Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać206
- ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
- ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
- Artykuły„Spy x Family Code: White“ – adaptacja mangi w kinach już od 26 kwietnia!LubimyCzytać2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Gary Friedrich
5
6,0/10
Pisze książki: komiksy
Urodzony: 21.08.1943Zmarły: 30.08.2018
Amerykański twórca komiksów.
Przyszedł na świat w Jackson, w stanie Missouri. Absolwent Jackson High School. W czasach szkoły średniej był redaktorem gazetki szkolnej. Zanim zaczął tworzyć komiksy pracował w sklepie z płytami muzycznymi. Był także hippisem. Przygodę z komiksami rozpoczął w wydawnictwie Charlton Comics, ale dziś kojarzony jest przede wszystkim z Wydawnictwem Marvel. Najbardziej znane serie komiksów, przy których tworzeniu brał udział to: "Ghost Rider" (1967),"Sgt. Fury and his Howling Commandos" (1967-1973) oraz "The Incredible Hulk" (1968-1972). Uhonorowany Nagrodą Inkpot przyznawaną najlepszym popularyzatorom i twórcom komiksów na świecie. Żona: Jean (do 30.08.2018, jego śmierć),córka Leslie.
Przyszedł na świat w Jackson, w stanie Missouri. Absolwent Jackson High School. W czasach szkoły średniej był redaktorem gazetki szkolnej. Zanim zaczął tworzyć komiksy pracował w sklepie z płytami muzycznymi. Był także hippisem. Przygodę z komiksami rozpoczął w wydawnictwie Charlton Comics, ale dziś kojarzony jest przede wszystkim z Wydawnictwem Marvel. Najbardziej znane serie komiksów, przy których tworzeniu brał udział to: "Ghost Rider" (1967),"Sgt. Fury and his Howling Commandos" (1967-1973) oraz "The Incredible Hulk" (1968-1972). Uhonorowany Nagrodą Inkpot przyznawaną najlepszym popularyzatorom i twórcom komiksów na świecie. Żona: Jean (do 30.08.2018, jego śmierć),córka Leslie.
6,0/10średnia ocena książek autora
95 przeczytało książki autora
125 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Początki Marvela: Lata siedemdziesiąte Chris Claremont
6,3
Kolejna antologia w ramach Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela prezentująca wybrane debiuty drugiej fali bohaterów (i Ghost Ridera) wydawnictwa zwanego (może niekoniecznie słusznie) Domem Pomysłów, które miały miejsce w talach siedemdziesiątych XX wieku. Na pierwszy ogień rzucony został Warlock, czyli przedstawiciel tzw. marvelowskiego kosmosu. I cóż… obcowanie z nurtem hard s–f wywołuje u mnie niekontrolowane torsje, a na samo wspomnienie imienia „High Evolutionary” zaczyna mnie mdlić… zdecydowanie nie moja bajka…
Kolejnym debiutantem został Luke Cage zwany również Power Manem. Komiks odrobinę zalatuje myszką, ale czytało się go bardzo przyjemnie i myślę, iż można by się pokusić o zapoznanie się z kolejnymi przygodami kuloodpornego siłacza. Do tego jeszcze to afro… ten kostium… Szalone lata siedemdziesiąte!
Jako trzeci pojawia się Ghost Rider. Pozwolę sobie zacytować fragment scenariusza będący kwintesencją tego czegoś:
„Nie mogłeś ich zostawić… Potrzebowali cię! Jednak nikt nie mógł ci pomóc… Chyba że sam… SZATAN!”
