Brzoskwinia t. 1 Miwa Ueda 6,5
ocenił(a) na 312 lata temu "Ciemna cera i blond włosy. Wamp? Podlotek?
Po prostu Momo - Brzoskwinia."
Pfff! No sami powiedzcie, jak po takiej zachęcie z okładki nie można tego kupić? :D
Ja tu śmichu-chichu, a tu się dzieją przecież poważne sprawy. Główna bohaterka, Momo, ma niezawinioną opinię łatwej, bezczelnej dziewczyny. Czym sobie zasłużyła na ten status? Wyglądem, rzecz jasna! Ciemna cera (której ni cholery nie widać na okładce) i farbowane włosy od razu pokazują, kto zacz. Tak naprawdę jednak Momo to miła, energiczna, wrażliwa dziewczyna, którą głupie zaczepki stereotypowego społeczeństwa bardzo drażnią. Jednak poza wyglądem ma jeszcze dwie bolączki. Pierwsza to pseudoprzyjaciółka Sae, mała, blada intrygantka, która nie cofnie się przed kłamstwem,chamstwem i podstępem, byle uprzykrzyć Momo życie. Drugim problem jest stary przyjaciel Tyji, w którym nasza bohaterka buja się hohohoho, ale nie ma tego odwagi mu wyznać. By zmylić Sae i uniknąć ewentualnej próby podkradnięcia obiektu uczuć, Momo udaje, że kocha się w szkolnym playboyu i gogusiu. Na skutek różnorakich powikłań powstaje następujący czworokącik: Sae próbuje poderwać Tyjiego, Tyji i Momo mają się ku sobie, a Kairi jest beznadziejnie zakochany w Momo.
Mamy tu do czynienia z typowym, głupiutkim, przewidywalnym, opartym na najprostszych schematach romansidłem szkolnym. Co wkurza, to to, jak bohaterowie na miliardy sposobów komplikują sobie relacje poprzez plotki, nieumiejętność przeprowadzenia normalnej rozmowy i dawaniu posłuchu osobom, które widocznie im źle życzą. Mamy tu takie kwiatki, jak traktowanie sztucznego oddychania na równi z miłosnym pocałunkiem (no bo jak usta-usta, to i zakochana para, Jacek i Barbara!),wypisywanie imion pod parasolką na tablicy (taki japoński odpowiednik naszego rysowania inicjałów w serduszku),naukę całowania pobieraną u obcej dziewczyny i zakładanie fanklubów szkolnych przystojniaków, a to wszystko przy nadmiernej i niezdrowej ciekawości szkolnego środowiska. Czy to podstawówka? Czy to pierwsza gimnazjum? Nie, to japońskie liceum! Miejsce, gdzie nikt nie zawraca sobie głowy nauką, tylko szkolnymi intryżkami.
Po drugie, bohaterowie są płytcy i do bólu schematyczni. Aż się nie chce o nich pisać, bo albo czarna czerń, albo biała biel. Zdecydowanie przoduje tu Tyji, wyjątkowo nudny, mdławy i wyidealizowany typ, który o związkach wie tyle, co kałamarnica o spadochroniarstwie.
Po trzecie, tak nuuuuudno. Nic, tylko te hormony i romanse. Bohaterowie nie mają żadnego hobby (Momo jest niby w sekcji pływackiej, ale to tylko ma usprawiedliwiać jej ciemną karnację),żadnych ambicji, planów, a nawet znajomych (anonimowi uczniowie się nie liczą, bo ze statystami nie można się przyjaźnić).
A jak się ma kreska? Cóż, cechy typowe dla shojo - delikatne linie, duże oczy, ubogie tło. Jeżeli idzie o stronę techniczną, jest w porządku, naprawdę. Dziwią mnie jedynie rysunki przeplatające rozdziały - jak na kogoś, kto chce nam udowodnić czystość i niewinność dziewiczych uczuć Momo, autorka zaskakująco często prezentuje ją w prowokujących pozach (na przykład, ściągającą koszulkę, obejmującą dwóch tulących się do niej kochasiów czy leżącą w wannie i prezentującą niepotrzebnie zgrabne nóżki).
Podręcznikowy przykład, jak romansów NIE pisać. Zbyt głupie, zbyt melodramatyczne, zbyt naiwne. Piszę to jako osoba, która z tej serii ma jeszcze trzy tomy za sobą, więc ogłaszam: rozejść się, obywatele, tu nie ma NAPRAWDĘ nic ciekawego do oglądania.