Jestem Żydówką Miriam (Maria) Synger 6,7
ocenił(a) na 324 tyg. temu Tej lektury sama sobie pewnie bym nie wybrała, ale organizacja Dyskusyjnego Klubu Książki skłania do wychodzenia poza własną strefę komfortu. I do robienia czasami pewnych rzeczy wbrew sobie.
Dużym plusem tej wątpliwej jakości publikacji jest to, że dzięki niej rozgorzała niesamowicie intensywna, wartościowa i niepowtarzalna dyskusja wśród Uczestników Klubu przy bibliotece, w której pracuję.
Wrócę do przemyśleń stricte związanych z tą publikacją. Miriam (Maria) Synger momentami zaciekawiała mnie, z rzadka ujmowała rozważaniami (głównie tymi nt. bycia matką) i sprawiła, że się z nią solidaryzowałam. Częściej jednak była irytującym narratorem pokpiwającym sobie niezbyt taktownie z pytających. Znamy powiedzenie : "Nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi". I tak! Nie ma głupich pytań, bo temat żydowskiej kultury i obyczajowości jest wciąż dla wielu dość egzotyczny, a niektóre formy tradycji, zasad postępowania i świąt wśród ortodoksów nadal i wciąż pozostają sferą tabu dla gojów. Pisarka nie powinna się irytować pytaniami, zwłaszcza kiedy postanowiła przyjąć rolę "ambasadorki" krzewiącej wiedzę nt. żydowskiej kultury i judaizmu.
Momentami łapałam się na tym, że wolałabym, aby Synger poprzestała na swoich filozoficznych przemyśleniach związanych z macierzyństwem i wychowywaniem dzieci. W żadnym razie nie można polegać na jej wyjaśnieniach związanych z judaizmem. Wielokrotnie wprowadza w błąd. Jaskrawym przykładem niech będzie omówienie kwestii koszerności czy obrzezania (i mam tutaj na myśli czysto biologiczne konsekwencje - odczuwania bólu przez zwierzęta w przypadku pierwszego, a absurdalne choroby w przypadku niewykonania drugiego!). Wiele kwestii umniejsza, a z jej postawy biją wielorakie sprzeczności, np. Tora spisana kilka tysięcy lat temu jest dla niej aktualna, ale Hymn polski liczący sobie 200 lat już nie - w opinii pani Synger jest zbyt mocno przestarzały, mało przyjazny i brakuje mu subtelności.
Początek lektury był bardzo obiecujący, ale im bardziej i dalej wgryzałam się w treść, tym mocniej na powierzchnię wypływało zarozumialstwo, dufność, schematy myślowe odbierające treści pełnię i rażąco błędna merytoryka.
Miałam nieodparte wrażenie, że treść książki powstawała "na siłę", a w niektórych momentach sama pisarka starała także siebie przekonać do swych racji.
Niemniej jednak w pamięci pozostanie:
- próba oswojenia mnie jako Czytelniczki z odmiennościami,
- definitywne wyjaśnienie, że wypowiedzenie słowa "Żyd" nie ma absolutnie wydźwięku pejoratywnego,
- piękny zwyczaj błogosławienia jedzenia słowami dziękczynienia, który uczy chwili zadumy i docenienia tego, co się ma,
- to co nasze, nie znaczy, że jest automatycznie uniwersalne. Nie ma w judauzmie żydowskiej Gwiazdki, Chrztu św., mszy św. czy różańca, itd.
Książka, pomimo wielu wad, zmusza do refleksji oraz pokazuje inną stronę ortodoksji. Prześladuje mnie jednak nadal pytanie: w jakim celu ta książka powstała? Chyba najbardziej udanie wyszło właśnie pokazanie poglądów autorki, ale ogólna jej antypatia względem polskich tradycji i obyczajów sprowadza się do tego, że książka jest najlepszym przepisem jak żydofilów nauczyć antysemityzmu. Niestety.
Jeśli podoba Wam się moja recenzja, to zapraszam po więcej:
https://www.instagram.com/anemonenemorose/