I jeszcze to:
„Odkąd byłeś dzieckiem, czytałeś o nim… o cudach, których potrafi dokonywać! Byłeś gotów, by przed nim stanąć…”
Szczerze mówiąc nie mam bladego pojęcia co to jest… Jakaś parodia? Agitacja do satanistów? A wystarczyło jedynie złamać przysięgę złożoną umierającej przybranej matce…
Pora na kolejną postać niemal nieznaną w Polsce, Iron Fista. Oto Danny zielone kimono, karate mistrz, który miewa ciekawą manierę. Otóż w momencie, gdy dostatecznie mocno oberwie przez łeb, w chwili lekkiego zamroczenia… zbiera mi się na wspominki… wówczas jego przeciwnicy, zamiast biedaka dobić, cierpliwie czekają, aż nasz mistrz wszechstylów powróci z lekkiego odlotu do krainy żywych. Ot, taka „przypadłość”… Do tego mamy jeszcze mieszankę Shangri-La z Szaolin, czyli taką marvelowatą podróbkę raju utraconego z obowiązkową jabłonką nieśmiertelności (sic!),pojedynki z orientalnymi smokami, kung–fu roboty, i tym podobne cuda niewidy. Zapomniałbym jeszcze, iż nasz kochany bohater opanował tzw. jednoręczne kamehamehy. I czegóż więcej nam trzeba? Sam się sobie dziwię, pisząc te słowa, ale chyba chciałbym kiedyś poczytać tego więcej… Nieśmiertelna magia Bruce’a Lee mną zawładnęła…
Następnie dostajemy sławetny 181 odcinek telenoweli pod tytułem „The Incredible Hulk”, czyli debiut mojego ulubionego mutanta - Wolverine’a. Dokładnie, jest to ten sam komiks, który wydawnictwo Hachette opublikowało w drugim tomie swej kolejnej serii wydawniczej „Superbohaterowie Marvela”. Cóż… Może jestem nieobiektywny, ale to Wolverine, więc mi się podoba.
Kolejnym bohaterem antologii jest Nova. Nie wiem, czy Marvel w genezie Novy podrabiał DC z genezą Green Lanterna, czy może było na odwrót. Dla mnie jest to mało istotne. Jedyną ciekawostką jest fakt, iż komiks ten jest jedynym cyfrowo odnowionym odcinkiem niniejszej antologii.
Następnie możemy zapoznać się z Captainem Britain, czyli brytyjską podróbką Kapitana Ameryka, która dość mocno podlana została sosem mitów arturiańskich, Avalonów i starej magii. W sumie takie sobie czytadełko. Nic nowego, ale wielkiej tragedii również nie ma.
Następna jest równie nijaka i nieciekawa Spider–Woman wplątana w odwieczną wojnę S.H.I.E.L.D. z Hydrą, by na końcu dotrzeć do wisienki na torcie, czyli pierwszego odcinka serii „The Savage She–Hulk”. Jest to jedyny komiks napisany przez Stana Lee, który… diabelnie przypadł mi do gustu. Dialogi ciekawe, fabuła w miarę inteligentna i, co najważniejsze, logiczna. Widać, iż Stan Lee przez te kilkanaście lat przebył daleką drogę w kierunku udoskonalenia swego warsztatu. Oklaski, Panie Lee! Do tego rysunki Johna Buscemy wręcz brylują na tle konkurencji. Zdecydowany as w rękawie. Koniecznie zapragnąłem jak najszybciej zapoznać się z pozostałymi przygodami pani Jennifer Walters.
Podsumowując antologia ta wyraźnie odzwierciedla fakt, iż wydawnictwo Marvel Comics w latach siedemdziesiątych XX wieku również kierowało swoją ofertę do starszych dzieci, a ja niestety jestem o wiele za stary na takie cuda. Ponadto jeszcze ogromnie denerwował mnie występujący w opowieściach o Ghost Riderze i Iron Fiscie manieryzm opowiadania w tzw. dymkach narracyjnych o bohaterze komiksu w drugiej osobie liczby pojedynczej. Niby miałbym się przez takie zabiegi bardziej utożsamiać z… No właśnie, z kim? Z nawiedzonym okultystą z płonącym łbem, czy może z tanią podróbką Son Goku? Mi osobiście koszmarnie utrudniało toto lekturę.
