Najnowsze artykuły
- ArtykułyNie uwierzysz, kto to napisał. Nietypowe książki znanych pisarzyBartek Czartoryski10
- ArtykułyLicho nadal nie śpi, czyli książki z motywami słowiańskimiSonia Miniewicz43
- ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj egzemplarz książki „Dziewczyna o mocnym głosie“LubimyCzytać1
- ArtykułyCzytamy w weekend. 6 września 2024LubimyCzytać344
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Bassam Tibi
1
5,9/10
Pisze książki: nauki społeczne (psychologia, socjologia, itd.)
Urodzony: 01.01.1944
Studiował w Niemczech nauki społeczne, filozofię i historię. Jest profesorem nauk politycznych na Uniwersytecie w Getyndze (od 1988 r.) oraz, jako specjalista od islamu, doradcą rządu niemieckiego. Wykładał gościnnie m.in. na uniwersytetach w Berkeley i w Ankarze oraz uczestniczył w pracach badawczych Uniwersytetu Harvarda. Głównym przedmiotem jego zainteresowań są ruchy "fundamentalistyczne" w świecie muzułmańskim, a przede wszystkim arabskim. Jest autorem licznych książek, m.in.: Die Krise des modernen Islams (1991),Die fundamentalistische Herausforderung. Der Islam und die Weltpolitik (1992),Die Verschwörung. Das Trauma arabischer Politik (1993),Krieg der Zivilisationen. Politik und Religion zwischen Vernunft und Fundamentalismus (1995).
5,9/10średnia ocena książek autora
51 przeczytało książki autora
40 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Fundamentalizm religijny Bassam Tibi
5,9
Uff... przebrnąłem, choć na początku miałem ochotę rzucić w kąt. Nie lubię przeintelektualizowanych książek, gdzie autor najprostsze rzeczy, które można streścić na jednej stronie rozwleka na kilka rozdziałów ubierając w napuszony bełkot.
Tibi już na wstępie stara się podkreślić, i powtarza to wielokrotnie w książce, że fundamentalizm jest zjawiskiem globalnym, niezależnym od konkretnej religii i uważa, że nie należy tego zjawiska łączyć tylko z islamem – tu zgoda. O tym, że nie tylko fundamentalizm islamu prowadzi do zbrodni udowadnia podając kilka przykładów (w tym wojennych) o podłożu istotnie religijnym leżących po stronie fundamentalizmu hinduskiego, żydowskiego jak i chrześcijańskiego.
Tibi popada jednak w sprzeczności. Sam przyznaje, że takie przypadki jak etnofundamentalizm Serbów wobec bośniackich muzułmanów czy hinduski wobec indyjskich muzułmanów to zasadniczo zjawisko lokalne, miejscowe a fundamentalizm islamski rości sobie prawo do swoistego uniwersalizmu i eksportuje swoje idee poza obszar swych narodzin, w tym do Europy. Z drugiej strony wrzuca jednak te fundamentalizmy do jednego wora starając się udowodnić, że mają wspólne cechy i nie należy zjawiska fundamentalizmu łączyć z religią i tradycjonalizmem religijnym. Co parę stron sugeruje, że fundamentalizm to zjawisko społeczno-polityczne będące efektem upolitycznienia religii, jakby religia była czymś abstrakcyjnym, wyalienowanym od kultury, historii, polityki i ludzi. Zrzucanie winy w całości na politycznych ekstremistów to umysłowa ślepota. Udawanie, że religie same z siebie nie mają udziału we wspieraniu ekstremizmu byłoby zabawne, gdyby nie niosło za sobą tak przerażających konsekwencji. Tibi raczy zapominać, że istnieje coś takiego jak ureligijnienie polityki. Co daje się zauważać zwłaszcza w Europie środkowej i wschodniej. Różne idee, również fundamentalistyczne, głoszone często pod przykryciem powrotu do tradycji w środowiskach polityków jak najbardziej laickich są bardzo często wspierane przez środowiska jak najbardziej religijne, również przez osoby duchowne na najwyższych szczeblach hierarchii religijnej. Jakoś zapominamy, że parę wieków wstecz chrześcijaństwo bardzo chętnie wysyłało swoich wyznawców na śmierć w imię i na chwałę Pana. Tyle, że wtedy to nie nazywało się fundamentalizmem a było po prostu elementem polityki władców i papiestwa. A „naszych” męczenników co prawda w Raju nie oczekiwały tabuny hurys, ale za to śpiewy anielskie. I dla wielu chrześcijan była to normalka a często powód do chwały zginąć z imieniem Chrystusa na ustach w trakcie wyrzynania innowierców (czasem tylko trochę innych chrześcijan). W przeciwieństwie do Tibiego fundamentalizm uważam za nieodłączny, wrodzony element każdej religii, również chrześcijaństwa. Bo każda religia tzw. uniwersalna (Tibi nie wyjaśnia, co przez to rozumie, choć pojęciem się posługuje) nakazuje głoszenie słowa bożego i przekonywanie do swoich racji każdego innowiercę do nawrócenia się na jedynie słuszną drogę. Różnica polega na tym, że chrześcijaństwo etap przekonywania żelazem i prochem ma już (mam nadzieję) za sobą, islam jak widać nie koniecznie. I to jest podstawowy problem w zderzeniu cywilizacji.
