Siedemnaście miłych pań Patricia Highsmith 6,1
ocenił(a) na 95 tyg. temu To moje pierwsze i zupełnie przypadkowe spotkanie z prozą tej amerykańskiej autorki.
Książka ukazała się w 1974 roku, a jej punktem odniesienia jest oparty na sztywnych patriarchalnych strukturach ówczesny świat amerykańskiej klasy średniej, w którym kobiety są utrzymywane przez ojców, mężów bądź kochanków. W sferze publicznej kobiet nie ma, są pozbawione jakiejkolwiek sprawczości. Zostały za to obarczone obowiązkami reprodukcyjnymi i reprezentacyjnymi lub co najwyżej wymogiem wspierania kariery męża, czyli występowaniem w roli bezpłatnych sekretarek, zmuszonych do rezygnacji z własnych planów i marzeń o samorealizacji w wybranym obszarze życia.
Podobny obraz Ameryki został opisany w książce Elizabeth Winder: "Sylvia Plath w Nowym Jorku". Jednak u Patrici Highsmith ów obraz jest ukształtowany groteskowo i karykaturalnie, wyposażony w czarny humor, ironię oraz sarkazm. Zwięzłe, jednowątkowe fabuły zatytułowane w oryginale: „Little Tales of Misogyny”, utrzymane są w konwencji groteskowych humoresek ze sporym dodatkiem makabry, co decyduje o ich stylistycznej i etycznej mocy. I według mnie to całkiem dobra strategia. Zamiast narzekać, oskarżać i niepotrzebnie wdrapywać się na kazalnicę moralisty, można ująć ład społeczny oparty na patriarchalnym kontrakcie płci w serię absurdalnych anegdot, podejść doń z czarnym humorem. I w ten sposób pokazać jego dziwaczność, arbitralność, inwazyjność i beznadziejność.
I tak oto rodzice bohaterki jednego z opowiadań spierają się czy dziewczynki rodzą się kobietami, czy stają się nimi przez naśladownictwo. W innym opowiadaniu „żona z klasy średniej” trafia na zebranie „ruchu wyzwolenia kobiet”, gdzie ku jej zdumieniu zgłasza się postulaty bezpłatnych żłobków i alimentów oraz równej płacy za tę samą pracę. W kolejnym córki przyzwoitych rodziców dokonują w życiu rodziny rewolucji seksualnej. W jeszcze innej historii żona, sprowadzona do roli żywego inkubatora rodzi siedemnaste dziecko, co przyprawia męża o szaleństwo i śmierć. Od czasu do czasu z ust bohaterów pada straszne słowo „pigułka”. Generalnie jednak jest to świat nietknięty jeszcze drugą falą feminizmu.
Okazuje się, że pół wieku później w Polsce „Little Tales of Misogyny” można czytać z pełnym zrozumieniem wszystkich niuansów ironii. Patriarchat nadal stawia zażarty opór i bywa, że przybiera w innym miejscu i czasie analogiczne formy.
Patricia Highsmith jest cyniczna, bo trudno nie być cynicznym, widząc przytłaczającą niedorzeczność życia w patriarchacie. Pisarka karykaturuje je, doprowadza do absurdu, redukuje do tego, czym w istocie jest – do prostej amoralnej rozgrywki – kto, kogo. Ciągle ktoś w jej opowiadaniach wpada w obłęd, ginie lub zostaje zamordowany. Mizoginia niepostrzeżenie ulega uwewnętrznieniu i przemienia ludzi w upiorne patriarchalne kukły, które próbują się jakoś ustawić w życiu, ale mogą to uczynić tylko czyimś kosztem. Charakterystyka bohaterów tych opowiadań wyczerpuje się na jednej cesze.
Kiedy kompensują i sublimują swój niski status metafizyką lub religią, są śmieszni. Kiedy coś fetyszyzują – np. czystość przedmałżeńską lub czystość talerzy – stają się żałosnymi tyranami. Postępowanie zgodnie z przyjętymi regułami nie gwarantuje im sukcesu, tak jak nie gwarantuje powodzenia łamanie zasad. Ci nieświadomi sami są sobie winni, podobnie zresztą jak ci świadomi i zbyt przebiegli. W ogóle wszyscy są winni, a przynajmniej naznaczeni i zaprogramowani na odniesienie życiowej porażki. Żadnego bohatera i bohaterki nie da się tutaj chociaż trochę polubić. Na tym polega literacka licencja opowiastek o mizoginii, za pomocą tego konceptu pisarka sprawia czytelnikowi sporo złośliwej uciechy.
Lepiej, żeby takie odpychające, jednowymiarowe, typy pozostawały w świecie literackich kreacji. Niestety zdarza się jednak, że w XXI wieku, w samym sercu Europy, podobne żywe skamieliny pojawiają się dość licznie na przykład w sferze publicznej i usiłują kształtować rzeczywistość według swoich chorych wizji.