Nie wiem, czy powinienem polecać komukolwiek tę pozycję. Chyba polecanie nie ma sensu, gdyż skierowana jest ona do fanatycznych wielbicieli wydawnictwa Marvel Comics, którzy już dawno ją zakupili i przeczytali, bądź niebawem ją uczynią. Pozostali ewentualni czytelnicy nie znajdą w niej niczego ciekawego, śmiem wręcz twierdzić, iż zohydzi im ona jeżeli nie całą krainę komiksową, to przynajmniej jej fragment zwany komiksem superbohaterskim.
Niech każdy sięga na własną odpowiedzialność.
PS.
Na koniec proponuję pobujać się odrobinę nucąc sobie pod nosem:
"Everybody was Kung Fu Fighting
Those kicks were fast as lightning
In fact it was a little bit frightening
But they fought with expert timing.
There were funky China-men from funky China-Town
They were chopping them up
they were chopping them down
It's an ancient Chinese art and everybody knew their part
From a feint into a slip, and kicking from the hip.
Everybody was Kung Fu Fighting"
Ghost Rider: Błędne koło Daniel Way
6,6
No to w drogę!
„Ghost Rider” nigdy nie był bohaterem, którego jakoś szczególnie lubiłam. Nigdy nie mogłam się do niego przekonać.
Tak samo nie przekonał mnie do niego debiut postaci w świecie Marvela. Czytając wielokrotnie po głowie chodziła mi myśl: „Przepraszam, co?”. Mówiąc krótko – autorzy baaaardzo luźno puścili wodze wyobraźni. Popłynęli głęboko nawet jak na komiksy tego wydawnictwa. Widać, że byli jak psy spuszczone ze smyczy. Dlaczego? W tamtym okresie twórcy komiksów na nowo mogli zacząć rysować komiksy o potworach. Marvel nie czekał więc z założonymi rękami i od razu zabrał się do pracy. Przez to wyszło takie cudo. Jednak samego Ghost Ridera jako motocyklisty z płonącą czaszką jest mało w tym zeszycie. Bardziej skupiono się na jego genezie, na tym, jak doszło do przemiany w Ghost Ridera. A z tego wyszła prawdziwa telenowela, postacie ciągle się kłóciły i godziły. Do tego ciągle na ten sam temat (wyszło 3 razy na niecałe 15 stron rysunków, to chyba jakiś nowy rekord).
Jeszcze co do rysunków w debiucie – są one typowe dla komiksów z lat siedemdziesiątych. Nic odkrywczego, ale źle też nie jest. Ujdzie w tłumie.
Natomiast główna historia podobała mi się bardziej, ale tylko do pewnego miejsca.
Pierwsze, co mnie kupiło, były rysunki. Po prostu zakochałam się w nich! Przy takiej kresce mogłabym czytać nawet głupsze historie. Ale ta w tym komiksie taka nie jest. Znaczy do najmądrzejszych nie należy, ale czyta się bez chwytania się za głowę z zbyt dużego natężenia debilizmu na stronę rysunków. Ot, przyjemnie czytadło na oderwanie się. Taka lektura w sam raz na jeden wieczór. Bo czyta się szybciej niż Ghost Rider mknie po szosie.
Ale jak wspomniałam, podobało mi się tylko do pewnego momentu. Ta chwila nastąpiła na początku szóstego z siedmiu zeszytów serii. Pierwsze, co mnie uderzyło, to mocno zauważalna zmiana rysownika. I zmiana nie była na lepsze, bo rysunki podobały mi się o wiele mniej, żeby nie powiedzieć, że wcale. Co im się nie podobało w poprzednich? Ale nie tylko rysunki były w tych dwóch zeszytach na minus. Ucierpiała też fabuła komiksu. Do teraz nie do końca wiem, o co w nich chodziło i jaka była ich puenta.
Podsumowując – zaczęło się dobrze, ale skończyło słabo. Z czystym sumieniem polecić nie mogę, ale jak nie macie innego komiksu do poczytania to możecie sięgnąć po ten.