Tibi nie sięga do istoty sprawy, która pokazał Harris w „Końcu wiary”. Święte księgi chrześcijan czy hindusów, choć nie pozbawione okropności, nie nawołują (przynajmniej wprost) do mordowania innowierców. Tymczasem w islamie dżihad nie jest pojęciem ekstremistycznym, politycznym oderwanym od religii. To pojecie ściśle religijne. Tibi raczy nie zauważać również innego zjawiska – kiedy ekstremiści żydowscy lub chrześcijańscy dopuszczają się zbrodni o mniej lub bardziej religijnym podłożu, zdecydowana większość współwyznawców jest przerażona i potępia te czyny. Tymczasem kiedy jakiemukolwiek zamachowcowi spod sztandarów Proroka uda się wysadzić siebie wraz z dużą ilością innowierców, najlepiej amerykanów, jego współwyznawcy ochoczo wylegają na ulice świętować radośnie, że oto ich ziomek dostał się do Raju. Nie każdy muzułmanin to ekstremista i terrorysta. To oczywiste dla każdego myślącego człowieka. Ale jest drobna różnica pomiędzy na przykład rasistowskim obrzuceniem wyzwiskami innowiercy na ulicy a wysadzeniem się w autobusie pełnym dzieciaków. Jest różnica pomiędzy niechęcią czy pogardą wobec innowiercy a przemocą fizyczną wobec niego. Mam wrażenie, że Tibi tego nie dostrzega. Cóż, pisał książkę zanim wieże WTC zostały staranowane przez odrzutowce, zanim afgańscy Talibowie przed kamerami ścinali głowy porwanym ludziom Zachodu.
Tibi patrzy na temat od strony socjologicznej, nazywa fundamentalizm ideologią i że jest to coś innego niż sama religia. Pozwolę sobie wątpić. Upolitycznienie religii to nie jest zjawisko nowe, typowe dla końca XX wieku. Religie od zarania były wplecione w politykę i coś takiego jak państwo świeckie z wyraźnym rozdziałem religii (jakiejkolwiek) od państwa to raczej nowość niż standard. Czyżby Tibi nie znał historii Europy? Nie chce się wierzyć. Owszem, wielokrotnie różni dyktatorzy i tyrani wykorzystywali religię do własnych, pozareligijnych celów, ale ścisły mariaż chrześcijaństwa z tronem datuje się od czasów Konstantyna I Wielkiego. Religijne mordy w Europie z pełnym błogosławieństwem papiestwa w poprzednich wiekach, Świętą Inkwizycję trudno określać jako dawny fundamentalizm upolitycznionej religii. Ona była upolityczniona bardzo wcześnie i nigdy nie przestała taką być. Czemu więc inaczej patrzeć na islam? Tego nie rozumiem. Tibi często powołuje się na Habermasa, niemieckiego filozofa, który wytycza granice tolerancji twierdząc, że fundamentalizm prowadzący do praktyk nietolerancji jest nie do pogodzenia z państwem prawa. Czy można sobie wyobrazić jakikolwiek fundamentalizm pozbawiony zupełnie nietolerancji? Każdy fundamentalizm zakłada nietolerancję wobec innych, kwestia w tym, na ile owa nietolerancja urośnie w siłę i na ile pozwolić jej wcielić się w czyny.
Książka nudnawa, ale warto poznać, zwłaszcza w kontekście choćby tego, co obecnie dzieje się w Turcji.