkich ze wszystkimi i przeciw wszystkim, ani nie stawia pytań, ani nie oczekuje odpowiedzi, nie szuka nawet zrozumienia swoich czynów, a już na pewno nie ma w nim poczucia winy. Cynicznie gra wg własnych zasad, bo chodzi tylko o to, by przetrwać. Tak mu podpowiada instynkt samozachowawczy. Jego przeciwnikiem może być sąsiad, może być ksiądz, a on w imię zbrodni i pychy niczym nadczłowiek gotów jest na igrzyska z samym Bogiem. Zresztą ten ostatni też narzuca swoje kanony i choć zdaje się pozostawać milczący, niemy nie jest. I tu wracamy do wcześniej wspomnianego wątku znaków. Bo znaków, które czytelnik zbiera w toku fabuły, nie sposób zliczyć. Biblijni prorocy zakrawają na kuglarzy, świat umarłych za życia przenika się z grobową pustką codzienności, świętość graniczy z profanum, a wyrachowanie z pragnieniem miłości. Rubieże światów Cielecki zdaje się znać jak własną kieszeń. Czyżby wcześniej sam wchodził w komitywę z Lewiatanem? Znaki są niczym zasłona dymna. Raz iskrzą się w pełnej krasie na arenie energicznych rozmów, innym razem skulone chowają w mroku kaplicy. Podpowiadają, sugerują, lecz ich niejednoznaczność daje pole do interpretacji, do stawiania pytań przez czytelnika i zastanowienia się, gdzie przebiega granica sprawiedliwości i samowoli oraz kiedy i w jaki sposób powinna być odpłacona krzywda. Autor rozrzuca je także po rozwidlających się ścieżkach prowadzących do oddzielnych opowieści-szkiców, by potem sprawnie wrócić do naturalnego nurtu. Bocznice tematyczne stanowią bramy do zawoalowanych tajemnic, w których dopełniają się lub domykają wątki zdarzeń o paralelnej wymowie i chyba tu daje się szczególnie odczuć, ile uważności wymaga lektura od czytelnika.
Choć w „Archipelagu Lewiatana” mamy do czynienia ze zbrodnią, zakwalifikowanie powieści do kategorii kryminału byłoby co najmniej… recenzenckim wykroczeniem z mojej strony. Mimo iż znany jest sprawca, znana ofiara, wiadome miejsce i narzędzie zbrodni, to jednak nie o sam fakt wykrycia zabójcy rzecz idzie. Co więc tak morderczo fascynuje w fabule? Motywacja w ujęciu psychologicznego dramatu. Tę Cielecki skrywa przed czytelnikiem do samego końca, choć znaki na niebie i w naturze zdają się sugerować „motywację zasługującą na szczególne uwzględnienie”. Przynajmniej z takiego założenia wychodzi główny bohater, tworząc własną bańkę wartości i uzasadniając tym samym konieczność swojego zachowania. Dla przydania sobie racji dodatkowo stara się kreować rzeczywistość za pomocą słowa, twierdząc, iż zbrodnia inaczej nazwana nie tylko przestaje ciążyć, lecz wręcz staje się społecznie pożądana i usprawiedliwiona. Będąc osobą ukształtowaną intelektualnie, acz wewnętrznie jałową, bohater zręcznie porusza się po krawędzi prawdy i manipulacji, wybierając dla siebie tylko te reguły i zasady, które służą jego osobistym korzyściom. Stąd w jego idealnym świecie marzy mu się zbrodnia bez orzekania o winie sprawcy. Tym samym nawet nie zauważa, jak wpada w sidła własnej utopii. Takich pułapek ofsajdowych zastawił Cielecki na odbiorcę więcej. Bo angażując go w happening myślowy, wikła go także w sieć pytań bez odpowiedzi. Pytania te – podobnie jak główny bohater – niosą zamęt i nachodzą czytelnika także po odłożeniu lektury…
W przeciwieństwie do bohaterów, którzy starannie dbają, by ukryć to, co widoczne, Cielecki znaczy fabułę słowami, przy czym na karty powieści nie trafia nic, co zbędne. I znowu paradoksalnie oszczędność szczegółów nie przyćmiewa obrazu, nie pozbawia go jakości, wręcz przeciwnie im mniej słów, tym głębszego blasku nabiera warstwa treściowa, a autor ani na moment nie folguje czytelnikowi, ponieważ zaciśnięta obręcz napięcia uwiera bezustannie, z ledwie małymi przerwami na miękkie poetyckie epizody ocierające się o nuty czułości. Przelotne obrazy, mgnienia, ostre jak pulsary przebłyski wciąż przecinają powietrze, zostawiając po sobie przeszywającą smugę wewnętrznego niepokoju, ustawicznego poddenerwowania i strachu. Szczególnie dotkliwie kąsają w chwilach, gdy przeszłość podchodzi niebezpiecznie blisko teraźniejszości.
Język Cieleckiego przybiera różne układy, przy czym każdy z nich jest równie prawdziwy i naturalny. Łapczywie rzucamy się na jego swobodny i niewymuszony styl, wprowadzający w surowość tajemnicy zła, które nieprzerwanie zatacza czorcie (nie mylić z czarcimi) kręgi, przypieka falą dusznego upału, by zaraz potem kontrastować z ostrą wojowniczością albo beznamiętnym chłodem życia osobistego czy też paraliżować ciężarem nocnych koszmarów. A wszystko koronuje precyzja słowa.
Uznając, że nie ma powszechnej reguły definiującej dobro i zło...
Całość recenzji tu: https://czytamduszkiem.blogspot.com/2020/10/patronacka-recenzja-przedpremierowa.html
Zapraszam.
*) Marcin Cielecki „Archipelag Lewiatana”