Badenheim 1939 Aharon Appelfeld 6,5
ocenił(a) na 76 lata temu Przed sezonem w kurortach zawsze panuje nerwowa atmosfera. Przygotowania idą pełną parą; w hotelach urządza się coroczne mycie okien, w restauracjach odkurza się obrosłe brudem dywany, artyści ćwiczą przed występami, wodzireje przygotowują nowe atrakcje programu. Nie inaczej płynie czas w B. Tutaj każdy zna swoje miejsce, zarowno upijający się co wieczór członkowie orkiestry, jak i aptekarz opiekujący się chorą żoną, czy właściciel cukierni przeklinający dwie lokalne prostytutki, których mimo upływu lat, wciąż nie chce wpuscić do środka swojego przybytku. Także i wczasowicze, co roku ci sami, wiedzą doskonale czego mogą oczekiwać w B. Może ta atmosfera swojskości im odpowiada, a może są tak zmęczeni własnym życiem, że lubią raz do roku zanurzyć się w klimacie prowincji? W tym roku wszytko jest takie same, a jednak inne. W tle rozgrywają się wydarzenia, które mają zdecydować o przyszłości wszystkich żydowskich mieszkańców. Dział sanitarny nagle wprowadza obowiązkową kontrolę i zapisy, słyszy się pogłoski o podróży na wschód, co dla wielu oznacza powrót do utraconych korzeni. Ludzie starają się pocieszać siebie nawzajem, karmią się płonnymi nadziejami, upajają się marzeniami o wspaniałej przyszłości, niczym mocnym trukiem. Nikt nie zdaje sobie sprawy, co tak naprawdę kryje się za spisem ludności żydowskiej, za kategoryzowaniem kto należy do tego narodu, kto nie. Przecież wcześniej nie odgrywało to właściwie roli, dlaczego nagle miałoby się to zmienić? Widmo nadciągającej zagłady jest obecne jedynie w tle wydarzeń, jest nienamacalne aż do ostaniej strony książki.
Appelfeld jak zwykle jest bardzo oszczędny w słowach i opisach. Zło czaji się między linijkami tekstu, przeskakuje z wyrazu na wyraz, z głoski na głoskę, jest nieuchwytne, a jednak obecne. Na początku opowieści nie czujemy jeszcze tej dusznej atmosfery oczekiwania, rozpoczęcie można sobie wyobrazić jako niebieskie niebo, z niewielkimi białymi chmurkami, jednak wraz z jej rozwojem, powietrze staje się coraz bardziej duszne, niebo szarzeje, pojawiają się pierwsze czarne chmury, jak przed nadchodzacą nawałnicą. Pomyślałam sobie, że na końcu, kiedy wszyscy grzecznie stoją na peronie, rozpoczyna się wielka ulewa, deszcz jest tak silny, że nie widzimy już twarzy żadnego ze skazanych na podróż, pojedyńcze osoby rozmywają się, tworząc bezkształtną masę. Nie widzimy już jednostek, istnieje tylko ogół.
Wszystkim, którzy interesują się historią XX wieku i znają tło wydarzeń lat 30., napewno rzuci się w oczy pewien szczegół, którego być może inni nie dostrzegli. Chodzi o fakt, iż żydowscy obywatele, zarówno opisanej tutaj Austrii, jak i Niemiec oraz innych państw, ludzie którzy nierzadko walczyli po stronie tych krajów, swoich ojczyzn, w I wojnie światowej, posiadali liczne odznaczenia, byli wzorowymi obywatelami, nie chcieli wierzyć jaki zgotowano im los. Mieli oni prawie do samego końca ślepą niemalże ufność, że to o czym od dawna szeptali inni, nie może być prawdą. Większość nie wierzyła, że dojdzie do ludobóstwa, do masowej, przemysłowej zagłady, do wywłaszczenia Żydów, do mordów na milionach niewinnych. W relacjach wielu świadków można usłyszeć to samo zdanie: ‘Czekaliśmy na rozwój wydarzeń z ufnością, że nastroje antysemickie się upokoją, że to tylko kres przejściowy, a H. nie zostanie długo przy władzy’. Jakże wysoką cenę musieli oni zapłacić za swoje zaufanie i lojalność wobec ojczyzny, ojczyzny która nie widziała już w nich swoich pełnoprawnych obywateli...